Rozdział 28
Terra
Idziemy drogą wskazaną przez Laufeysona. Czas szybko płynje podczas karkołomnej wędrówki, której koniec nie jest taki oczywisty.
Dzień powoli się kończy a zdawałoby się, że dopiero zaczęło świtać.
Czas nieustannie płynie do przodu i w tej chwili czekam z utęsknieniem na zmrok. Księżyc góruje na jasnym jeszcze niebie a pojedyncze gwiazdy widnieją na jego sklepieniu.
Przed nami ukazała się wielka polana, a kilka kilometrów dalej rozciągał się kolejny las.
- Powoli się ściemnia, może przenocujemy tutaj? - Zapytałam mając nadzieję, że przystaną na moją propozycję. - Wydaje mi się, że jest tutaj bezpiecznie. Jeżeli wejdziemy w las możemy natknąć się na dzikie zwierzęta.
- Masz rację, tylko musimy podejść bliżej lasu w razie niebespieczeństwa będziemy mogli schować się pomiędzy drzewami, nie możemy odsłonić się całkowicie wróg miałby nas tutaj jak na dłoni. - Wytłumaczyła moja siostrzyczka od siedmiu boleści.
- Dobra myśl. - Uśmjechnęłam się łagodnie stwarzając pozory delikatnej, wrażliwej i miłosiernej osoby.
Powoli zaczynałam wcielać mój plan w życie. Dojście pod las zajęło nam ponad dwie godziny ale było warto.
- Kto dzisiejszej nocy staje na straży? - To pytanie na które czekałam od bardzo dawna.
- Ja mogę. Widzę, że jesteście bardzo zmęczeni całym dniem drogi. Wyśpijcie się.
- Ja również stanę na straży. - Na ochotnika zgłosił się Clint.
Wszyscy ułożyli się do snu, na moje szczęście nie rozpalili ogniska.
Usiadłam niedaleko Lokiego, trawa łaskotała moje palce, kiedy bawiłam się długim źdźbłem.
Łucznik nie ustępował mnie ani na krok, siedział i obserwował gwieździste niebo.
- Clint ? - Zagadnęłam żeby uśpić jego czujność.
- Tak?
- O czym tak gorączkowo myślisz?
- O rodzinie. - Westchnął. - Tęsknie za nimi, ciekawe co teraz robią.
- Pewnie śpią. - Na moich ustach pojawił się miły uśmiech.
- Pewie tak.
Rozmawiałam z nim tak długo, aż miałam stuprocentową pewność, że wszyscy są pogrążeni w głębokim śnie.
- Słyszałeś to? - Zapytałam zaniepokojona. - Ten dźwięk?
- Tak, to od strony lasu. - Zerwał się na równe nogi i sięgnął po łuk. - Trzeba ich wybudzić!
- Czekaj! - Złapałam go za rękę. - idź sprawdź co to za dzwięk a ja obudzę resztę.
- Dobrze.
- Tylko uważaj. - Kiwnął głową na potwierdzenie moich słów.
Ruszył w kierunku lasu, tam natknie nię na mojego towarzysza, który pozbawi go przytomności.
Powoli wstałam i zabrałam mapę prowadzącą do kielicha, teraz jeszcze tylko zabiorę cennego i wrócę do moich ludzi.
Podeszłam do Vindikty i wyjęłam z jej torby klucze do kajdan kłamcy.
Najciszej jak potrafiłam zbliżyłam się do śpiącego Laufeysona musiałam zakneblować mu usta, co nie było takie proste ze względu na jego lekki sen. (taki rodzaj snu, podczas którego śpiąca osoba budzi się z łatwością pod wpływem nawet niewielkich zmian zachodzących w otoczeniu).
Udało się, na moje szczęście ten dureń obudził się dopiero po przyłożeniu maski do jego warg, która skutecznie zagłuszyła jego słowa. Zapięłam zatrzask żeby knebel trzymał się sam.
- Nie ruszaj się. - Warknęłam, nie zwarzając na jego mordercze spojrzenie.
Uwolniłam mu nogi i stanowczym pociągnięciem za łańcuch na szyi zmusiłam kłamcę do wstania.
- Daj rękę. - Rozkazałam.
Zero reakcji z jego strony zirytował mnie jeszcze bardziej.
Nie da po dobroci to sama sobie wezmę.
W swoje ręce złapałam jego dłoń, którą nieudolnie próbował wyrwać.
Wyjęłam sztylet z czarną rękojeścią i przeorałam jego nadgarstek.
Syknął z bólu, kiedy krew swobodnie spływała na ziemię.
- Druga ręka. - Poprosiłam, napotykając wściekły wzrok chłopaka. - Szybciej! A nie będzie bolało.
Podał mi dłoń, ponownie przeciełam jego nadgarstek. Na trawie pojawiła się piękna karmazynowa kałuża w której zostawiłam sztylet.
Nie mogli wiedzieć, że to ja. Niech myślą, że ktoś nas napadł na przykład jakieś dzikie zwierzęta tak będzie najbezpieczniej.
Wyjęłam mój ulubiony biały sztylet i trzymałam go na plecach Lokiego.
- Idź. Bez żadnych sztuczek.
Jeniec ruszył posłusznie do przodu, bardzo szybko znikneliśmy za drzewami.
- Szybciej! Delikatnie dźgnęłam go w plecy, bo strasznie się wlekł.
Nie chciałam zrobić mu zbyt dużej krzywdy, bo tylko dzięki jego pomocy mogę odnaleźć kielich i złotą wodę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro