36| Misha nie jest od Michel!
Callie przyjechała dokładnie za pięć dwunasta. (Zauważyliście, jak bardzo ostatnio zwracam uwagę na godzinę? Może to pierwszy krok do bycia ogarniętą osobą). Razem usiadłyśmy na rurach przed dużą stajnią i niecierpliwie patrzyłyśmy w stronę ruchliwego parkingu. Miałyśmy szczęście, że w stajni nie było tłoku i ciocia Susan nie czuła potrzeby zagonienia nas do pracy cięższej, niż zbieranie końskich kup.
– Powinnaś nam otwarcie mówić o takich sprawach, jak przyjazd Elizy – stwierdziła Callie. – A nie, że ja się dowiaduję tego od Merissy, która wyciągnęła informację od Susan, którą łaskawie raczyłaś poinformować.
Spojrzałam na nią ze skruchą. Mimo swoich słów, nie wyglądała na urażoną, czy choćby poruszoną. Lekki wietrzyk powiewał jej krótkimi włosami na wszystkie strony, ale dziewczyna nie zwracała na to uwagi. Ja wręcz przeciwnie – co chwilę wyjmowałam kosmyki włosów z ust, bądź oczu.
– Sorry. Miałam trochę zagmatwany tydzień.
Widziałam, że przez chwilę tłumiła śmiech, ale potem wybuchła nim na całego. Śmiała się tak głośno, że spłoszyła idącego obok kota, a kucyki pasące się paręnaście metrów dalej uniosły zdezorientowane łby.
– Ty serio wcale się nie zmieniasz – poinformowała mnie. – Odkąd poznałyśmy się jako dwulatki, wciąż zachowujesz się tak samo.
Tym razem obrzuciłam ją niezbyt zachwyconym spojrzeniem.
– I co? Powinnam się obrazić? – zapytałam kąśliwie.
W odpowiedzi wzruszyła ramionami.
– Ja tylko stwierdziłam fakt. Spytaj Camila, a z pewnością potwierdzi moje słowa.
No, tym razem pojechała.
– Camil potwierdzi wszystko, nie bacząc, czy jest to prawdą, czy nie – zauważyłam.
Callie spojrzała na mnie szczerze rozbawiona.
– Czyli, że w pięćdziesięciu procentach przypadków potwierdzi prawdę.
– Nie rozumiem na co ci to stwierdzenie.
– Zaczerwieniłaś się.
Te słowa uderzyły we mnie niczym grom. Można czerwienić się podświadomie? Chyba nie, prawda? Zaraz, czemu ja się tak denerwuję?
Szybko przyłożyłam dłonie do policzków, starając się zbadać, czy są cieplejsze, niż zwykle. Podniosłam lekko spłoszony wzrok na przyjaciółkę.
– Serio?
Odpowiedział mi wybuch śmiechu jeszcze głośniejszy niż przed chwilą. Kucyki znowu odwróciły w naszą stronę głowy, a potem urażone odbiegły parę metrów dalej, by cieszyć się spokojem, ciszą i zieloną trawą.
– Wtedy nie – wydukała pomiędzy spazmami śmiechu – ale teraz już tak.
W odpowiedzi lekko walnęłam ją w ramię. Rzeczywiście, teraz czułam, że mam czerwone poliki. Ale to niepodważalnie była wina Callie.
– Zamknij się już – poprosiłam najgrzeczniej, jak tylko potrafiłam w danej chwili.
Zamknęła się, ale raczej nie ze względu na moje słowa. Wbiła wzrok w dwie postacie na parkingu kierujące się w naszą stronę. Jedna z nich była pchana przez drugą na wózku.
– To chyba ona – zauważyła Callie.
Zgodziłam się z nią i razem zaszłyśmy z rur. Spokojnym krokiem ruszyłyśmy w stronę zbliżających się postaci. Z tej odległości mogłam już im się dokładniej przyjrzeć.
Na wózku siedziała młoda kobieta, która zapewne była Elizą. Miała czarne włosy do ramion, łagodnie przechodzące w granatowy odcień na końcówkach. Była ubrana w zwiewną bluzkę i spodnie do kolan. Jedynie wózek świadczył o tym, że jest niepełnosprawna.
Za nią, pchając wózek, szedł wysoki młodzieniec. Rude włosy ułożył na żel – przynajmniej tak sądzę, bo wiatr ich praktycznie nie ruszał. Na sobie miał koszulę z krótkim rękawkiem i długie spodnie. Przez chwilę zastanawiałam się, czy nie jest mu odrobinę za gorąco. Potem jednak mój wzrok powędrował do Callie ubranej w bryczesy i wysokie skarpety i moje obawy zniknęły niczym ciastka z żurawiną, gdy w pobliżu znajduje się Simon.
– Cześć, jestem Misha – przywitałam się, wyciągając dłoń do dziewczyny. Ta mocno ją uścisnęła.
– A ja Eliza. Misha od Michel?
Pokręciłam głową, nie zwracając uwagi na uśmieszek Callie. Zdecydowanie dopisywał jej dziś dobry humor.
– Nie, od Michaela. Długa historia – odparłam zgodnie z prawdą.
Eliza pokiwała głową, udając, że wszystko rozumie i wskazała chłopaka za nią.
– To Ethan. – Na te słowa rudzielec skinął głową i powiedział poważnie:
– Miło mi was poznać. Jestem chłopakiem Elizy. – A potem obrzucił nas takim spojrzeniem, jakby sprawdzał, czy nie mamy żadnych wątpliwości. Ciekawe dlaczego.
– A ja jestem Callie – powiedziała Callie. – Macie ochotę na coś do picia? – I zaprowadziła gości do naszej stajni, zupełnie jakby to ona spędziła cały kwadrans na przygotowywaniu lemoniady.
***
Susan dołączyła do nas jakąś godzinę później. Skończyła już trening, zajęła się Karmelem i nawet zdążyła się przebrać ze spoconych ciuchów. Byłam pod wrażeniem jej zorganizowania.
Po szybkiej prezentacji, skierowałyśmy się na pastwiska. Ponieważ Eliza wcześniej zdążyła odesłać Ethana (który, jak się okazało, panicznie bał się koni), to ja pchałam jej wózek. Na żwirowej drodze trudno byłoby jej jechać samodzielnie. Tak naprawdę, póki co nawet słowem nie musnęłyśmy sprawy koniokradów. Nie ukrywam – byłam z tego faktu zadowolona. Rozmowa toczyła się głównie w tematach zawodów – Susan chłonęła każdą informację, jak gąbka. Z kolei Callie przyciszonym głosem zasypywała mnie mnóstwem ciekawostek o farbowaniu włosów. Chyba zainspirowała ją kolorowa fryzura Elizy. Dzięki temu, dowiedziałam się, że: a) kolor na włosach Elizy to ultramaryna b) na moich włosach też by dobrze wyglądał c) ale ona wolałaby różowe pasemka. Mówiła również o wielu innych rzeczach, ale zapamiętałam tylko te.
– Macie tu niesamowity klimat – zauważyła Eliza, gdy Susan zrobiła krótką przerwę w serii pytań.
– Tak, jest spokojnie i cicho – przyznałam. W tym momencie usłyszałyśmy wysoki pisk. Dochodził z pastwiska, na którym stały kucyki.
– Co tam się dzieje? – zapytałam samą siebie, a zaraz potem razem z Susan i Callie ruszyłyśmy biegiem. Ponieważ pchałam wózek, zostałam z tyłu i dotarłam na pastwisko nieco później, niż moje przyjaciółki. Gdy tylko stanęłam przy płocie, zastałam... niepokojący widok.
Susan przytrzymywała srokatego Gwiazdora za kantar – kucyk tak wierzgał, że było to trudne zadanie – i próbowała go odciągnąć od rozeźlonej Winniczki. Pomiędzy nimi Callie kucała przy siedzącej na ziemi rudowłosej dziewczynce i starała się opanować jej płacz. Nagle zza kilku drzew rosnących z boku pastwiska wyprysła Stokrotka. Kilka metrów za nią, pomachując uwiązem, biegł chłopiec – był cały w czymś-co-mam-nadzieję-że-było-błotem i krzyczał niezadowolony. Callie uniosła wzrok i opadły jej ramiona.
– Robert? Stój! – krzyknęła, wstając i zostawiając na ziemi dziewczynkę, w której zdążyłam rozpoznać Angelikę.
Chłopiec zobaczył Callie, ale zamiast się zastosować się do polecenia dziewczyny, pobiegł w jej stronę.
– Bo ja mam jazdę! A ona nie chce się zatrzymać! – oznajmił, oskarżycielsko wskazując Stokrotkę.
Callie podeszła do niego i stanowczo zabrała mu uwiąz.
– Nie dziwię się – stwierdziła. – Kto ci w ogóle pozwolił po nią przyjść?
– Tak się nie obchodzi z końmi – dodała Susan, podchodząc do nich. Wciąż trzymała Gwiazdora. Następnie odwróciła się w stronę Angeliki i spytała:
– Mogę uwiąz?
Dziewczynka skinęła głową i ostrożnie podeszła do mojej przyjaciółki z kolorowym uwiązem trzymanym w wyciągniętej dłoni. Ta przypięła go do kantara kucyka i skierowała się z nim w stronę bramy.
– Callie, pomóż Robertowi ze Stokrotką – poleciła.
Niezbyt zachwycona blondynka wykonała polecenie i razem z Robertem oraz wciąż zdenerwowanym kucem ruszyła za Susan.
Spojrzałam na Elizę.
– Cisza i spokój, nie? – spytałam, a potem poszłam otworzyć bramę.
*****************************
Dawno, dawno temu, niewiele później od wyginięcia dinozaurów, WildAntka wrzuciła ostatni rozdział.
Nie no, ale tak na poważnie, to serio nie mam prawie na nic czasu. Rozdział niedawno skończony. Podobał się?
Dobra wiadomość: możliwe, że za niedługo wstawię rozdział z artami! Tak, mam już odpowiedni sprzęt (czytaj: telefon, który nie zamula się jeszcze przed włączeniem ekranu).
Pozdrowionka,
WildAntka
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro