Listek do apteczki
Huk.
Szum.
Przeszywający ból.
Otworzyłam w przestrachu oczy, tylko po to, aby ujrzeć pogłębiającą się z każdą chwilą ciemność. Coś w środku mnie chciało się poruszyć, jednakże nieokiełznany strach odebrał mi możliwość kontroli nad ciałem. Nagle ujrzałam, iż przez nieskończony mrok zaczyna przedzierać się smuga światła. Zmrużyłam oczy, aby bliżej się jej przyjrzeć, gdy dostrzegłam postać, którą otaczał przybliżający się do mnie blask. Kiedy był już na tyle mi niedaleki, mogłam dostrzec najmniejsze detale owego bytu.
Była to dosyć wysoka kobieta ze skrzydłami u ramion, odziana w ciemną szatę. Nie byłam w stanie stwierdzić czy jest urodziwa- jej twarz bowiem zakryta była zawojem. Jej oczy były zamknięte, jednakże czułam jej przeszywający wzrok na całym swoim ciele. W dłoni trzymała coś złotego, ale światło było na tyle rażące, że nie mogłam osądzić, czym jest owy przedmiot.
-Witaj, Charllote- głęboki, kobiecy głos rozbrzmiał w nieskończonej czerni.- miło w końcu cię spotkać, tyle lat już minęło...
Nie potrafiłam jej odpowiedzieć, byłam w zbyt dużym szoku- wpatrywałam się w nią z niedowierzaniem.
Kobieta zaśmiała się cicho.
-Nazywam się Nyks i jestem boginią- rzekła, a światło otaczające ją przez chwilę stało się jaśniejsze.- i jestem twoją biologiczną, o ile można tak to nazwać, matką. Wybacz, że mówię ci to w takich okolicznościach, jednak zbyt dużego wyboru chwil nie miałam.
Owe słowa dotarły do mnie dopiero po kilku chwilach.
-Ale moja matka...-zaczęłam.
-Nie jest twoją prawdziwą matką- rzuciła bogini.- ojciec też nie jest "prawdziwy"- chrząknęła.- ale o tym kiedy indziej. Jestem tu, aby przekazać ci pewną wiadomość.
Zamknęłam oczy oraz uszczypnęłam się w łokieć.
Auć.
Kurczę, to nie sen.
-Zostałaś wybrana do pewnej...no, może trochę niewdzięcznej misji- wyciągnęła dłoń ze złocistym przedmiotem w moją stronę.- weź to i miej przy sobie zawsze i wszędzie. Jest to liść dębowy, który uzdrawia niczym ambrozja.
Odebrałam od niej liść i schowałam go głęboko do kieszeni dżinsów, nadal nie wierząc w to, co się dzieje.
-Mogę cię o coś spytać...mamo?- wydukałam.
-Oczywiście, tylko streszczaj się, bo za wiele czasu nie mamy- odparła Nyks.
-Kim jest w takim razie mój ojciec? Dlaczego wychowuje się w niebiologicznej ro-...- na końcu zdania głos załamał mi się, powodując tym samym skurcz w moim żołądku.
-Wiedziałam, że o to zapytasz- westchnęła.- dowiesz się tego wszystkiego w swoim czasie. Bywaj, złotko.
Jej postura zaczęła powoli blednąć, a przez ciemność prześwitywały skrawki bunkru. Poczułam nagły ciężar, jakby moje ciało w ciągu zaledwie kilku chwil zwiększyło swoją masę o niemało kilogramów.
-Chara!
Zamrugałam parę razy, a chwilowy ból i uczucie ciężkości ustało. Cała grupka półbogów stała jak wryta, przyglądając mi się z przerażeniem. Ręce Nica trzęsły się nieznacznie, a Alayna zakryła usta dłonią.
-Co jest nad twoją głową?- wydukała Piper, wskazując drżącą dłonią na coś nad moją głową.
Spojrzałam w górę.
Ikonka Księżyca lśniła nade mną, rażąc moje oczy swą srebrzystą poświatą. Kątem oka widziałam zlękniętych herosów, którzy, tak samo jak ja, nadal kalkulowali, co stało się przed chwilą.
-Cóż- odezwała się finalnie Annabeth, kiedy kształt znad mojej głowy zaczął powoli zanikać.- no to wszystko wiemy.
Bezmyślnie włożyłam dłoń do tylnej kieszeni spodni.
Listek nadal tam był, to nie był sen.
-Nyks?- rzucił Leo, podrzucając kilka śrubek, a następnie łapiąc je nieudolnie. Alayna i Pipper skwitowały to śmiechem.
-Owszem, ona- odparła blondynka.
Piper przyjrzała mi się badawczo.
-Dziwne, nie przypominam sobie, bym poznała jakieś dziecko Nyks.
-Wiesz, ona siedzi w Tartarze- oznajmiła Annabeth, obserwując uważnie, jak świecący symbol znika znad mojej postaci.- w swym Dworze Nocy.
Spojrzałam na swoje ręce; na tej, którą odbierałam liść, znajdowała się sypka jakiegoś złotawego proszku. Nie chciałam próbować go strzepać- z boskością się przecież nie pogrywa, nigdy nie wiadomo, co to za substancja. Schowałam bez słowa dłonie do kieszeni.
-To co? Zbieramy się?- zapytałam w końcu.- chyba wypada o tym wszystkim powiadomić Chejrona, prawda?
-Owszem, wypada- Annabeth podniosła się ze skrzyni, otrzepując się z kurzu.
Rzuciłam przelotne spojrzenie na Nica, gdy dostrzegłam, iż ma spuszczoną głowę w dół. Przewracał w palcach swój pierścień, kiwając delikatnie głową.
-No to w drogę!- wykrzyknęła Alayna, rzucając się biegiem w stronę wyjścia.
***
Po oznajmieniu Chejronowi tej interesującej nowinki wróciliśmy do domków. Z racji tego, że Nyks nie ma swojego domku, a Hadesowi wcale nie jest jakoś bardzo daleka "sercem", polecono mi zatrzymać się pod jednym dachem z Nico. Chłopak przez cały czas był strasznie smutny, odezwał się może jednym, albo dwoma słowami. Nie przeszkadzało mi to jakoś szczególnie. Obawiałam się bardziej o to, co może dziać się w jego wnętrzu, podczas, gdy po stronie zewnętrznej wyraźnie umiera.
Nie pytałam go o to. Nie chciałam i wolałam raczej trzymać się wersji, że kiedy będzie potrzebował pomocy, po prostu mnie o tym powiadomi.
-Chcesz iść już spać?- odezwał się nagle. W jego głosie grzmiał donośnie ból oraz nutka czegoś, co przywodziło na myśl głęboką pustkę.
-A jesteś śpiący?- postarałam się, aby mój ton nie zdradził kłębuszka zmartwień powstającego w moim sercu i umyśle.
Chłopak pokręcił głową przecząco.
-Ale i tak wypadałoby już się kłaść- wsparł się na chwilę na łokciu, aby poprawić sobie poduszkę.- nigdy nie wiadomo, kiedy będziemy mieli okazje ponownie wyspać się w ciepłym łóżku. Poza ty, jest już...- spojrzał w stronę zegarka i zmrużył oczy.- Prawie północ, no własnie, to już odpowiednia godzina na sen.
Patrzyłam na niego w milczeniu przez krótszy czas, po czym nakryłam się kołdrą.
-Dobrze, a więc dobranoc- rzekłam słabym głosem.
Nico odburknął coś od niechcenia i nagle światło zgasło. Słyszałam, jak odwraca się na drugi bok, szepcząc coś do siebie. Zaczęłam martwić się o niego coraz bardziej, co oczywiście nie pomagało mi w zaśnięciu, fakt, że pierwszy raz śpię w nowym miejscu także.
„Cóż poradzić?"-pomyślałam, wpatrując się w jakiś owado-podobny punkt na suficie.
Zaczęłam powoli odpływać, a kiedy byłam już niemalże na granicy z zaśnięciem, usłyszałam krzyki za oknem, które natychmiastowo mnie przebudziły.
-Co jest do jasnej...- zaburczał wpół-śpiący Nico, a równo z tymi słuchami usłyszałam skrzypienie jego łóżka.
Podniosłam się i ze zmrużonymi oczami zaczęłam przyglądać się stojącym niedaleko najbliższego mi okna postaciom.
-Widzisz to?- wymruczałam, wskazując palcem w stronę okna z nadzieją, że wpadające przez przeciwne okno światło księżyca pozwoli chłopakowi na dostrzeżenie go.
Kiedy do moich oczu dotarło, że już nie śpię, udało mi się ustalić, że widzę dwie sylwetki- centaura i człowieka.
-Czy to...- zaczęłam niepewnie.
-... Chejron i Piper- dokończył za mnie Nico.
Oboje wstaliśmy z łóżek i przybliżyliśmy się na bezpieczna odległość do okna. Piper wymachiwała rękami, krzycząc coś, a Chejron wyraźnie...
-On usiłuje ją uspokoić- wyszeptał Nico.
Spojrzałam na niego zszokowana.
-P-prawdopodobnie- wydukałam.- Piper płacze- rzuciłam, gdy ujrzałam w świetle księżyca strumienie spływające po jej policzkach.- o co chodzi...?
-Nie mam pojęcia- odpowiedział chłopak, marszcząc brwi.- uchyl trochę okno, tylko tak, żeby nie zauważyli. Może coś usłyszymy.
Przytaknęłam, następnie podeszłam do okna i delikatnie je otworzyłam. Cofnęłam się powoli, stawiając kroki najciszej, jak tylko mogłam.
-...wrócić!-usłyszałam głos Piper, nieznacznie zbliżyłam się w stronę okna.- obiecałeś!
Zobaczyłam, jak Chejron szepcze coś do jej ucha, na co dziewczyna wybucha jeszcze większym płaczem i pada na kolana. Nagle z jej kieszeni wypada zdjęcie.
Nico zakrył usta z przerażeniem.
-Jason....
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro