Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

4.

S e h u n

Jak to jest, że zawsze kiedy chciałem zostać w domu, zrelaksować się i nie przebywać z innymi ludźmi, kończyłem w tłocznych miejscach, gdzie natężenie dźwięku było większe od krzyków Jongdae? Zupełnie jak i teraz. Oczywiście zostałem wywleczony do klubu przez swoich najlepszych przyjaciół, którzy stwierdzili, że “bardzo przyda mi się rozrywka po udanym pierwszym dniu w pracy”. Tak. Bardzo udanym.

Co prawda po Jongdae nie było widać tak wielkiej ochoty, aby iść do Devil’s Paradise, ale Chanyeol nadrabiał entuzjazmem za ich dwójkę. Ja natomiast, z początku oporny, po zaoferowaniu przez Yeola, że zapłaci za moje picie, nieco zmieniłem nastawienie, chociaż wciąż wolałbym zostać w domu. W takich miejscach nigdy nie wiadomo kogo spotkasz.

Jakimś cudem udało zająć nam się miejsce przy osobnym stoliku i zamówić drink o interesującym kolorze, który jak twierdził Chanyeol był bardzo dobry - chociaż zawierzanie jego opinii nie zawsze było dobrym pomysłem. Po rozlaniu pierwszej porcji do dwóch kieliszków (ponieważ Park postanowił zachować jako jedyny z nas trzeźwość) zaczęła się zabawa.

– Hej, Sehun, czy ty w tej pracy wyrwałeś jakiegoś chłopaka? Bo aktualnie taki jeden rudy się gapi w naszą stronę i wręcz nie może oderwać od ciebie wzroku. – Jongdae zerknął na mnie bardziej niż ciekawy i pochylił się w oczekiwaniu na odpowiedź. Jego oczy lśniły już wesoło, chociaż mógł być to równie dobrze alkohol - szatyn nigdy nie miał mocnej głowy i szybko się… rozluźniał. – O, a teraz pokazał cię swojemu koledze, totalnie chodzi o coś w tym stylu.

– Że co? – Poderwałem się nagle, niezbyt dyskretnie odwracając głowę we wskazanym przez przyjaciela kierunku. Rzeczywiście, owy rudowłosy chłopak siedział po przeciwnej stronie baru, uwieszony na innym mężczyźnie i spoglądający w moją stronę z wesołymi iskierkami w oczach. Tuż obok, jak gdyby nigdy nic, siedział sobie Kim Jongin we własnej osobie, robiąc dokładnie to samo co jego kolega (pomijając kwestię z wieszaniem się na kimś), jednak nieco bardziej intensywnie, jakby sam dopiero odkrył moją obecność.

Niech mnie ktoś uszczypnie. To musi być zły sen.

Kiedy nasze oczy się spotkały, natychmiast odwróciłem głowę i udałem, że się przeciągam, zbyt zdenerwowany całą tą pokręconą sytuacją. Przed oczami od razu pojawiła mi się scena z dzisiejszego popołudnia, w gabinecie młodego Kima. Jego oddech na mojej skórze, dłonie coraz bliżej moj--

– No, no, Sehun – zacmokał Chanyeol, wyraźnie zadowolony. – Szybki z ciebie chłopak. Kim Jongin? Naprawdę, nie spodziewałbym się tego po tobie.

– Nie denerwuj mnie, Chan – warknąłem, zerkając jeszcze raz do tyłu, aby sprawdzić, czy Jongin jeszcze się patrzył. I kurwa tak, patrzył. A nawet lepiej - kierował się w naszą stronę. Widocznie nie zauważyłem, kiedy wstał, zbyt zaabsorbowany faktem, iż w ogóle spotkałem tutaj jego majestat.

Jasna Anielka. Co teraz?

– Chłopaki, chyba nie czuję się…

– Cześć, Jongin! – Nagle ni stąd, ni zowąd, wielka łapa Chanyeola wystrzeliła w górę, zaczynając machać jak wiatrak na sterydach. Miałem ochotę zdrowo trzepnąć go w ten pusty łeb, po czym zapaść się pod ziemię, zwłaszcza po tym, jak Kim Jongin najzwyczajniej w świecie podszedł do niego i uścisnął jego gorylą dłoń.

– No hej, Park. – Przez uśmiech, jakim obdarzył Yeola, moje wnętrzności zrobiły podwójne salto. To było naprawdę dziwne uczucie, widzieć miłego Kim Jongina. Zwłaszcza bez krawatu, z rozpiętą koszulą i kropelkami potu, zbierającymi się tuż przy skroni, prawdopodobnie wywołanymi wysoką temperaturą panującą w lokalu. Jego włosy wciąż wyglądały idealnie, nawet lekko roztrzepane. Na policzkach zaś uformowały mu się lekkie rumieńce, zapewne od wypitego alkoholu połączonego z gorącem, prawie niewidoczne przez światło i jego ciemną karnację.

Przyznaję, wyglądał gorąco. Nawet bardzo gorąco. Jednak fakt, że tak pomyślałem nie oznacza, że od razu wpakuje mu się do łóżka, na co z pewnością liczył.

– Cześć, Sehun – głęboki głos gdzieś z bliska skutecznie odpędził ode mnie wszystkie myśli, zmuszając do wrócenia na ziemię. Mimowolnie spłonąłem rumieńcem, zauważywszy trzy pary oczu, wpatrujące się we mnie. Chanyeol i Jongdae zapewne zrozumieli, że odpłynąłem, ponieważ obydwoje uśmiechali się do mnie znacząco. Głupki.

– Cześć… – zaciąłęm się nagle. Jak mam się do niego zwrócić? Jongin? Panie Kim? Nieco spanikowany spojrzałem na mężczyznę, próbując doszukać się w jego twarzy jakichkolwiek wskazówek.

– Po pracy mów mi po imieniu – po jego twarzy przeszedł cień uśmiechu, a w jego oczach pojawiło się coś, czego nie potrafiłem do końca określić. Kiedy wyciągnął w moją stronę swoją dłoń, najswobodniej jak umiałem uścisnąłem ją, po czym błyskawicznie przerwałem fizyczny kontakt, chcąc wziąć do ręki szklankę z trunkiem. – A my chyba nie mieliśmy okazji się poznać. Kim Jongin. – Tym razem mężczyzna zwrócił się do siedzącego obok Jongdae, wyjątkowo spokojnie sączącego swojego drinka.

– Kim Jongdae – przedstawił się, szybko uścisnął dłoń bruneta, po czym powrócił do swojego napoju. Coś mi tu nie pasowało, jednak szybko przestałem zastanawiać się co, zwróciwszy swoją uwagę na pozostałą dwójkę, dyskutującą o czymś żywo.

– ... Przekażę rodzicom, że ich pozdrawiasz. Możesz ich nawet odwiedzić, pojutrze wracają z Egiptu – trajkotał Chanyeol, nakręcony jak katarynka.

– Z przyjemnością – po raz kolejny mogłem zostać świadkiem uśmiechu formującego się na ustach Kima, jednak ten wyglądał nieco inaczej od poprzedniego. Był jakby bardziej… formalny. – Przepraszam, ale muszę na razie przerwać naszą rozmowę. Czy mogę porwać na moment Sehuna?

Przepraszam, co.

– Hm? Ach, jasne! Nie przejmujcie się! – Widząc wyszczerz formujący się na ustach Chana, nabrałem ochoty rzucić w niego czymś ciężkim. Dlaczego oni zawsze mi to robią? Ja jeszcze chcę żyć! – Miłej zabawy, Hunnie!

Poczułem, jak dłoń Jongina łapie mnie za ramię. Chcąc nie chcąc, nie mogłem mu odmówić. W końcu nigdy nie wiadomo, czy przez lekkie nieposłuszeństwo, nawet poza pracą, nie zostanę wywalony. Cholerne wpływy cholernego Kim Jongina.

Na odchodne rzuciłem chłopakom, a w szczególności Parkowi, spojrzenie nr 5, mówiące Jak tylko wrócę, to cię zapierdolę. W następnym momencie już przedzierałem się przez tłumy wraz z brunetem u boku, odmawiając w myślach koronkę. Jak mówią, tonący brzytwy się chwyta.

– To, hmm, dokąd idziemy? – zapytałem, gdy już znaleźliśmy się na zewnątrz klubu, z dala od dudniącej głębokim basem muzyki. Oczywiście mężczyzna nie raczył mi od razu odpowiedzieć - najpierw musiał przeczesać dłonią swoje i tak zmierzwione włosy (pewnie bardzo przyjemne w dotyku), zmierzyć mnie spojrzeniem smolistych tęczówek i dopiero zabrać głos. Nie wspominajmy o moich skrywanych reakcjach na to wszystko, dobrze? Po prostu nie.

– Do mnie – odpowiedział, unosząc delikatnie brew do góry, jednocześnie wbijając swój wzrok centralnie w moje oczy - dosyć rozpraszające. Ciągle nie mogłem wyjść z podziwu nad pięknym odcieniem jego skóry, gęstymi rzęsami, które okalały jego oczy i oczywiście ust-- Czekaj, co.

Zanim zdążyłem się zorientować, tuż przed nami zahamowała taksówka (dziwne, że nie limuzyna) i po chwili siedziałem we wnętrzu nowiutkiego samochodu. Kurwa, przecież on mnie zabije, zgwałci, a moje zwłoki sprzeda na czarny rynek, niekoniecznie w tej kolejności. A mogłem sięgnąć po cięższa artylerię i odmówić od razu cały różaniec.

– A jeżeli mogę się zapytać, to po co? – wymamrotałem, próbując doszukać się jakichkolwiek znaków ze strony siedzącego obok Jongina. Ten jednak był nieugięty, ponieważ przez cały czas utrzymywał swój neutralny wyraz twarzy. Jedyną zagadką pozostał wzrok, który skierowany został w przeciwną stronę do mojej. Przyznam szczerze, że nieco się zirytowałem. W końcu nagle pojawił się w tym samym barze co ja i moi przyjaciele, dołączył się do rozmowy, po czym tak po prostu wyprowadził mnie z baru, wpakował ze sobą do taksówki i powiedział, że jedziemy do jego domu.

Zaraz… Kurwa.

Akurat w momencie, w którym miałem zamiar wydostać się przez okno na wolność, stanęliśmy na podjeździe, czy może powinienem powiedzieć willi. Bo to było kurwa ogromne. Dałbym temu sto dwadzieścia siedem gwiazdek na dziesięć możliwych i nie, gigantyczny basen wcale nie wpłynął na moją opinię - to jacuzzi tuż przy nim.

Jongin, niczym jakiś pieprzony dżentelmen otworzył mi drzwi od samochodu i mogłem przysiąc, że usłyszałem coś brzmiącego jak Ladies first, ale stwierdziłem, że ewentualnie przywalę mu wtedy, kiedy już nie będę potrzebował tej pracy. Niechętnie ruszyłem za nim przez elegancką ścieżynkę, wyłożoną kamieniami i z jakimiś ładnymi kwiatkami obok, aż do drzwi. Naprawdę nie wiem, czemu nie uciekłem w tamtym momencie, w końcu nie mógł mnie zmusić do… wielu rzeczy, których nie chciałem robić. To na pewno przez alkohol. A przynajmniej tak sobie wmawiałem.

– Erm, całkiem tu ładnie. – powiedziałem niepewnie po wejściu do środka, podziwiając wystrój, który spokojnie nadawałby się na okładkę jakiegoś magazynu o wnętrzach. – Gdzie kupiłeś ten wazon? – zapytałem, aby wypełnić niezręczną ciszę, która powstała, ale Jongin nie raczył mi odpowiedzieć. Zamiast tego usłyszałem cichy szczęk przekręcanego zamka i brzdęk kluczy chowanych do kieszeni spodni.

Czyli jednak da się być głupszym niż Chanyeol?

C h a n y e o l

– Chanyeol… – wybełkotał Jongdae, opierając policzek o wspartą na blacie rękę. W wolnej dłoni trzymał do połowy pustą szklankę jakiegoś mocnego drinka, ponieważ charakterystyczny alkoholowy zapach niósł się od niego (i od Dae, i od drinka) na kilometr. Charakterystyczne jasne loki wyglądały teraz jakby przeszło przez nie jeszcze większe tornado niż zazwyczaj, na policzkach rozkwitły wręcz szkarłatne rumieńce, natomiast oczy wydawały się jakby nieobecne, zaćmione za dużą ilością procentów.

Miałem świadomość, że Jongdae przesadził z alkoholem. Byłem też świadomy tego, że jako abstynent powinienem go pilnować, jednak… nie potrafiłem mu odmówić. Od jakiegoś czasu zauważyłem, że ten mały skrzat przestaje tak energicznie reagować na moje zaczepki. Coraz częściej widziałem u niego sińce pod oczami, a coraz rzadziej słyszałem jego wnerwiający śmiech. Po prawdzie, wypad do baru miał być nie tylko uczczeniem nowej posady Sehuna, a również szansą na rozluźnienie tego sztywniaka, który zastąpił Kim Jongdae przez ostatnie dni. Myślałem, że to pomoże mu wrócić do normalnego stanu… jednak okazało się, że sprawa jest poważniejsza, niż się wydaje.

– No co jest, skrzacie?

– Czy uważasz, że jestem beznadziejny? – Jego wzrok bardzo powoli prześlizgnął się ze szklanki na mnie, a kiedy zauważyłem, jakiego rodzaju jest to spojrzenie, poczułem nagłe ukłucie gdzieś w środku. Ten głęboki smutek, jaki zobaczyłem w oczach Dae mocno mną poruszył. Chyba nigdy wcześniej nie byłem świadkiem załamanego Kim Jongdae. Nie byłem pewny czy to dobrze, czy źle. Przez brak doświadczenia nie bardzo wiedziałem, jak mam mu odpowiedzieć, więc postanowiłem improwizować. Tak po mojemu.

– Tobie naprawdę padło na łeb. Czemu miałbym tak uważać? – przewróciłem oczami, po czym spojrzałem na chłopaka wzrokiem mówiącym No chyba jesteś niepoważny. – To prawda, czasami jesteś denerwujący, ale nigdy bym nawet nie pomyślał, że beznadziejny. Z pewnością nie przy tym wszystkim, co robisz na co dzień i nadal pozostajesz tym samym uśmiechniętym, może i nadpobudliwym, ale wciąż naszym Jongdae. Naprawdę sądzisz, że osoba, która na raz pracuje w kawiarence, daje korki i rozwozi jedzenie, do tego jeszcze wspiera swoich przyjaciół i rodzinę może być beznadziejna? Jeżeli tak, to chyba rzeczywiście wypiłeś za dużo.

Jego wyraz twarzy mimo wszystko nadal wydawał się być wątpiący, przez co ból w mojej klatce piersiowej powiększył się jeszcze bardziej. Smutny, przygnębiony - to nie był Jongdae, jakiego znałem, z jakim spędziłem te wszystkie lata. Nie chciałem, aby taki został, bo moje serce zwyczajnie by tego nie wytrzymało. Może i kłóciliśmy się prawie codziennie, wymieniając rozmaite złośliwości, ale… Oczywiście, że nie było to na serio, już prędzej jako dziwna forma czułości.

Pchnięty instynktem chwyciłem dłoń Dae w swoją własną, wzdrygając się mimowolnie na chłód jego palców, które były takie od zawsze - moje ogień, jego lód. Ręka chłopaka prawie zniknęła pod moją, na co zdziwiony uniosłem brew - doskonale wiedziałam, że szatyn jest mniejszy ode mnie, ale nie w takim stopniu. To jeszcze bardziej wzmagało wrażenie jego kruchości, niestabilności całej jego istoty i kurwa nie, nie podobało mi się to. Chciałem, aby dawny Jongdae, Dae który wyśmiewał moje uszy i nazywał mnie wieżą Eiffla na sterydach wrócił.

Delikatnie pogładziłem grzbiet jego dłoni, spoglądając prosto w zaszklone oczy (alkoholem, a może czymś innym?), które bez wyrazu wyglądały w przestrzeń, jakby całą jego żywiołowość pochłonęła czarna dziura. W świetle klubowych lamp wyglądał nawet gorzej niż w świetle dziennym, gdy podniósł na mnie zdziwiony wzrok.

– Jongdae-ah, powiedz mi co się dzieje… – poprosiłem cicho, licząc na jego szczere słowa. Chciałem, musiałem mu pomóc, bo inaczej wyrzuty sumienia, że nie zdołałem nic zrobić dla swojego przyjaciela, męczyły by mnie do końca życia.

– Ja… – zaczął niepewnie, rozglądając się dookoła, odwlekając moment odpowiedzi. Już zaczerpnął oddech, aby odezwać się ponownie, gdy coś głośnego wystrzeliło tuż za nami i podskoczył przestraszony. – Chodźmy do domu, Chanyeol. – poprosił mnie miękko, co było naprawdę niespotykane - i jeszcze bardziej wzbudziło mój niepokój. Jednak… nie potrafiłem mu odmówić, nie gdy był w takim stanie. I tak już zgubiliśmy Sehuna, który pewnie bawi się teraz w najlepsze razem z Jonginem. Myślę, że Hunnie nie będzie zły, jak teraz opuścimy lokal.

Przyznam szczerze, że poczułem ulgę, kiedy wyszliśmy z Devil’s Paradise. Tam było za głośno i tłoczno na rozmowy, a i godzina robiła się coraz późniejsza. Teraz mogłem poczuć pierwsze podmuchy wieczornego wiatru, muskające moją zaróżowioną od ciepła twarz, co było naprawdę miłym ochłodzeniem. Zawsze to mi z całego grona robiło się najcieplej, nawet w zimę, co było czasami nieco problematyczne.

– Życie ssie, wiesz? – odezwał się nagle Jongdae, przerywając parominutową ciszę między nami. Jego twarz wciąż wyrażała czyste zmęczenie i brak większych chęci do życia, jednak nie tak bardzo, jak przed paroma minutami. W małym stopniu odczułem ulgę.

– Wiem Dae, wiem – odpowiedziałem mu zgodnie z prawdą, zarzucając dłoń na ramię, kiedy tylko dostrzegłem jak niebezpiecznie przechyla się w drugą stronę, prosto na twardy bruk.

– Ale ty ssiesz bardziej. – Mimowolnie parsknąłem śmiechem.

– Nie niszcz atmosfery, debilu. Pozwól mi cię pocieszać.

– Powiedziałbym, że ci nie wychodzi – Jongdae złapał mnie jedną ręką w talii, zapewne próbując utrzymać równowagę, co na początku wychodziło mu w miarę dobrze, jednak z każdą kolejną sekundą widać było, jak jego nogi powoli zamieniają się w watę. – Jednak wtedy troszkę bym skłamał.

– Troszkę? – parsknąłem, wzmacniając nieco uścisk na kruchym ciele przyjaciela. Na moją twarz wpłynął prawdziwy uśmiech, kiedy dostrzegłem na twarzy Jongdae podobny grymas.

– Troszeczkę.

***

VLB: Tym razem rozdzialik trochę szybciej, hehe.

SR: Jestem ciekawa, czy podoba wam się poboczny wątek Chanchenów, chociaż na razie nie wiele o nich wiadomo, aaa. Możecie dać znać w komentarzach oczywiście!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro