Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 9

Jestem spowity czarnym płaszczem ciemnej morskiej toni.

Powoli opadam z sił a płuca odmawiają mi posłuszeństwa z resztą jak każda nawet najmniejsza część mojego ciała.

Czuję, że umieram nawet już nie walczę o ostatni oddech.

Straciłem nadzieję już dawno, zostawiając ją w czterech zimnych i ciemnych murach celi.
Przykułem ją łańcuchami, aby już nigdy więcej mnie nie łudziła.

Coś sprwiło, że dziwnie zadźwięczało mi w uszach ktoś obioł mnie w pasie i pociągnął do góry.

Światło przybliżało się nieubłagalnie, w końcu zachłysnąłem się powietrzem, które niczym wąż wpełzło do moich dróg oddechowych.

Zostałem rzucony na ziemię, była szorstka i twarda jak to zazwyczaj bywa.

Płuca paliły żywym ogniem a ja nadal nie odzyskałem kontroli nad sparaliżowanym ciałem.

Czułem jeszcze większy ból niż kiedykolwiek wcześniej, to bardzo straszne uczucie, kiedy wszystko promieniuje ogromnym bólem a ty nie potrafisz zrobić kompletnie nic, ta bezradność jest najgorsza.

Leżałem w bezruchu pod nogami Vindikty, która musiała zdecydować co ze mną zrobić.

Śmierć to jedyna kara za zdradzę, ale nawet jeżeli byłaby inna nie miałbym na co liczyć.

- Skujcie go. -  Rozkazała.

Podszedł do mnie Thor i założył na moje nadgarstki i szyję ciężkie metalowe kajdany.

Szczerze mówiąc nie był delikatny, wręcz przeciwnie zacisnął je mocno nie zważając na moje poranione ręce i zsiniałą szyję.

Gromowładny szarpnął za obręcz na szyji, aby zmusić mnie do wstania nic z tego.

- Co mam z nim zrobić? - Zapytała Kobieta patrząc na mnie z wyrzutem.

Avengersi stali i patrzyli na mnie z nienawiścią i pogardą w oczach.

- Zabij tego zdrajcę, znasz Asgardzkie prawo możesz to zrobić. - Odezwał się Thor.

- Wiem, ale muszę się nad tym zastanowić, zostawcie nas samych.

Wszyscy spełnili prośbę Vindikty i udali się w stronę jadalni.

Dziewczyna usiadła obok mnie, byłem zdiwiony jej zachowaniem, każdy inny normalny człowiek bez jakiegokolwiek zastanowienia poderżnął by mi gardło.

- Dasz rade wstać, albo chociaż usiąść? - Zapytała delikatnym, ale zarazem zimnym głosem.

- Nie. - Wypowiedziałem te słowo z nie małym trudem.

- Musisz usiąść, pomogę ci. - Powiedziała łapiąc mnie za ramię, następnie drugą rękę wsunęła pod moje plecy. - Słuchaj policze do trzech a ty z całych sił spróbujesz się podnieść.

Nie sądziłem, że to się uda no ale nie miałem wyboru. Zaczęła odliczać na jej komęde podniosłem się zużywając zaoszczędzoną  siłę. Udało się, siedziałem opary o ścianę oddychając ciężko.

- Widzisz, udało się. - Stwierdziła z uśmiechem.

Nie rozumiem tej kobiety, prawie ją zabiłem a ona robi coś takiego.

- Czego chcesz? - Wychrypiałem.

- Żebyś żył przynajmniej na razie, ale nie myśl sobie, że to co zrobiłeś puszcze płazem jak tylko wrócimy każe cię wychłostać.

Nie wierzę, własnym uszom ona chce darować mi życie tylko dlatego, że jestem jej potrzebny niby do czego?

Jestem potworem, powinienem utopić się w tej pięknej morskiej toni. Ona jest niczym zwierciadło, które otwiera wszystkie możliwe drogi.

Przeczytałem kiedyś takie słowa, od tej pory patrzę na świat inaczej a brzmiały one tak :

Czekałem na nową szanse, nie doczekałem się.

Straciłem wszystko bo czekałem za długo.


Czekałem na miłosć, nie doczekałem się i teraz już nigdy nie będę czekał.
Wolę kroczyć własnymi ścieżkami i tylko ja wiem do kąd one prowadzą.











Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro