Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

*08*


Niall


Objęcie prowadzenia to była dla mnie pestka. Już w pierwszych sekundach zostawiłem ich wszystkich w tyle. A może by tak się przez chwilę zabawić?

Zwolniłem nieco, pozwalając Zaynowi zrównać się ze mną. On chyba myślał, że mnie dogonił. Pff... Dobre sobie. To zawsze ja byłem ten szybszy. Pokazałem mu środkowy palec i odbiłem w lewo, uderzając w jego samochód. Serce mi się krajało jak pomyślałem, co robię mojemu maleństwu. I to wcale nie miałem na myśli Zayna! Chodziło o mój delikatny, szybki pojazd.

Nie chciałem myśleć jak będzie wyglądać po tym wyścigu. Przez kilka naprawdę długich sekund wiało nudą. Dopiero gdy wyjechaliśmy na główną, musieliśmy uważać na inne pojazdy i ludzi. Nie chciałem kogoś przejechać. Ominąłem właśnie taksówkę i straciłem BMW z zasięgu wzroku. Obejrzałem się jeszcze w lusterko, ale też nic. Pewnie został z tyłu lub się rozbił, chociaż to do niego niepodobne.

Przede mną zapaliło się czerwone światło. Zamiast zahamować, dodałem gazu, ale już widziałem, że nie zdążę przejechać. Tłum ludzi wyszedł na ulicę. Nie miałem gdzie zawrócić, czy skręcić. W ostatniej chwili wcisnąłem hamulec. Byłem pewien, że na asfalcie zostaną ślady moich kół. Wkurzony uderzyłem ręką w kierownicę.

Nigdy! Jeszcze nigdy nie zatrzymała mnie sygnalizacja świetlna podczas zawodów. To był pechowy dzień. Ludzie jak na złość szli bardzo wolno. Za grupką uczniów wyłoniła się starsza kobieta. Tuż przed moją maską. Zaraz... Czy ona nie idzie o balkoniku?! Przecież  zanim dotrze na drugą stronę, to wszyscy zdążą zameldować się na mecie!

Pod wpływem chwili odpiąłem pasy i wysiadłem z auta. Miałem to wszystko w dupie.

- Może pani pomóc? - spytałem, starając przybrać życzliwy ton głosu.

- Nie, młodzieńcze, dam radę. - zapewniła i przystanęła ciężko sapiąc.

- Ależ nalegam. - uśmiechnąłem się uprzejmie i po chwili wziąłem staruszkę na ręce.

Wcale nie była ciężka. Postawiłem ją po drugiej stronie. Coś do mnie krzyczała i wymachiwała torebką. Z tego co tylko zrozumiałem to ,,chuligan''. Przecież jej pomogłem, nie?!

W tej samej chwili, tuż obok mnie zahamowało srebrne auto. Malik otworzył szybę i posłał mi szeroki uśmiech.

- Może pana podrzucić? - spytał, a na jego twarz wkradł się szeroki uśmiech.

- Wal się, Malik! - warknąłem.

Pobiegłem znów do auta i do niego wsiadłem. Nie miałem czasu na zapinanie pasu. Wcisnąłem pedał gazu i ruszyłem z miejsca. Byłem znów za Zaynem. Nie  byłem z tego powodu zadowolony. Zapewne Mulat cieszył się i już żył w przekonaniu, że wygra.

Ale to ja znałem drogę na skróty. Ha! I co teraz panie doskonały?

Jakież było moje ogromne zdziwienie, kiedy srebrne BMW wjechało w tę samą uliczkę do której to ja planowałem wjechać w celu skrócenia sobie drogi. No tak... Kiedyś pokazałem mu wszystkie skróty jakie są w całym pieprzonym Londynie! Wspaniale!

Wjechałem  za nim. Nie było jednak tak kolorowo. Przed nami nie było drogi. To wielka śmieciarka zatarasowała przejazd. Teraz to ja byłem górą. Wrzuciłem wsteczny i wyjechałem. Znałem przecież inną trasę! Malik poszedł w moje ślady.

Trzeba jakoś go wyeliminować z wyścigu. Ponownie wrzuciłem bieg i rozpędzony wjechałem w niego. Z bólem przyznałem, że nie był to dobry pomysł. Siła uderzenia wgniotła mnie w kierownicę. Czułem okropny ból w klatce piersiowej. Zajebiście! Będę miał przez kilka tygodni stempelek po kierownicy, super! A gdzie poduszka powietrzna?! Chwilę po prostu się nie ruszałem. Aż zaparło mi dech. 

- W porządku, Ni? - usłyszałem jego zmartwiony głos.

Skąd się on tu wziął? Dlaczego w ogóle ruszył tę swoją dupę z tego samochodu? Powinien zawrócić i jechać w stronę mety. A on? Po prostu stał jak ciele i się gapił. Idiota!

- Jak w najlepszym. - odpowiedziałem i się wyprostowałem, ale grymas bólu pojawił się na mojej twarzy.

- Właśnie widzę, może rozejm? - zapytał z nadzieją w głosie.

- W życiu! - ożywiłem się nagle i zamknąłem drzwi, które otworzył.

Po raz kolejny wycofałem i wyjechałem na ulicę. Byłem niemal w stu procentach pewien, że pozostałe osoby z  wyścigu już go ukończyli. W sumie Malik miał wygrać ze mną, o to najbardziej chodziło, więc i tak to ja musiałem pojawić się jako pierwszy na mecie.

Przez kolejne trzy minuty nie widziałem za sobą Zayna. Dopiero pojawił się na ostatniej prostej. Wyjechał z małej uliczki, to dzięki temu udało mu się mnie dogonić. Jechaliśmy łeb w łeb. Co jakiś czas próbowałem go zepchnąć i zajechać drogę. Trzymał się nieźle. Od czasu, kiedy razem jeździliśmy nieco się nauczył.

Z naszych pięknych sportowych wozów zostały tylko wspomnienia. W ostatnich metrach odbiłem w prawo i Malik ratując się przed zderzeniem,  wjechał w pusty kontener śmieci. Meta była naprawdę całkiem blisko startu. Musieliśmy jedynie dotrzeć do jednego punktu na mieście, by po chwili tu wrócić.

Z uśmiechem na twarzy przejechałem metę. Wygrał kto inny, ale ja również świętowałem. Zayn posłał mi zrezygnowane spojrzenie. Opierał się o swój samochód i przetarł dłonią twarz. Nie ukończył wyścigu. Chyba nie takiego zakończenia się spodziewał. Miałem teraz nadzieję, że w końcu odpuści i da mi święty spokój. Zmarnował swoją jedyną szansę!

- Zmarnował ją... - powiedziałem do siebie. Czy się cieszyłem? Ani trochę.

Oparłem głowę o kierownicę, tuż obok zaciśniętych na niej dłoni. To nie był dobry dzień. Każdy wyścig sprawiał mi przyjemność, uwielbiałem to, ale nie dzisiaj. Dziś było inaczej.


&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro