Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

#6

Kolejną przerwę spędzili w trójkę, lepiej nie rozdzielać tych bliźniaków na zbyt długo, bo któż wie co mogło wy się wtedy stać. W końcu ciągle są razem.

— Montgomery? – spokojny głos Evana przerwał ciszę między ich rozmowami.

— T-tak? – wydukał wzdrygając się i próbując zignorować cichy śmiech siostry, który usłyszał gdzieś za uchem.

— Wymyśliłem sobie, że moglibyśmy pouczyć się w piątek, bo byłem wtedy wolny, ale skoro idziemy na tą imprezę to trzeba trochę zmienić plan-

— Idziecie gdzie? – przerwała mu nagle, siedząca obok brata Cheelsie.

— Na imprezę – Evan uśmiechnął się wesoło, lekko się wychylając.

— Pan Montgomery Joseph Jolyand, jest proszony o natychmiastowe wyjaśnienia. – powiedziała głośno i wyraźnie.

Dwie pary oczu - jedne zielonkawe, a drugie niebieskie - skierowały się w stronę rudzielca, który jak gdyby nigdy nic pił sobie sok skradziony siostrze.

— Cóż, twój braciszek staje się lubian-

— Evan cię w to wkręcił, co? – Przerwała jego wypowiedź na co ten zareagował prychnięciem i odwróceniem głowy.

— Czyli tak.

— Nie dobijaj mnie.

— Ależ gdzież bym śmiała.

Evan odchrząknął patrząc gniewnie na rodzeństwo.

— Wracając – Zaczął kiedy łaskawie zwrócili ku niemu swoje twarze. – Mam czas jutro? Może być?

— J-jasne niech... Niech będzie jutro – Wypalił bez chwili namysłu przestając natychmiast zwracać jakąkolwiek uwagę na bliźniaczkę

//////////

— Montgomery czy ty do cholery jasnej wiesz co jest jutro?

— Środa? Huh, jest jakaś kartkówka, o której nie wiem?

Cheelsie westchnęła głośno, a jej głowa opadła na stół.

— Czy ja naprawdę muszę myśleć za ciebie? – mruknąła nie podnosząc się.— Jutro jest czternasty lutego. Walentynki. Tak się składa mój drogi, że umówiłeś się na spotkanie z miłością twojego życia w walentynki.

— Oh...

//////////

Co roku w ten dzień miłości wyglądał tak samo. Przez większość dnia rodzeństwo siedzi, je coś mało wykwintnego i ogląda telewizję.

W szkole zaś wyglądało to trochę bardziej boleśnie.

Oczywistym jest fakt, iż Evan posiada bardzo wiele adoratorek, a wiąże się to z równie sporą liczbą upominków. Wszytkie przyjmował z tym samym serdecznym uśmiechem i podziękowaniami.

Montgomery tymczasem obserwuje to wszystko przejmując się tym o wiele bardziej niż powinien. Czyli jak zawsze.

Chciałby być równie odważny i pewny siebie jak te dziewczyny, to nie tak że był zazdrosny. O wiele łatwiej przychodzi mu złość na jego samego, niż na innych.

Jego motto w każde walentynki spędzane w szkole to ,,Jesteś tchórem, więc cierp”.

Cheelsie bardzo dobrze wiedziała o tym jak chłopak czuje się w ten dzień, więc jak zawsze, postanowiła jakoś zadziałać.

Wymyśliła sobie, że będą robić razem ciastka, no bo przecież na co Evanowi zwykła kartka? Trzeba zrobić dobre wrażenie, jeśli chce się skraść czyjeś serce!

Jej plan nie był ukończony, bo nie miała pojęcia jak zmusić brata do wręczenia blondynowi prezentu, ale przecież od czego ma całą noc.

//////////

Wzięli się do roboty.

Całkiem zabawnie było patrzeć na reakcje brata kiedy ich rodzice zaczęli wypytywać cóż oni najlepszego w tej kuchni wyrabiają.

Oczywiście wyjaśniła im, że chce dać kilku koleżankom prezenty z okazji zbliżających się walentynek, zapewniając, że brata tylko i wyłącznie wykorzystuje do pomocy.

Chłopak spalił buraka kiedy ojciec zajrzał mu przez ramię.

Cheelsie dobrze wiedziała jak Montgomery myśli o ich tacie, jednak twierdziła, że wcale nie ma racji. Była prawie pewna, że mężczyzna nigdy nie nazwałby jej bliźniaka ciotą, słabeuszem czy jakimkolwiek synonimem tych słów. Rudzielec zawsze sobie za dużo dopowiada, pewnie dlatego jest często trochę nadwrażliwy.

Jakby się tak zastanowić to zdecydowanie potrzebował kogoś, kto by go uspokoił. Evan jest taką osobą. Poukładany, grzeczny i subtelny, ale broń Boże, nie jest on typowym sztywniakiem na jakiego wygląda.

Nie oszukujmy się, większość osób widząc przystojnego chłopaka z zawsze idealnie białą, nie zagnieconą koszulą, który jest w stanie nadać uroku nawet takiej zwykłej czynności jak zakładanie okularów do czytania, właśnie tak by o nim pomyślała.

On po prostu zachowywał dystans i bardzo możliwe, że już go to przyzwyczajenie zmęczyło. W końcu mało kto zgodziłby się na układ jaki mu zaproponowała bez dłuższego zawachania. Może on też kogoś potrzebował? W cóż ona się wplątała?

Powinna dostać solidne wynagrodzenie od przeznaczenia za to, że pomaga mu w wypełnianiu jego roboty.

//////////

Wypieki były niewielkie, okrągłe, czekoladowe i zapakowane w półprzeroczysty, pastelowo różowy woreczek, który jakimś dziwnym trafem Cheelsie znalazła w szufladzie.

Kisiły się w plecaku chłopaka od rana. W szkole ciągle sprawdzał czy czasem się nie poruszyły i jakimś niesamowitym cudem przetrwały w całości, jeśli nie będzie się liczyć tych kilku kawałków czekolady, które po prostu bezczelnie odpadły.

Ale to nic. Zjadł kilka wczoraj wieczorem i były idealne, więc nie ma się o co martwić.

No może jest jeden powód, mianowicie Montgomery zaraz miał wychodzić z domu Evana, a ciastka wciąż nie zostały mu wręczone.

— Skoczę jeszcze do toalety i cię odprowadzę, okej? – odezwał się nagle Evan, przechodząc przez niewielki korytarz.

— Wiesz... Nie musisz ze mną iść... –Niższy chłopak uśmiechnął się do niego słabo.

— Jasne, że nie muszę, robię to z własnej woli.

Blondyn nie dał mu dojść już do słowa i zniknął za drzwiami toalety.

Teraz miał okazję.

Kilka godzin wcześniej, kiedy weszli do domu Evana, chłopak zostawił torebkę z walentynkami, które dostał na kuchennym stole.

Była ich całkiem pokaźna liczba. Kilka ładnie ozdobionych kartek i małe pudełeczko z kupnymi czekoladkami. Typowe.

Tajna akcja została spontanicznie rozpoczęta. Montgomery ostrożnie wyciągnął z plecaka ciastka i wziął głęboki wdech. Wyłączył na sekundę wszystko o czym w tej chwili myślał, zamknął przerażone oczy i włożył różowy woreczek to papierowej torebki.

Zrobił to. Naprawdę to zrobił.

Otworzył gwałtownie oczy i przez falę nagłego zdziwienia swoimi poczynaniami cofnął się o kilka kroków, prawie potykając się o plączącą mu się ciągle pod nogami kotkę.

— Mój Boże, Victoria – przyłożył dłoń do klatki piersiowej i odetchnął głośno, patrząc karcącym wzrokiem na puszystą kulkę, która zajmowała się właśnie dokładnym czyszczeniem swojego futerka za pomocą języka.

— Wszytko w porządku? – usłyszał głos Evana, czego powinien się spodziewać przez to, że chwilę temu zza drzwi rozległ się dźwięk spuszczanej wody i otwierania kranu.

— Um... Ah... Tak, wszystko okej – Uśmiechnął się niewinnie w odpowiedzi i zapiął szybko swój plecak po czym zarzucił go na ramię.

Niebieskooki odwzajemnił uśmiech i chwilę po tym jak zabrał ze sobą bluzę, która leżała na fotelu, wyszli w końcu z domu.

//////////

Montgomery kilka razy w trakcie drogi mówił Evanowi, że wcale nie musi prowadzić go aż tak daleko, bo nie chce robić mu większego kłopotu. Za każdym razem kończyło się to jednak małą sprzeczką, bo blondyn był wciąż strasznie uparty i finalnie doprowadził go do samej furtki.

Siostra kolejny raz dopadła go jak tylko wszedł do domu.

— Dałeś mu? Powiedz, że mu dałeś. Odprowadził cię, więc pewnie mu dałeś, Błagam cię, dałeś mu?

— Ciebie też miło widzieć.

— Montgomery mów, bo się wkurzę.

— No dałem... – mruknął w odpowiedzi i zanim zdąrzył cokolwiek dodać, poczuł jak dziewczyna łapie go energiczne za ramiona.

Patrzyła na niego wzrokiem mówiącym "Tłumacz się po dobroci, bo inaczej wyciągnę z ciebie wszytko siłą"

— Nie ekscytuj się tak. Nie dałem mu ich do ręki. Położyłem torebkę między tymi walentynkami, które dostał w szkole. Właściwie to przecież nawet jej nie podpisałem, więc... No cóż... – Podrapał się nerwowo po karku zaczął zdejmować szalik odwracając przy tym wzrok.

— Ależ ty jesteś głupi. – usłyszał jak zaśmiała się cicho.

— No bardzo przepraszam! – uniósł się lekkim gniewem i prychnął cicho.

Znów odpowiedziała śmiechem.

— Ah, nie to chodzi... – machnęła ręką widocznie rozbawiona sytuacją.

— Więc o co?

— No... Miałeś te ciastka w plecaku cały dzień i nie zauważyłeś, że napisałam twoje imię na wstążce...

Stanął jak wryty i patrzył tępo na jej uśmiechniętą twarz.

— Co zrobiłaś? – zapytał nad wyraz spokojnie.

— Nie ma za co!

Usunęła się prędko z pola rażenia tego przenikliwego spojrzenia, jednak niezaprzeczalnie humor wciąż jej dopisywał.

Stres nigdy nie pożarł go z taką prędkością z jaką zrobił to w tej chwili.

_____________
1. To wcale nie miało wyjść w Walentynki PFFF, wcale
2. To chyba najgorszy rozdział jak na razie ; w ;
3. MÓJ BOŻE UDAŁO MI SIĘ TO SKOŃCZYĆ

wygląda to zapewne na napisane szybko, bo jakoś wybitnie długie to nie jest, ale szczerze to się załamałam w pewnyn momencie i o jezu

No cóż, ale finalnie rozdział jest, mam nadzieję, że spodoba się komuś mimo tego że nie jest on za długi i w ogóle
; w ;

Ah i zdradzę wam tylko że w następnych rozdziałach trochę się więcej zadzieje 💛

No to tylu, dziękuję jeszcze za już trochę ponad 200 gwiazdek omg, dobra papa, buzi

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro