Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2

Vivian naprawdę starała się skupić na wykładzie, jednak wydawało się, że była jedyną osobą w sali, która wciąż podejmowała ten trud. Odnosiło się wrażenie, że nawet profesor Yates momentami się poddawał. Z ciężkim westchnieniem wracał do nieśpiesznego przeglądania notatek, przerywając swoją wypowiedź, a gdy już powracał do wywodu o zabytkach architektury mykeńskiej, jego wzrok uciekał od czasu do czasu, a głos stawał się mniej stanowczy. Odpuścił sobie kolejne próby uciszania studentów, jeżeli po każdej z nich, wystarczyło kilka minut, by sala znów wypełniła się pomrukiem drobnych rozmów.

Dziewczyna spojrzała na marność notatek w jej żółtym zeszycie. Większość zdań została urwanych w połowie, gdy nie usłyszała wypowiedzi starszego wykładowcy. Z cichym westchnieniem podparła brodę na ręce i zajęła się szkicowaniem Lwiej Bramy, która od dłuższego czasu niezmiennie wyświetlana była przez rzutnik. Postawiła kilka kresek czarnym długopisem na brzegu strony, a znów podniosła głowę, Yates akurat nacisnął guzik na pilocie, przechodząc do kolejnego slajdu. Vivian zacisnęła na moment zęby, by zdusić w sobie emocje i wyprostowała się na krześle.

To nie tak, że była niesamowicie zafascynowana historią pierwszych odkryć architektury. Nie była też nadmierną fanką samego wykładowcy, którego głos brzmiał, jak gdyby od paru dobrych lat należało mu się odejście na emeryturę. Prowadził ten przedmiot zapewne przez parę dekad, a wciąż musiał posiłkować się notatkami z opasłego kajetu, który też mógłby dzierżyć tytuł eksponatu muzealnego. Vivian czuła powinność. Musiała przynajmniej spróbować sprostać tym studiom. Musiała zrobić wszystko, by udowodnić, że stać ją na coś więcej. Że nie była małą kopią własnej matki, która jeszcze przed połową drugiego roku, wróciła z podkulonym ogonem do rodzinnego Oakbridge.

A jednak tkwiła teraz w tych samych murach Uniwersytetu św. Edmunda. Na tym samym wydziale, na który uczęszczała jej matka niemalże dwadzieścia lat temu. Nie zdziwiłoby jej, gdyby przekorny los usadził ją w tej samej ławce, w której Jocelyn słuchała wykładów zapewne prowadzonych również przez Yates'a. Tylko czy w ogóle ich słuchała? Może już wtedy zajęta była flirtowaniem z ciemnookim chłopakiem wypatrzonym rząd dalej? Wielokrotnie słyszała od dalszej rodziny i znajomych matki, jak bardzo jest do niej podobna. Vivian jednak była w stanie dokładnie wypunktować wszystkie cechy, których nie mogła odziedziczyć po niej. Czekoladowe oczy, które jedynie w mocnym świetle nie przypominały czarnych węgielków. Opaleniznę, która pojawiała się wraz z pierwszymi słonecznymi dniami, choć towarzyszące jej piegi należały już do Jocelyn. Włosy, które nawet po wakacjach, nigdy nie przybierały odcieni blondu podobnego do tego, za który jej matka wciąż zbierała liczne komplementy. To wszystko dla Vivian stanowiło jedno; poszlaki.

Było coś jeszcze. Przeświadczenie, że nie powinno jej tu być. Że ktoś się okropnie pomylił, gdy latem dostała list, który zmienił jej wybór uczelni. Hillcrest było bliżej, a Uniwersytet św. Edmunda cieszył się nieposzlakowaną opinią. Decyzja o przyznaniu pełnego stypendium. Viv miała przyzwoite wyniki z egzaminów i złożyła podania zapewne o wszystkie możliwe zapomogi i stypendia na każdej uczelni, na którą się zapisała, ale takiej decyzji zwyczajnie się nie spodziewała. Jeszcze przed postawieniem pierwszych kroków w Hillcrest, całą podróż pociągiem jej żołądek był zawiązany na ciasny supeł stresu. Nie tylko zaczynała nowy, samodzielny etap życia w zupełnie obcym miasteczku, ale jechała właściwie z przekonaniem, że na miejscu zastanie ją brak jej nazwiska na liście studentów. Może przypadkiem skradła miejsce komuś, kto dużo bardziej na nie zasługiwał?

Mijał jednak właśnie drugi tydzień zajęć i jedynie jeden z prowadzących zaciekle przekręcał jej imię tytułując ją Vienną. Koleżanki z akademika wydawały się w porządku, choć do tej pory były raczej zajęte swoimi sprawami i aklimatyzowaniem się na uczelni. Nie ułatwiało to nawiązywania nowych znajomości, ale Vivian miała w tym przypadku odrobinę szczęścia.

Oprócz studentki, która pierwszego dnia oprowadziła ją po kampusie, udało jej się szybko zdobyć jeszcze jedną koleżankę. Decyzja o zajęciu miejsca obok płomiennowłosej dziewczyny na pierwszych zajęciach okazała się kluczowa dla łatwego poznania miasteczka od podszewki. Sarah pochodziła z Hillcrest i z niespotykanym zapałem dzieliła się wiedzą, której Viv próżno byłoby szukać gdzie indziej. Zarekomendowała starą lodziarnię obok katedry i wyliczyła, którzy studenci z ich roku z pewnością dostali się na Uniwersytet przez rodzinne korelacje i znajomości, podkreślając przy tym, że nepotyzm miał się w całym miasteczku znakomicie od pokoleń i nic nie wskazywało na to, że miało się to wkrótce zmienić. Szybko wskazała też palcem, na swoją znajomą z podstawówki i poleciła Vivian, by ostrożnie obchodziła się w jej towarzystwie z nożyczkami, jeżeli w najbliższym czasie nie planowała radykalnej zmiany fryzury. Sarah mówiła dużo i najwyraźniej długo trzymała urazę.

— Sarah, mogłabyś... trochę ciszej? — Vivian szturchnęła koleżankę w łokieć, gdy Yates po raz kolejny postanowił przeskoczyć do kolejnego tematu. Rudowłosa dziewczyna nie zamknęła ust na dłużej niż dwie minuty podczas całego wykładu. Nawet gdy nie znalazła w Vivian zaangażowanego rozmówcy, szybko obróciła się do sąsiada po swojej prawicy, by rozprawiać na ten sam temat, na który szeptała cała aula.

— Co? Ach, jasne. — Dziewczyna zerknęła na szatynkę przez ramię, by po chwili całkowicie obrócić się w jej stronę. — Ale nie uwierzysz, co Toby mi pokazał.

— Naprawdę próbuję się skupić...

— Ma zdjęcie, jak znaleźli tą Abigail. — Sarah i tak dokończyła swoją wypowiedź.

Abigail nie trzeba było przedstawiać. Już po porannych zajęciach wieści rozeszły się po całym kampusie. Z godziny na godzinę do studentów docierały nowe porcje niepotwierdzonych informacji, które wzbudzały kolejne fale zainteresowania. Policja wciąż nie wydała oficjalnego oświadczenia, jednak to nie przeszkadzało ludziom w kreowaniu własnych teorii na temat morderstwa. Vivian czuła delikatne ciarki na plecach, za każdym razem, gdy słyszała kolejne spekulacje o brutalności zbrodni; wyciętym sercu, czy nawet aktach kanibalizmu, które miały się dokonać. Zabójstwo studentki w drugim tygodniu od rozpoczęcia roku akademickiego. Może rzeczywiście dokonała niewłaściwego wyboru uczelni. Było już jednak odrobinę za późno na zmianę decyzji i choć Vivian naprawdę nie chciała oglądać zdjęcia zamordowanej dziewczyny, ciekawość w końcu wzięła górę.

— Zdjęcie? Jak to możliwe? Przecież dochodzenie wciąż trwa — zapytała cicho, przybliżając się nieco do rudowłosej.

— Ktoś ze starszych roczników ma brata czy ojca w policji. — Sarah machnęła ręką, na znak, że szczegóły były nieistotne. — Spójrz tylko. — Dziewczyna bezceremonialnie wysunęła telefon z dłoni siedzącego obok chłopaka, by pokazać zdjęcie koleżance. Wzrok Vivian odruchowo podążył w kierunku fotografii przedstawiającej młodą kobietę o długich czarnych włosach, leżącą w nienaturalnej pozycji wśród leśnego runa. Jej głowa była odchylona do tyłu, usta delikatnie uchylone, a w szeroko otwartych oczach nie było śladu życia. Ubrania, a właściwie ich porozdzierane resztki, wyraźnie nosiły na sobie ślady krwi, choć przynajmniej na tym jednym zdjęciu, trudno było wyraźnie dostrzec rany, jakie nosiło ciało Abigail.

— To okropne. Nie pokazuj mi takich rzeczy. — Vivian odwróciła głowę, krzywiąc się z niesmakiem i szukając po auli punktu zaczepienia, próbowała odepchnąć od siebie obraz tej przerażającej sceny.

— Wiem... — Sarah również była widocznie poruszona, ale ton jej głosu zdradzał odrobinę zaintrygowania. — Tylko pomyśl, jaki chory pojeb mógł coś takiego zrobić. — Sarah oddała telefon w ręce właściciela i podparła brodę na ręce, zerkając w stronę Vivian. — Powinnaś na siebie uważać. Znaleźli ją całkiem niedaleko akademików.

— To trochę dziwne, nie sądzisz? — Viv starała się wdawać się w tę dyskusję, by nie wpędzać samej siebie w jeszcze większą paranoję. Szczególnie gdy wciąż tak niewiele było wiadomo. Sarah jednak w końcu przykuła jej uwagę na tyle, że dziewczyna odłożyła długopis i oparła łokcie na blacie. — Wszędzie wokół są lasy. Morderca mógł porzucić ciało gdziekolwiek i nikt nie znalazłby Abigail przez przynajmniej kilka dni, jeżeli nie miesięcy.

— Może nie miał czasu przenosić ciała.

— Może... Ale miał za to czas, żeby porządnie zmasakrować. Brzmi to raczej, jakby chciał się pokazać.

— Uuu... — Sarah rozejrzała się zaciekawiona po sali. — To z pewnością napędzi na nowo pogłoski o sekcie.

— O czym? — Vivian spojrzała na koleżankę, unosząc brew.

Sarah machnęła ręką na znak, że to nic takiego.

— Wiesz, jest w Hillcrest taka grupa rodzin. Mieszkają tu od pokoleń, niektórzy mówią nawet, że od założenia miasteczka. Są... co najmniej dziwni.

— Co to znaczy, że są dziwni? — Vivian zapytała jeszcze bardziej zaintrygowana, a rudowłosa pochyliła się bliżej niej, jak gdyby nie chciała, by ktoś jeszcze usłyszał jej słowa.

— Mówiłam ci, że nepotyzm ma się tu dobrze, a oni... Można powiedzieć, że właściwie miasteczko należy do nich. Parę dużych biznesów, siedzą w radzie miasta, władze uniwersytetu też mają owinięte wokół palca. Żyją ze sobą dziwnie blisko, jak w jakiejś komunie. Mają dzieciaki mniej więcej w naszym wieku, które mieszkają razem w starej rezydencji za miastem. Ludzie lubią plotkować, że są w jakiejś sekcie, albo co gorliwsi zapaleńcy teorii spiskowych, że to wyznawcy szatana. — Sarah przewróciła oczami na niedorzeczność tego pomysłu. — Jak dla mnie to po prostu banda uprzywilejowanych bogaczy — burknęła z wyraźną zawiścią.

Po tym wywodzie Vivian wyprostowała się na krześle, wciąż marszcząc brwi. Hillcrest nie przestawało zaskakiwać. Morderstwo na kampusie już na samym początku semestru i rzekoma sekta rządząca miasteczkiem. Czy na pewno nie było za późno na zmianę wyboru uczelni?

— Nie martw się — dodała Sarah, widząc jej zmartwioną minę. — To zwykłe ludzkie gadanie. A mordercę też pewnie szybko złapią, skoro jest tak niechlujny. Na ulicach będzie teraz masa patroli, a my i tak kończymy dziś wcześnie zajęcia. Za dnia powinnaś być bezpieczna, Brzdącu — Uśmiechnęła się ciepło i poklepała szatynkę pokrzepiająco po plecach.

— Właściwie... to jestem dziś umówiona na kolację — mruknęła Vivian, nadal przetwarzając wszystkie nowe informacje.

Sarah spojrzała na ubiór dziewczyny, który składał się z jasnobeżowej koszuli, ciemnych spodni w kratę oraz rudawego swetra. Dla odrobinę uważniejszego oka rzeczywiście wydawał się bardziej elegancki, niż to, co Vivian nosiła na co dzień.

— Trochę słabo jak na randkę. — Sarah zacmokała z dezaprobatą. — I wybrałaś sobie na to świetny dzień.

— To nie randka — mruknęła Vivian, krzywiąc się delikatnie. — Zaprosiła mnie dziewczyna, która oprowadzała mnie po kampusie. Jest córką któregoś dziekana. I wiesz, z tym całym stypendium... chyba nie bardzo mogłam odmówić. — To rzeczywiście nie był najlepszy dzień na włóczenie się po mieście i późne powroty do akademika, ale Viv nie chciała stwarzać problemów i zwracać na siebie niepotrzebnej uwagi. Po cichu liczyła też, że nawet gdyby nie poznałaby odpowiedzi na swoje wątpliwości co do przyjęcia jej na studia, to może ta kolacja pozwoliłaby jej uciszyć swoje obawy.

— Czaję... — Sarah jeszcze raz spojrzała na strój, po czym w końcu odwróciła się w stronę tablicy. Może po raz pierwszy w trakcie całego wykładu, który dobiegał już końca. Nie trwało to jednak zbyt długo, bo po chwili znów obróciła się w stronę Vivian. — Chwila. Córka dziekana wydziału humanistycznego? Nie mów, że chodzi ci o Daisy Thompson.

Vivian pokiwała niepewnie głową, a Sarah parsknęła krótkim śmiechem.

— Uważaj, Burton — rzuciła prześmiewczo. — Thompsonowie to właśnie jedna z tych rodzin, o których mówiłam.


[ Na moim TikToku pojawiły się już filmiki z estetyką dla części postaci, reszta pojawi się w najbliższych dniach. Wrzuciłam też bonusowy filmik do rozdziału powyżej :3 Zachęcam do zerknięcia i jeśli macie konto, to również do obserwacji 💜 https://www.tiktok.com/@tonksia_ ]

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro