Rozdział 36
Rana wygląda już w miarę dobrze, życiu Fox jak na razie nic nie zagraża.
- Skończyłem. Jak nie chcesz powtórki to radzę ci się nie ruszać. - Dziewczyna chyba posłuchała mojej sugestii bo momętalnie zastygł w bezruchu. - No i to mi się podoba.
- Wyjmij jej ten materiał z ust. - Warknęła Terra. Co ona taka troskliwa? Z tego co pamiętam jej ulubioną dewizą było " Umiesz liczyć? Licz na siebie" a tu taka niespodzianka. - Sam piszczałeś jak kundel.
- Licz się ze słowami. - Syknąłem wściekły.
Zacząłem zbliżać się do zielonookiej powoli niczym wilk idący w kierunku kulawej owcy, która mimo starań i tak nie jest w stanie uciec.
Bezbronnemu zwierzęciu nie zostaje nic prócz czekania na nieuniknioną śmierć.
Jej wzrok uważnie śledził, każdy stawiany przeze mnie krok.
Czułem jakby jej oczy przewiercały moją skórę na wylot, mimo tego kobieta nie był w stanie odczytać moich zamiarów.
Kucnąłem przed moją dawną przyjaciółką i spojrzałem jej głęboko w oczy.
Ukazywały one wszystkie możliwe uczucia, nigdy nie widziałem u żadnego człowieka tak wielu emocji na raz.
Jej umysł pracował na najwyższych obrotach, turbiny trzymające ten wielki zegar powoli zaczynały przyspieszać nabierając zawrotnego tępa.
- Czego ode mnie chcesz? - Z zamyślenia wyrwał mnie głos pani życia.
- Zemsty kochana. Za to wszystko co mi zrobiłaś, za długie bolesne lata w lochach, za wyrwanie mi resztek człowieczeństwa, za zgaszenie ostatniej świecy miłości w moim sercu.
- Zanim to zrobisz, chcę ci coś pokazać. - Jej głos był przepełniony... trostą? I zrezygnowaniem. - Dotknij mojej skroni a ja prześle ci wspomnienie, zabacz je tylko tego oczekuję.
Czysta ciekawość skłoniła mnie do wypełnienia jej prośby. Opuszkami palców dotknąłem wskazanego miejsca.
Przez moje ciało przeszedł fioletowa energia nie potrafiłem się ruszyć, byłem jak sparaliżowany.
Przed oczami pojawiła się scena, którą zdążyłem wymazać z pamięci.
Terra i ja siedzieliśmy na kwiecistej łące na obrzeżach Asgardu.
Nasze twarze dzieliły milimetry, jej oddech uderzał w moją szyję niczym pociąg towarowy bliski katastrofy.
Szybkim i agresywnym ruchem wpiłem się w jej krwisto czerwone usta, łącząc je w namiętnym pocałunku.
Słodycz jej warg, połączona ze smakiem cynamonowej szminki przyprawiały mnie o ciarki na plecach.
Były to jedne z najbardziej zdradliwych ust jakich przyszło mi kiedykolwiek posmakować.
Oddała pocałunek, nieustannie próbowała przejąć nad nim kontrolę ale nie potrafiła tego dokonać.
Serce biło jej jak oszalałe, kiedy nasze języki toczyły między sobą taneczną walkę.
Krążyły niczym tancerze, którzy byli najbardziej dopasowaną parą we wszystkich dziewięciu światach i nie ma siły, która zniszczyłaby uczucie panujące miedzy nimi.
Przygryzłem jej dolną wargę wywołując ciche zadowolone mruknięcie białowłosej.
Chciałbym, aby ta chwila trwała wiecznie ale co piękne niestety nie jest trwałe.
Nic na świecie nie jest wieczne, a dowodem tego jest istnienie śmierci i czasu, którego śmierć jest jedynie konsekwencją.
Oderwaliśmy się od siebie, aby nabrać powietrza, którego domagały się nasze spragnione płuca.
W jej zielonych jak otaczająca nas trawa oczach widziałesz szalejące iskierki, jej proporcjonalne ciało wypełniała euforia szalejąca niczym wiatr w czasie burzy.
Odzyskałem władzę nad ciałem i myślami, które próbowały przyswoić nabyte informacje.
- Co to miało być? - Tylko te słowa udało mi się z siebie wydusić. Jestem wściekły, ta podła harpia próbuje grać na moich uczuciach. - Nigdy więcej mi tego nie pokazuj. Bo zwymiotuje.
- Taka jest prawda Kłamco. Kochałeś mnie, dbałeś o mnie i nie pozwoliłeś mnie skrzywdzić nikomu.
- Nie Terro. Miłość to tylko puste, nic nie warte słowo. To ty kochałaś mnie, ja cie tylko darzyłem przyjaźnią.
- Kocham cię. - Wyznała.
Myślała, że jestem na tyle głupi, aby nie wyczuć jak perfidnie kłamie.
- A ja cię nienawidzę. - Krzyknąłem zirytowany. - Widzę, że kłamiesz i nic mnie nie obchodzą twoje uczucia, możesz zdychać z miłości do mnie a ja będę czekał aż z twoich ust wypełznie ostatni oddech.
- Loki.
- Co Loki?, teraz Loki a jeszcze wczoraj szczur. Myślisz, że nic nie słyszałem. Nie i teraz za to wszystko mi zapłacisz Terro.
Włożyłem jej końcówkę sztyletu do ust. Patrzyła na mnie błagalnym i zarazem przepraszającym wzrokiem.
Ja widziałem teraz tylko jedno Zemstę.
- Nie bądz taka smutna, zaraz i tak poszerzę ci uśmiech. No dalej błagaj o litość. - Moja ręka przesunęła sztylet do prawego kącika jej ust popłynęła malutka strużka krwi.
- Loki odsuń się od niej!
Wiem do kogo należał ten głos, wszędzie bym poznał władczy ton pani snów.
Odwróciłem głowę w kierunku głosu, stali tam wszyscy towarzysze. Mieli broń w gotowości, clint celował do mnie z łuku.
Czy oni zawsze muszą zniszczyć mi zabawę?
- A co jeśli nie posłucham rozkazu.
O Pani...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro