Rozdział 10
Jego oczy wyglądały, jakby były stworzone z kawałków mgły. Żywy avadowy kolor mieszał się z, nieznanego pochodzenia,szarobłękitnym odcieniem tworząc wokół źrenicy tajemnicze wiry. Pochłonięty myślami posiadacz tych nietypowych tęczówek w ogóle nie zwracał uwagi na swoje otoczenie. Był tak zamyślony, nie zapamiętał nawet momentu, w którym został ponownie zawleczony przed tron jego Lordowskiej mości, jednak jednego był pewien - coś jest nie tak z jego wspomnieniami... Część jest przesłonięta mgłą, której nie sposób obejść. Zaczął podejrzewać, że to jakiś rodzaj zastosowanej na nim legilimencji lub samoistna blokada wspomnień w obawie przed naruszeniem ich przez osobę do tego nieupoważnioną. Zagadką jest, kto ustawił tą blokadę. On sam? Może podczas ćwiczeń z obrony umysłu przypadkowo zaczął ją wzmacniać, ale niemożliwym jest, aby olbrzymi mur było jego dziełem. A może jednak...
Nie! To nie jest możliwe. Owszem, ma duży zasób magii, ale bez przesady - w życiu nie dałby rady ustawić taką blokadę. Nawet przy maksymalnym skupieniu. Ale przecież nigdy nie próbował...
Dość! Nie będzie się teraz nad tym zastanawiał. W końcu stoi przed samozwańczym Czarnym Panem. Nie przystoi go przecież w ten sposób ignorować.
Bezimienny podniósł wreszcie głowę, jednak nie spojrzał w oczy swemu rozmówcy.
- A więc? - zapytał z dobrze ukrywanym zniecierpliwieniem czarnoksiężnik.
W odpowiedzi otrzymał jedynie pytające spojrzenie, które coraz bardziej zaczynało go irytować. Nie dość, że ten bachor Merlin wie jakim cudem włamał się do jednego z najlepiej strzeżonych budynków w całej Magicznej Brytanii, po pojmaniu nie okazał mu należytego szacunku, to jeszcze pokiereszował ramie członkini Wewnętrznego Kręgu. I jak tu się nie wkurzyć?
- Spytałem się, jakie masz wytłumaczenie na zaistniałą sytuację.
Zdanie celowo zakończył lekkim sykiem, aby przestraszyć chłopaka. Jednak, niestety... Jego starania na nic się nie zdały. No dobra - Śmierciożercy wzdrygnęli się wiedząc, co oznacza takie zachowanie Pana, jednak ten cholerny bachor nawet nie drgnął. Co gorsza, w jego oczach pojawiło się coś, co spokojnie można uznać za rzucenie, niemego wprawdzie, wyzwania.
- Zaistniałą sytuację? Przecież sam kazałeś Lestrange mnie tu przyprowadzić. Myślałem, że masz lepszą pamięć, ale najwidoczniej się myliłem. W końcu wiek tez robi swoje - w oczach Bezimiennego zagościły ledwie widoczne psotne iskierki. Najwidoczniej przewrotny los postanowił, że pełna potencjału krew syna jednego z Huncwotów nie może się zmarnować.
Na tyle sali rozległy się pełne niedowierzania szepty i jeszcze cichsze zakłady o to, jak zostanie ukarany za tą bezczelność. Chwilę wcześniej - od Severusa, który z racji swojego mistrzostwa w Eliksirach, pełnił rolę lokalnego Magomedyka i wraz z kilkoma innymi Śmierciożercami opatrywał rany tych, którzy na rajdzie mieli nieco mniej szczęścia od pozostałych - wróciła Bellatrix , która teraz - słysząc, jak ktoś obraża jej Pana zaczerwieniła się z gniewu i oburzenia.
- Jak śmiesz! - wybuchła lekko piskliwym głosem - Ty...
Postanowiła jednak umilknąć, gdy zobaczyła uniesioną rękę Voldemorta i składając pokorne ukłony wycofała się na swoje miejsce w szeregu, skąd kątem oka nie przestała posyłać wściekłych błyskawic skierowanych do Bezimiennego.
- Złość jest tu zbędna, Bello - stwierdził chłodnym tonem, po czym jego wzrok ponownie znalazł się na chłopaku przed nim. Wstał ze zdobionego wężami tronu i powoli zszedł po schodkach prowadzących na podwyższenie, a następnie powoli, bez zbędnego pośpiechu podszedł do swojego więźnia. Wyciągnął przed siebie rękę i chwycił jego brodę unosząc twarz tak, aby ten patrzył mu prosto w oczy.
W chwili, gdy ich spojrzenia się spotkały wydarzyły się dwie rzeczy - obie niezauważalne dla osób postronnych.
Z oczu chłopaka natychmiastowo zniknęła cała obejmujące je dotychczas 'mgła', przez co ukazała się ich prawdziwa zabójcza barwa, a źrenice Riddle'a rozszerzyły się pod wpływem obrazu, który pojawił się znikąd w jego umyśle, niemalże zasłaniając krwisto czerwoną tęczówkę.
Stali tak zaledwie kilka sekund, lecz dla obydwóch zdawało się to być wiecznością. Patrzeli sobie prosto w oczy w zupełnej ciszy. Tu nie potrzeba było słów. Czuli dziwne przyciąganie. Coś, jakby ktoś ciągnął ich do siebie za pomocą niewidzialnej nitki. Delikatnie, a zarazem stanowczo.
Czarny Pan otrząsnął się jako pierwszy.
----
Pytanko:
Kiedy chcielibyście kolejny rozdział?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro