Rozdział 19
- Dziękuję. - Mruknął kiedy szczelniej okryłam go kocem i zdjęłam zaklęcie.
Słowo to z trudem przeszło mu przez gardło, ale liczą się chęci. Jedno słowo a tak cieszy miałam wrażenie, że było ono szczere.
Niestety, kłamstwo posługuje się nie tylko nikczemnikami.
Loki zaślepiony nienawiścią, rozpaczą i smutkiem kroczy złą drogą. Nikt nie próbuje go nakierować na jakąkolwiek ścieżkę wolą go odtrącić, zabić, opuścić, zapomnieć.
Wiem jedno Psotnik nie rozrużnia dobra od zła, sądzi iż są one jednością w zależności od sytuacji czy światopoglądu i w pewnym sensie ma rację.
- Śpij. Do świtu jeszcze daleko. - Zagadnęłam patrząc na powoli opadające powieki Kłamcy. - Wiem, że miałeś wiele nieprzespanych nocy w ostatnim czasie. Koszmary nachodzą cię co noc i nie potrafisz sobie z nimi poradzić.
- Dlaczego chcesz mi to pokazywać? - Zapytał nerwowo.
- Nie wiem o czym mówisz?
- Tworzysz sny, a koszmary nieustannie nachodzą mnie nocą.
Co chcesz mi udowodnić? - Piorunował mnie przenikliwym wzrokiem.
- Tworzę sny, ale to ty zmieniasz je w koszmary. Twoja podświadomość, wspomnienia i uczucia są temu winne. - Wyjaśniłam spokojnie.
Nic nie odpowiedział, chyba zrozumiał swój błąd.
- Wiesz jak się ich pozbyć? - Zapytał z nadzieją w głosie delikatnie podnoszac się do siadu.
Usiadł opoierając się o maszt, cały czas bacznie mnie obserwując zielonymi tęczówkami.
- Opowiesz mi co ci się śni.
- Jestem owinięty długim ciemnym łańcuchem, który zaciska się coraz bardziej.
Przede mną stoi lodowy olbrzym, który patrzy na mnie czerwonymi oczami pełnymi pogardy i obrzydzenia.
W ręku trzyma sztylet z pięknie zdobioną rękojeścią.
Widnieje na niej napis Logner ( oznaczający Kłamca) otoczony szmaragdami.
Olbrzym uśmiecha się paskudnie wbijając mi w bok swoją broń, z kieszeni wyciąga złotą nić i zaczyna zszywać moje wargi.
Jestem bezsilny chcę krzyczeć, lecz milczę, chcę płakać, ale żadna łza nie spływa po moim policzku.
Napastnik jest niemiłosierny, stanowczym i zdecydowanym ruchem cały czas szyje nie zważając na moje jęki.
Skończył swoje dzieło wyjął sztylet tkwiący w boku i zaczął żłobić wzory na mojej twarzy.
Nie wystarczało mu to przeorał nim całe moje ciało kawałek po kawałku powoli i dokładnie.
Na końcu widzę dwie drogi i muszę wybrać którą mam iść wiedząc, że obie prowadzą tam gdzie nigdy sam byś nie poszedł. - Wyjaśniał Loki, łamiącym się głosem.
Widziałam jak trudno było mu o tym mówić, zwłaszcza obcej osobie. Psotnik jest człowiekiem zamkniętym w sobie, woli książki od ludzi one go nieoceniają.
- To sen, jest on tylko wytworem twojej wyobraźni.
- A wiesz co było najgorsze? - Zapytał załamany. - To ja byłem tym Lodowym Olbrzymem, potworem który krzywdzi każdego, nawet siebie samego i robi to równie skutecznie.
- Sen to lustro myśli. Nie zadręczaj się nimi a wtedy koszmary ustaną. Lodowe olbrzymy to istoty takie jak wszystkie inne, tylko bardziej uparte.
- Chyba, okrutne. Nie robią nic, potrafią tylko niszczyć. - Zrezygnował, poddał się? Czułam, że toczy ze sobą walkę i najwidoczniej przegrywa.
- Śpij. Sen to najlepszy lek. - Silnym ruchem ręki zmusiłam go do położenia się. W tej chwili musiałam być stanowcza i zarazem opanowana.
- Nie dla mnie, życz mi kolorowych koszmarów.
- Miałeś spać, nie gadać. Jeszcze jedno słowo a cię zaknebluje.
- Dobra, już tylko ta podłoga to nie moje standardy, gustuje w jedwabnych kocach i dużych łużkach. - Powiedział z cwaniackim uśmiechem. - Jak tak leżę to myślę, że zniżyłem się do poziomu inteligęcji Starka.
- Co?
- No wiesz jestem pod pokładem, leżę. Bardziej zniżyć się nie da. - Mówił a wredny uśmieszek nie zchodził mu z twarzy.
- Śpij.
Ułożył się wygodniej i oddał w objęcia morfeusza...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro