Rozdział 47
Vindikta nie była zadowolona moim pomysłem, nie miała zamiaru schodzić do lochów. Szczerze mówiąc gdybym nie czuł takiej konieczności nie zapuszczałbym się w tak ciemne i niebezpieczne miejsca, ale nie miałem wyboru.
Wybór, może być maszym wrogiem, ale i najlepszym sprzymierzeńcem i to my musimy zdecydować czym będzie w naszym przypadku. Jednak często zdajemy sobie sprawę, że wybraliśmy źle kiedy jest już za późno
- Spójrz. - Słysząc zaniepokojony głos pani snów wiedziałem, że coś jest nie tak. Tym razem przeczucie również mnie nie zawiodło. - Ona płonie. Loki powiedz, że to twoja sprawka.
- Chciałbym. Odsuń się. Idę sprawdzić co się dzieje. - Z bliska scena wyglądała jeszce gorzej, ale płomienie nie pozwalały zbliżyć się na odległość czterdziestu stóp do ciała.
Zwłoki Hester stało w złotych płomieniach, które rozszarpywały jej ubrania, kości, skórę a nawet zęby. Białko jej oczu ścięło się podobnie jak kurze wystawione na zbyt wysoką temperaturę. W powietrzu unosił się swąd palonych włosów, które jeszcze kilkanaście minut temu olśniewały swoim wyglądem każdego kto na nie patrzył.
Całe to widowisko przyprawiało czarnowłosą o odruchy wymiotne, mnie nie tyle co widok a zapach. Zasłoniłem usta ręką aby nie wdychać tego swądu. Po chwili kobieta zmieniła się w kupkę czarnego popiołu.
" Prochem jesteś i w proch się obrucisz." - Pomyślałem z uśmiechem na ustach.
Głośny krzyk rozrywający powietrze sprawił, że uśmiech szybko spełzł z moich warg. Odwróciłem się w kierunku głosu i to co zobaczyłem przerosło moje oczekowania. Vindikta klęczała na podłodze w kałuży krwi, karmazynowa ciecz wypływała z jej uszu, ust, nosa i oczodołów.
Ręce były pozbawione skóry i ociekały czarną cieczą, podobnie jak nogi. W pewnym momencie jej zęby przybrały kolor węgla i wpełzły do jej gardła sprawiając, że przeraźliwe krzyki kobiety potęgowały na sile.
Chciałem jej pomóc, ale coś złapało mnie za nogi i z impetem runąłem na kolana.
Ból sparaliżował moje ciało, czułem jakby kawałki skóry, tkanek, mięśni a nawet kości odrywały się, a później wszczepiały nie koniecznie na swoje stałem miejsca.
Krzyczałem, kiedy moje dłonie zaczęły rozsypywać się na ziemię w postaci niewielkich drobinek podobnych do maku.
Kajdany spoczywające na nadgarstkach zrozerwały się i przybrały formę ostrzy, które wbiły się w losowe części mojego popękanego ciała. Jedno z nich ugodziło prosto w serce, które podobnie jak szkło pękło tworząc odpryski i liczne rysy.
Mimo tego nieprzerwanie biło dalej, skazując mój organizm na nieskończone cierpienia, które sprawiały że byłem gotów błagać o śmierć.
To co wypłynęło z moich strun głosowych nie przypominało już krzyku, bardziej stłumiony jęk czy syknięcie przesiąknięte nienawiścią i bezsilnością.
Bezsilość jest matką strachu, kuzynką krzyku i córką łez które strumieniami wypływają oczu bezsilnego. Niszczy jego dumę, rozrywa pychę i topi wszystkie nadzieje na jasny świt. Wbija ostrze w jego nerwy, usypia umysł i zamyka w zardzewiałej klatce.
Moje oczy zaszły mgłą, oślepłem. Straciłem ostatnią deskę ratunku. Usta potrafiły tylko krzyczeć, kończyny zamieniały się w proch, uszy odbierały tylko przeraźliwe piski, natomiast oczy pozbawione zostały swojego dawnego blasku.
Nie mam pojęcia ile tak trwałem po pani snów pozostała tylko karmazynowa plama, po zwłokach Hester pył. Nie chciałem myśleć co stanie się z moim ciałem gdy to wszystko się skończy.
Złamane serce biło coraz szybciej jakby w każdej chwili miało pęknąć skracając męczarnie, ale tak się nie stało. Zerwał się wiatr, szalał po pomieszczeniu kąsając swoją siłą powietrze. Przybrał postać miecza i wycelował klingą w moje ciało.
Zrobił zamach i natarł, poczułem jego ostrze.
Rozmyłem się w ciemnej odchłani, która pochłonęł wszystko. Sala tronowa stała w płomieniach, krew czarnowłosej jarzył się błękitem aby po chwili wniknąć w podłogę.
Wirowałem w przestrzeni nieświadomy tego co dzieje się dookoła, cały czas byłem rażony falami pradu.
Straciłem prztomność, ale nie odczuwałem ulgi, nie potrafiłem zaznać spokoju, który byłby najlepszym lekarstwem w tak trudnej sytuacji.
Nie potrafiłem zrozumieć co się wydarzyło, Pani śmierci ostrzegała mnie przed konsekwęcjami śmierci osób, które jej zdaniem powinny jeszcze pozostać przy życiu. Jednak nie sądzę aby Hester była do końca osobą żywą, była bytem nie człowiekiem, a to znacząca różnica.
Nagle wszystko się zatrzymało, ból ustał a ciało odzyskało swoją dawną idealną postać. Uchyliłem powieki, a moim oczom ukazała się pełna w swej okazałości Vindikta.
- Witamy wśrud żywych. - Mruknęła dziewczyna pomagając mi wstać, jak się okazało byliśmy z powrotem w obozowisku.
- Co się stało? - Byłem ciekaw czy to co widziqłem i czułem było wytworem wyobraźni czy realiami, które nie miały prawa nigdy się wydarzyć.
- Widziałm jak rozmyłeś się w powietrzu, krzyczałeś nie wiedziałam jak ci pomóc. Później było ciepło ogarniające mój organizm i ciemność. Obudziłam się niedaleko stąd, kiedy tu dotarłam zobaczyłam ciebie.
- Nie czułaś bólu? Nie krwawiłaś? - Zapytałem zaniepokojony, z jej opowieści wynika coś zupełnie odwrotnego. Ja nadal nie potrafiłem wyprzeć z myśli tego widoku, bólu i krzyku.
- Nie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro