Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

9|Sama tego chciałaś

Ponieważ wszystko poszło gładko, wieczorem krzątałyśmy się po małej chatce. Moja mama zgodziła się na spanie w stajni (oczywiście musiałam zabrać Kaję) a Camil nawet nie mrugnął okiem, gdy powiedziałam mu o wieczornych planach. On jest naprawdę cudowny. Zawsze mnie rozumie. Nie można mieć lepszego przyjaciela.

Właśnie siedziałam na deskach i czyściłam swoje buty. Po popołudniowych pracach w stajni były strasznie brudne.

– Widziałaś jak Karmel zareagował na wieczorne siano? – zagadnęła do mnie Susan, która właśnie wyszła ze środka. Tak jak ja była ubrana w piżamę i miała wilgotne włosy. Pewnie przed chwilą się kąpała.

– Ta, jasne – mruknęłam w odpowiedzi. Kiedy wspomniała o swoim koniu, wróciły wspomnienia dzisiejszego dnia. I dzisiejszych wrażeń. Bałam się, że coś powiem. Coś, co może być niebezpieczne. Naprawdę martwiłam się o przyjaciółki.

– Ciekawe, nie pamiętam by wcześniej tak się na nie rzucał – ciągnęła jakby w ogóle nie zauważyła mojego „entuzjazmu". – Może miał dziś ciekawy dzień. Pewnie też wyczuł wakacje – zaśmiała się. Podeszła do drewnianej balustrady, oparła się o nią i zapatrzyła w dal.

Podążyłam za jej spojrzeniem. W ciemnościach, które rozpraszało tylko światło starej lampki powieszonej nad nami, można było dostrzec zarys stajni. Co jakiś czas rozlegało się rżenie jakiegoś konia.

Wciągnęłam nosem powietrze. Uwielbiałam ten zapach, taki swojski i przyjemny. Od lat kojarzył mi się z bezpieczeństwem, ale teraz chyba się go obawiałam. Mimo, że długo rozmyślałam, nie mogłam zrozumieć kim byli mężczyźni z bronią. Co robili w tej części stajni? Przecież wszystkie cenniejsze konie były w nowej części. Tu był jedynie...

– Karmel – wyszeptałam mimowolnie.

Zaskoczona Susan spojrzała na mnie.

– Coś mówiłaś? – spytała.

Machnęłam ręką.

– Nic takiego. Nie zwracaj na mnie uwagi – starałam się jakoś wytłumaczyć. Oby nie zabrzmiało to podejrzanie.

Ku mojemu zdziwieniu, Susan usiadło obok mnie i objęła mnie ramieniem.

– Nie martw się. Wszystko się ułoży. To przecież nie twoja wina. Nie rób sobie wyrzutów – starałam się ukryć przerażenie. Nie! Jak ona się dowiedziała? Przecież nic nie mówiłam! Dobrą chwilę zajęło mi zrozumienie, że chodzi jej o Nugata.

– On wyzdrowieje, mówię ci – zapewniała. – Krystian jest jak najlepszej myśli, a Finn także mówi, że będzie dobrze.

Odłożyłam buta, którego przez cały czas trzymałam w dłoni. Tyle spraw teraz zaprzątało mi głowę. Zdecydowanie inaczej wyobrażałam sobie początek wakacji.

– Co byś zrobiła gdyby Karmelowi coś się stało? – zapytałam cicho. – Gdyby ktoś go skrzywdził?

Spuściła wzrok.

– Nie wiem. Nigdy nie byłam w takiej sytuacji i nigdy nie chcę być. Karmel zajmuje ogromne miejsce w moim sercu. Zrobiłabym wszystko, by go ochronić – odpowiedziała po chwili ciszy. – Naprawdę ci współczuję – dodała na końcu i wstała. – Jakbyś chciała porozmawiać, to wiesz gdzie mnie szukać – powiedziała i weszła do środka zostawiając mnie samą na zewnątrz.

Zaczęłam rozmyślać nad tym co usłyszałam. Mówiła, że zrobi wszystko, by go ochronić. A co jeśli stanie się mu krzywda, bo ja nic nie powiedziałam? Z drugiej strony, jeśli się wygadam, to Susan będzie w niebezpieczeństwie. I tak źle, i tak niedobrze.

Siedziałam jeszcze przez chwilę. W końcu, gdy stara żarówka w latarence zaczęła migotać, także wróciłam do domku. Weszłam po schodkach na piętro i rozłożyłam swój śpiwór na karimacie.

Dziewczyny już spały. Kaja na wersalce, o którą długo się wykłócała, Issa oraz Susan na dmuchanych materacach, a Callie, tak jak ja, na karimacie.

– Oby jutrzejszy dzień był lepszy – westchnęłam i wsunęłam się pod śpiwór.

***

– Misha! Misha, obudź się! – ktoś potrząsał moim ramieniem.

Uchyliłam powieki. Dookoła było ciemno jak w grobie. Pewnie środek nocy.

– Zostaw mnie – mruknęłam.

– Misha! Szybko! Ktoś chodzi koło stajni! – teraz rozpoznałam głos Susan.

Szybko podniosłam się do pozycji siedzącej.

– Jak to: ktoś chodzi koło stajni? – zapytałam momentalnie się rozbudzając.

Rozłożyła bezradnie ręce.

– Lepiej chodźmy to sprawdzić – powiedziałam.

Szybko znalazłyśmy jakieś bluzy. Moja przyjaciółka przezornie wsunęła do kieszeni telefon i latarkę.

Zeszłyśmy po schodach. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę z tego, jak strasznie skrzypią. W ciszy każdy krok wydawał się głośny niczym dwa, dzikie ogiery walczące o względy klaczy.

Uchyliłam drzwi. Dokładnie w tej chwili usłyszałyśmy przenikliwe, końskie rżenie.

Spojrzałyśmy po sobie.

– Karmel – wyszeptała przerażona Susan.

Wybiegłyśmy z chatki. Niemal natychmiast zauważyłyśmy samochód z przyczepą do przewożenia koni i dwóch mężczyzn siłujących się z wysokim, dobrze zbudowanym ogierem.

– Karmel! – krzyknęła jego właścicielka i zanim zdążyłam ją powstrzymać, rzuciła się w jego kierunku.

Niewiele myśląc pobiegłam za nią. Drobne kamienie wbijały mi się w bose stopy, rozczochrane włosy wpadały mi do oczu, a rozszalałe myśli skupiały się na jednym: czy to ci mężczyźni? Kiedy znalazłam się bliżej zrozumiałam, że tak. To byli ci sami mężczyźni co dziś popołudniu.

Pokręciłam głową widząc szarpiącą się z nimi Susan. Nie mogło być gorzej.

– Łapy precz od Karmela! – krzyczała starając się wyrwać im z rąk uwiąz. – To mój koń! Puszczajcie go! Zadzwonię na policję! – groziła.

Rozejrzałam się bezradnie dookoła. Moją uwagę przykuła komórka dziewczyny leżąca na trawie. Musiała wypaść jej z kieszeni kiedy biegła. Wybrałam numer policji i spojrzałam na nich groźnie.

– Oddawajcie go, inaczej zawiadomię odpowiednie służby.

– Wtrącasz się w nie swoje sprawy, co? – jeden z nich podszedł do mnie. Mimo to, drugi wciąż trzymał Karmela za ogłowię.

Starając się nie zwracać na niego uwagi połączyłam się ze stróżami prawa. Zrobiłam kilka kroków w tył i starałam się jak najzwięźlej wytłumaczyć naszą sytuację. Już wiedziałam kim są owi panowie. To koniokrady.

Widział jak przekazuję policji wszystkie informację. Chyba chciał w jakiś sposób wyrwać mi telefon, ale zmienił zdanie. W kilku krokach znalazł się przy towarzyszu i wyrwał mu z rąk uwiąz.

– Sama tego chciałaś – powiedział dobitnie i wyciągnął z kieszeni pistolet. Z przerażeniem patrzyłam jak pociąga za spust.

W jednej chwili tak dużo dźwięków.

Huk wystrzału.

Paniczne rżenie Karmela.

Wrzask Susan.

Wołania koniokradów.

Mój własny krzyk:

– Nieeee!!!

********************

Kolejny rozdział! Tadam! Kto się cieszy?  *nikt się nie zgłasza* No cóż...

Nie wiem czy już to widzieliście, ale to opowiadanie ma już ponad sto wyświetleń! Naprawdę jestem z Was dumna. Napiszcie w komentarzach pomysły na część specjalną. Na przykład możecie wymyślać pytania do bohaterów lub do mnie. Albo tematy na rozdział z niczym niezwiązany. Chociażby nasze bohaterki w średniowieczu. Ruszcie głową i podzielcie się pomysłami. Piszcie też, którą bohaterkę mam narysować i wstawić tu jej portret. Mishę macie już na okładce, ale jeśli chcecie ją jeszcze raz to nie ma sprawy.

Naturalnie, z chęcią przygarnę zagubione gwiazdki;)

WildAntka

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro