Obóz Herosów.
-Jesteśmy na miejscu- Nico zszedł z konia i ściągnął moją torbę.- zejdzesz sama czy mam Ci pomóc?
Spojrzałam nieufnie na ziemię znajdującą się pode mną.
-Byłoby miło, gdybyś zechciał podać mi rękę- żazartowałam.
Chłopak tylko się uśmiechnął i ściągnął mnie z Pegaza.
-Dzięki- mruknęłam z lekkim uśmiechem.
Rozejrzałam się wokoło. Przed sobą miałam kilka domków ustawionych w okrąg. Za nimi znajdował się jeden, duży, godzien pomieścić w sobie takich około sześciu. Niedaleko ujrzałam pola do siatkówki i koszykówki, zaludnione przez dzieciaki. Nie tylko tam było ich dość dużo. Po całym obozie krzątały się dzieci od na oko siedmiu lat, do może 19. W dali dostrzegłam (jak zgaduję) pole przeszkód.
Ku nam zmierzał jakiś chłopak. Miał na sobie takie ogrodniczki (nie jestem pewna jak to się nazywa, ale zgaduję, że tak), jakie noszą niektórzy ludzie pracujący na budowlance. Jego ciemne włosy były kręcone, nie był zbyt wysoki, może troszkę wyższy ode mnie.
-Hej!- powiedział, gdy już był przed nami.- Ty jesteś Charlotte, tak?
Przytaknąłam.
Chłopak spojrzał na Nica.
-Mogę Ci ją odebrać na troszkę?
Nico pokręcił głową.
-Nie. To ja miałem się nią opiekować. To moje zadanie.
-Jak sobie chcesz- chłopak ręką w smarze zaczesał włosy, a drugą, czystą, podał mi.- Leo Valdez. Miło poznać.
Sięgnęłam jego ręki i ją uściskałam.
-Także.
Nico przyglądał się temu z niesmakiem.
-Spoko, stary.- Leo poklepał go po plecach.- i tak jestem już zajęty.
Nico nie zdawał się być tym przekonany.
Leo spojrzał do tyłu.
-O, idzie!- pomachał do jakiejś brazowowłosej dziewczyny.- Hej! Alayna! Podejdź do nas!
Trochę niższa ode mnie dziewczyna podbiegła do naszej trójki.
-Charlotte? -spytała.
Trochę już zniesmaczona przytaknąłam.
-Cały obóz już o Tobie huczy. Alayna jestem.- uśmiechnęła się promiennie.
Odwzajemniłam to.
-Może zaprowadzimy Charę do Chejrona?- zaproponował Leo.- Mogę się tak do Ciebie zwracać, nie?
Znowu przytaknąłam.
-Dobry pomysł- powiedziała Alayna.- tylko, że muszę lecieć, bo obiecałam Annabeth...
-Tak, tak, tak, wiemy- Leo znów podgarnął co chwile opadające na jego twarz włosy.- leć już.
Dziewczyna przytuliła go i odbiegła w kierunku kręgu.
Nico po dłuższej chwili milczenia postanowił coś powiedzieć.
-To...może chodźmy do tego Chejrona? Kazał mi ją przyprowadzić od razu, jak tylko przylecimy...
-Dobra nie jęcz już- Leo wyglądał na znudzonego.- idziemy- i ruszył w kierunku wielkiego domu, a my za nim.
Nie zostałam powitana jak jakiś gość specjalny. Żaden z dzieciaków nawet na mnie nie spojrzał. Wszystkie bawiły się świetnie grillując, skacząc po drzewach i grając w różne gry.
Leo szedł dumny przodem i od czasu do czasu tylko coś mruczał pod nosem. Nico podążał ze mną równym krokiem, ale nie był zbytnio w humorze. Patrzył cały czas w ziemię i ani śniło mu się odezwać. Natomiast ja rozglądałam się wokoło z zachwytem. Było tam tak pieknie! Niedaleko biegały jacyś...ludzie z kozim dołem?
-Co to za stworzenia?- zapytałam Leona wzkazując na nie.
-Hę?- chłopak jakby wyrwał się z transu. -Och, statyry.
-A te dziwne, zielone dziewczyny uciekające przed nimi?
-Ninfy leśne.
Więcej pytań już nie miałam.
Kiedy doszliśmy, Leo zwrócił się do mnie.
-Pamiętaj-nie masz się czego bać.- najwyraźniej zobaczył mój stres.- Chejron może wyglądać groźnie, ale jest bardzo dobrym...centaurem.
-Kim?
-Zobaczysz. Nico...
-Wiem, co mam robić- chłopak posłał mu spojrzenie spode łba.
Leona wyraźnie to rozbawiło.
-Dobra, dobra.- spojrzał na mnie.- Chara, dasz radę.
-Wiem. Chodź, Nico.- złapałam jego rękę i wciągnęłam do środka budynku.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro