Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 15

Loki

Znowu zostałem sam, kompletnie straciłem rachubę czasu. Jedyne co mogłem robić to intensywnie myśleć, a myśli w takich momętach są najbardziej zdradliwe i upokażające.

Nie wiem gdzie jestem, żadne światło nawet nie usiłuje przedostać się przez materiał zawiązany na moich oczach.

Rana na nodze daje o sobie znać, przez ostry, promieniujący ból.
Jestem wykończony, głodny a ciało  zdrętwiałe od niewygodnej pozycji i nadmiaru łańcuchów.

Nie potrafię spać, myśli cały czas nie dają mi spokoju. Wzbudzają we mnie nienawiść, żal, smutek i rozczarowanie.

Sam jestem tego wszystkiego powodem, słabość którą stworzyłem i zaszczepiłem w sobie nieustannie chce wydostać się na zewnątrz, aby rozszarpać wszystko co znam na drobne kawałeczki, których nie sposób poskładać.

Usłyszałem kroki za plecami, były ciche i delikatne tak jakby ktoś tylko na ułamek sekundy dotykał podłogi.

To musiała być kobieta, bo żaden mężczyzna nie dałby rady stąpać tak łagodnie i rytmicznie.

- Witaj Kłamco. - Odezwał się dobrze znany mi głos Vindikty.

Nie byłem pewien jakie miała intencje wobec mnie, nie odczuwałem kierujących nią emocji, czy choćby czegokolwiek co pomogłoby mi je zinterpretować.

Poczułem ciepło przy policzkach, były to delikatne ręce dziewczyny usiłujące otworzyć zatrzask do metalowej maski, którą miałem na ustach.

Zdjęła knebel, odetchnąłem głębiej i oblizałem przesuszone i popękane wargi.

Dlaczego ona w ogóle tu przyszła co sprawia, że nie potrafię się od niej uwolnić raz na zawsze. Zachowuje się jakby jej na mnie zależało, ale nie były to w stu procętach dobre zamiary.

- Nie nazywaj mnie tak. - Warknąłem.

- Prawda boli, ty nigdy nie nauczysz się co ona skrywa, boisz się jej. - wypowiedziała te słowa takim dziwnym głosem, że nie wiedziałem co odpowiedzieć, chyba pierwszy raz w życiu. - Przyniosłam ci śniadanie.

- Nie jestem głodny.

Skłamałem poraz kolejny, musiałem oprzeć się pokusie uległości. Pod żadnym pozorem nie mogłem pokazać, jak bardzo jestem zdany na ich łaskę lub niełaskę.

- Jesteś. - Zapewniła, czułem jej przenikliwy wzrok na sobie. - Pamiętasz jakie są zasady posiłków?

- Nie chcę. - Syknąłem, kiedy dziewczyna zaczęła coś odpakowywać.

- Radzę ci zjeść, bo nie wiesz kiedy będziesz miał szansę na kolejny posiłek i czy taka w ogóle będzie.

- Nie ufam ci, pewnie dosypałaś czegoś do jedzenia.

- Nie mam zamiaru cię otruć, ale nie musisz jeść, zdychaj sobie jak pies.

- Nie wierzę w ani jedno twoje słowo.

- Największą karą dla kłamcy jest nie to, że ktoś mu nie wierzy, ale to, że on sam nie potrafi uwierzyć nikomu.  -
Powiedziała a przez moje ciało przeszedł dreszcz.

Nie wiem czemu, jest taka zaborcza i nieustępliwa. Dlaczego tak bardzo obchodzi ją mój los? Czy naprawdę chodzi jej tylko o moją inteligęcje, a może o coś więcej.

- To jaką podjołeś decyzję? Zdychasz z głodu czy prubujesz mi zaufać?

- Dobrze. - Powiedziałem zrezygnowany. - Mogę chociaż wiedzieć co chcesz mi dać?

- Resztki z naszego śniadania no chyba, że wolisz suchy chleb.

- Jak mam rozumieć resztki?

- Mam kanapkę z dżemem i masłem orzechowym, kawałek bagietki z serem i ten suchy chleb.

Jestem taki głodny, że zjadłbym wszystko ale jak mogę wybrać to uważam, że najlepszy będzie ten suchy chleb.

- Chleb bez niczego.

- Jesteś pewien swojego wyboru? - Zapytała zbijając mnie z tropu.

- Tak. - Zapewniłem.

Poczułem jak musnęła moje wargi kawałkiem pieczywa. Rozchyliłem usta, aby wsunęła do nich kromkę uczyniła to precyzyjnie i z wyczuciem.

Odgryzłem kawałek a ona odsunęła rękę z pozostałą częścią wypieku.

Przeżuwałem powoli i ostrożnie, sprawdzając czy aby na peno nie zawiera on trucizny. Nie wyczułem niczego niepokojącego.

- I ty mi prubujesz wmówić, że nie jesteś głodny Psotniku? -Powiedziała podając mi chleb.

Byłem pewien, że na jej ustach pojawił się szeroki uśmiech.

- Widzisz jak ładnie wcinasz. - Po tych słowach dosłownie wcisnęła do moich ust dość duży kęs.

Następne części pieczywa jadłem odważniej, nie przejmując się docinkami czarnowłosej.

Nagle przestała mnie karmić, były dwie obcje:
pierwsza -  kromka skończyła się
Druga - koniec posiłku na dziś.

Obstawiałem drugą obcje, ale z nią to nigdy nie wiadomo.

- Czekaj, muszę odpakować drugą kanapkę.

- A mam inny wybór.

Szelest foli stawał się coraz głośniejszy, a następnie ustał musiała odpakować chleb i wyrzucić folię.

- Gotowe, otwieraj dziób.

Rozchyliłem usta czekając na jedzenie. Vindikta znowu wpchała do nich kromkę, ale nie był to suchy chleb tylko kanapka z czymś obrzydliwym.

Skrzywiłem się przeżuwając kęs.
Całe wargi i brodę miałem upapraną  tym świństwem.

- Co to jest? - Warknąłem ksztusząc się.

- To dzieło Clinta, kanapka z masłem orzechowym i dżemem. - powiedziała śmiejąc się. - Jedz, nie jest takie złe.

Znowu wcisnęła mi eksperyment Bartona, czułem się jak dziecko karmione przez nadopiekuńczą matkę, która wpycha jedzenie.

Nie wierzę, że zjadłem coś takiego, ale byłem naprawę głodny.

- O dziecko się upaprało. - Śmiała się przesłodzonym głosem pani snów.

Zaczęła wycierać mi twarz mokrymi chusteczkami, tak to mnie dawno nikt nie upokorzył.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro