Prolog
5 lat wcześniej
Głośna muzyka skutecznie zagłuszyła westchnienie, z jakim Miles opadł na kanapę obok Edgara. Odstawił plastikowy kubek na stolik, klejący się od porozlewanych drinków. Rozsiadł się wygodniej, spoglądając przed siebie na grupkę studentów tańczącą w drugiej części salonu. Przetarł zmęczone oczy opuszkami palców i spojrzał na przyjaciela, który od dłuższego czasu nie ruszył się z miejsca. Grali tu wcześniej w karty, ale Miles był przekonany, że od tego czasu zdążył wypić już przynajmniej trzy piwa.
— Jak tam jest duszno — rzucił w stronę Edgara, jednak dopiero po chwili bez odpowiedzi, zauważył, że wzrok chłopaka utkwiony był w kierunku kuchni. — Ruszyłeś się stąd w ogóle?
— Byłem zapalić — odparł zdawkowo.
— Wiesz, że nie musimy jej niańczyć?
Edgar odwrócił się w stronę chłopaka, nieco oburzony jego pytaniem. Upił łyk swojego bezalkoholowego piwa, by kupić sobie odrobinę czasu. Jako kierowca nie czuł się w wybitnym nastroju na zabawę, a traf chciał, że z tej właśnie kanapy miał znakomity widok na dwójkę rozmawiającą przy wyspie kuchennej. Nie tyle rozmawiających, ile flirtujących. Beatrice stała oparta plecami o drzwi lodówki, otulając dłonie wokół kubeczka z drinkiem, z delikatnym uśmiechem wsłuchując się w słowa o głowę wyższego od niej chłopaka. Dion, brunet o krótkich kręconych włosach i ciemnej karnacji, zgrabnie wykorzystał moment, gdy musiał stworzyć przejście do dalszej części kuchni, jednemu z imprezowiczów, by zbliżyć się jeszcze bardziej do dziewczyny.
— Jest niepełnoletnia i to my ją tu przyprowadziliśmy. Chyba wypadałoby mieć na nią oko.
— Wzięliśmy ją tutaj, bo nas o to poprosiła — doprecyzował Miles. — I jestem prawie pewien, że patrzymy właśnie na powód, dla którego chciała tu przyjść.
— Nie wiem... Nie podoba mi się, jak Dion łazi za nią cały wieczór. A ty? — Edgar podjął szybką próbę zmiany tematu. — Co z... May?
— Mią — poprawił Miles i machnął ręką na znak, że kolejna znajomość okazała się totalnym niewypałem. Zaraz skrzywił się wyraźnie, zerkając w stronę kuchni. — O mój boże, ona chichocze.
Dion musiał najwyraźniej powiedzieć coś zabójczo zabawnego, skoro Beatrice niemal zgięła się w pół, próbując zasłonić śmiech dłonią. Milesowi przez moment wydawało się to dziwnie nienaturalne, a może zwyczajnie nie miał okazji oglądać jej tak zauroczonej chłopakiem.
— O czym oni niby tak rozmawiają? Jedyne co ich łączy to, że są z Francji. — Edgar również spojrzał w ich stronę, marszcząc delikatnie brwi.
— Może miło jej w końcu porozmawiać w ojczystym języku. Ani się obejrzymy, Dion skończy wymianę, wróci do Francji, a Bea poleci zaraz za nim. — Pokiwał głową z przekonaniem, jednak gdy Edgar spojrzał na niego nieco zgorszony, zdecydował się poprawić. — ...albo nigdy więcej ze sobą nie porozmawiają po tej imprezie.
— Teoretycznie... nic jej tutaj nie trzyma — mruknął Edgar, nieco zaniepokojony, jak gdyby pierwszy scenariusz jego przyjaciela mógłby się rzeczywiście ziścić.
Miles wzruszył lekko ramionami.
— Lepsze to, niż czekać, aż któryś ze starych nagle się obudzi i wpadnie na pomysł z kimś ją swatać.
— Ta... — Edgar znów zerknął w stronę kuchni. — Zawsze istnieje taka możliwość.
— Dla was — podkreślił Miles, zakładając ręce za głowę. — Ja mam słodki przywilej niebycia pierworodnym. — Na moment przymknął nawet oczy, rozkoszując się tym drobnym zwycięstwem nad swoim przyjacielem. Cała presja i ogrom oczekiwań, która towarzyszyła Edgarowi od najmłodszych lat, w jego rodzinie przypadała Theo.
Edgar tym razem nie odpowiedział, skupiony znów na sytuacji w kuchni. Beatrice odsunęła się odrobinę od Diona, by wyciągnąć telefon z tylnej kieszeni spodni. Odebrała połączenie i zdążyła zamienić tylko kilka słów, prztykając drugie ucho dłonią, starając się cokolwiek usłyszeć przy głośnej muzyce płynącej z głośników. Następnie zdecydowała się sprawnie przemknąć przez tłum tańczący w salonie i wyjść przed dom. Edgar odprowadził ją wzrokiem, spojrzał znów na Diona i zastygł tak przez chwilę w zamyśleniu. Dopiero gdy spotkał go wzrok porzuconego chłopaka, podniósł się momentalnie z miejsca i chwycił swoją kurtkę z oparcia kanapy.
— Zaraz wracam.
Beatrice siedziała na schodku przed budynkiem, wciąż z telefonem przy uchu, nerwowo pocierała nagie ramię. Nawet ciemne, gęste loki sięgające do łopatek, nie były jej w stanie ochronić przed chłodem wczesnowiosennej nocy. Edgar podszedł bliżej i bez słowa narzucił kurtkę na jej ramiona. Dziewczyna podniosła wzrok i powitała go delikatnym skinieniem głowy, wyraźnie przejęta, wciąż wsłuchując się w głos w słuchawce.
— Jasne... Możesz przyjechać — mruknęła, zaczesując wolną dłonią kosmyk włosów z twarzy. Edgar poczekał jeszcze chwilę, aż dziewczyna pożegna się i rozłączy, zanim przysiadł się obok niej na schodku.
— Wszystko w porządku? — zapytał, opierając łokcie na kolanach.
— Powiedzmy. — Beatrice naciągnęła jego kurtkę bardziej na siebie. — Alden... chce porozmawiać. — dodała posępnie. Z krótkiej rozmowy i pory, o której dzwonił, nietrudno było wydedukować, że nie mogło chodzić o nic dobrego.
— Cholera... — Edgar zerknął w stronę podjazdu, jak gdyby chłopak od razu miał się tam pojawić. Hillcrest nie było duże, ale na próżno było jeszcze wyglądać Aldena w małej uliczce, słabo oświetlonej przez stare latarnie. Było już grubo po północy, i mimo weekendu, w okolicznych domkach nie świeciły się już żadne światła. Gdyby nie uniwersytet, miasteczko byłoby kolejnym spokojnym miejscem na mapie Anglii, gdzie czas płynie leniwie i dni zdają się powtarzać. Jednak studenci, zarówno ci przyjezdni z różnych zakątków kraju i świata, jak i kolejne pokolenia młodych mieszkańców, wnosili do tego miejsca mnóstwo życia, energii i... pieniędzy. Może dlatego starsi rezydenci przymykali oko na kolejne studenckie imprezy, nawet w cichszych okolicach miasteczka.
— Jak twoja mama? — Dziewczyna zapytała się po chwili, by nie pozwolić by narosła między nimi niezręczna cisza.
— Okaże się... Zaczęła nową terapię kilka dni temu. Podobno lekarze są dobrej myśli. Myślę, że pozdaję parę egzaminów i polecę na parę dni do Monachium. — Edgar uśmiechnął się słabo, nieświadomie bawiąc się własnymi palcami. Nienawidził tej bezsilności, mimo ogromnego potencjału, który w nich drzemał. Przesunął kciukiem po własnym nadgarstku. Tyle książek w rodzinnej bibliotece, jeszcze więcej w Ashwood Hall, ale żadna z nich nie skrywała w sobie prostej odpowiedzi, na tę przeklętą chorobę. Pozostawało liczyć na to, że góry pieniędzy wydane na prywatnych specjalistów i eksperymentalne leczenie, w końcu zaczną przynosić oczekiwane efekty. — Ale nie martw się, na pewno zdążę na twój bal.
— Chyba na niego nie pójdę — przyznała Beatrice z lekkim westchnieniem.
— Co? Niby czemu? — Chłopak spojrzał na nią zdziwiony, bo sam bardzo dobrze wspominał koniec szkoły średniej. — To ważny dzień i... fajna impreza.
— To tylko bal. — Wzruszyła ramionami. — Lauren ma dość roboty z bliźniaczkami. Nie ma sensu, żebym zawracała jej głowę jeżdżeniem po sklepach, fryzjerach...
— Ja mogę cię powozić.
— Dopiero co przyznałeś, że chcesz się skupić na nauce.
— Znajdę czas — stwierdził z przekonaniem. Domyślał się, że Beatrice mogło zależeć bardziej, niż gotowa była przyznać, tylko po to, by nie stwarzać nikomu problemów. — Może sam bym zrobił sobie manicure — zażartował, wyciągając przed siebie dłoń, by przyjrzeć się swoim paznokciom.
— O tak, przydałoby ci się. Winna czerwień z pewnością by ci pasowała. — Beatrice zaśmiała się lekko, przyrównując swoją dłoń obok jego. Zaraz jednak podniosła wzrok na uliczkę, którą rozjaśniły światła nadjeżdżającego samochodu. Pojazd zatrzymał się na wolnym miejscu, światła zgasły, jednak kierowca nie wysiadał przez dłuższą chwilę. — Alden przyjechał.
Dziewczyna podniosła się z miejsca i ruszyła w stronę samochodu, a Edgar podążył zaraz za nią. Dopiero gdy byli tuż przy furtce, drzwi uchyliły się i szczupły szatyn powoli wytoczył się z miejsca kierowcy.
— Chciałem pogadać na osobności — mruknął smętnie chłopak, opierając się plecami o samochód.
— Eddie, mógłbyś... — Beatrice chciała już grzecznie przeprosić Edgara, jednak gdy tylko podeszła bliżej pojazdu, dostrzegła słaby błysk przy skroni Aldena. Pośpiesznie pokonała dzielący ich dystans i chwyciła chłopaka za podbródek, by obrócić jego twarz w stronę światła latarni. — O boże, Denny.
Edgar i Beatrice stali sparaliżowani, wpatrując się w posiniaczoną twarz Aldena, oświetloną ulicznym światłem. Świeże ślady pobicia potwierdzały to, czego już się domyślali. Przy rogu jego ust kreował się obszerny siniak, a nad prawą skronią wciąż lśniły ślady krwi z drobnego rozcięcia.
— O co poszło tym razem? — Głos Beatrice, choć pełen troski, miał w sobie również nutę rozczarowania. Nie był to pierwszy raz, kiedy widziała przyjaciela w takim stanie i nie musiała pytać, kto przyłożył do tego rękę.
— Rozmawialiśmy o studiach i... — Alden urwał na moment, by skrzywić się, gdy Beatrice delikatnie dotknęła jego opuchniętego policzka — ...wspomniałem o Imperial College.
— Nie możesz wyjechać — stwierdził stanowczo Edgar i oparł się o kamienny murek, splatając ręce na piersi. — Dobrze o tym wiesz.
— Wiem. Nie zostawiłbym matki i Poppy. Po prostu... rozmawialiśmy — mruknął posępnie Alden przecierając zmęczoną twarz dłonią. — Zaczął się wydzierać, że próbuje uciekać od odpowiedzialności...
— Denny, tak nie może dalej być — wtrąciła Beatrice, bo nie musieli poznawać całej historii, by wiedzieć, jak się to skończyło. — Co jeśli, którymś razem podniesie rękę na twoją siostrę. — Poppy miała zaledwie dwanaście lat i do tej pory gniew ich ojca skierowany był głównie wobec pierworodnego, jednak nikt nie miał pewności, czy któregoś dnia to się nie zmieni. — Twoja matka powinna coś z tym, w końcu zrobić.
— Bea, wiesz dobrze, że to skomplikowane.
— W takim razie my powinniśmy coś zrobić. — Edgar zabrzmiał, jakby za jego słowami krył się konkretny pomysł. Zanim jednak zdecydował się odpowiedzieć na pytające spojrzenia dwójki przyjaciół, zerknął w stronę domu, w którym odbywała się impreza. Z budynku właśnie wyłoniła się męska sylwetka i zaczęła iść w ich kierunku. — Miles! — zawołał go i poczekał, aż chłopak dołączy do ich grona. — Pamiętasz tę księgę, którą twój wujek znalazł parę tygodni temu?
— Hej. — Miles kiwnął głową najpierw na powitanie Aldenowi, a następnie w odpowiedzi na pytanie Edgara i sięgnął do kieszeni, by wyciągnąć telefon. — Po co ci ona? — Chłopak zaczął przeglądać kolejne zdjęcia z galerii i dopiero gdy na moment podniósł głowę, skrzywił się wyraźnie dostrzegając ślady na twarzy Aldena. — O, człowieku...
— Erynie. — Wskazał Edgar, zerkając w telefon przyjaciela.
— Chwila, o czym wy właściwie mówicie? — zapytała Beatrice, zerkając na przemian na dwójkę chłopaków.
— Zach ostatnio znalazł coś w Delfach. Leżała w domu parę dni, zanim starzy się nią zajęli i raz mieliśmy z Edgarem szansę zajrzeć do środka. — Miles uśmiechnął się dumnie.
— Czyli... trzymasz w telefonie zdjęcia antycznej księgi? — dopytała, nie dowierzając w jego lekkomyślność.
— Ta? — Miles uniósł brew, bo przecież nie mógł przepuścić takiej okazji, gdy wręcz sama wpadła mu w ręce. Nie protestował, nawet gdy Edgar całkowicie zabrał mu telefon z dłoni, by samemu kontynuować poszukiwania. — Masz z tym jakiś problem?
— Tak. Co by się stało, gdyby ktoś znalazł te zdjęcia?
— Pomyśleliby, że bardzo interesuje się mitologią? — Miles wzruszył ramionami. — Poza tym, kto miałby grzebać mi w telefonie?
— Erynie — powtórzył Edgar, stukając palcem w ekran, by przywołać ich uwagę, gdy w końcu znalazł zdjęcie odpowiedniej strony. — Boginie zemsty.
Beatrice zdążyła jeszcze przewrócić oczami na tłumaczenia Milesa, ale ostatecznie zerknęła, nieco zaciekawiona, w telefon. Na zdjęciu widniał starożytny tekst zapisany na żółtawym pergaminie. Mimo upływu czasu księga wydawała się być w dobrym stanie i jedynie na brzegu strony można było dostrzec znaczne uszkodzenia, które na szczęście tylko w paru miejscach dotykały teksu.
— To greka — stwierdziła Beatrice, odrobinę zaskoczona.
— Oczywiście, że jest w grece — prychnął Miles. — Greckie boginie, Delfy? Spodziewałaś się łaciny? — burknął wciąż poirytowany jej wcześniejszą uwagą, jednak dziewczyna tylko pokręciła głową.
— Bea — zaczął Edgar. — Uczyliście się więcej greckiego. Jesteś to w stanie przeczytać?
Beatrice spojrzała na chłopaka, niepewna, czy powinna szczerze odpowiadać na to pytanie. Po chwili zabrała telefon z jego dłoni, by przyjrzeć się bliżej tekstowi. Odeszła kilka kroków, by spacerując w jedną i drugą stronę, spokojnie przeanalizować kolejne poblakłe zapiski. Przez jakiś czas dukała pod nosem kolejne słowa, nim obróciła się w stronę trójki przyjaciół.
— Myślę, że dam radę. Parę z tych słów może mieć różne znaczenia, ale inkantacja wydaje się w miarę prosta — przyznała niepewnie. — Ale... to chyba zbyt niebezpieczne. I tak potrzebowalibyśmy piątki...
— Theo? — Edgar zerknął na Milesa, licząc na to, że jego starszy brat byłby im w stanie pomóc, jednak chłopak pokręcił głową.
— Nie ma go w mieście.
— W takim razie...
— Nie ma mowy o Daisy — wtrąciła Beatrice, zanim Edgar zdążył dokończyć zdanie. — Jest za młoda, żebyśmy ją w to mieszali.
— ...Harvey. Chciałem powiedzieć, że możemy obudzić Harveya. — Edgar kiwnął delikatnie głową w stronę Beatrice, bo w pełni się z nią zgadzał. Może młody King nie był ich pierwszym wyborem, ale z pewnością, nie trzeba go będzie namawiać, gdy tylko usłyszy ich plan. — Dobrze sobie radzi z greką i... biuro jego ojca jest chyba dalej w remoncie.
— Chcemy to zrobić w biurze Granta? — zapytała niepewnie dziewczyna. — I koniecznie dzisiaj? Jest późno, a Miles jest pijany.
— Nie jestem pijany — prychnął chłopak. — Wypiłem kilka piw, poradzę sobie z głupim zaklęciem.
— Biuro jest wystarczająco na obrzeżach. Nie będzie tam ani żywej duszy, szczególnie o tej porze. I... jest za mokro na wypad do lasu — mruknął Edgar, szurając butem po wilgotnej trawie przy chodniku. — Poza tym, mamy pełnię. Nie będzie lepszej okazji niż dziś. — Skinął głową w stronę ciemnego nieba, na którym lśniła srebrzysta tarcza.
— Denny. — Beatrice spojrzała na Aldena, który od dłuższego czasu nie odezwał się słowem skupiony na czubkach własnych butów. — Nie musimy tego robić, jeżeli nie chcesz. Na pewno chcemy używać takiej siły, jeżeli nie wiemy do końca, z czym mamy do czynienia? Możemy to przemyśleć, poszukać innego rozwiązania...
— Nie. — Chłopak przerwał jej i podniósł wzrok na przyjaciół. Do tej pory starał się słuchać ich rozmowy, kalkulując wszystkie za i przeciw jednak z każdą chwilą ich słowa zaczynały stawać się bardziej odległe, a on zaczął słyszeć jedynie krew pulsującą coraz wścieklej w jego żyłach. Miał dość. Dość bezczynnego oczekiwania, aż coś się zmieni. Aż ktoś przyjdzie i postanowi zmienić beznadziejną sytuację, w której się znajdował. — Miałaś wcześniej rację. Nie mogę czekać, aż ojciec w końcu podniesie rękę na Poppy. To się musi dziś skończyć — odparł chłodno i spojrzał na pozostałą dwójkę. — Jedźcie po Harveya, my z Beatrice zajmiemy się resztą.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro