9|Sama tego chciałaś
Ponieważ wszystko poszło gładko, wieczorem krzątałyśmy się po małej chatce. Moja mama zgodziła się na spanie w stajni (oczywiście musiałam zabrać Kaję) a Camil nawet nie mrugnął okiem, gdy powiedziałam mu o wieczornych planach. On jest naprawdę cudowny. Zawsze mnie rozumie. Nie można mieć lepszego przyjaciela.
Właśnie siedziałam na deskach i czyściłam swoje buty. Po popołudniowych pracach w stajni były strasznie brudne.
– Widziałaś jak Karmel zareagował na wieczorne siano? – zagadnęła do mnie Susan, która właśnie wyszła ze środka. Tak jak ja była ubrana w piżamę i miała wilgotne włosy. Pewnie przed chwilą się kąpała.
– Ta, jasne – mruknęłam w odpowiedzi. Kiedy wspomniała o swoim koniu, wróciły wspomnienia dzisiejszego dnia. I dzisiejszych wrażeń. Bałam się, że coś powiem. Coś, co może być niebezpieczne. Naprawdę martwiłam się o przyjaciółki.
– Ciekawe, nie pamiętam by wcześniej tak się na nie rzucał – ciągnęła jakby w ogóle nie zauważyła mojego „entuzjazmu". – Może miał dziś ciekawy dzień. Pewnie też wyczuł wakacje – zaśmiała się. Podeszła do drewnianej balustrady, oparła się o nią i zapatrzyła w dal.
Podążyłam za jej spojrzeniem. W ciemnościach, które rozpraszało tylko światło starej lampki powieszonej nad nami, można było dostrzec zarys stajni. Co jakiś czas rozlegało się rżenie jakiegoś konia.
Wciągnęłam nosem powietrze. Uwielbiałam ten zapach, taki swojski i przyjemny. Od lat kojarzył mi się z bezpieczeństwem, ale teraz chyba się go obawiałam. Mimo, że długo rozmyślałam, nie mogłam zrozumieć kim byli mężczyźni z bronią. Co robili w tej części stajni? Przecież wszystkie cenniejsze konie były w nowej części. Tu był jedynie...
– Karmel – wyszeptałam mimowolnie.
Zaskoczona Susan spojrzała na mnie.
– Coś mówiłaś? – spytała.
Machnęłam ręką.
– Nic takiego. Nie zwracaj na mnie uwagi – starałam się jakoś wytłumaczyć. Oby nie zabrzmiało to podejrzanie.
Ku mojemu zdziwieniu, Susan usiadło obok mnie i objęła mnie ramieniem.
– Nie martw się. Wszystko się ułoży. To przecież nie twoja wina. Nie rób sobie wyrzutów – starałam się ukryć przerażenie. Nie! Jak ona się dowiedziała? Przecież nic nie mówiłam! Dobrą chwilę zajęło mi zrozumienie, że chodzi jej o Nugata.
– On wyzdrowieje, mówię ci – zapewniała. – Krystian jest jak najlepszej myśli, a Finn także mówi, że będzie dobrze.
Odłożyłam buta, którego przez cały czas trzymałam w dłoni. Tyle spraw teraz zaprzątało mi głowę. Zdecydowanie inaczej wyobrażałam sobie początek wakacji.
– Co byś zrobiła gdyby Karmelowi coś się stało? – zapytałam cicho. – Gdyby ktoś go skrzywdził?
Spuściła wzrok.
– Nie wiem. Nigdy nie byłam w takiej sytuacji i nigdy nie chcę być. Karmel zajmuje ogromne miejsce w moim sercu. Zrobiłabym wszystko, by go ochronić – odpowiedziała po chwili ciszy. – Naprawdę ci współczuję – dodała na końcu i wstała. – Jakbyś chciała porozmawiać, to wiesz gdzie mnie szukać – powiedziała i weszła do środka zostawiając mnie samą na zewnątrz.
Zaczęłam rozmyślać nad tym co usłyszałam. Mówiła, że zrobi wszystko, by go ochronić. A co jeśli stanie się mu krzywda, bo ja nic nie powiedziałam? Z drugiej strony, jeśli się wygadam, to Susan będzie w niebezpieczeństwie. I tak źle, i tak niedobrze.
Siedziałam jeszcze przez chwilę. W końcu, gdy stara żarówka w latarence zaczęła migotać, także wróciłam do domku. Weszłam po schodkach na piętro i rozłożyłam swój śpiwór na karimacie.
Dziewczyny już spały. Kaja na wersalce, o którą długo się wykłócała, Issa oraz Susan na dmuchanych materacach, a Callie, tak jak ja, na karimacie.
– Oby jutrzejszy dzień był lepszy – westchnęłam i wsunęłam się pod śpiwór.
***
– Misha! Misha, obudź się! – ktoś potrząsał moim ramieniem.
Uchyliłam powieki. Dookoła było ciemno jak w grobie. Pewnie środek nocy.
– Zostaw mnie – mruknęłam.
– Misha! Szybko! Ktoś chodzi koło stajni! – teraz rozpoznałam głos Susan.
Szybko podniosłam się do pozycji siedzącej.
– Jak to: ktoś chodzi koło stajni? – zapytałam momentalnie się rozbudzając.
Rozłożyła bezradnie ręce.
– Lepiej chodźmy to sprawdzić – powiedziałam.
Szybko znalazłyśmy jakieś bluzy. Moja przyjaciółka przezornie wsunęła do kieszeni telefon i latarkę.
Zeszłyśmy po schodach. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę z tego, jak strasznie skrzypią. W ciszy każdy krok wydawał się głośny niczym dwa, dzikie ogiery walczące o względy klaczy.
Uchyliłam drzwi. Dokładnie w tej chwili usłyszałyśmy przenikliwe, końskie rżenie.
Spojrzałyśmy po sobie.
– Karmel – wyszeptała przerażona Susan.
Wybiegłyśmy z chatki. Niemal natychmiast zauważyłyśmy samochód z przyczepą do przewożenia koni i dwóch mężczyzn siłujących się z wysokim, dobrze zbudowanym ogierem.
– Karmel! – krzyknęła jego właścicielka i zanim zdążyłam ją powstrzymać, rzuciła się w jego kierunku.
Niewiele myśląc pobiegłam za nią. Drobne kamienie wbijały mi się w bose stopy, rozczochrane włosy wpadały mi do oczu, a rozszalałe myśli skupiały się na jednym: czy to ci mężczyźni? Kiedy znalazłam się bliżej zrozumiałam, że tak. To byli ci sami mężczyźni co dziś popołudniu.
Pokręciłam głową widząc szarpiącą się z nimi Susan. Nie mogło być gorzej.
– Łapy precz od Karmela! – krzyczała starając się wyrwać im z rąk uwiąz. – To mój koń! Puszczajcie go! Zadzwonię na policję! – groziła.
Rozejrzałam się bezradnie dookoła. Moją uwagę przykuła komórka dziewczyny leżąca na trawie. Musiała wypaść jej z kieszeni kiedy biegła. Wybrałam numer policji i spojrzałam na nich groźnie.
– Oddawajcie go, inaczej zawiadomię odpowiednie służby.
– Wtrącasz się w nie swoje sprawy, co? – jeden z nich podszedł do mnie. Mimo to, drugi wciąż trzymał Karmela za ogłowię.
Starając się nie zwracać na niego uwagi połączyłam się ze stróżami prawa. Zrobiłam kilka kroków w tył i starałam się jak najzwięźlej wytłumaczyć naszą sytuację. Już wiedziałam kim są owi panowie. To koniokrady.
Widział jak przekazuję policji wszystkie informację. Chyba chciał w jakiś sposób wyrwać mi telefon, ale zmienił zdanie. W kilku krokach znalazł się przy towarzyszu i wyrwał mu z rąk uwiąz.
– Sama tego chciałaś – powiedział dobitnie i wyciągnął z kieszeni pistolet. Z przerażeniem patrzyłam jak pociąga za spust.
W jednej chwili tak dużo dźwięków.
Huk wystrzału.
Paniczne rżenie Karmela.
Wrzask Susan.
Wołania koniokradów.
Mój własny krzyk:
– Nieeee!!!
********************
Kolejny rozdział! Tadam! Kto się cieszy? *nikt się nie zgłasza* No cóż...
Nie wiem czy już to widzieliście, ale to opowiadanie ma już ponad sto wyświetleń! Naprawdę jestem z Was dumna. Napiszcie w komentarzach pomysły na część specjalną. Na przykład możecie wymyślać pytania do bohaterów lub do mnie. Albo tematy na rozdział z niczym niezwiązany. Chociażby nasze bohaterki w średniowieczu. Ruszcie głową i podzielcie się pomysłami. Piszcie też, którą bohaterkę mam narysować i wstawić tu jej portret. Mishę macie już na okładce, ale jeśli chcecie ją jeszcze raz to nie ma sprawy.
Naturalnie, z chęcią przygarnę zagubione gwiazdki;)
WildAntka
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro