Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

43|Siodłanie, czy ogłowienie? A może kantarzenie?

Jak się możecie domyślać, jednak pojechałam do stajni. Ale! Nie byłam głupia i nie zignorowałam złych przeczuć, jak większość głównych bohaterek słabych oper mydlanych. Dwa razy upewniłam się, że dobrze zamontowałam sprzęt z komisariatu, powiedziałam mamie gdzie idę oraz zadzwoniłam do Callie. Bez zbędnych słów zgodziła się ze mną pojechać do „Dębowego Liścia". Nie powiem: byłam zdenerwowana. Rozglądałam się dookoła, szukając potencjalnego zagrożenia, ale dotarłszy do stajni wciąż nic podejrzanego się nie wydarzyło.

– Wyglądasz, jakbyś próbowała niepostrzeżenie ominąć firewalla – zauważyła Callie, gdy szłyśmy obok placów treningowych. Praktycznie każdy był zajęty przez ćwiczących jeźdźców. Poprzez głuche odgłosy uderzania kopyt o piach, czy też czasami o drąg z jakiejś przeszkody, przebijały się komendy krótkie trenerów i odpowiedzi jeźdźców. Widać było, że jest środek pracowitego dnia.

Już chciałam odpowiedzieć Callie, gdy zauważyłam dwójkę ludzi, których tego dnia niekoniecznie miałam ochotę oglądać.

Przy ogrodzeniu jednego z placów stało wysportowane małżeństwo. Ciemnoskóry mężczyzna w markowej koszuli i jasnoskóra kobieta w eleganckim żakieciku. Jeszcze zanim rozpoznałam ćwiczącego jeźdźca, wiedziałam, kim jest ta para.

– W tył zwrot – mruknęłam półgębkiem do Callie i pochwyciwszy ją za rękę ostrożnie zaczęłam się wycofywać. – Susan i jej rodzice. Lepiej się nie pojawiać, bo jeszcze staniemy się iskrą, która zapoczątkuje kolejną kłótnię.

Callie nie protestowała, więc do naszej stajni poszłyśmy okrężną drogą.

– Współczuję jej – powiedziała Callie, gdy wyprowadzałyśmy konie przed stajnię. Postanowiłyśmy skorzystać z dobrej pogody i wyczyścić je na zewnątrz. – Rodzice wywierają na niej straszną presję.

– Masz rację – zgodziłam się i sprawnymi ruchami zawiązałam bezpieczny uwiąz. Poklepałam przyjacielsko Nugata, co ten zignorował, zajęty obwąchiwaniem moich kieszeni. Z uśmiechem wyjęłam smaczka i poczęstowałam przyjaciela. Wyjęłam z wcześniej przyniesionej skrzynki zgrzebło i zapytałam: – pleciemy grzywę?

Ku mojemu zdumieniu Callie pokręciła przecząco głową.

– Nie mam ochoty. Może zamiast tego konkurs na brudną dłoń? – była to nasza stara gra, w której oceniało się stopień zabrudzenia rąk po wyczyszczeniu całego konia. Zazwyczaj byłam w niej mistrzynią, ale tym razem Callie miała większe szanse. W końcu Amaryt przez cały poranek biegał po padoku (czytaj: tarzał się i brudził we wszelki możliwy sposób), a Nugat stał w boksie. Mimo wszystko postanowiłam uwierzyć w siłę stajennego kurzu i odparłam zadziornie:

– Oczywiście. Tym razem chyba mamy wyrównane szanse.

Callie tylko przewróciła oczami.

– Trudno jest przebić mistrzynię – stwierdziła, znacząco spoglądając w stronę moich, już brudnych, dłoni.

***

Mijały godziny, a ja się uspokajałam. Nigdzie nie widziałam twarzy koniokradów. Zresztą, skąd niby mieli wiedzieć, że akurat przyjdę do stajni? Stwierdziłam, że mam paranoję i postanowiłam zostawić temat. Razem z Callie wyprowadziłyśmy konie – oprócz Nugata – na pastwiska, a potem wymyłyśmy i na nowo napełniłyśmy im ogromne wiadra z wodą. Miałyśmy przy tym sporo zabawy, wiecie – upał, praca fizyczna i szlauch. Chyba już zdążyliście zgadnąć, na czym minęła nam spora część czasu przeznaczonego na pracę. Następnie – wciąż ociekając wodą – ścieliłyśmy boksy. I tu kolejna oczywistość: pył z siana łatwo przykleja się do mokrych ubrań i rąk. Nie będę się rozwodzić, ale po skończeniu roboty wyglądałyśmy, jak dwa duchy starych koniarzy. Albo belowe potwory ze spichlerza. Właściwie: jedno i to samo.

– Teraz powinnyśmy wystartować w stajennym pokazie mody – stwierdziła Callie i przeszła parę kroków przesadnie kręcąc biodrami, trzymając rękę na boku i robiąc głupie miny.

– Poczekaj chwilkę... – poprosiłam i szybko wplotłam sobie we włosy kolejne źdźbła słomy. Następnie przewiązałam leżący obok uwiąz wokół pasa, chwyciłam widły niczym trójząb i dołączyłam do przyjaciółki. – Jestem pewna, że jury by nas doceniły.

– Znalazłybyśmy się na okładkach gazet – zgodziła się Callie i posłała miotle leżącej w kącie pseudo-uwodzicielskie spojrzenie. – Takiemu stylowi nikt się nie oprze.

Nie wytrzymałam i ryknęłam śmiechem. Aż się zataczałam, więc klapnęłam na słomę, którą przed chwilą wniosłyśmy do boksu Karmela. Callie zaraz poszła w moje ślady.

– Pomyśl, Callie – wydukałam, gdy udało mi się opanować spazmy śmiechu – pomyśl, o ile życie byłoby nudniejsze, gdyby nie ta stajnia.

Odpowiedzią był jeszcze głośniejszy wybuch śmiechu.

***

Kolejną rzeczą, którą chciałam zrobić, był spacer z Nugatem. Ostatnio Krystian zalecał coraz dłuższe odcinki, więc postanowiłam pójść do małego zagajnika na uboczu terenu stajni. Nie znajdywał się bardzo daleko, a drzewa dawały przyjemny cień. No i stanowiły pewną ochronę przed wiatrem, który zerwał się parę minut wcześniej.

– Idziesz? – zapytałam Callie.

Ta otrzepała ręce i odparła:

– Z chęcią. Pojadę na oklep na Amarycie. Dawno tego nie robiłam. A, właśnie. Nie masz nic przeciwko temu, prawda? – zapytała, spoglądając na mnie błagalnie.

Zaśmiałam się krótko, choć był to ciut wymuszony śmiech. Też bym chciała pojechać na Nugacie.

– No co ty! To może idź szybko przyszykować Amaryta, a my z Nugatem poczłapiemy już w stronę zagajnika – koń zarżał, jakby nie spodobało mu się nazwanie jego chodu człapaniem. – Łatwo nas dogonisz.

Callie pokiwała głową.

– Jasne. I takie pytanko, retoryczne: czy kiedy chcesz założyć koniowi tylko ogłowie, to nadal go siodłasz?

I, zostawiając mnie z tematem do rozmyślań, zniknęła w budynku stajni.

Mimowolnie rozważając jej pytanie, ruszyłam przed siebie. Nugat spokojnie szedł obok. To znaczy: na tyle spokojnie, na ile może się zachowywać koń na wietrze. Zapewne wiecie, o czym mówię.

Tak naprawdę, było wspaniale. Już nie mogłam się doczekać czasu, gdy z powrotem będę mogła jeździć na Nugacie.

– Dawno nie robiliśmy sobie dłuższych spacerów, co chłopie? – odruchowo zagadałam do konia. Kiedyś doszłam do wniosku, że osoba z zewnątrz przysłuchująca się mojej paplaniny do koni mogłaby wziąć mnie za wariatkę. Sądząc po ostatnich wydarzeniach i świeżo odkrytej „paranoi" może i by miała rację.

– Ale jest przyjemnie. Słońce świeci, dzięki wiatrowi nie jest tak gorąco i zaraz dojdziemy do pięknych drzew. Swoją drogą, Callie strasznie się wlecze. Mam nadzieję, że nie szuka w internecie odpowiedzi na swoje pytanie. Trochę czasu by to jej zajęło. Wracając, potem zatrzymamy się i pojesz sobie świeżej trawy. Wprawdzie po ostatnich upałach może być trochę sucha, ale... Wczoraj padał deszcz. Z pewnością odżyła. – Nawijając o podobnych sprawach, dotarłam do zagajnika. Gdy tylko przekroczyliśmy linię drzew, Nugat zaczął kłaść uszy i rżeć niespokojnie. Zdziwiona zaczęłam go uspokajać, ale niewiele to dało.

– O co ci chodzi, chłopie? – zapytałam zaskoczona. – Odzwyczaiłeś się od szumu drzew, czy co?

W tym momencie Nugat ostatecznie zaparł się nogami i stanął. Nim zdążyłam podjąć jakiekolwiek działanie, usłyszałam głos:

– Trzymaj konia, dziewczyno.

Moje serce na chwilę stanęło ze strachu, a potem spomiędzy drzew wyszedł siwowłosy mężczyzna z wąsko zaciśniętymi wargami. Przede wszystkim jednak w oczy rzucała się straszna szrama ciągnąca się przez pół twarzy. Od nosa, aż do ucha. Niewątpliwie, był to jeden z koniokradów. Ten, który wtedy trzymał pistolet.

Przywarłam do Nugata, zaciskając palce na wysłużonym kantarze. Za nic nie pozwolę, by dostał się w łapy tych potworów! W tym momencie bardzo żałowałam, że Nugat nie może biegać. To znaczy: z chęcią by pobiegł, ale zrobiłby sobie przy tym wielką krzywdę.

Ponieważ zachowywałam milczenie, mężczyzna ponownie się odezwał:

– Policja sporo wie – zauważył.

Ostrożnie przytaknęłam. Bardzo, bardzo trudno było mi nie spoglądać w stronę włączonego mikrofonu ukrytego pod moją bluzką. Miałam nadzieję, że policja rzeczywiście zaraz się pojawi, tak jak obiecywali. Jednak póki co, nie miałam na to żadnej gwarancji. A co, jeśli urządzenie się popsuło? Albo wysiadł nadajnik? Nie byłam w samej stajni, więc mogli mieć trudność ze znalezieniem nas.

– A w naszej umowie było wyraźnie powiedziane, że nie będą wiedzieli.

Przełknęłam ślinę, a moje myśli mimowolnie poleciały do Callie. Gdzie ona się podziewała? W tym momencie nie wiem, czy wolałabym, aby się pojawiła, czy żeby wciąż jej nie było.

– Dzwoniłam do nich na waszych oczach. Zmusiliście mnie do tego! – zauważyłam, trochę płaczliwie.

– Nie wmawiaj mi, co robiłem! – oburzył się. – Umowa, to umowa. Z tego co pamiętam, ostatnio darowaliśmy ci życie. A ty, zamiast grzecznie usunąć się na bok, wyszłaś wtedy z tą swoją kumpelą przed stajnię i udaremniłyście nam plan. Nie chcemy dłużej ryzykować. Czas pobrać opłatę – to mówiąc, wyjął z torby pistolet i uniósł go tak, że celował w moją klatkę piersiową.

Taka już jestem dziwna, że gdy sytuacja jest naprawdę groźna, potrafię zachować zimną krew. To znaczy zazwyczaj, bo ostatnio przestało to działać. I to nie tak, że jestem w stu procentach opanowana. Po prostu stwierdzam, że aktualnie nie mam nic do stracenia i udaje mi się częściowo ignorować paraliżujący strach. Tak było i tym razem.

– I co? Tak po prostu mnie zabijesz? Tutaj? Każdy usłyszy huk wystrzału – siliłam się na logiczne myślenie. Wiedziałam, że muszę wszystko przeciągać, tak, by policja zdążyła przyjechać. Jeśli w ogóle wiedzą, co się dzieje. W końcu, przez większość czasu wyłączałam mikrofon, nie chcąc, by podsłuchiwali moje prywatne rozmowy. Może znudziło im się siedzenie nad wyłączonym sprzętem i przestali na niego uważać?

– Miło, że się o mnie martwisz, ale spokojnie. Nie jestem głupi – odparł, nie opuszczając ręki. Wiedział, że próbuję grać na czas, ale póki co, nie kończył owej gry. Może zabicie dziecka nie przychodziło mu tak łatwo, jak sądziłam. Albo, co bardziej prawdopodobne, miał w tym swój interes.

– Ach tak? – zapytałam, pragnąc, by ciągnął przemowę.

– Ach tak. Przy naszym ostatnim spotkaniu rzeczywiście byliśmy trochę za blisko ludzi. Teraz nie. Wiele nam ułatwiłaś przychodząc tutaj. I nic ci nie pomoże blondwłosa przyjaciółeczka. – Zauważył moją przerażoną minę i dodał z satysfakcją – Jest... Jak by to ująć. Pilnowana. Przez mojego kumpla, a nie jakiegoś z tych twoich policjantów.

– Nie zabijesz jej, prawda? – zapytałam, nadaremno próbując opanować drżenie głosu. Błagam, żeby Callie nic się nie stało! Błagam!

Mężczyzna uniósł brew. Ten ruch sprawił, że jego blizna się zniekształciła i nadała jego twarzy upiorny wygląd.

– Ja: nie. Mój kumpel: może. Zależy od tego, jak się będziesz zachowywała.

Mocno przywarłam do Nugata, z całej siły pragnąc wskoczyć na jego grzbiet i odgalopować daleko od tego miejsca.

– A jak mam się zachowywać? – dopytałam ostrożnie.

– Cicho – odparł zwięźle mężczyzna. – Dodałbym, żebyś nie robiła głupstw, ale na to już raczej nie będziesz miała czasu.

Nim zdążyłam zrozumieć, o co mu chodzi, z twarzy mężczyzny zniknęły wszelkie ślady emocji, a on poprawił uchwyt na pistolecie i wystrzelił.

Tak po prostu wystrzelił.

*********************

Ychm. Chyba mogę już to napisać. Niespodziewanie ta książka biegnie ku końcowi. I wiecie co? Takiego zakończenia, jakie tu będzie, to nawet ja się nie spodziewałam. Serio.

Szczerze? Podobał mi się ten rozdział. Czuję od niego... Taką świeżość. Wiem, dziwne. No cóż, może to dlatego, że od dawna nie miałam okazji pisać? Pewnie tak. A wam, jak się podobał?

Przykro mi to mówić, ale... Kolejny rozdział może być nie wiem kiedy. Bo tak jakby... No. Wiecie. Wakacje, wyjazdy, obozy. I w sumie słabo wyszło, że w takim momencie, ale... No, potrzymam was w napięciu.

Pozdrowionka!

WildAntka

PS. Jest wśród nas ktoś, kto zna odpowiedź na pytanie Callie?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro