Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 3

Początek jesieni tworzył z parku łączącego dziedzińce trzech wydziałów malowniczy obrazek. Drzewa, które jeszcze niedawno zdobiły miasteczko jasnozielonym liściem, przeistaczały się powoli w gradient ciepłych barw. Sceneria pięknie komponowała się z samymi wiekowymi, gotyckimi budynkami uniwersytetu. Na środku, największy i najstarszy Wydział Nauk Humanistycznych, wzniesiony był z jasnej cegły, która przez wieki przybrała bardziej szarawy odcień. Na prawo, nieco mniejszy Wydział Inżynierii i Nauk Ścisłych, z czerwonej cegły i akcentami z wapienia, gdzie Vivian spędzała większość dni. Ostatni, Wydział Biznesu i Zarządzania, z ciemnej cegły i bliźniaczymi akcentami do budynku naprzeciwko, na ten moment, stanowił dla dziewczyny odległą i tajemniczą wyspę. Z daleka widziała elegancko ubraną młodzież, wychodzącą zapalić przed budynek. Ze swoimi skórzanymi aktówkami, niektórzy w garniturach, pośpiesznie uciekając do swoich drogich samochodów, wydawali się być trochę odcięci od reszty uniwersyteckiego życia.

Reszta studentów nieśpiesznie opuszczała kampus, korzystając z chwili, by nacieszyć się piękną pogodą. Nawet dzisiejsze wiadomości, nie przeszkadzały grupkom przyjaciół siedzącym na ławkach i prowizorycznych piknikach na trawie wśród pierwszych złotych liści. Może było odrobinę ciszej niż zwykle. Może brakowało kilku osób, które zagrałyby w piłkę, ignorując tabliczki z zakazami. Mimo wszystko życie toczyło się dalej.

— Hej, zobacz. — Sarah szturchnęła Vivian w ramię i bezceremonialnie wskazała na dwa radiowozy zaparkowane przy ulicy. Z pewnością zwróciły nie tylko uwagę rudowłosej, jednak studenci zdawali się zachowywać bezpieczny dystans, jak gdyby obawiali się zwracania na siebie zbytniej uwagi. — Jeśli planują przesłuchiwać cały wydział, to do wiosny nie zamkną nawet listy podejrzanych — stwierdziła zgorzkniale.

— Na pewno robią tyle, ile mogą z zasobami, które mają. — Vivian oparła się o murek fontanny na środku parku i położyła torbę obok.

— Zobaczymy. Ledwie radzą sobie z graficiarzami — burknęła Sarah, kopiąc jeden z kamyczków na wybrukowanej ścieżce. Splotła ręce na piersi i jeszcze raz zerknęła w stronę radiowozów, marszcząc brwi. — Ale miejmy nadzieję, że szybko go złapią. Już sobie wyobrażam, w jaką paranoję zacznie wpadać mój ojciec. Nie zdziwiłabym się, gdyby wymyślił sobie odprowadzać mnie z zajęć — parsknęła krótko śmiechem na samą myśl. Nie potrzebowała nowych ograniczeń na samym początku studenckiego życia. Wystarczało, że wciąż mieszkała w domu rodzinnym i musiała meldować wszystkie wyjścia i nocne powroty.

— To by było całkiem urocze. — Vivian uśmiechnęła się lekko w jej stronę, osłaniając dłonią oczy przed popołudniowym słońcem. Na moment, może nawet zdążyła pozazdrościć Sarze tak troskliwego ojca.

— Urocze? To byłoby kolejne morderstwo. Tym razem mojego życia społecznego. — Dziewczyna pokręciła głową i przysiadła się na murku obok szatynki. — Masz fajkę?

Vivian kiwnęła głową i sięgnęła do torby w poszukiwaniu paczki papierosów, ale zanim zdążyła cokolwiek znaleźć w przepastnej przegrodzie, Sarah położyła dłoń na jej nadgarstku.

— Albo wiesz co... Będę uciekać. Twoja Thompson już tu idzie. — Sarah skinęła brodą w kierunku alejki prowadzącej z budynku Wydziału Humanistycznego, w której dało się wypatrzeć drobną blondynkę w rdzawym trenczu. — Wolę się nie mieszać w wasze sprawy. Powodzenia. Nie daj się złożyć w ofierze. — Klepnęła jeszcze dziewczynę w ramię i dosłownie obróciła się na pięcie, by ruszyć w przeciwnym kierunku.

— Sarah... — Vivian chciała ją jeszcze zatrzymać, ale dziewczyna machnęła jej tylko ręką, nie spoglądając się nawet za siebie. Burton zerknęła w drugą stronę, na niebezpiecznie szybko zbliżającą się sylwetkę Daisy, a następnie na swoją torbę. Sprawnie ją zamknęła, jak gdyby paczka papierosów miała w magiczny sposób znaleźć się nagle widoczna na wierzchu. Chciała zrobić dobre wrażenie, a Thompson nie wyglądała na osobę palącą. Przynajmniej na pierwszy rzut oka. Vivian nasunęła pasek torby na ramię i oderwała się od murku, akurat gdy blondynka pojawiła się obok.

— Cześć! — Młoda Thompson powitała ją od razu krótkim uściskiem i ciepłym uśmiechem.

— Hej. — Vivian przybrała na usta grzeczny uśmiech, choć nie spodziewała się, aż tak entuzjastycznego powitania.

Daisy zaczynała drugi rok humanistyki i choć była o rok starsza od Vivian, to szatynka przewyższała ją przynajmniej o wysokość czoła. Jasne blond włosy ścięte do długości ramion otulały jej okrągłą buzię o wyraźnych policzkach. Duże szarobłękitne oczy w oprawie z maskary i usta podkreślone czerwoną szminką. Nie było w niej jednak nic wulgarnego. Może była to po części zasługa miękkiego, białego golfu, w połączeniu z wełnianą spódnicą i gustownym płaszczem. Wydawała się wręcz uosobieniem elegancji i dziewczęcości, jakby przychodziło jej to naturalnie.

Vivian mocno namęczyła się tego poranka, by ze skromnej garderoby, którą zabrała wraz z przeprowadzką, złożyć wystarczająco taktowny strój. Co chwila musiała poprawiać koszulę, która uparcie starała się ją poddusić, przesuwając się do góry. Elegancja nie była jej mocną stroną. Zdecydowanie bardziej wolała powyciągane T-shirty, o dwa rozmiary za duże bluzy i wygodne katany. Chciała dziś nawet zapytać Sarę, gdzie znalazła tę skórzaną kurtkę, którą dziś dziewczyna miała na sobie.

— Więc... gdzie chcesz pójść zjeść? — Szatynka zacisnęła palce na pasku torby. Unikając zbyt długiego kontaktu wzrokowego, zerknęła w stronę ulicy i znów zawiesiła spojrzenie na radiowozach. — Może powinnyśmy to przełożyć?

— Och, tak, to straszne co się stało — Daisy westchnęła z wyraźnym przejęciem. Głos miała słodki, może nawet odrobinę piskliwy. — Ale nie martw się, zadbam o to, żebyś bezpiecznie dziś wróciła do akademika. Zjemy u mnie pyszną kolację i opowiesz mi, jak ci się podoba w Hillcrest. Oczywiście, poza całym tym zamieszaniem. — Blondynka machnęła ręką w kierunku radiowozów.

— U ciebie? — Vivian delikatnie przygryzła usta. Spodziewała się tego, jednak po cichu liczyła, że Daisy mówiąc o kolacji, miała raczej na myśli mniej wyszukany posiłek w jednej z knajpek w pobliżu uczelni. — Na pewno jestem dobrze ubrana?

— Zupełnie się tym nie przejmuj. — Dziewczyna pokręciła głową, nie spoglądając nawet na stój Vivian. — Powiedz mi lepiej, lubisz łososia?

Żołądek brunetki odezwał się na samą myśl o pysznej kolacji. Studencka dieta zdążyła już powoli dawać się jej we znaki i wiele by dała, by zjeść teraz, chociażby gorący domowy obiad. Może za bardzo się nad wszystkim zastanawiała i powinna zwyczajnie skorzystać z gościnności dziewczyny. Daisy była przemiła. Może momentami nawet zbyt miła jak na gust Vivian, ale z pewnością nie zaszkodziłoby przynajmniej spróbować ją bliżej poznać.

— Uwielbiam — przyznała Viv z lekkim uśmiechem.

— Świetnie. Denny powinien zaraz tu być. — Blondynka sięgnęła do torebki po telefon, jednak zanim utkwiła wzrok w ekranie, rozejrzała się po parku, aż dojrzała znajomą sylwetkę. Wyciągnęła rękę do góry, by pomachać do szczupłego chłopaka, który powoli zmierzał w ich stronę.

— Denny? — zapytała Viv.

— Mój przyjaciel. Podwiezie nas — wyjaśniła.

Po chwili dołączył do nich brunet w brązowej polówce i z ciemnym płaszczem przewieszonym na przedramieniu. Skinął krótko na powitanie blondynce, zanim zwrócił uwagę na Vivian. Przyjrzał jej się przez moment, który dziewczynie wydał się odrobinę zbyt długi, zanim wyciągnął dłoń, jakby przypomniał sobie o dobrych manierach. Dziewczyna przynajmniej miała okazję zauważyć, że miał bardzo ładne błękitne oczy.

— Jestem Alden — przywitał się krótkim uściskiem dłoni.

— Vivian. — uśmiechnęła się do niego delikatnie.

— To co, gotowe? — zapytał, zerkając na obie dziewczyny.

— Taaak. Umieram z głodu. Jedźmy już. — Daisy ponagliła chłopaka, dzióbiąc go palcem w ramię.

Sprawnie przemierzyli park w kierunku parkingu przy uczelni. Miasteczko było na tyle małe, że dało się je przemierzyć w całości pieszo zapewne w mniej niż dwie godziny. Akademiki były widoczne z uczelni, więc większość studentów pojawiała się na uczelni na piechotę. Byli jednak tacy, którzy woleli wygodę i parkowali wzdłuż głównej ulicy. Sam parking był raczej zarezerwowany dla pracowników. Chłopak jednak ewidentnie prowadził je w kierunku miejsc postojowych za szlabanem. Zatrzymał się dopiero przy srebrnym Volvo, które stało przy tabliczce z numerami odpowiadającymi tym na rejestracji. Samochód wyglądał na całkiem nowy i... drogi. Vivian zerknęła w dół, by sprawdzić stan swojego obuwia, jakby bała się, że pobrudzenie wycieraczek mogłoby się okazać poważnym nietaktem.

Alden zaprosił je gestem do środka. Sam usiadł za kierownicą, szatynka za nim, a Daisy zajęła miejsce po jego lewej stronie. Tak jak Vivian podejrzewała, w środku było wręcz sterylnie czysto. Nie mogła nawet porównywać wnętrza do starej Fiesty, którą na co dzień jeździła jej matka. Jedyne co przykuło jej uwagę to niewielki stosik książek na tylnym siedzeniu obok niej. Zerknęła na tytuły starszych i nowszych tomików, rozpoznając jedynie niektóre z nich. Założyła, że wszystkie należą do klasyki angielskiej literatury.

— Lubisz czytać? — zapytała, uchylając okładkę książki leżącej na wierzchu, by dostrzec pieczątkę biblioteki uniwersyteckiej.

— Muszę lubić — chłopak zaśmiał się delikatnie, skupiając wzrok na drodze.

— Alden studiuje literaturę — wyjaśniła Daisy. Blondynka dłuższą chwilę zmagała się z radiem, wybierając muzykę.

— Jane Eyre — Vivian przeczytała jeden z tytułów.

— Czytałaś?

— Nie — przyznała — ale widziałam film. Nie najgorszy.

Alden zaśmiał się krótko i zerknął na szatynkę we wstecznym lusterku.

— Oboje jesteście stąd? — zapytała Vivian, zerkając za okno na coraz rzadsze zabudowania. Powoli zbliżali się do obrzeży Hillcrest.

— Tak — odpowiedziała Daisy, obracając się odrobinę w stronę dziewczyny. — Nasze rodziny się przyjaźnią, więc znamy się praktycznie od urodzenia.

— Fajnie. — Viv pokiwała głową. Jej matka nie miała bliskich przyjaciółek, z których dziećmi mogłaby razem dorastać. Miała siostrę, jednak ich relacje wielokrotnie zmieniały się na przestrzeni lat, ze względu na charaktery obu kobiet. Ciotka miała syna, ale różnica wieku między Vivian i jej młodszym kuzynem, stanowiła zbyt dużą przepaść, by kiedykolwiek byli blisko.

Dziewczyna podparła brodę na dłoni, wyglądając za okno na zmieniający się krajobraz. Nie zauważyła kiedy pojedyncze domki i pola zmieniły się w leśną gęstwinę pogrążającą się w coraz głębszym mroku. Spojrzała znów na dwójkę siedzącą przed nią. Sarah wspominała, o rodzinach, które trzymały się razem. Czyżby chłopak również do nich należał? Nie wyglądali na nawiedzonych fanatyków. Nie, żeby Vivian miała kiedyś przyjemność poznać kogoś, kto by należał do sekty. Daisy kiwała delikatnie głową na boki w rytm melodii płynącej z głośników, ale chłopak, mimo pozornego spokoju, wydawał się nieco spięty.

Samochód zwolnił, jednak za oknem krajobraz wciąż składał się tylko z gęstych drzew. Vivian spojrzała przez przednią szybę. Zbliżali się do otwartej, metalowej bramy, otulonej kamiennym murem, który porastała zielona roślinność. Dalej rozpościerał się obszerny plac, a za nim duża gotycka rezydencja. W świetle zapadającego zmroku, stara, pociemniała elewacja nadawała budynkowi odrobinę upiorną aurę. Vivian przełknęła cicho ślinę, gdy wraz ze zbliżaniem się samochodu do gmachu, ten rósł, coraz bardziej górując nad nimi.

Zatrzymali się blisko samego wejścia. Obok stały już dwa inne samochody, równie luksusowe, w pobieżnej opinii dziewczyny. Gdy wszyscy wysiedli z pojazdu, Alden sięgnął jeszcze na tylne siedzenie po wypożyczone książki. Vivian nie potrafiła oderwać wzroku od zjawiskowej rezydencji, która na żywo robiła jeszcze większe wrażenie niż przez szybę. Dom taki jak ten, na zupełnym odludziu, otoczony przez las niemal ze wszystkich stron, miał prawo inspirować mroczne pogłoski.

Zapewne stałaby tak jeszcze dłuższą chwilę, rozważając w głowie, jakie historie mogły widzieć te mury, jednak nagłe pchnięcie w nogi posłało ją do tyłu. Czarny pies w typie wyżła pojawił się niemalże znikąd i skoczył prosto na nią. Vivian wydała z siebie krótki okrzyk zaskoczenia i uderzyła plecami o drzwi samochodu, przy którym wciąż stała.

— Jinx, nie! — Dopiero krzyk dziewczyny, zwrócił uwagę Daisy, która zawołała psa. — Chodź tu!

Pies rzeczywiście odsunął się od Vivian, jednak głuchy był na polecenia blondynki. Zamiast tego, pochylił się na przednich łapach i zaszczekał wesoło, próbując zainicjować zabawę. Szatynka odetchnęła ciężko i przyłożyła na moment dłoń do piersi, przyglądając się psu.

— Ale mnie przestraszyłeś... — Otrzepała kolana ze śladów po łapach i ostrożnie podeszła bliżej by pogłaskać psa po czarnym łbie. Zerknęła w stronę Daisy i jeszcze raz na mury rezydencji. — Myślałam, że miałyśmy jechać do ciebie.

— Tak jest. Mieszkam tu. — Blondynka uśmiechnęła się do Vivian, widząc, że nie spłoszyła się całkiem przez zachowanie psa. — Oboje tu mieszkamy. — Skinęła na Aldena, który zmierzał już do wejścia, dzierżąc swój stosik książek. — Witamy w Ashwood Hall. Chodź, kolacja wystygnie.

Vivian jeszcze raz spojrzała na niezwykły budynek. Jeszcze raz przypomniała sobie słowa Sary. Przed oczami znów pojawił się obraz zdjęcia martwej Abigail. Chciała zerknąć na dwa pozostałe samochody, zastanawiając się ile osób właściwie tu mieszka, jednak ruch firanki w jednym z okien na piętrze bardziej przykuł jej uwagę. Było już za późno. Jeżeli jakaś postać wcześniej jej się przyglądała przez szybę, to zdążyła zniknąć w głębi pomieszczenia.

Vivian wzięła głęboki oddech, próbując uspokoić nerwy. W myślach zaklęła krótko Sarę, za to, że musiała jej opowiedzieć o tym wszystkim akurat dzisiaj.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro