46|Camil
Biel jest ciekawą sprawą. Może być zimna – niczym śnieg. Może być niewinna, jak biała sukienka. Może być elegancka, może być swojska. Może być również obojętna.
Kiedy patrzysz na taką obojętną biel, nie masz pojęcia czego się spodziewać. Czy zaraz coś się stanie, czy wręcz przeciwnie – będziesz tkwił w tej bieli bez końca.
Obojętna biel po prostu trwa.
To właśnie ten rodzaj bieli towarzyszył mi w pierwszych chwilach. Czego? Trudne pytanie. Chyba... Nowego życia. Po tym wszystkim, co się wydarzyło nic już nie mogło być takie samo.
Po jakimś czasie zaczęli pojawiać się ludzie. Przyćmiewali obojętność bieli swoimi emocjami. Zwłaszcza w niektórych przypadkach były one naprawdę skrajne. Przyznaję: trudno było mi rozpoznać te twarze. W końcu jednak się udało.
Myślę, że obraz mojej mamy tulącej mnie do siebie i powtarzającej moje imię przez łzy nigdy nie zniknie z mojej głowy.
– Misha, Misha, Misha.
***
Wróciłam do domu. Przynajmniej według rodziców. Ja jeszcze nie byłam tego taka pewna. Nie czułam się w nim swojsko. Nawet w pokoju, który rzekomo był mój. Nie mogłam uwierzyć, że przystroiłam go taką ilością brokatowych pomponów i tandetnych plakatów.
Siedziałam na łóżku zaścielonym różowym kocem i beznamiętnie patrzyłam przed siebie. Za dużo. Po prostu za dużo. Za dużo informacji; ludzi, których powinnam znać. Za dużo poczucia winy.
I zdecydowanie zbyt dużo niewiedzy.
Nie potrafiłam sobie przypomnieć, dlaczego znalazłam się w szpitalu. Rodzice coś wspominali, ale tylko urywki. Albo nie wiedzieli więcej, albo nie chcieli mówić. Wszystkie inne chwile wracały – przypominałam sobie poszczególne osoby, miejsca, zdarzenia. Ale ta jedna konkretna chwila – coś, co musiało nastąpić tuż przed moją stratą przytomności – nie chciała wrócić. Przecież coś tam musiało być. W życiu nie może być dziury. Pustki.
Przygarbiłam się lekko i od razu syknęłam z bólu. Mimo wszystko, leki przeciwbólowe nie działają cudów i połamane żebra dały o sobie znać. Przynajmniej tyle dobrego, że zdjęli już gips z ręki. Tata stwierdził, że powinnam się pohamować z tymi wszystkimi urazami, bo za niedługo zacznie to podchodzić pod uzależnienie. Śmiał się przy tym nerwowo, ale mi jakoś nie było do śmiechu.
Ciche pukanie. Dopiero po dłuższej chwili doszło do mnie, że powinnam zareagować na ten dźwięk.
– Proszę – powiedziałam, lekko zachrypniętym głosem.
Obklejone plakatami drzwi uchyliły się i wyjrzała zza nich głowa z jasnobrązową czupryną.
– Misha? Mogę wejść?
Odruchowo skinęłam głową, więc chłopak zrobił krok do przodu i przymknął za sobą drzwi. Znałam go – tyle wiedziałam na pewno. Musiałam tylko przypomnieć sobie skąd oraz kim konkretnie jest. Nie był szczególnie wysoki, ani szczególnie szczupły. Jego włosy też nie były żadnego szczególnego koloru – raz wydawał się być ciemnym blondynem, a chwilę później jasnym szatynem. Pewnie, gdybyśmy minęli się na ulicy, nawet nie zwróciłabym na niego uwagi.
Tylko ta jego twarz. Ona wydawała się być szczególna. Bardzo znajoma, bardzo bliska. Uniosłam wzrok. Bał się o mnie. To było widać w jego oczach.
Chyba nie za bardzo wiedział, co robić, bo przez dłuższą chwilę stał niezdecydowany przy drzwiach. W końcu autentycznie wzruszył ramionami i usiadł obok mnie.
– Wkurzające te pompony, nie?
Patrzyłam na niego w zdumieniu. Większość osób, które dotychczas do mnie przychodziły, pytały o samopoczucie i traktowały mnie, jakbym była z porcelany. Ten tutaj zachowywał się, jakbyśmy widzieli się ledwie wczoraj. Zupełnie, jakbyśmy przerwali w pół rozmowy po to, by teraz ją dokończyć.
– Właściwie, to tak – odparłam, a potem zadziwiając samą siebie dodałam: – Nie rozumiem, jak mogłam je tu zawiesić.
Chłopak wydął wargi.
– Trzeba przyznać: są tandetne – stwierdził, a potem odchylił głowę i się zaśmiał. – Co za szczęście, że to nie twoja sprawka. W innym razie musiałbym porządnie przemyśleć powody, dla których się przyjaźnimy.
Przyjaźnimy. Nie, to mnie nie zaskoczyło. Zachowywał się z taką swobodą, a mi się tak dobrze z nim rozmawiało, że musiał być przyjacielem, albo nawet kimś więcej.
Uniosłam dłoń.
– Poczekaj. Nie mów, skąd się tu wzięły. Sama sobie przypomnę.
Dwornie machnął ręką, co wywołało u mnie kolejny uśmiech. W jego towarzystwie nie byłam w stanie myśleć o przygnębiających sprawach.
– Droga wolna, mademoiselle.
Z trudem powstrzymałam śmiech i teatralnie przyłożyłam palce do skroni. Zamknęłam oczy i zaczęłam udawać wielkiego maga.
– Hmm... Muszę się skupić. To nie takie łatw... A, nie! Mam! Jakaś wizja! Och, żeby tylko mi nie uciekła... – O dziwo, rzeczywiście przypomniałam się, co się stało. Jak widać: warto czasem trochę pogwiazdorzyć. – Widzę jakąś pseudo-barbie i ogromną walizę. Uwaga, spoiler! Jest różowa. Waliza, nie barbie. I to ta dziewczyna rozwiesiła w moim pokoju te łapacze kurzu. – Gwałtownie wstałam, ignorując ból w klatce piersiowej i z rękoma ułożonymi w pistolet rozejrzałam się po pokoju. – Niech ja ją tylko dorwę, a wszystkie te pomponiki znikną stąd w trymiga.
Chłopak, który przez cały ten czas nie oderwał ode mnie wzroku nawet na chwilę, nie wytrzymał i wybuchnął śmiechem. Ten śmiech... Wiele razy już go słyszałam. Chłopak musiał mi towarzyszyć naprawdę często.
– Dobrze cię mieć z powrotem, Misha – powiedział, a zaraz po tym spoważniał i spojrzał na mnie ciepło. – Stęskniłem się.
I jak za dotknięciem różdżki – wiele dotąd zamkniętych na głucho drzwi w mojej głowie stanęło otworem. Nie wszystkie, ale naprawdę sporo. Czułam się, jakby głos tego chłopaka odblokował moje wspomnienia. Właśnie, już nie „chłopak".
– Ja też się stęskniłam, Camil.
Camil.
***
– Mamo, zawieziesz nas do stajni? – zapytałam schodząc po schodach. W niewielkiej odległości za mną szedł Camil. Odkąd tylko wspomniałam o wyjeździe do stajni, zmarkotniał, ale mimo to stwierdził, że chętnie ze mną pojedzie.
Kłamał.
Mama wyjrzała zza grubego notesu, do którego właśnie przepisywała długie ciągi liczb. Z tego, co mówił mi Camil, zrozumiałam, że odkąd trafiłam do szpitala, przeniosła się z pracą do domu. W ten sposób nie musiała jeździć do firmy na drugi koniec miasta i mogła siedzieć ze mną w szpitalu.
– Ale teraz? – zapytała lekko nerwowym tonem. Ostatnio ciągle tak mówiła. Z jakiegoś powodu nie potrafiła się uspokoić.
Wzruszyłam ramionami.
– Teraz. Muszę sprawdzić, co u Nugata. No, i możliwe, że będą tam dziewczyny. – Już wcześniej miałam jakieś wspomnienia o trójce przyjaciółek, a teraz Camil pomógł mi je odświeżyć. Susan, Callie i Merissa.
Mama przygryzła wargi i odłożyła notes na bok.
– Susan rzeczywiście powinna tam być, a Callie nie wiem. Issa jest w Hiszpanii.
Skinęłam głową.
– Przecież wiem. Nie mam amnezji. To znaczy mam. Częściową – skorygowałam się pod wpływem spojrzenia mamy. – Ale ustępuje i lekarz powiedział, że to się zdarza po tego typu wypadkach. – Pominęłam fakt, że nie miałam pojęcia jakiego typu był to wypadek. Po prawdzie, był to jeden z powodów, dla których chciałam jechać do stajni. Wiedziałam, że to stało się właśnie tam. Miałam nadzieję, że przebywając na miejscu zdarzenia coś sobie przypomnę.
Mama wymieniła spojrzenie z Camilem, a potem przygryzła wargę.
– Nie możemy odkładać tego w nieskończoność. Chodźmy.
Pięć minut później już siedzieliśmy w samochodzie. Napisałam dziewczynom, że jadę do stajni. Callie odpisała niemal od razu.
Misha! Żyjesz! Nie pisałyśmy do ciebie, bo twoja mama chciała byś miała spokój. Będę przy chatce.
Susan też zareagowała, ale dopiero chwilę później.
Super! Jak się czujesz? Czekam <3
Odchyliłam głowę i uśmiechnęłam się do lekko brudnej tapicerki. Wszystko zaczęło wracać na swoje miejsce.
**********************************
Hmmm... Ostatnio tytuły rozdziałów nie są jakoś szczególnie odkrywcze. No, ale. Możecie potraktować to jako metaforę, czy coś. *flashback z "Gwiazd naszych wina"*
No, opowiadanko naprawdę zmierza ku końcowi. Co o tym sądzicie? Osobiście, jestem z tego rada.
Ten rozdział był uspokojeniem dla tych wszystkich, którzy... *kaszel* mi grozili *kaszel* ... wyrażali w komentarzach troskę o Mishę. Nie jestem takim potworem. Jeszcze jej nie zabiłam.
Misha: Ej!
No dobrze, nie będę przynudzać.
Do kolejnego!
WildAntka
PS. Podoba mi się to zawołanie... Hmm...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro