Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

6.

S e h u n

Charakterystyczny zapach papieru i tuszu dotarł do mnie od razu, gdy drzwi windy otworzyły się przede mną na odpowiednim piętrze. Wszystko wyglądało tak jak wczoraj - z resztą, czego powinienem się spodziewać, w końcu minęło tylko parę godzin. Jednak podczas zeszłego wieczoru wydarzyło się tyle, że miałem wrażenie, jakby minął co najmniej miesiąc.

Chociaż w praktyce spędziłem tu jeden dzień. Cóż.

Nie wiem, czego się spodziewałem, ale mój organizm zdecydowanie trwał w jakimś stanie lekkiego napięcia, oczekiwania. Mogę się założyć, że gdybym sprawdził swój puls, byłby przyspieszony. Bez żadnego konkretnego powodu, w końcu czekało mnie tylko tłumaczenie, jeszcze nieznajomi współpracownicy, no i Jongin, nic specjalnego.

Miałem małą nadzieję, że wyżej wspomniany szef będzie miał lepszy humorek niż podczas naszego pierwszego spotkania, bo właściwie... odnosiłem drobne wrażenie, że nasze stosunki polepszyły się przez wiecz- noc właściwie. Gra w scrabble bardzo pomogła. A po bliższym poznaniu Kim nie był aż taki tragiczny, przynajmniej taką miałem nadzieję, bo użeranie się z nieznośnym przełożonym to jeden z koszmarów, którego nigdy nie chciałem przeżyć w rzeczywistości. Większość ludzi po miło spędzonym czasie ma lepszy humor, więc czemu by nie on?

- Moi drodzy, mam do was cholernie ważne pytanie. Czemu.do.kurwy jasnej.kolejne wydanie nie jest jeszcze gotowe? Drukarnia miała je otrzymać jeszcze dzisiaj, a wy co, obijacie się i siedzicie na swoich tyłkach? Ja pierdolę? Mam zacząć wszystkich zwalniać po kolei? Ruchy!

W pomieszczeniu panował aktualnie mały chaos, delikatnie rzecz biorąc. Wszyscy zaczęli gorączkowo przetrzepywać swoje papiery, klikać pospiesznie w klawisze, czy przebiegać od stanowiska z ekspresem do kawy wprost do biurek. Na samym środku, niczym oko cyklonu, stał Jongin. Promieniował niezadowoleniem, wręcz niechęcią do całego otoczenia, aż miałem ochotę się wzdrygnąć, patrząc na kontrast jaki stanowił z wczorajszym sobą.

- O, Sehun, chodź tutaj. Mamy troszkę do porozmawiania.

Jasna Anielko. Chyba pora pożegnać się z życiem.

- Czy mógłbyś przestać się na mnie tępo patrzeć i zrobić to, co ci każę? Za co ja wam płacę...

Wciąż w nieco mocnym szoku, podszedłem do rozwścieczonego wulkanu, jakim stał się mój szef, w duchu mając nadzieję, że prędzej wyżyje się na czajniku stojącym na stoliku obok, niżeli na mnie. Z drugiej strony, ogarnęło mnie dosyć duże rozczarowanie. Nie tego się spodziewałem po wczorajszym wieczorze. No cóż, przysłowie "nadzieja matką głupich" spełnia się tutaj w stu procentach.

Co mu odwaliło? Czy to na pewno normalne?

-... hun. Sehun! - zamrugałem intensywnie, reagując na dużą, zadbaną dłoń, machającą mi przed twarzą. - Co się z tobą dzisiaj dzieje? Z robotą jesteśmy w kompletnym bagnie, a ty jeszcze postanawiasz udać się myślami na Bahamy. Weź się w garść, inaczej odeślę cię do domu.

No dobra, teraz nieco się zdenerwowałem. Co ten bufon sobie myśli? Chwilę temu przekroczyłem próg redakcji, w dodatku jest to dopiero mój drugi dzień w pracy, gdzie połowa rzeczy jest jeszcze przeze mnie kompletnie nieznana, a ten już postanawia zepsuć mój dobry humor i na domiar tego pogrozić odesłaniem do domu.

- Tak jest, panie Kim - wycedziłem jedynie, posyłając mężczyźnie gniewny wzrok. Był to spory błąd, ponieważ rozjuszyło to go jeszcze bardziej, a policzki mężczyzny zaczęły przybierać odcień intensywnej czerwieni.

- Nie posyłaj mi tutaj niezadowolonych minek, Oh, nie znajdujemy się w przedszkolu - odparł z lodowatym wyrazem twarzy i z do takiego stopnia chłodnym tonem, aż poczułem jak obniża się temperatura w pomieszczeniu. - Fakt, że zaczniesz wyrzucać mi w myślach, nie zmieni tego, że twoje tłumaczenie jest praktycznie całe do wywalenia. Chyba jeszcze nigdy w życiu nie widziałem tylu błędów w jednym miejscu!

- Ale ja... - próbowałem się wytłumaczyć, mocno zdezorientowany. W końcu wczoraj sprawdziłem tekst co najmniej trzy razy i nie wychwyciłem ani jednego nieprawidłowego słówka. Niestety Jongin miał swoje własne, mocno wyrobione zdanie i gromy, które prawie błyskały z jego oczu, szybko mnie uciszyły.

- Więc, dzisiaj musisz przetłumaczyć go od nowa, a do tego zrobić normalny przydział pracy. Dla twojego dobra radziłbym ci już zacząć, abyś nie sprawdzał co będzie, gdy nie zdążysz - dodał, mierząc mnie nieprzyjaznym spojrzeniem i odwrócił się na pięcie, gwałtownymi krokami wychodząc z pomieszczenia.

Przez chwile w niedowierzaniu patrzyłem za jego oddalająca się sylwetką, aż równie mocno zirytowany skierowałem się w druga stronę, prosto do swojego biura. Nie potrafiłem uwierzyć, że Jongin zamiast zostać w swojej wczorajszej wersji, postanowił wrócić do terminatora z pierwszego dnia, nawet jeszcze bardziej morderczego. Co jest z tym gościem nie tak? Powinien zrobić jakieś testy na bipolarność.

I dlaczego zwalił na mnie jeszcze tyle roboty? Mogłem przysiąc, że tłumaczenie stało się pełne błędów nie przez przypadek. Pieprzony zgred, niech sobie wsadzi te Le amoure czy coś w dupę. Albo gdzie indziej, wszystko mi-

- Kto ma sobie co wsadzić w dupę? - przerwał mi znajomy głos, który dźwięczał wyraźnym rozbawieniem. Yifan. Najwyraźniej nie zauważyłem, że swoich myśli nie zachowałem tylko dla siebie, a mamrotałem je głośno pod nosem. Cudownie.

- Jongin. Wszystko co mu popadnie. Może sobie nawet tam jebaną cegłę włożyć - prychnąłem z pogardą. W odpowiedzi na to dostałem cichy śmiech mężczyzny, co podziałało na mnie jak płachta na byka. - Co w tym takiego, kurw-- de, śmiesznego? Widziałeś, co on wyprawia?

- I to nie raz, my dear - jasnowłosy westchnął z udawanym współczuciem, robiąc podczas mojej przemowy użytek ze swoich długich kończyn, by podejść bliżej i poklepać mnie po plecach.

- Jeśli tak, to czemu...

- Czemu nie zareagujemy? - przerwał mi w połowie zdania, po czym parsknął śmiechem. - To Kim Jongin. Naprawdę myślisz, że jego da się powstrzymać?

Jak na zawołanie, po słowach chińczyka moja buzia nagle się zamknęła. Szczerze? Nie wiedziałem, czy dało się powstrzymać Kim Jongina. Swoje stanowisko pełniłem ledwo jeden dzień... a już miałem okazję obejrzeć tyle jego twarzy. Na tą chwilę, wydawał mi się całkowicie nieprzewidywalny.

- No właśnie - ponownie mogłem usłyszeć głos Yifana. - Więc lepiej zabierzmy się do roboty, inaczej znowu się wkurzy. I tak - nawet ja, jako jego przyjaciel, nie mam żadnej taryfy ulgowej. Unfortunately.

***

Ja.pier.do.le.

Ile tego jeszcze zostało?

Zadawałem sobie w myślach to pytanie średnio co piętnaście minut, nieprzerwanie stukając w klawiaturę. Po czasie mogłem zauważyć, jak na dworze robiło się coraz ciemniej. Wraz z zachodem słońca, większość pracowników zdążyła opuścić już swoje stanowiska, natomiast wraz z pojawieniem się czarnej kurtyny na niebie i pierwszych gwiazd, w Top Korea przetrwała jedynie moja osoba. A dlaczego?

Ponieważ ten zarozumiały, bipolarny dupek kazał poprawić mi cały tekst do końca dzisiejszego dnia. Wspaniale.

- Il était... Kurwa mać... - mamrotałem pod nosem, raz po raz wyłapując rzeczywiste błędy we własnym tekście. A mogłem przysiąc, że wcześniej ich tutaj nie było... - Merveilleux... Zaraz się zabije...

- Ale żeby tak po pierwszym dniu? Panie Oh, nie tego się spodziewałem - odezwał się męski głos tuż przy moim uchu, na co wrzasnąłem zaskoczony, omal nie spadając z krzesła.

Oczywiście. Tylko Kim Jongin we własnej osobie mógł (nie licząc mnie) pałętać się o tej porze po budynku.

- Wystraszył... mnie pan - mruknąłem, łapiąc się za szaleńczo bijące serce, wciąż przeżywające nagły ruch ze strony tego drugiego. Właściwie, to nie zarejestrowałem nawet momentu, w którym drzwi od gabinetu zostały otworzone, a postać mojego szefa wkroczyła do środka. Jakoś tak... byłem zajęty. - Jeszcze nie skończyłem poprawek, jeśli o to chodzi. Ale jeśli da mi pan jeszcze dwie go...

- Wiesz, która jest godzina? - zapytał, a jego głos nagle stał się bardzo surowy. Mimowolnie skuliłem się w sobie, a mój wzrok powędrował na zegar ścienny, wiszący za sylwetką mężczyzny.

O cholera, już jest tak późno?

- Powinieneś już dawno być w domu - skrzyżował dłonie na piersi, dzięki czemu mogłem z łatwością wychwycić najnowszy model Rolexa na jego nadgarstku. - Dlaczego jeszcze tam nie jesteś?

On jeszcze śmie się pytać? Najpierw zwala na mnie tyle roboty, wyznaczając termin wykurwiście wręcz krótki, by następnie pytać się mnie, dlaczego jeszcze nie jestem w domu? Co za dupek.

- Pytałem się o coś - usłyszałem warknięcie z jego strony, jednak puściłem je mimo uszu, podobnie jak z poprzednią jego wypowiedzią. W zamian za to, wróciłem do wykonywania poprzedniej czynności, jaką była korekta tego przeklętego tekstu.

Mimo wszystko, nie dam sobie wejść na głowę. Bo cholera, ja rozumiem "bycie szefem" i tak dalej, ale nie mam zamiaru być jakimś--

Och, kurwa. Tylko te słowa przyszły mi na myśl, gdy nagle poczułem jak krzesło, które zajmowałem, zostaje brutalnie odsunięte od biurka, a następnie powoli obrócone tak, aby moja osoba została zwrócona centralnie w stronę bruneta. Mimowolnie mój wzrok powędrował na jego twarz. Nie miałem teraz gdzieś uciec - jedyną drogę ucieczki blokowało mi ciało mężczyzny oraz jego silne dłonie, trzymające dwóch podłokietników, znajdujących się po obu moich stronach.

- Nie lubię, kiedy się mnie ignoruje, Oh - miałem wrażenie, jakby jego głos zniżył się o parę tonów, a dzięki tak bliskiej odległości i kontakcie wzrokowym czułem się, jakby docierał on aż do mojej duszy. Przestań, skarciłem się w myślach, natychmiast zmuszając do odwrócenia głowy w inną stronę.

- A ja nie lubię, gdy przerywa mi się w pracy - odgryzłem się, pozwalając swojemu ja na przejęcie pałeczki. - Dlatego muszę teraz pana przeprosić. W końcu, jako pilny pracownik, trzeba dotrzymywać terminów, prawda?

Przez chwilę zaległa dosyć niezręczna cisza, podczas której zacząłem głęboko się zastanawiać, czy może nie przesadziłem. Ponieważ, mimo wszystko, zależało mi na tej pracy... i nie chciałem wylecieć przez swój niewyparzony język. Sądziłem, że mężczyzna zaraz każe mi się wynosić lub, co gorsza, spełni moje obawy, jednak nigdy bym się nie spodziewał tego, co za chwilę miałem usłyszeć.

- W takim razie... Zostawię cię sam na sam z twoją robotą.

Myślałem, że będzie ciężej go spławić, pomyślałem. Miałem ochotę wzruszyć ramionami i po prostu wrócić do pracy, jednak zamiast tego skinąłem w jego stronę głową i życzyłem dobrej nocy. Lepiej zachować podstawowe zasady kultury, zwłaszcza, że był on ode mnie starszy. Skąd to wiem? Cóż... miał nawet swój wątek na Wikipedii.

Nie, żebym sprawdzał. Zrobił to za mnie Jongdae.

Tylko siłą woli powstrzymałem się przed dogłębnym westchnieniem na myśl o przyjacielu, nie mając ochoty, aby mój szef to usłyszał. Gdyby nie ta dodatkowa robota, już dawno temu siedziałbym w mieszkaniu z mężczyzną, narzekał mu (i być może Chanyeolowi, który prawdopodobnie byłby tam w gościnie) na pierwszy dzień pracy i pił gorącą kawę. Właśnie, co do kawy... Czy to już ten stopień zmęczenia, w którym zaczynam mieć przywidzenia? Mógłbym przysiąc, że wyraźnie czuję zapach świeżo palonych ziaren i karmelu, co było niemożliwe. Sehun, skup-

- Pij, nie dyskutuj - rozległo się nagle nade mną.

- Kurwa! - prawie podskoczyłem na fotelu, całkowicie zaskoczony obecnością Jongina za sobą. Byłem pewien, że już dawno udał się daleko stąd, ale najwyraźniej byłem w błędzie. - Co ty tu... W mordkę jeża, niech pan się więcej nie skrada - wykrztusiłem, obracając się do niego przodem z dłonią na szybko bijącym sercu. - Co- Czy to naprawdę kawa? - Z wahaniem zerknąłem na kartonowy kubek, który trzymał Jongin w swoich dłoniach.

- Nie, wywar z wodorostów. Oczywiście, że kawa, głupi jesteś czy zmęczony? Trzymaj - mówiąc to, przewrócił oczami i postawił mi moja wybawienie tuż przed nosem. - Posłuchaj. Jest już naprawdę późno, a ty jesteś zmęczony. Pozwól, że cię odwiozę jak skończysz, dobrze?

Czyżby w Kim Jonginie odezwało się sumienie? Byłem naprawdę w szoku, ponieważ to co zaprezentował parę godzin wcześniej, stanowiło zupełne przeciwieństwo jego obecnego ja. Byłem jednak skory przymknąć teraz na to oko, ponieważ...

... podwózka by się jednak przydała. Ciężkie jest życie bez prawka.

- Erm. W porządku - zgodziłem się niepewnie, stopniowo odwracając się do komputera. Na jego twarz wpłynął zadowolony uśmieszek, podkreślający tylko urodę Kima i po chwili oddalił się, zostawiając mnie samego z robotą.

W końcu.

Z upływem czasu wszystko zdawało się postępować coraz żmudnej - na dodatek odnajdywałem błędy, które wyglądały, jakby napisał je pijany, a nie profesjonalny tłumacz. Kawa, choć bardzo smaczna, skończyła się równie prędko, oczywiście na moją niekorzyść. Gdyby było jej o parę kropelek więcej... z pewnością nie zacząłbym znowu zasypiać. Moje powieki już nie wytrzymywały swojego ciężaru i zaczynały same się zamykać z częstotliwością normalnych mrugnięć. Aż w końcu - nic zaskakującego - zasnąłem, szczęśliwie oparłszy głowę nie o klawiaturę, lecz o jakieś papiery leżące tuż obok. Może nie była to zbyt wygodna poduszka, jednak czymś trzeba było się zadowolić - zwłaszcza, gdy organizm nie wybiera. Jak spać, to spać - i już.

Zapomniałem nawet o tym, że pewien mężczyzna specjalnie czekał, aż skończę swoją robotę, by zawieźć moją dupę do mieszkania Jongdae. No cóż, teraz to nie był mój problem - a przynajmniej tak sobie wmawiałem, zbyt zmęczony by myśleć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro