Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 35

Teraz miałem je wszystkie w garści.
Nie sądziłem, że pójdzie tak łatwo.

Czułem wielką satysfakcję widząc porażkę Terry. Wielka pani życia siedziała spętana przy wielkim dębie.

Jak miło role wkońcu się odwróciły. Niech czuje się tak jak ja przez całe życie, dostanie to czego chciała.

Mojej uwagi.

Wiedziałem, że kiedyś odniosę zasłużone zwycięstwo i to jest ten dzień.

Co prawda nie jestem jeszcze królem, ale to tylko kwestia czasu.
Upór, zawzięcie, cierpliwość i przedewszystkim determinacja są jedynym kluczem do sukces.

Nie ma co tracić czasu, w końcu nic nie będzie trwało wiecznie. Wszystko ma swój początek i koniec. Nikt nie może temu zaprzeczyć.

- Macie sznur dziewczynki?

Luna posłała białowłosej porozumiewawcze spojrzenie już wiedziałem, że mają to czego chciałem.

- Nie. - Odezwała się Luna.

Przy odpowiedzi spięła mięśnie, uciekła wzrokiem i przygryzła dolną wargę.

- Łżesz. - Widziałem jak jej zielone oczy napełniają się łzami.- Zadam to pytanie jeszcze raz powoli i wyraźnie a ty powiesz prawdę. Zrozumiano?

- Tak.

- Macie sznur. - Pokiwała twierdząco głową. - Przynieś.

Luna zaczęła nerwowo przeszukiwać torby, po chwili wróciła z gróbyn powrozen w ręku.

Bez słowa podała mi go, przyjrzałem mu się dokładnie ze wszystkich stron. No niestety jest zbyt krótki, aby spętać trzeciej dziewczynie ręce.
Musiałem to inaczej załatwić.

- Wybacz kochana, ale jest zbyt krótki. - Powiedziałem udając zmartwionego i zmieszanego. - Ale nie martw się zaraz rozwiążemy ten problem.

Swoje kroki skierowałem do Fox, króra pierwszego dnia naszej znajomości sprawiła, że złe wspomnienia do dziś nawiedzają mój umysł. Teraz pora się za to wszystko odwdzięczyć.

- Masz mi coś do powiedzenia Rudzielcu? - Mówiąc to pociągnąłem za jej włosy tak, aby spojrzała mi w oczy.

Milczała. Dzięki ciszy usłyszałem szepcącą istotę smojego wspaniałego umysłu Niech zapłaci za swoje błędy.

Wiesz co robić.

- Tak jak myślałem, nie masz nic do powiedzenia i bardzo dobrze. - Na moje usta wpełzł uśmiech. - Pójdzie szybciej.

Po tych słowach zadałem jej cios w brzuch. Dziewczyna momętalnie jęknęła przeciągle, a z jej ust niczym koliber wyskoczył nieróny, przyspieszony oddech.

- Na razie nie będą ci potrzebne. -
Zabrałem kajdany z jej rąk i unieruchomiłem przerażoną Lunę.

Teraz jeszcze musiałem upewnić się, że Longus nie będzie przeszkadał mi w zabawie.

Udałem się do skarpy z której zrzuciłem Sprintera. Widziałem w dole jego nieruchome ciało, zszedłem ostrożnie i pochyliłem się nad nim aby sprawdzić czy ten żyje.

Na moje szczęście nie wyczułem pulsu, jasnowłosy musiał mocno przywalić w to drzewo.

Dobra nic tu po mnie, muszę wracać do moich więźniów. Jak to pięknie brzmi prawda?

Szyja zaczyna boleć mnie od obroży. Najgorsze jest to, że Vindikta ma klucz.

No nic. Nie ma co się teraz użalać nad sobą, teraz mam fajniejsze pomysły na spędzenie najbliższych godzin niż rozpinanie uciążliwej obręczy.

Wróciłem do dziewczyn. Niemal od razu zaczęły się błagania o pomoc dla ich rannej towarzyszki, niestety ja pozostałem niewzruszony.

Pozbierałem chrust i krzesiwem znalezionym w rzeczach jeńców rozpaliłem ognisko.

Miały tam wiele przydatnych rzeczy, zabrałem to co było mi potrzebne.

Podwinąłem nogawkę, aby mieć łatwy dostęp do rany na nodze.

Do miski nalałem wodę z najbliższego strumyka i zacząłem ją przemywać co nie było najprzyjemniejsze, ale najgorsze przedemną.

Oczyśczenie jej zajęło mi trochę czasu, cały czas sączy się z niej ropa i krew.

Dokładnie umyłem sztylet z zaschniętej krwi i włożyłem klingę do rozpalonego ogniska.

Poczekałem, aż rozgrzeje się do czerwoności i szybkim ruchem przyłożyłem ostrze do rany.

Pisnąłem czując palący ból.
W pierwszej chwili myślalłem, że zaraz zwymiotuję i zemdleję, ale jakimś cudem udało mi się zachować świadomość.

Ten samą czynność wykonałem jeszcze trzy razy. Trwało to chyba wiecznie.

Gdyby to nie była skuteczna metoda nigdy bym tego nie zrobił. Miałem nadzieję, że rana nie otworzy się ponownie.

- Błagam pomóż jej bo zaraz się wykrwawi. - Powiedziała błagalnym głosem Terra.

- Dlaczego miałbym to zrobić? - Zapytałem z wymuszonym uśmiechem.

- Błagam.

Przewróciłem oczami, z dobroci serca nie miałem zamiaru nikomu pomagać, ale z drugiej strony mógłbym zatamować krwawienie sprawdzoną metodą i przyokazji zadać jej trochę bólu.

- Dobra. - W oczach białowłosej dostrzegłem niedowierzanie. - Znaj moją litość.

Zaciągnąłem ranną dziewczynę i położyłem ją obok ogniska.

Podwinąłem jej bluzkę i oczyściłem skaleczenie. W ognisku już nagrzewał się metal.

- Posłuchaj mnie. - Zwróciłem się do rudowłosej. Ta przeniosł spojrzenie na moją osobę, nadal oddychała szybko i łapczywie. - Nie ukrywam to będzie bolało, ale staraj się nie wrzeszczeć.

Skinęła głową.

- Zaczynam. Przyłożyłem klingę do rozcięcia. Fox zawyła z bólu i zaczęł się wyrywać.

- Ostrzegałem i prosiłem. - Po tych słowach wcisnąłem jej do ust kawałek szmaty. - Jeszcze tylko trzy razy.

Próbowała protestować, ale z marnym skutkiem. Nie rozumiałem ani słowa przez materiał tkwiący w jej jamie ustnej, może to i lepiej.

Przystąpiłem do dalszego działania.
Ruda mimo knebla strasznie piszczała, ale nie dziwię się jej.

- Przestań idioto to ją boli! - Krzyknęł przerażona moim poczynaniem białowłosa.

- Zdecyduj się. Najpierw prosisz mnie o pomoc a teraz każesz mi przestać. - Warknąłem. - Jak już zacząłem to skończę i odezwij się jeszcze raz a pożałujesz.

- Uwaga przykładam.

Znowu piski, uszy mi już więdną od tego jazgotu.

Rana wygląda już w miarę dobrze, życiu Fox jak na razie nic nie zagraża.

Chyba.

No zostałem jeszcze ja...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro