Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

#4

Evan miał zdecydowanie, o wiele bliżej do szkoły niż Montgomery.

Chłopak wywnioskował to z tego, że nawet nie zdążył porządnie przygotować się psychicznie na to wielkie wydarzenie, jakim jest bycie sam na sam ze swoim księciem w jego domu.

Nie było w tym żadnych podtekstów, nic z tych rzeczy. Rozanielony rudzielec nawet nie marzył o takich rzeczach, a przynajmniej nie w tej chwili.

W sumie trochę kręciło mu się w głowie ze stresu, ale hej, jeśli zemdlałby teraz, to wylądowałby w ramionach blondyna, więc o cóż się tu martwić.

Właśnie szli sobie ubocznem, bo ulica na której znajduje się dom Evana, przypomina trochę bardziej wiejską - Nie ma na niej ani chodnika, ani działajacych ulicznych lamp, są tylko te zepsute, które migają słabym światłem nawet za jasnego.

Mimo wszystko, idąc tą ścieżką, Montgomery był oczarowany. Jego dom znajdował bliżej centrum miasta, więc nie było mowy, żeby wracając ze szkoły patrzył sobie na pola i łąki, lub chociaż posłuchał szumu drzew. Kiedy był mały, mieszkał wsi, daleko od tego miasta, więc powróciło mu wiele miłych wspomnień.

— Aż mi wstyd. – Odezwał się nagle blondyn, nerwowo drapiąc się po karku.

— Co? Dlaczego? – Niższy spojrzał na niego nie ukrywając zdezorientowania. Czego sam Evan miałby się wstydzić przed kimś takim jak on?

— No, prowadzę kolegę z klasy przez zniszczoną ulicę. Jakoś to-

— Podoba mi się tu. – Przerwał mu rudzielec, uśmiechając się po kryjomu kiedy spuścił głowę. – Nie słychać tu tak często tych głośnych samochodów, o wiele mniej czuć zanieczyszczone powietrze, no i to miejsce wygląda tak – Przerwał na chwilę, rozglądając się dookoła. – Poetycko? Nie wiem jak to można inaczej nazwać, ale jak się patrzę przed siebie, to mam wrażenie jakbym czytał jakąś mistrzowsko opisaną powieść.

Evan wpatrywał się w swojego towarzysza trochę zdziwiony jego słowami. Nie samą treścią tego co powiedział, bo jakby się nad tym zastanowić, miał rację. Po prostu nie spodziewał się, że usłyszy coś tak mądrego od tego chłopaka.

Jakkolwiek to nie zabrzmiało, to wcale nie tak, że uważał go za głupca. Nasłuchał się od Cheelsie rożnych, rzeczy, a że nie znał chłopaka zbyt dobrze, to oczywistym było, że ufał jej opisowi.

Powiedziała, że Montgomery zachowuje się jak totalny dzieciak, ale najczęściej robi to tak, że ma się ochotę go przytulić i pocieszyć. Przyznała też, że bycie dziecinnym to jakby nie było wada, ale on akurat czasem bywa dość uroczy.

Kiedy słuchał jej w tamtym momencie, miał wrażenie, jakby potrafił odczuć więź miedzy tym rodzeństwem. Dziewczyna była nieco rozsądniejsza i częściej zachowywała powagę, a z jej "zeznań" wywnioskował, że pełni ona rolę opiekunki dla swojego trochę infantylnego braciszka.

Jednak Montgomery nie był tym pragnącym atencji, irytującym i na siłę uroczym typem. Jego charakter był trochę zmienny, a zachowanie wyglądało na całkowicie naturalne.
Może właśnie to było tym, czego nie mogła wiedzieć jako siostra? Zamknął w sobie coś, czego nikt jeszcze nie zobaczył i nie zrozumiał. Ten chłopak potrzebował przyjaciela. Teraz Evan dostrzegał to bez problemu.

Blondyn odpowiedział niższemu jedynie uśmiechem i krótkim skinieniem głowy, po czym sięgnął do tylnej kieszeni.

Czas minął im całkiem szybko, bo nim się obejrzeli, stali już pod domem niebieskookiego.

Dosłownie chwilę po tym jak Montgomery postawił swoją nogę w mieszkaniu, poczuł jak coś łaskocze go po kostce. Wzdrygnął się lekko i spojrzawszy w dół, zobaczył nie wielką, mruczącą i puchatą kulkę.

Evan zaśmiał się cicho wpatrując się w poczynania zwierzaka.

— Bardzo miło z twojej strony, że witasz gościa, Victorio.

— Nazwałeś kota "Victoria"? – zielonooki spojrzał na chłopaka z uśmiechem.

— A czemu by nie? To dziwne?

— To trochę ludzkie imię – przyznał rozczulony tym jak zwierzak łasi się do jego nogi.

— To prawda, ale Victoria to w końcu członek rodziny. — odpowiedział kucając przy zwierzaku i pogłaskał kotkę wzdłuż jej ciała.

Montgomery nie mogąc się powstrzymać uklęknął  i również pogłaskał Victorię. Bardzo lubił zwierzęta.

Evan patrzył to na chłopaka, to na puszystą kulkę, która teraz nie była pewna do którego z nich powinna się łasić i prosić o więcej pieszczot. Zauważył coś bardzo interesującego. Jego gość zdecydowanie kojarzył mu się z kotem. Obydwa stworzonka łatwo było spłoszyć, obydwoje mieli bardzo bystre spojrzenia, a nawet kolory ich oczu i włosów lub też sierści niewiele się od siebie różniły. Tyle, że Montgomery nie mruczy jak się go głaszcze...To znaczy chyba.

Trochę im zeszło na siedzeniu w przedpokoju, jednak w końcu wstali i udali się wgłąb mieszkania. Niższy chłopak bacznie obserwował każdy poszczególny kąt, każdego poszczególnego pokoju, kiedy Evan jak gdyby nigdy nic oprowadzał go z tym typowym dla siebie uśmiechem.

Rudowłosy powstrzymywał drżenie i ciągle zastanawiał się jak doszło do tej sytuacji. Jest właśnie prowadzony do sypialni przez chłopaka w którym podkochuje się od gimnazjum, żeby siedzieć obok niego i się w niego wpatrywać, no i jeszcze żeby się uczyć.

No właśnie, nauka. Nie może przecież wyjsć na kompletnego matoła, który nie potrafi zupełnie nic. Musiał się wziąć w garść, maksymalnie skupić i przypomnieć wszystko to co umie. Pierwsze co sobie pomyślał to fakt, iż ze skupieniem w obecności blondyna będzie mu najtrudniej.

//////////

— Beznadzieja. – mruknął Montgomery i uderzył lekko głową o biurko przy którym siedzieli.

— Nie poddawaj się, przed chwilą robiliśmy podobne zadanie i poszło ci bardzo dobrze. – Evan poklepał go po ramieniu, żeby dodać mu otuchy, ale chyba nie wiele to dało. Ciężko ukryć, że chłopak był trochę trudnym uczniem, ale mimo to kilka razy już udało im się rozwiązać jakieś zadanie poprawnie. Niebieskooki nie zamierzał się poddawać. Nawet nie przyszło mu to na myśl.

— No nic. Może potrzebujesz przerwy? – uśmiechnął się do niego z współczuciem a w odpowiedzi otrzymał jedynie ciche i niezrozumiałe mruknięcie. Evan wstał z krzesła, przeciągnął się lekko i złapał za rękaw wciąż leżącego na biurku chłopaka.

— To nic nie da...

— Oj no weź. Nie jest dziś aż tak zimno, więc możemy wyjść i się przewietrzyć, po tym na pewno będzie ci się lepiej pracowało. Informacje same zaczną wchodzić ci do głowy, zobaczysz.

Montgomery uniósł tylko wzrok, który utkwił w stojącym nad nim chłopaku. Chwilę tak się w niego wpatrywał, ale w końcu podniósł się, trochę zawstydzony tą całą sytuacją.

Evan poprowadził go przez korytarz do salonu, z którego można było wyjść na niewielki taras.

Fala dość chłodnego powietrza uderzyła w ich twarze gdy tylko Blondyn uchylił szklane, rozsuwanie drzwi.

Nie zostali pod zadaszeniem. Niebieskooki poprowadził swojego gościa trochę dalej przez ogródek. Stanął przy dużej huśtawce i na niej usiadł po czym poklepał miejsce obok siebie, zapraszając chłopaka do tego aby tam usiadł.

Byli teraz blisko. Tak blisko, że Montgomery nawet nie wyobrażał sobie nigdy takiej sytuacji. To było całkiem zawstydzające.

Co prawda, na huśtawce było jeszcze miejsce na conajmniej dwie osoby, ale chłopak nie zamierzał się odsuwać, nawet jeśli zjadał go stres. Tak działa chyba... Przyciąganie Evanowe?

Siedział z lekko spuszczoną głową i rumienił się jak nastoletnia dziewica. Tak właściwie to nią był, więc to określenie jest jak najbardziej trafne.

— Nie martw się, do następnego sprawdzianu będziemy się spotykać regularnie i zobaczysz, że dostaniesz dobrą. – uśmiechnął się do niższego. – Ba, może nawet szóstkę!

— Cieszę się, że tak we mnie wierzysz, ale nie chcę, żebyś marnował swój czas. - odpowiedział smutno.

— Hej, Montgomery to był przecież mój pomysł. Gdybym nie był pewny, że chcę ci pomagać do skutku to wcale bym tego nie proponował. Poza tym, nie możesz tak o sobie myśleć. Mów sobie, że ci się uda, okej?

— Okej...– szepnął cały czerwony i zaczął się rozglądać, tak by Evan nie mógł zauważyć czerwieni na jego policzkach.

Wypatrzył się w wierzbę rosnącą na lewo od nich. Tuż pod nią rosły stokrotki. Dzikie, drobne i śnieżnobiałe stokrotki. Wyglądały jakby ktoś rozsypał je na trawniku.

Tknęło go coś, przez co postanowił, że podejście w tamto miejsce jest dobrym pomysłem. Jak pomyślał, tak też zrobił, a zaciekawiony Evan po chwili poszedł za nim.

— Lubię kwiaty. – wypalił nagle rudzielec, wpatrując się w morze stokrotek przed nim.

Wyższy patrzył na niego zdziwiony, kiedy tamten nie martwiąc się o stan swoich spodni usiadł na trawie.

— To tylko stokrotki. – mruknął Blondyn kucając obok swojego gościa.

— To właśnie je lubię najbardziej. – uśmiechnął się odgarniając za ucho kosmyk włosów. – No bo popatrz. Wszyscy lubią takie duże i ładne kwiaty jak róże. Jak dla mnie one są takie... Zbyt standardowe. Stokrotki są małe, wolne i dzikie. Dlatego są lepsze.

Evan wgapiał się w niższego nie wiedząc co powiedzieć. Coraz bardziej ciekawił go charakter chłopaka, a takie nagłe przebłyski mądrości coraz bardziej go nakręcały. Nakręcały do poznania lepiej zielonookiego oczywiście.

— Myślisz nieszablonowo, co? – blondyn uśmiechnął się do niego, dalej wpatrując się w delikatne rysy twarzy chłopaka. Właściwie to on sam wyglądał jak taka mała, niewinna stokrotka.

Te kwiaty nigdy nie wyróżniały się w żaden sposób dla Evana, ogólnie raczej nie przywiązywał jakiejkolwiek wagi do rzeczy. Blondyn nie posiadał też nic ulubionego. Żył nie przejmując się w zasadzie niczym, dlatego zawsze dziwił się tym jak zachowują się różne osoby w jego towarzystwie. Nie raz udało mu się usłyszeć przypadkiem takie słowa jak "Zaproś Evana, przyjdzie więcej dziewczyn". Faktycznie miał całkiem spore powodzenie u płci pięknej, czego wcale nie rozumiał. Żadna z dziewczyn, która kiedykolwiek wyznała mu uczucia i pytała o to czy mogliby zostać parą, nie rozmawiała z nim wcześniej. Żadna z nich go nie znała. Wszyscy lecą tylko na jego buźkę, to dołujące.

Gdyby któraś z nich znała jego nastawienie do życia, to pewnie wcale nie byłaby taka chętna do związku z nim. W końcu on był zbyt neutralny. Za bardzo w pewien sposób pusty. Nie mógłby dogadać się z takimi dziewczynami. Nie ekscytowałby się tym co one, o ile w ogóle by to robił. Był za bardzo nikim, jednocześnie najzwyczajniej w świecie, będąc po prostu sobą. Nie było mu źle mimo tego, że był sam. Wystarczały mu zwykle szkolne znajomości, bo wiedział, że nie podołałby byciu w związku. Evan naprawdę nie lubił porażek, dlatego po prostu nie brał się za to, co z góry było na skazane na niepowodzenie.

Przez to wszystko czuł się naprawdę nijaki, a odczuwał to jeszcze bardziej w obecności swojego rudowłosego kolegi z klasy. Już po raz drugi zaskoczył go wyjątkowym opisem, czegoś zwykłego. Mieli całkowicie odmienne spostrzeżenia. Montgomery patrzył na wszystko szukając w tym pozytywów, jednak nie jest przy tym typowym optymistą. W ogóle nie był typowy. Wyróżniał się na tle innych, ale od środka. Z zewnątrz nadal był cichą, szarą myszką zapomnianą przez ludzkość. Po dzisiejszej wizycie, zostanie z pewnością zapamiętany i to w całkiem ciekawy sposób. Wcale nie tak łatwo nakłonić Evana do jakiś przemyśleń egzystencjalnych, a tu proszę.

— Nieszablonowo? Czy ja wiem...– Montgomery uśmiechał się lekko, gnąc i splatając ze sobą cienkie łodyżki stokrotek. – Raczej dziwacznie, wybacz. – poczuł, że zrobił się zbyt odważny w stosunku do blondyna. Nie mógł nic poradzić na to, że trochę się przy nim zapominał i mówił wszystko co tylko przyszło mu do głowy. Teraz jak się nad tym wszystkim zastanowił, zawstydził się jak nigdy. Co on w ogóle wygaduje przy miłości swojego życia?

— Co robisz? – zapytał niebieskooki bardziej wesoło, przyglądając się ruchom wykonywanym przez dłonie niższego.

— Wianek. – spuścił głowę. – To raczej mało męskie, ale cóż zrobić jeśli jesteś otoczony kobietami za dzieciństwa. – zaśmiał się cicho, zażenowany tym co się dzieje. Przyjście do Evana to był zły pomysł. Nie panował nad sobą i nad swoimi przyzwyczajeniami, które na pewno Evana do niego nie przyciągną.

Faktem było to, że jeśli patrzeć na niego biorąc pod uwagę stereotypy, nie jest on zbyt, jak to sam nazwał "męski". Tak samo prawdą było to, iż w dzieciństwie często spędzał czas z kobietami.

Kilkanaście lat temu, mieszkał na wsi z rodzicami, siostrą, oraz ze swoją babcią. Jako, że to jego tata pracował, a matka pomagała babci w domu i opiekowała się nim i jego bliźniaczką, rzadko kiedy zdarzały się mu męskie wypady z ojcem na ryby, biwak, czy coś w tym rodzaju. Dlatego miał z nim trochę gorsze relacje niż z rodzicielką.

Sam Montgomery nie ma problemu ze swoim zachowaniem, jednak czuje, że bardzo przeszkadza to właśnie, głównie jego ojcu. Na pewno chciałby mieć wysokiego, wysportowanego i przystojnego syna tryskającego testosteronem, który nie mógłby odgonić się od dziewczyn piszczących na jego widok. Tymczasem jego dziecko wyrosło na tak zwaną "ciotę". Montgomery nie raz zastanawiał się, jakby zareagowali jego rodzice jakby dowiedzieli się, że jest zakochany w chłopaku. Jego samego to dziwiło. Nie rozumiał swoich uczuć, a Cheelsie mawia, że to dlatego, bo jest zbyt dziecinny. Pewnie ma racje.

— Wianki są całkiem urocze. – odezwał się nagle Evan, wpatrując się z uwagą w owe urocze "dzieło", które było już prawie skończone.

— Urocze?

Evan pokiwał jedynie głową. Zauważył, że Montgomery posmutniał nagle, wtedy kiedy był zajęty prawdopodobnie rozmyślaniem i skupianiem się na pleceniu. Nie wiedział co go tak zmartwiło. Może wciąż myślał o chorobie, o której wspominała jego siostra?

Blondyn chciał, jednak mimo swojej niewiedzy jakoś to zmienić i sprawić, żeby na twarzy chłopaka znów pojawił się niewinny uśmiech sprzed chwili, więc gdy zauważył, że chłopak już skończył, przysunął się trochę. Delikatnym ruchem, chwycił i zabrał z jego rąk wianek.

Montgomery automatycznie podążył za nim wzrokiem, żeby dowiedzieć się co kombinuje niebieskooki. Zobaczył jak Evan ze swoim typowym uśmieszkiem umieścił solidnie splecione ze sobą stokrotki na swojej głowie i przybrał dumny wyraz twarzy.

— Poza tym, no popatrz – przyłożył otwartą dłoń do twarzy tak jakby pokazywał niższemu, że właśnie tu ma teraz bezapelacyjnie patrzeć. – Wygląda się w nich perfekcyjnie.

Na te słowa, Montgomery parsknął cicho śmiechem, zasłaniając usta dłonią.

Tak właśnie miało być.



_________________
Aż sama w to nie wierzę, skończyłam ten rozdział w ten weekend!
No cóż to jest 4 rozdział, a z doświadczenia wiem, że jeśli jakaś moja książka doczeka się 4 rozdziału to okazuje się on zazwyczaj tez ostatnim.
Mam wielką nadzieję, że nie tym razem.
To opowiadanie stało się dla mnie sentymentalne i ważne, więc nawet nie dopuszczam do sobie myśli, iż mogłabym je porzucić.
Za bardzo obdarzyłam miłością Evana i Monty'ego, żeby zostawić ich historię niedokończoną!
Meh no cóż
Ten rozdział był zaplanowany od samego początku, a mimo to mam wrażenie, że całkowicie różni się od mojej pięknej wizji.
A tak poza tym to mam też wrażenie, że spedaliłam Monty'ego
Sorry not sorry
On jest Evanoseksualny, kej?
Przepraszam, jeśli ten rozdział jest bez sensu Idk
DOBRA BO ZA DUŻO KWAKANIA
przepraszam za błędy
Nie umiem w przecinki
Chociaż chyba nie jest aż tak źle
Obiecuję poprawę
Bla bla
Adios~

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro