Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

#2

Brunatne włosy pociemniały o kilka odcieni pod wpływem wody kąpiącej na nie z prysznicowej słuchawki.

Na odstających kościach policzkowych kreśliły się mokre smugi spływające po twarzy na szyję a z niej na nieopalone ramiona.

Gorące krople zostawiały swoje ślady też na jego torsie.

Przesuwały się w dół po lekko odstających żebrach aż do bioder i jeszcze niżej.

Westchnął dość głośno, zmęczony tym dniem, jednak szum wody skutecznie go zagłuszył.

W jego domu były dwie kobiety a mimo tego, to on najwięcej czasu spędzał na gorących prysznicach i zazwyczaj dostawał za to opieprz.

Wyłączył wodę i rozsunął powoli drzwiczki kabiny.

W całym pomieszczeniu unosiła się dość gęsta para. Chłopak skrzywił się lekko kiedy poczuł jak zimno jest na zewnątrz, więc jak najszybciej sięgnął po losowy ręcznik i szczelnie się nim owinął.

Kiedy w końcu starannie się wytarł i zarzucił mniejszy ręcznik na mokrą głowę, wyszedł z łazienki w szlafroku siostry, który niestarannie na siebie włożył.

— A ty już wykąpany? – usłyszał za sobą głos rodzicielki kiedy, w swoich miękkich kapciach przechodził przez salon do sypialni.

— Muszę iść dzisiaj spać trochę wcześniej...– odpowiedział, ale matka nadal patrzyła na niego pytająco.

— Dlaczego?

— Miałem przyjść wcześniej żeby poprawić sprawdzian z matematyki, pamiętasz? – mruknął zmieszany tym jak bardzo ta rozmowa była niezręczna.

— Ach tak – kiwnęła głową. – Wiesz, nie musisz tego robić, może lepiej będzie jak odpoczniesz i zostaniesz w domu?

Montgomery odwrócił głowę w stronę drzwi do swojego pokoju.

— Czemu miałbym nie iść do szkoły? – zapytał, jakby z wyrzutem w głosie. – Przecież jestem zdrowy.

Nie czekał na odpowiedź ze strony kobiety i po prostu poczłapał przed siebie lekko speszony.

Od wyjścia ze szpitala, rodzice nie odezwali się ani razu bezpośrednio do niego a to go bolało. Czuł, że trochę potrzebował zwykłego "wszystko będzie dobrze", bo gdy nikt się nie odzywał, miał wrażenie, że jego rodzina wcale nie wierzy w dobre zakończenie.

Ostrożnie nacisnął klamkę i wszedł do swojego pokoju.

Na jego łóżku poza bałaganem znajdowała się też jego bliźniaczka. Dziewczyna wpatrywała się w ekran telewizora, co jakiś czas spoglądając na telefon.

— Czemu używasz moich rzeczy? – odezwała się gdy w końcu na niego spojrzała.

— No bo twój szlafrok był jakoś tak bliżej a damskie szampony ładniej pachną – wydął wargę jakby chciał ją do czegoś przekonać swoim wdziękiem.

— Jesteś dziwny – zaśmiała się i wróciła do stukania w klawiaturę telefonu.

Montgomery zaczął wycierać swoje włosy ręcznikiem, który narzucił wcześniej na głowę. Wciąż czekał aż ktoś porozmawia z nim o tym co stwierdził lekarz. Po prostu potrzebował rozmowy.

— Z kim piszesz? – zapytał cicho, patrząc na siostrę i podchodząc trochę bliżej.

— A nie twoja sprawa – Uśmiechnęła się do niego, ale jakby posmutniała widząc jego minę.

Coś go ewidentnie dręczyło a ona wiedziała co.

— Jak się czujesz? – zapytała prawie szeptem, nie patrząc na niego. Trochę bała się tego tematu.

Chłopak zdjął ręcznik z głowy i spojrzał na nią lekko zdziwiony.

— Dobrze – odpowiedział nie zauważając, że kąciki jego ust lekko się uniosły.

— To...Dobrze – mruknęła powoli podnosząc się z łóżka.

Nie chciał jej dołować, bo płakała już dzisiaj zbyt wiele.

— No ej. – powiedział zanim zdążyła chwycić za klamkę. – nie przytulisz brata na dobranoc?

Jego uśmiech zdecydowanie był zaraźliwy, bo podobny nagle pojawił się też na jej twarzy.

— Nie, szlafrok ci się odwiązuje a pod spodem jesteś goły, fuj.– Pokazała mu język. – Dobranoc. – Dodała i zniknęła za drzwiami.

Podszedł do nich i domknął je dokładniej po czym zrzucił z siebie ledwo już trzymający się na nim szlafrok.

Przetoczył się nago przez pół pokoju, żeby wyjąć z szafy świeżą koszulę nocną. Kiedy w końcu się ubrał, od razu  zgasił irytujące go już światło i wyłączył telewizor.

Opadł bezwładnie na łóżko zakopując się w pierzynie i wtulił twarz w miękkie poduszki.

Nigdy nie płakał przy ludziach. Nie potrafił.

Jak dobrze, że te łzy, które teraz zaczęły nakreślać krzywe linie na jego szczupłej twarzy zdążą wsiąknąć w poduszkę do której się przytulał.

I nikt nie zauważy.

//////////

Rudzielec myślał że wyjdzie z domu niezauważony, jednak ku jego zdziwieniu, kiedy wyszedł z pokoju ubrany już w szkolny mundurek, zauważył w kuchni swoją siostrę zajadającą się płatkami.

— Nie śpisz już? – zapytał patrząc nie na nią a na jedzenie na które tak w sumie miał wielką ochotę.

— A no nie. – odpowiedziała krótko trochę zdziwiona. – A no tak! Zapomniałam ci powiedzieć! Dostałam się do samorządu szkolnego a musimy się dzisiaj spotkać żeby coś obgadać...– dodała a chłopak drgnął niespokojnie słysząc jej słowa.

— W samorządzie?

— Mhm. – kiwnęła głową.

— Z Evanem?

Na jego pytanie dziewczyna uśmiechnęła się szeroko i wskazała palcem na brata.

— Z Evanem!

— Szczęściara! – burknął głośno i wydął wargę żeby okazać swoje niezadowolenie.

Cheelsie wstała z barowego krzesła stojącego przy kuchennej wyspie i podeszła do brata.

— Jak chcesz to mogę mu pisnąć słówko o tobie. – Uśmiechnęła się kładąc rękę na jego ramieniu.

— Nawet nie próbuj. – Gdyby spojrzenie mogło zabić, to dziewczyna prawdopodobnie by już konała.

— Oj no weź, Evan na pewno byłby zaciekawiony tego jak to często używasz damskich szamponów i ile czasu układasz swoją idealną grzywkę... Ah no i!-

— Ty mała... – Przerwał jej doskakując bliżej, jednak dziewczyna szybko i zwinnie przemknęła na korytarz.

— Wszystko mu opowiem! – Wykrzyczała melodyjnym głosem, zakładając buty.

— Jeśli tak zrobisz to będą to twoje ostatnie słowa. – odwdzięczył jej się równie rytmicznym tonem i uświadomiwszy sobie, która to juz godzina, pokierował się do wieszaków, żeby ubrać swój płaszcz.

//////////

Montgomery miał wrażenie jakby poranny chłód przesiąkł go całego, zawsze był z niego straszny zmarzluch.

Jakkolwiek by to dziwnie w jego myślach nie brzmiało, cieszył się, że wszedł już do cieplutkiej szkoły, jednak zaraz po tym przypomniał sobie, że zaraz będzie pisał sprawdzian z matematyki.

— Powodzenia, dzieciaku. – odezwała się jego siostra po czym odwróciła się i poszła w stronę głównego korytarza.

— Nie jestem dzieciakiem...– Mruknął bardziej, sam do siebie zamykając swoją szafkę, do której przed chwilą włożył płaszcz.

Westchnął głośno i powlókł się po schodach do klasy, w której z resztą czekała już nauczycielka.

Grzecznie się z nią przywitał i lekko zawstydzony usiadł przy ławce. Nie czekał zbyt długo a przed nim pojawiła się kartka, której - jakkolwiek by to nie brzmiało - tak bardzo się bał.

Po dwudziestu minutach można było stwierdzić, że szło mu lepiej niż za pierwszym razem, jednak niestety to wcale nie oznaczało, że szło mi dobrze.

Nagle ciszę przerwało niegłośne pukanie do drzwi. Chwilę po tym w klasie pojawił się pan przewodniczący, lub jak kto woli, pan idealny, lub pan "brałbym". W skrócie Evan Laws.

Zaczął mówić do nauczycieli o jakimś kantorku i o jakimś brystolu i o kantorku, jednak Montgomery nie za bardzo słuchał co chłopak mówił.

W tym momencie najważniejsze dla niego było zamartwianie się tym jak bardzo jest mu wstyd, że Evan widzi go jak poprawia jakiś sprawdzian. Normalnie by się tym nie przejmował, ale przecież to nie jest byle kto.

Po krótkiej wymianie zdań, wysoki blondyn pokierował się w stronę wcześniej wspomnianego kantorka.

Kiedy wracał, na chwilę zatrzymał się przy ławce rudzielca, i jakby spojrzał na to co chłopak pisze.

Fakt iż Montgomery nie dostał zawału gdy poczuł na sobie wzrok przewodniczącego, był prawdziwym cudem.

//////////

Evan szybkim krokiem przemknął przez korytarze, aż w końcu znalazł miejsce, w którym czekała na niego Cheelsie.

— Mam to o co prosiłaś.– powiedział z lekkim uśmiechem, podając jej zwinięty rulon brystolu po czym powoli się odwrócił.

— Poczekaj! – odezwała się. – Mam jeszcze jedną sprawę.– mruknęła spuszczając wzrok, a chłopak patrzył na nią pytająco.

___________________
yaaaay skończyłam!
No cóż, w tym rozdziale nie dzieje się za wiele, ale uznajmy że na razie to takie zapoznanie z postaciami :>
Be te wu to w sumie pojawił się tak zwany pan "brałbym" a to już coś :>
No cóż...nie wiem czy jestem zadowolona z tego rozdziału, ale podoba mi się scenka prysznicowa iks de
Tak jeszcze be te wu...mam zamiar dać tu więcej szczegółowych opisów niż zazwyczaj...nie wiem czy na tę chwile mi to wychodzi ://
No nic, mam nadzieję, że ten rozdział nie jest taki zły :>
Ale się rozgadałam...
To chyba tyle, przepraszam za błędy
Adios~

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro