Fioletowy motyl (I)
– Nie wierzę.
Zaniepokojona, czym prędzej zakończyłam wcale nie aż tak skomplikowany proces parzenia herbaty i wyszłam z kuchni niosąc w dłoniach dwa parujące kubki. Callie siedziała po turecku na kanapie i z zafascynowaniem przeglądała coś, w czym z przerażeniem rozpoznałam stary album ze zdjęciami. W rękach przyjaciółki stanowił potężną broń. Wiecie, kompromitujące zdjęcia z dzieciństwa i tym podobne... Gdyby siedziała tu Issa, każde nienapawające mnie dumą ujęcie już dawno miałoby trzy kopie na jej telefonie. Szczęście w nieszczęściu, że Callie nie miała podobnych zapędów.
– Zaintrygowało cię coś konkretnego? – spytałam ostrożnie, odkładając kubki i siadając obok. Żeby to zrobić, musiałam przesunąć pudełko z bombkami. Całe szczęście, że nic w środku nie brzdęknęło. Jeszcze. I to nie tak, że rok temu poskromiłam przynajmniej tuzin ozdób na choinkę. Wcale.
Callie zmarszczyła brwi i odparła, nie zaszczycając mnie ani jednym spojrzeniem:
– Nie. Ogólny fakt, że kiedyś byłaś urocza.
Wydęłam wargi, zastanawiając się, czy powinnam się obrazić, ale zanim zdążyłam to ustalić, drzwi wejściowe otworzyły się i chwilę później naszym oczom ukazał się Camil wepchnięty do pomieszczenia przez ogromną choinkę. Gapiłyśmy się w zdumieniu, gdy starał się powstrzymać drzewko przed upadkiem na podłogę. W końcu, po kilku próbach, po prostu chwycił je za czubek i zarzucił sobie na plecy. Zaklaskałam trzy razy, na znak, że jestem pod wrażeniem jego pomysłowości. I to wcale nie tak, że każdy stary drwal tak robi.
Nagle drzewko przemówiło głosem taty chłopaka:
– Jeszcze do przodu, czy już skręcać?
– Ale uważaj na ściany, bo Sylvia mnie zabije – rozległo się ostrzeżenie mojego taty.
Dosłownie sekundkę zajęło mojej mamie zbiegnięcie z piętra i zapytanie:
– Kogo i dlaczego mam zabić?
– Tato? Bo ta choinka jest trochę ciężka – rozległ się jęk Camila, który wciąż uginał się pod ogromnym drzewkiem.
Nie zwróciłam uwagi na odpowiedź, bo rozległo się trzaśnięcie drzwiami, wokół zapachniało piernikami, a naszym oczom ukazała się ciocia Edyta w świątecznym fartuchu i z talerzem pełnym świeżych smakołyków w rękach.
– Kto ma ochotę na pierniczka? – zawołała
Wcześniej razem z Callie przyglądałyśmy się temu zamieszaniu z kanapy i raczej nie spieszyło nam się do zaangażowania się w ogólny harmider, ale teraz szybko zmieniłyśmy zdanie i jak jeden mąż rzuciłyśmy się w kierunku cioci.
– A wy będziecie tak stać w progu z tą choinką? – usłyszałam jeszcze pytanie mamy.
Zaraz jednak ciocia zauważyła, co przed chwilą oglądałyśmy. Wcisnęła talerz wniebowziętej Callie i otworzyła album na pierwszych stronach.
– Jeju, Misha. To był twój pierwszy dzień – zauważyła, przyglądając się zdjęciom.
Moja mama w rekordowym tempie pokonała odległość dzielącą ją od naszej trójki i zajrzała cioci przez ramię.
– Pamiętasz, jak się tu wprowadziliście? – zapytała, uśmiechając się pod nosem.
Ciocia szybko przytaknęła.
– Wszystko zaczęło się od szafki, pamiętasz? – dodała. Przy okazji, podejrzenie, które kiełkowało się we mnie od dobrej chwili, potwierdziło się. Wywiąże się z tego dłuugaśna rozmowa, która niestety może zawierać upokarzające fakty z mojego dzieciństwa. Ciocia Edyta z moją mamą tworzyły dwuosobowy klub miłośniczek wspomnień.
Wtedy obok nas pojawił się mój tata – wciąż w ubraniu mokrym od śniegu. Zostawił za sobą mokre ślady na podłodze i siłujących się z choinką Camila i jego tatę.
– Otóż, drogie panie, nie – powiedział, zdejmując z dłoni grube rękawice. – Tak naprawdę, wszystko zaczęło się od samochodu.
O tak. Zaczynały się długaśne opowieści.
***
Toyota corolla zatrzymała się przed nowo wybudowanym domem-bliźniakiem. Kierowca, wysportowany mężczyzna w okolicach czterdziestki, zdjął dłonie z kierownicy i spojrzał na siedzącą na miejscu pasażera kobietę.
– Wszystko w porządku, Edyś?
Kobieta zaśmiała się i odpięła pas bezpieczeństwa.
– W jak najwyższym – odparła, gładząc się po mocno wypukłym brzuchu. – Nasi szefowie też nie narzekają.
Zanim mężczyzna zdążył odpowiedzieć, pomiędzy fotelami pojawiła się kędzierzawa głowa. Dziesięciolatka spojrzała na twarze rodziców, potem na dom, a w końcu rzuciła wzrokiem w stronę bagaży leżących na tylnych siedzeniach. Mimo, że większość mebli i kartonów została przewieziona poprzedniego dnia, ilość rzeczy do targania była znaczna.
– Trochę się nanosisz, tato – stwierdziła.
Mężczyzna zmarszczył brwi i spojrzał na córkę.
– Dlaczego?
Dziewczynka wzruszyła ramionami.
– Mama to nawet butów sobie nie zawiąże, więc wątpię, aby ci pomogła – zauważyła. – Wystarczy, że musi taszczyć Gerwazego i Gryzeldę.
Edyta natychmiast przewróciła oczami.
– Monica, naprawdę nie mam nic przeciwko tym imionom, ale już cię prosiłam, abyś nie przezywała tak bliźniaków. Pamiętasz?
Dziewczyna przewróciła oczami.
– Lepsze to niż Wrzaskun i Wrzaskunka.
– Mnie za to bardziej interesuje – wtrącił się ojciec Moniki – dlaczego w swoich rozważaniach nie ujęłaś siebie. Może to ja będę leżał z brzuchem do góry, a ty zaniesiesz te wszystkie toboły? Większość z nich to twoje rzeczy.
Ich przekomarzania trwałyby zapewne do wieczora, gdyby nie przerwała im Edyta.
– Popatrzcie, to chyba nasi sąsiedzi.
Rzeczywiście, z drugiej połowy domu wyszło młode małżeństwo. Elegancka kobieta rozmawiała z kimś przez telefon. Rosły mężczyzna z przystrzyżoną brodą zamykał drzwi na klucz.
– Chodźcie, przywitamy się – zarządziła i jako pierwsza wyszła z samochodu, stękając trochę przy prostowaniu się. Jednak trochę za długa podróż, aby przeszła bez śladu – pomyślała z goryczą. Zaraz jednak uśmiechnęła się i podeszła do sąsiadów. Doskonale wiedziała, że dobre kontakty z ludźmi, którzy dzielą z tobą dom, są ważne.
– Dzień dobry!
Elegancka kobieta odpowiedziała jej z uśmiechem. Mężczyzna również skinął głową.
– Widzieliśmy was kilka razy, ale chyba jeszcze się nie znamy – zauważyła sąsiadka. Wyciągnęła rękę i dodała: – Sylvia Oakson. A to mój mąż, Marek Oakson.
Edyta skinęła głową, a następnie przedstawiła swoją rodzinę, która zdążyła do niej dołączyć.
– Długo już tu państwo mieszkają? – zapytała.
Sylvia pokręciła głową.
– Trochę ponad miesiąc. A państwo dzisiaj się przeprowadzają, tak?
– Dokładnie. Tak właściwie, to niech pani mówi mi po imieniu. Edyta.
Sylvia uśmiechnęła się i oparła o ogrodzenie.
– Rzeczywiście, tak będzie łatwiej. Ja jestem Sylvia.
– Marek – skłonił się mąż kobiety.
– Darek – dodał drugi z panów.
– I Monica – uzupełniła Monica. – A za niedługo będę miała rodzeństwo. Gerwazego i Gryzeldę.
Edyta przewróciła oczami, a Sylvia uśmiechnęła się do dziewczynki.
– Gratuluję. Wychodzi na to, że za niedługo będziemy mieli trójkę grandzących łobuzów – zaśmiała się, spoglądając na swój brzuch. – Miło się rozmawia, ale właśnie jedziemy na badania i nie powinniśmy się spóźnić – powiedziała, znacząco spoglądając na męża. Mogło się wydawać, że spóźniali się już nie raz i to nie zawsze z winy przedłużającego się procesu tworzenia makijażu Sylvii.
– To nie zatrzymujemy. Z pewnością będziemy mieli jeszcze mnóstwo okazji do rozmowy – zauważyła Edyta.
Sylvia zgodziła się, a potem szybko zagoniła swojego męża do samochodu. Kilka chwil później zniknęli w wylocie ulicy.
Przetrząsając torebkę w poszukiwaniu kluczy, Edyta ruszyła w stronę domu. Obok niej podskakiwała Monica. Darek za to spojrzał na załadowany samochód i westchnął ciężko.
– Jak się okazuje, niemowlęce krzyki w środku nocy będą dobiegały nie tylko z naszego domu – powiedział trochę głośniej, tak by usłyszała go żona.
Kobieta zaśmiała się, przy okazji znajdując klucze. Sylvia zdawała się być nieco zabieganą, ale miłą osobą. Podejrzewała, że się zaprzyjaźnią. Zwłaszcza, że miały wiele wspólnych tematów.
– Przynajmniej będą bardziej wyrozumiali – pocieszyła męża, a potem włożyła klucz do zamka i przekręciła. Drzwi stanęły otworem.
***
– Nie tylko my musieliśmy być wyrozumiali – zauważyła moja mama, zatrzymując wzrok na zdjęciu przedstawiającym ją z dumą wskazującą mocno wypukły już brzuch. – Darłaś się, jak szalona przez pierwsze pół roku życia, Misha.
Callie wydała z siebie dziwne czknięcie, które było chyba nieudolną próbą zatamowania śmiechu. Mój tata tylko pokręcił głową.
– A przez dalsze miesiące dwa razy głośniej – stwierdził, po czym oberwał ode mnie morderczym spojrzeniem.
– Za to cisza, która trwała między tobą, a Darkiem przez pierwsze tygodnie, była wręcz na poziomie minusowym – zauważyła kąśliwie mama, przewracając stronę w albumie.
***
Minęło kilka tygodni. Dom wreszcie zaczął przypominać prawdziwy dom, a nie salon remontowy. Monica polubiła nową szkołę, a i stosunki z sąsiadami były całkiem dobre. Wydawało się jedynie, że pomiędzy panami panowała pewna doza nerwowości. Początkowo Edyta z Sylvią starały się to ignorować, ale w końcu nie wytrzymały.
– Nie mam pojęcia, co się dzieje. Darek nigdy się tak nie zachowywał – żaliła się Edyta, mieszając coś w garnku. Sylvia nie zdołała się dowiedzieć, czym dokładnie było to „coś", ale pachniało nieziemsko.
– To jest okropne. Niby wszystko jest okej, ale... – nie dokończyła, tylko z goryczą wbiła wzrok w kubek z herbatą. Jeszcze nie do końca przyzwyczaiła się do jej smaku, ale nie mogła pić tak dużo kawy, jak parę miesięcy temu.
– Trzeba coś zrobić – zauważyła Edyta. Nie było to nic odkrywczego; dochodziły do tego wniosku już wielokrotnie. Niestety wciąż nie wiedziały, co konkretnego.
Sylvia upiła łyk gorącego napoju i skrzywiła się lekko, czując jego ziołowy zapach. Nieoczekiwanie coś przyszło jej do głowy.
– Mam to! Twój mąż lubi majsterkować, prawda? – kiedy Edyta przytaknęła, kobieta kontynuowała: – Tak samo, jak mój. Powiedzmy im, żeby... Zbudowali szafki na ubrania maluchów. Ta praca powinna ich połączyć. Sojusz, aby pokonać wroga: nas, albo te szafki. Nie wiem jak ty, ale ja wciąż nie zdążyłam ich kupić. Podobnie, jak kołyski.
– Ja też właściwie jeszcze się w nie nie zaopatrzyłam... Ale kołyskę mam po Monice. Łóżeczko, właściwie. Wydaje mi się, że jest bezpieczniejsze. Od zawsze się boję, że w kołysce dziecko będzie się wiercić, rozhuśta się i... no, sama wiesz...
Sylvia odstawiła kubek i obrzuciła sąsiadkę lekko rozbawionym wzrokiem.
– Wyleci? – podsunęła.
Edyta energicznie potwierdziła, mając przy tym minę naprawdę godną zapamiętania.
***
– Szafka? – Marek spoglądał na żonę, jakby ta przynajmniej postradała zmysły. – Złotko, to, że czasem lubię sobie coś poskręcać, nie znaczy, że potrafię samodzielnie zbudować szafkę. Nie możemy jej po prostu gdzieś kupić?
Sylvia zaprzeczyła, nie przerywając przy tym przekopywania stosów zestawów pościeli dla noworodków. Według Marka było ich zdecydowanie zbyt wiele. W zwierzątka, kwiatki, wzory geometryczne; wszystkie w pastelowych kolorach, od których aż mdliło. Dlaczego nie można było zrobić dwóch, ewentualnie trzech wariantów kolorystycznych? Na przykład: niebieski, czerwony i żółty. Byłoby zdecydowanie mniej kłopotu.
– Nie, zależy mi aby nasza córeczka miała szafkę zrobioną przez swojego tatusia. Która ładniejsza: niebieska w różowe lemury, czy różowa w niebieskie słoniki? – Sylvia podsunęła mężowi pod nos dwa komplety pościeli.
Marek odsunął je sprzed swojej twarzy.
– Po pierwsze, nie widzę różnicy. Obie pościele tak samo mdłe. Po drugie, dziecka nie będzie obchodziło czy to szafka ręcznie robiona, czy kupna. Po trzecie, to będzie chłopiec. Po czwarte... – urwał, czując na sobie błagalny wzrok żony. Westchnął. – Po czwarte, oczywiście, że zrobię tę szafkę. Dla ciebie wszystko, kochanie.
Sylvia pokraśniała i odparła ze zdecydowanie większym entuzjazmem, niż mąż:
– Wspaniale! W takim razie wezmę obie – i wrzuciła oba komplety pościeli do koszyka. – Teraz chodźmy wybrać prześcieradło.
***
– Udało się. – To były pierwsze słowa Sylvii, które wypowiedziała następnego popołudnia do Edyty. Postawiła przed nią talerz z owocami i szklankę koktajlu buraczanego.
– Tak samo, jak u mnie – odparła Edyta. Z niepewną miną zamieszała w szklance. Eksperymenty kulinarne Sylvii były... Ciekawe. Ale nie była to ta ciekawość, którą chce się zaspokajać. – Dzisiaj go wyślę do twojego, niech się zgadają. A to co? – zapytała, wskazując dwie nierozpakowane torby leżące na kanapie.
Gospodyni uśmiechnęła się i podeszła do zakupów.
– Razem z Markiem kupiliśmy łóżeczko. I akcesoria – dodała, wyjmując kilkanaście prześcieradeł, parę kompletów pościeli, karuzelę, pluszaki i wiele innych.
Edyta tylko patrzyła na to w zadziwieniu.
***
– No dobra – odezwała się moja mama, przerywając dłuższą chwilę ciszy. – Troszkę się zapędziłam. A skoro się już przyznałam, to... Możemy iść z tą całą historią dalej?
***
– Mamo! Co mogę zjeść na śniadanie?!
Edyta powstrzymała westchnięcie i odłożyła pędzel do makijażu na bok.
– Co chcesz, Monica! – odkrzyknęła, nie otwierając nawet drzwi do łazienki. Nie zdążyła nawet ponownie chwycić pędzla, gdy rozległo się kolejne wołanie córki.
– Ale w lodówce nic nie ma!
Edyta spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Zobaczyła zmęczoną, jeszcze zaspaną twarz, włosy w nieładzie i drobinki pudru na przodzie czarnej bluzki. Tym razem westchnęła.
– I co ja z nią mam, co? – mruknęła do swojego odbicia. Ponieważ nie odpowiedziało, wyszła z łazienki i zajrzała do kuchni. Monice było widać tylko nogi, gdyż reszta jej ciała była zasłonięta otwartymi drzwiami do lodówki. Dziewczynka grzebała w środku, starając się znaleźć cokolwiek „zjadliwego".
– Nic nie ma – powtórzyła. – A ta twoja kapusta śmierdzi.
Kobieta zamknęła na chwilę oczy, a potem również zajrzała do lodówki.
– Masz tu jogurty, mleko do płatków, ser, szynkę... – wyliczała. – A surówka jest szczelnie zamknięta, więc nie możesz czuć jej zapachu. Nawet jej jeszcze nie otworzyliśmy.
Monica pokręciła głową.
– Te jogurty są poziomkowe, a ja takich nie lubię. Płatki jem ciągle, a kanapek nie zrobię, bo chleb jest tylko razowy – powiedziała.
– Mogłaś zgłosić zażalenia, gdy jechałam na zakupy – zauważyła Edyta, zamykając lodówkę. – Zrób sobie płatki, i tak nic innego nie wymyślisz. I śpiesz się, bo ucieknie ci autobus i spóźnisz się do szkoły.
Monica otworzyła szufladę z płatkami i skrzywiła się, widząc, że nie ma już czekoladowych. Wyjęła kukurydziane, a następnie weszła na blat, by dosięgnąć szafki z miskami.
– Stąd wszędzie jest daleko – żaliła się, szperając w szafce. Rzeczywiście, w porównaniu do mieszkania w centrum miasta, nowa lokalizacja znajdowała się nieco na uboczu. Autobusy do miasta jeździły mniej więcej co półgodziny, co stanowiło ogromny problem dla Moniki.
– Korzystaj z krzeseł – odparła, zupełnie ignorując jej wypowiedź, Edyta, podsuwając jedno z nich dziewczynie.
***
– Ale ty wiesz, że jak ona do nas przyjeżdża, to wciąż włazi na blaty, nie? – Camil posłał swojej mamie znaczące spojrzenie. – Nic, a nic nie wyrosła. A niby dwudziestopięciolatka.
Ciocia wypuściła cicho powietrze.
– Rozumiem. Ale nie bierz z niej przykładu, jasne?
Camil tylko wzruszył ramionami, sięgnął po kolejnego pierniczka i wrócił do swojej wygodnej pozycji na kanapie.
***
Sylvia z dumą rozejrzała się dookoła.
– Opłacało się nad tym siedzieć przez te wszystkie dni – oznajmiła.
Marek zmarszczył brwi i powiódł wzrokiem po pokoiku. Ściany zostały pomalowane białą farbą. Niby żadna różnica, gdyż wcześniej też takie były, ale według producenta była to farba nietoksyczna i przeciwdziałająca kurzom i bakteriom ściennym, czymkolwiek by one nie były. Sylvia strasznie się na nią uparła. Przy jednej ścianie stało łóżeczko wraz z pastelową pościelą i przewijakiem w uśmiechnięte misie. Obok stała jedyna rzecz, która Markowi się w tym pokoju podobała. Solidna szafka, którą wykonał z małą pomocą Darka. Zresztą, nie taki zły z niego gość. Sylvia pomalowała ją w kwiatki, mimo, że Markowi wydawało się to zbędne. W końcu porządne drewno, to porządne drewno. Na świecie mało rzeczy może się z nim równać. Ale, oczywiście, kwiatki wyszły pięknie. Oprócz tych mebli, mieściło się w pokoju jeszcze mnóstwo innych rzeczy, ale Darek nawet nie był w stanie nazwać większości z nich. Wiedział tylko, że wszędzie leżały pluszaki.
– Jest ślicznie, słonko – powiedział, chcąc, by zabrzmiało to szczerze.
– Miło mi, że tak mówisz. Wiem, że jeszcze do ciebie dociera wiadomość, że to będzie dziewczynka – zaśmiała się kobieta.
Marek spojrzał na nią.
– Co? Nie, nie! Bardzo się cieszę!
– Przynajmniej to ty będziesz wybierał imię. – Już jakiś czas temu ustalili, że jeśli urodzi się chłopiec, imię wybierze Sylvia, a jeśli dziewczynka, to Marek.
Mężczyzna wyszczerzył zęby.
– Będzie wspaniałe.
– Byle nie Natasza.
– Dlaczego?
– Nie będziemy zmieniać nazwiska na Romanoff.
– Obrażasz i mnie, i Marvela.
– Świadomie.
Na tym skończyła się ich rozmowa.
***
– Dla twojej wiadomości, ja wciąż o tym pamiętam. – Mój tata posłał znaczące spojrzenie mamie. Ta zupełnie się nim nie przejęła.
– Pyszne pierniczki – zauważyła. – Przepis jest tajemnicą?
Ciocia zaśmiała się krótko.
– Powiedzmy. Camil, pomożecie z dziewczynami przy dekorowaniu? – obróciła się w naszą stronę. – Tylko, żeby Misha cię przypilnowała. Nie chcę powtórki z zeszłego roku.
Camil wydął wargi i wbił się w oparcie kanapy.
– Wystarczyło trochę podkręcić jedną śrubkę i dodać sprężynę. Naprawiłem. Już działa.
Ciocia wytrzymała jego obrażony wzrok i odparła spokojnie:
– Mimo to, nie chcę wybuchających pierników na suficie.
Camil tylko burknął coś o braku wsparcia rodzicielskiego w rozwoju nastolatka.
***
– A wy? Myśleliście już nad imionami?
Edyta kątem oka spojrzała na Sylvię. Kobieta już od dłuższego czasu przeglądała różne paczuszki z przyprawami. Wciąż nie mogła się zdecydować, które wziąć. Tak, ten konkretny regał w sklepie, był przez nie okupowany już od dłuższego czasu. Edyta podejrzewała, że sąsiadka planuje kolejne kuchenne eksperymenty.
– Tak – odparła, wkładając do koszyka paczkę makaronu. – Camil i Michelle.
Sylvia zatrzymała dłoń centymetr przed suszoną miętą.
– A skąd te pomysły? – spytała zaciekawiona.
Edyta uśmiechnęła się nieco i wrzuciła do koszyka dwie paczuszki z zielem angielskim.
– Camil po moim dziadku, a jeśli chodzi o Michelle... Monica się uparła, a mi się spodobał pomysł.
Sylvia zastanowiła się.
– Camilek i Misha – wymamrotała. – Pasuje.
Edyta zaśmiała się. Też tak uważała. No i Monica była strasznie dumna, że to ona wymyśliła imię dla siostrzyczki.
– Zgadzam się – odparła, a potem znacząco spojrzała w stronę półki z ziołami. – Zdecydowałaś się już? Bo zaczynam się obawiać, że zostaniemy tutaj do wieczora.
***
Callie, która już od samego początku opowieści marszczyła brwi w wyrazie najwyższego rozkminiania rzeczy typu wartość kinetyczna i potencjalna, nie wytrzymała i spytała:
– Jak? Co? Gdzie? Dwie Mishe? Michelle? – Spojrzała na mnie i Camila. – Rodzeństwo? Że co?
Zaśmialiśmy się nerwowo, a tata Camila objął ramieniem jego mamę.
– Za niedługo zrozumiesz – odparła ciocia.
***
Sylvia ze spokojem przeglądała dokumenty na laptopie, gdy nagle rozległo się donośne pukanie. Wstała z cichym westchnieniem i otworzyła drzwi. Zaraz ujrzała rozpromienioną twarz Moniki i lekko zdenerwowane oblicze Darka.
– Cześć, ciociu! Będę miała rodzeństwo! – entuzjastycznie oświadczyła jej dziewczynka. Sylvia spojrzała na nią lekko niezrozumiale. Monica miała ze sobą plecak wypchany zabawkami i koc. Dodatkowo podskakiwała w miejscu, jakby nie mogąc się czegoś doczekać.
– Tak, wiem – odparła, odsuwając się, by mogła wejść do środka.
– Ale nie tak ogólnie – szybko dodała Monica, zrzucając na ziemię plecak. – Już dzisiaj!
Tym razem Sylvia posłała pytające spojrzenie Darkowi. Ten miał ściągnięte brwi, jakby się czymś troskał. W lot pojęła, co się dzieje.
– Już?
– Już. Monica może u was zostać? – zapytał mężczyzna. Widać było, że mu śpieszno.
– Naturalnie! – Sylvia uśmiechnęła się i skinęła głową w stronę samochodu sąsiadów. – A teraz idź już. Nie daj Edycie tak czekać.
***
– Dzwonili?
– Nie.
– Już?
– Nie, spokojnie.
– To kiedyyy?
– Cierpliwości, to trochę musi trwać. – Sylvia odłożyła na bok miskę z ciastem na naleśniki i wbiła uważne spojrzenie w Monicę. Dziewczynka już od dłuższego czasu półleżała, półsiedziała na kanapie w salonie i zasypywała ją pytaniami. Lalki leżały na podłodze i nic nie wskazywało na to, by miały ją zainteresować. Widocznie strasznie się już niecierpliwiła.
– Ale jak długo?
Sylvia podeszła do dziewczynki i uśmiechnęła się radośnie.
– Nie wiem. Jeśli chcesz, to możesz iść do wujka i poprosić go, by pokazał ci, jak się robi mebelki dla lalek – powiedziała, wydając przy tym ostateczny wyrok na swoim mężu.
Monice zaświeciły się oczy. Chwyciła pierwszą lepszą lalkę i pognała po schodach. Jasne było, że Marek będzie miał zajęcie na długi czas.
Sylvia właśnie miała wrócić do robienie kolacji, gdy zadzwonił jej telefon. Odebrała go i usłyszała w słuchawce trochę słaby głos Edyty:
– Sylvia?
Kobieta natychmiast się uśmiechnęła.
– I jak? Jak się mają brzdące? – zapytała radośnie.
Nastała kilkusekundowa cisza, po której dopiero padła odpowiedź.
– Brzdąc. Jeden. Ma na imię Camil.
***
Ciocia czule spojrzała na Camila, a ten jakby na chwilę spochmurniał. Zaraz jednak podniósł wzrok i uśmiechnął się. Ciut sztywno, jak na moje.
– Cisza, jak po żartach taty – zauważył.
***
Następnego dnia, gdy Darek przyjechał ze szpitala do domu i odebrał Monikę, Sylvia powiedziała cicho do męża:
– Dobrze, że mały Camilek jest zdrowy.
Marek objął ją ramieniem i dodał:
– Według Darka, płuca ma doprawdy wspaniałe. Tak wspaniałe, że przez całą noc przespał może półgodziny.
Sylvia uśmiechnęła się lekko i oparła głowę na ramieniu Marka. Ten po chwili odezwał się raz jeszcze:
– I wiesz co? Wybrałem już imię dla naszej córeczki.
Sylvia od razu się ożywiła. Zmarszczyła brwi i uśmiechnęła się zadziornie.
– No dalej, zaskocz mnie.
Marek zapatrzył się w dal i odpowiedział spokojnie:
– Michaela.
Wyraz twarzy Sylvii natychmiast uległ zmianie i teraz patrzyła na męża w niedowierzaniu.
– Na pewno?
– Podobnie do Michelle.
Misha.
***
– Chociaż, tak naprawdę, to całe to zamieszanie powstało przez Monikę – zauważyła ciocia. – To ona nie chciała cię nazywać Miką i uparła się przy Mishy.
Wzruszyłam ramionami w geście „co ja na to poradzę?". Camil z kolei podwinął kolana pod brodę i mruknął:
– I dobrze. Bardziej pasuje.
Callie tylko przyglądała się nam w milczeniu, a jej usta na przemian układały się w słowa „Mika" i „Misha".
********************
Przepraszam, że musieliście tak długo czekać, ale moje życie od kilku tygodni jest jedną wielką bieganiną i...
Ach, już sobie przypomniałam. Miałam się nie tłumaczyć. Okej.
Powiem tak... Ten trzyczęściowy specjal odkryje przed wami trochę... ciekawostek i mini-tajemnic z życia Mishy, Camila i reszty. No, i przypadkiem podpięłam specjal pod święta, więc... Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.
I wiem, że trochę za wcześnie na święta, ale znając mnie, zanim napiszę chociażby drugą część tego, już będzie trzech króli.
Pozdrowionka i do kolejnego!
WildAntka
Ps. Właściwie, jeden z rysunków z ostatniego rozdziału art-booka idealnie pasuje do tego specjalu😂
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro