Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Cola i satyr

Chłopak szedł powoli, stawiał ostrożnie stopę za stopą. Nie widziałam dokładnie jego twarzy, jednak odczuwałam chłód go otaczający. Nie wiem, jakim sposobem. No tak, zapomniałam chwilowo, że jego ojcem jest jeden z najpotężniejszych bogów. Jego zachowanie... Typowe dla teraźniejszych nastolatków, do których grona przecież... sama należałam.
Cisza. Zabijająca, jakże niezręczna cisza pomiędzy nami. Choć niezmiernie mnie to krępowało, nie miałam odwagi jej przerwać; nie wiem dlaczego, jednakże lubiłam go takiego: obcego, chłodnego, nawet odrobinę zniszczonego.

Rozejrzałam się wokoło- półbogowie dalej zajmowali się tym, czym dotąd. Praca trwała w toku; każdy jak gdyby nigdy nic wykonywał swoje obowiązki, zapominając jakby o tym, co owe zdarzenie miało w nich wywołać. Dla każdego było to nic, a może po prostu...tutaj takie sytuacje to normalna rzecz?
Nie, przecież sam Chejron mówił, że coś się stało.
Coś poważnego.

Kiedy dotarliśmy do budynku, Nico wyciągnął klucz. Przekręcił go ostrożnie i pchnął drzwi, następnie wkraczając do środka. Milczał. Jedynym słowem, które usłyszałam to ,,wchodź", jednak nie do końca mogę nazwać to nim nazwać. To było burknięcie, które wydawało się, że miało być niesłyszalne.

Sięgnął po swoją pilotkę, tę, którą miał na sobie podczas naszego pierwszego spotkania. Nałożył na swój blady palec u ręki pierścień. Westchnął i odwrócił się do mnie, patrząc wyczekująco.

-Nie bierzesz nic?- rzekł chłodno.- wieczory tutaj nie należą do najcieplejszych.

-Nie, dzięki, nie potrzebuje- machnęłam ręką.- ale dzięki za troskę- uśmiechnęłam się krzywo.

Przytaknął i ruszył w kierunku wyjścia. Znów zamilkł.

Wzięłam do swoich zimnych rąk bluzę; przewiesiłam ją przez ramię i ruszyłam za chłopakiem ospale.

-A jednak - przez jego twarz przemknął cień uśmiechu.

Odpowiedziałam mu skinięciem. Czekając, aż zamknie drzwi, dostrzegłam zmierzającą ku nam dwójkę dziewczyn.

-Hej, to ty jesteś tą dziewczyną, o której teraz tak głośno?- mniej więcej równa ze mną blondynka o szarych oczach spojrzała na mnie z zaciekawieniem.

-Huh? Aż tak huczno z powodu przybycia jednego półboga?- spytał Nico, sprawdzając, czy drzwi są dobrze domknięte.- nawet nie wiemy, czyją córką jest...-obrócił się do nas przodem.

-Czepiasz się szczegółów!- towarzysząca blondynce brunetka machnęła lekceważąco ręką.- Charlotte na pewno jest dobrą dziewczyną...- uśmiechnęła się do mnie pogodnie.

-Piper... - jasnowłosa posłała jej krzywy uśmiech.

-Zamknijcie się- Nico tupnął nogą z irytacją. Podszedł do mnie i złapał za ramię.

Blondynka westchnęła ciężko i chwyciła zdezorientowaną przyjaciółkę za nadgarstek. Kiwnęła do niej znacząco i obie ruszyły w przeciwnym kierunku.

***
-Czemu tak się do nich odezwałeś?- spytałam, kiedy to niespiesznie zmierzaliśmy w stronę mi nieznaną.

-Niby jak? -warknął chłopak, spoglądając na mnie złowrogo.

-"Zamknijcie się"- zirytowana jego zniesmaczonym wyrazem twarzy pstryknęłam go w nos.

Uniósł brwi. Ziewnął powoli i beztrosko przetarł nadgarstkiem swoje bladoróżowe usta. Wywrócił oczami wymownie i posłał mi zirytowane spojrzenie.

-Bo mnie wkurzały- rzekł to w taki sposób, jakby było to oczywiste.

- Niby czym?- przekrzywiłam głowę w bok niczym jakieś zwierzę.

-Swoim bytem- wywrócił ponownie oczyma i skierował wzrok na coś, co znajdowało się przed nami, a moje spojrzenie wzięło z niego przykład.

Wzięłam głęboki wdech; jedyne co widziałam to jakąś stołówkę na świeżym powietrzu, po której krzątali się bez opamiętamia herosi; nie patrzyli w ogóle gdzie idą, po prostu to robili.

Wśród tłumu rozpoznałam szatynowy warkocz Alayny. Dotąd nie przyglądałam się jego długości, jednak teraz miałam okazję się przypatrzeć- sięgał jej aż do pasa. Ona sama była ubrana w luźny, biały T-shirt, granatowe jeansy i czerwone trampki.
Stała w kolejce wraz z Leonem i tą jasnowłosą dziewczyną, która to zaczepiła nas podczas wychodzenia z domku.

-Idź do nich- odezwał się Nico, odwracając się do mnie plecami.- ja muszę na chwilę ci uciec.

Popatrzyłam na niego spanikowana.

-Zostawisz mnie tu?- przygryzłam wargę.

Chłopak rzucił mi sarkastyczne spojrzenie przez ramię i posłał krzywy uśmiech.

-Nie zostawię takiej sieroty na pastwę losu wśród wariatów- wskazał ruchem głowy na zatłoczoną stołówkę.- na pewno zjawię się na wybieranie osób do misji- spojrzał przed siebie.- jakoś sobie poradzisz.

Chwilę patrzyłam, jak się oddalał, aż w końcu zrezygnowana weszłam po kilku schodach i przeleciałałam wzrokiem po stolikach, szukając kogoś znajomego.

Nie byłam ani odrobinę głodna. Szukałam raczej towarzystwa, no i nie chciałam przegapić wyborów na misję. Kątem oka zauważyłam, że blondynka przysiada się do Percy'ego, więc nie było szans na rozmowę z nim. Podeszłam trochę w ich stronę i rozejrzałam się wokół, aż dostrzegłam Alaynę machającą w moją stronę.

-Hej!-złapała mnie za rękę z uśmiechem, który zniknął, gdy zauważyła, że nie mam jedzenia.- czemu nic nie wzięłaś?- w jej wyrazie twarzy dostrzegłam cień szczerego zmartwienia.- nie możesz jeść? Boli cię coś?- przekrzywiła głowę lekko na bok.

-Nie, nie- spojrzałam na nasze złączone ręce.- dopiero przyszłam- uśmiechnęłam się słabo.- ale naprawdę, nie jestem głodna...może tylko coś do picia zgarnę- spojrzałam w jej pełne frustracji oczy.- wyglądasz jak moja mama- zaśmiałam się.

Jej jarzący się w oczach płomień matczynej troski troszkę przygasł, mieszając się z nawet uroczą radością. Fuknęła ironicznie i puściła moją dłoń, podając mi drugą ręką puszkę dietetycznej coli.

-Powinno cię zadowolić- uśmiechnęła się i skinęła głową w stronę szeregu stolików.- chodź, przedstawię ci jeszcze jedną...- zastanowiła się chwilę.- osobę...?- zmarszczyła brwi.- no, nieważne, sama zobaczysz- ruszyła wesoło ku stolikom.

Uśmiechnęłam się krzywo i podgarnęłam włosy, jednak, aby nie sprawić jej przykrości, szybkim krokiem podążyłam za jej powoli znikającą w tłumie posturą.

***

-Więc...- siedział przede mną satyr. Niby powinnam zrobić takie ,,wow", ale po tym, co widziałam, takie ,,coś" mnie nie zaskoczy.- skąd tu przybyłaś?

-Victoria- postukałam paznokciami w puszkę.- Takie miasto w Kanadzie.


Grover, bo tak miał na imię, pokiwał głową.


-Wiesz, kto jest Twoim ojcem?

Zamrugałam.

-Jeszcze jej nie powiedzieli- odpowiedział za mnie Leo, pakując do ust widelec spaghetti.- ale- spojrzał na satyra i wybełkotał z pełnymi ustami.- myślę, że podczas wyborów powinien ją określić.

Przytaknęłam i wzięłam łyk dietetycznej coli, gdy dostrzegłam, jak ta sama ciemnowłosa dziewczyna, która zaczepiła nas przy domku, dosiada się do naszego stolika.

-Nie przedstawiłam ci się- wyciągnęła do mnie rękę, tym samym wytrącając Alaynie z ręki frytkę.- Piper jestem.

Uścisnęłam jej dłoń.

-Charlotte.

Piper chwyciła plastikowy widelec i nadziała na niego paprykę z talerza, który wypełniony był sałatką.

-Wybacz za tę akcję z Nico- nadgryzła niewielki kawałek warzywa.- on jest taki...- postukała palcami w blat i rozejrzała się wokół, szukając słowa.- dziecinnie nerwowy- posłała mi uśmiech, w tym samym momencie jak do naszych uszu dotarł dźwięk dzwonka.

-Oho- Alayna podniosła się jako pierwsza.- to oznacza, że zaraz się dowiemy, kto leci na zgubę- wystrzeliła z ławeczki i pognała w stronę dzwonka, a za nią Piper.

-Chodzi im o wybory- wyjaśnił mi po drodze Leo.

//No hejjj XD i tak po jakichs 9 miesięcach W KOŃCU pojawia się rozdział! Nie wróżę, że ktoś to będzie czytał, ale warto spróbować XD.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro