34| Butelka i jej skutki
Nie skorzystałam z rady Issy – wiadomość o udawanej randce z Camilem z pewnością nie przeszłaby mi przez gardło. Zamiast tego nakłamałam, że nasza kujonka Wanda świętuje średnią 6.0 na świadectwie. Susan jednym spojrzeniem obrzuciła moje ubranie i pognała po schodach do swojego pokoju. Szybko podążyłam za nią.
Jej dom ma aż dwa piętra, strych i parter. Dziewczyna zajmowała połowę wyremontowanego strychu, druga stała się domowym magazynkiem, czyli służyła do tego, do czego w większości domów służy strych.
– Powinniście zainstalować windę – wykrzyknęłam w górę schodów i podjęłam ostatnią wspinaczkę.
Pokój Susan jest jasny i duży. Przez okna dachowe wpada tu wiele światła, a ściany pomalowano na biało. Na środku stoją cztery jasne fotele i mały szklany stolik. Pod jedną ścianą znajduje się łóżko z ogromnym baldachimem, po drugiej biurko i komoda. Czasami myślę sobie, że ten pokój jest odwrotnością mojego – wiecznie zagraconego, a teraz jeszcze obwieszonego mnóstwem brzydkich ozdób Kai.
Susan pospiesznie przechodziła od szafy do lustra zajmującego pół jednej ściany i przykładała do siebie kolejne ubrania. W końcu zdecydowała się na kanarkową sukienkę i kurtkę dżinsową. Rozpuściła włosy i pospiesznie zawiązała na nich biało-czarną bandankę. Szybko nałożyła pomadkę i psiknęła się perfumem. Wsunęła na stopy buty ze sznurkową podeszwą i już była gotowa. Spojrzałam na zegarek. Dokładnie dziesięć minut.
– Niezła jesteś – mruknęłam. – A masz może kasę na bilety?
***
Spokojnym krokiem weszłyśmy na posesję Wandy. W ogrodzie panowała cisza. Susan zamknęła na chwilę oczy i uśmiechnęła się.
– Zawsze zazdrościłam Wandzie tych ptaków – mruknęła, wsłuchując się w radosne trele.
Wzruszyłam ramionami. Ja raczej zazdrościłam Susan mieszkania dziesięć metrów od stajni. Nie powiedziałam tego jednak głośno.
Wyszłyśmy zza rogu i naszym oczom ukazały się wszystkie stoły, ozdoby i przekąski. Susan szeroko otworzyła oczy.
– Wanda to aby nie przegięła nieco? 6.0 fajna sprawa, ale jednak... – nie dokończyła. Zza ozdobnych różanych klombów wyskoczyła prawie cała nasza klasa z okrzykiem „niespodzianka" i wielkim transparentem z napisem „Sto lat, Susan!". Obydwie patrzyłyśmy na to ze specyficznymi wyrazami twarzy. Mimika Susan powoli zmieniała się ze zszokowano-zaskoczonej na pozytywnie zaskoczoną. Ja z kolei wydęłam wargi, zastanawiając się, kto wpadł na pomysł włażenia w sam środek kolczastych krzewów i jak długo musiał przekonywać do tego resztę klasy.
W końcu Susan się odezwała.
– Jejku... Dziękuję. Jesteście kochani!
Potem zasypali ją rówieśnicy, chcący złożyć życzenia i wręczyć upominek, więc dalsza część jej podziękowań utonęła w ogólnym hałasie.
Poszłam po torebkę z prezentem, który przygotowałam dla przyjaciółki. Gdy wróciłam i stałam, zastanawiając się, jaką taktykę zastosować, aby przepchnąć się przez tłum znajomych, usłyszałam chrząknięcie. Odwróciłam się i dojrzałam Veronicę i Annie. Obydwie wystroiły się tak, że ze spokojem mogły pójść na najbliższe wręczenie Oskarów i przespacerować się po czerwonym dywanie.
– Co? – zapytałam zwięźle, patrząc w oczy Veroniki oprawione eleganckimi oprawkami okularów.
Dziewczyna lubiła, gdy się coś działo. Coś, co według niej było ciekawe, lub śmieszne. Potrafiła kreować takie sytuacje, że miałeś wrażenie, iż jesteś w jakimś filmie. Dla niej dzień bez jakiejś sceny był dniem straconym. Miało to dwie strony. Z jednej w jej towarzystwie działy się naprawdę ciekawe rzeczy, z drugiej dziewczyna lubiła wszystko komplikować.
– Będziemy grać w butelkę, prawda?
Przewróciłam oczami. To było typowe pytanie Veroniki. Nie chciałam się z nią kłócić, więc wskazałam Issę, która stała gdzieś w tłumie.
– Spytaj się Merissy.
Veronica obrzuciła mnie wyniosłym spojrzeniem i skinęła na Annie. Ta wymamrotała coś, ale posłusznie udała się na poszukiwania Issy.
Veronica obróciła się na pięcie – a raczej na obcasie – i powiedziała przez ramię:
– Urodziny bez gry w butelkę, to nie urodziny.
Zabawne, że już dzisiaj słyszałam to zdanie, tylko zamiast gry w butelkę było tam słowo „solenizantka". Odprowadziłam dziewczynę wzrokiem, a potem spojrzałam na Susan. Wokół niej zrobiło się już luźniej, więc podeszłam i mocno ją uścisnęłam.
– Jesteś super – powiedziałam. – Pamiętaj o tym. A z okazji urodzin... Życzę ci spokoju i byś mogła spędzać więcej czasu z rodzicami. Resztę sama dopisz, ja się podpiszę. – Wręczyłam przyjaciółce prezent, a ta podziękowała i jeszcze raz mnie przytuliła. Odeszłam, a moje miejsce zajął Chris z Gryzotkiem na ramieniu. Uśmiechnęłam się na widok miny Susan, a potem usłyszałam radosny okrzyk Lizzy:
– A teraz czas na tort!
***
Gdy już zasłodziłam się dwoma kawałkami tortu, zapchałam babeczkami i opiłam lemoniadą, rozłożyłam się na leżaku. Miałam z niego dobry widok na Milkę i jej zespół, którzy właśnie zaczynali się stroić. To znaczy stroić instrumenty.
– Myślę, że w ciągu ostatniej godziny przytyłaś o dwa kilogramy.
Niechętnie podniosłam wzrok. Nade mną stał mój kochany i taktowny przyjaciel. W ręku trzymał talerzyk pełen ciastek i babeczek. Na policzku miał smugę kremu z tortu. Sprawiał wrażenie zadowolonego.
– Jakiś ty miły – zauważyłam. Niewiele się przejęłam jego uwagą. Często gada głupstwa, uważając, że są zabawne. To chyba wspólna cecha wszystkich chłopców.
– Ale to zrozumiałe, bo wszystko tu jest pyszne – ciągnął, nie zważając na moje słowa. Usiadł na trawie obok mojego leżaka – w pobliżu nie było żadnych innych. Spokojnie wcinał kolejną babeczkę. Po chwili o czymś sobie przypomniał, bo wstał i odbiegł gdzieś. Gdy wrócił, miał w ręku aparat. Wcisnął mi go w dłonie.
– Trzymaj, w końcu jesteś fotografem. Póki co zrobiłem kilka zdjęć przy torcie i wręczaniu prezentów.
Podziękowałam, nie wspominając, że to całe fotografowanie wyleciało mi z głowy. Od kilku dni chyba żyję w jakimś transie. Zapominam połowy rzeczy, które się do mnie mówi i nie kontaktuję ze światem, a czas przelatuje mi przez palce.
Camil z powrotem usiadł na trawie i zaczął się zapychać. Nie mam pojęcia gdzie on to wszystko mieści.
Przymknęłam oczy. Miałam pełny brzuch, zespół Milki właśnie zaczął grać pierwszą piosenkę, a pogoda była wspaniała. Nawet słońce nie świeciło w oczy, bo właśnie zasłoniła je jakaś łaskawa chmura.
Jeszcze nie wspominałam, ale nie jestem osobą, która rozkręca imprezy. Wolę siedzieć na uboczu i spokojnie cieszyć się chwilą. Najzwyczajniej na świecie nie potrafię przez całe przyjęcie pląsać i namawiać innych na gry i zabawy. Jeśli ktoś coś zorganizuje, to z chęcią się przyłączę, ale sama raczej nie wyjdę z inicjatywą. Moim przeciwieństwem jest Merissa. Ona ma w sobie coś, co pozwala jej porywać do tańca wszystkich chłopaków, dosłownie wpychać na parkiet dziewczyny, organizować głupie konkursy i wskakiwać innym na plecy. Najciekawsze jest to, że przychodzi jej to naturalnie. Stoisz sobie spokojnie, pijesz sok, aż tu nagle na twoje plecy wskakuje rozchichotana blondyna, a ty nawet się nie dziwisz, czemu napój nagle znalazł się na twoim ubraniu. Czasem naprawdę jej zazdroszczę tego luzu.
Nagle usłyszałam:
– Hej, papużki, nie czas na spanie!
Poderwałam się jak oparzona. Koło nas stała Veronica. W ręku trzymała butelkę. Obok niej stała lekko nadąsana Callie.
– Nie spałam – odparłam szybko. – Po prostu cieszyłam się pogodą.
– Ja też nie spałem – dodał Camil, podnosząc się z trawnika. – Po prostu delektowałem się ciastkami. Chcecie?
Callie chętnie sięgnęła po jeden z ostatnich smakołyków, a Veronica tylko obrzuciła go zniesmaczonym spojrzeniem.
– Idziemy grać w butelkę – ogłosiła.
Uniosłam brwi. Już się domyśliłam, czemu Callie była lekko nachmurzona. Pewnie Veronica odłożyła jej kalambury na boczny tor i zastąpiła je butelką.
– Ach tak? – zapytałam sarkastycznie. W tej chwili zdecydowanie bardziej wolałam grać w kalambury Callie, niż w butelkę.
Veronica teatralnie wydęła wargi i posłała mi ostre spojrzenie.
– Ach tak. Chodźcie.
W tym momencie zespół Milki skończył grać ostatnią piosenkę i muzycy zeszli ze sceny. Callie popędziła do stanowiska DJ-a i włączyła przygotowaną wcześniej playlistę. Żeby nie było, że nic nie robię, pstryknęłam parę zdjęć. Kilka z nich było całkiem niezłych – przynajmniej moim zdaniem. Na przykład to, na którym uchwyciłam moment przed katastrofą – Zoe przewracającą się na stół z przekąskami, przypadkowo popchnięta przez Liama. Albo to gdzie Gery zakrztusił się colą, a David i Kayla ratowali go, trochę zbyt entuzjastycznie klepiąc w plecy. Gdy pokazałam je Camilowi i Issie, chłopak też był zachwycony, ale moja przyjaciółka nie miała już takiej zadowolonej miny.
W końcu – po długich nawoływaniach i przepychankach – cała nasza klasa usiadła w kółku, nie zważając nawet na marudzenie Rity, że wyglądamy jak przedszkolaki. Patricia położyła na środku tackę, a Veronica uroczyście umieściła na niej butelkę. Uwieczniłam tą chwilę na zdjęciu (i to wcale nie dlatego, że skupiona mina Veroniki jest strasznie śmieszna, wcale).
– Dobra, pierwsza kręci Susan – zarządziła Wanda, uprzedzając Veronicę. Ta prychnęła, ale nie protestowała głośno.
Susan posłusznie zakręciła butelką. Zatrzymała się, wskazując Liama.
– Całujesz, czy oddajesz fant? – zapytała Wanda.
Zamiast odpowiedzieć, Susan cmoknęła Liama w policzek. Nawet udało mi się zrobić dobre zdjęcie. Następnie Liam dał buziaka Lesedi, Lesedi Davidowi, a David oddał swoją czapkę nie chcąc cmokać Annie. Gra toczyła się dalej. Dwa razy wznieśliśmy zgodny okrzyk radości, gdy pocałunki wymieniały nasze klasowe pary – Martin z Patricią i Valentina z Gerym.
Po trzydziestu minutach gry, na środku koła uzbierała się już spora kupka fantów, składająca się głównie z butów, czapek i biżuterii. Wielu chłopaków miało na policzkach ślady szminki, a niektóre osoby siedziały urażone, że ktoś wolał oddać fant, niż je cmoknąć.
Matt zakręcił butelką. Wirowała dość długo, aż w końcu zatrzymała się na mnie. Usłyszałam chichoty – głównie Veroniki i Annie. One śmiały się przy każdej kolejce, co wcześniej może było nawet do zniesienia. Przestało, gdy śmiech miał związek ze mną.
– Buziak, czy fant? – zapytała lekko znudzona Wanda. Była nieoficjalną prowadzącą gry.
Matt odgarnął włosy z czoła i spojrzał w kierunku Issy. Dziewczyna zdawała się nie dostrzegać, że na nią patrzy. Usilnie wpatrywała się w swoje paznokcie, kompletnie go olewając. Lekko zmarszczyłam brwi. Naprawdę żal mi było Matta. To był dobry chłopak, a Issa z jakiś tajemniczych powodów go zbywała. Nagle w mojej głowie pojawiła się myśl, że może coś się między nimi wydarzyło. Jakieś wyznania? Kłótnia? Zapisałam sobie w pamięci, by później dokładnie wypytać przyjaciółkę o całą sprawę.
– Buziak – odparł po zastanowieniu. Merissa nawet nie drgnęła.
Już chciałam nastawić policzek, ale nagle przypomniało mi się, że to jest Matt. Matt, a nie jakiś inny chłopak z naszej klasy. Z nim nigdy nic nie wiadomo.
Słusznie zrobiłam. Chłopak podszedł do mnie i pomógł mi wstać. Następnie dwornie szurnął nogą i cmoknął mnie w dłoń, mówiąc:
– Zwę się Matthew ze Sklepowej Podłogi. Zaszczyt to dla mnie poznać tak zacną panienkę.
Teatralnie dygnęłam, co w spodniach musiało głupio wyglądać, i odparłam z nutą sztucznej arogancji:
– Oczywiście, że to dla ciebie zaszczyt. Zanim zapytasz, już ci zezwalam ustawić się w kolejce „Chcę pogawędzić z lady Michaelą Nieogarniętą". Przed tobą będzie stało tylko parędziesiąt innych chętnych, więc szybko się znów zobaczymy – stwierdziłam poważnie i zadarłam nos.
Skończyliśmy odgrywać scenkę i wróciliśmy na swoje miejsca. Wanda z trochę większym entuzjazmem, niż przed chwilą wskazała mi butelkę. Chyba trochę rozruszaliśmy grę. Od kilku minut nic ciekawego się w niej nie działo.
Mocno zakręciłam butelką. Kręciła się przez kilka sekund i zatrzymała się pomiędzy Issą, a Camilem. Dziewczynie zaświeciły się oczy. Już wiedziałam, co zaraz nastąpi.
Pisk.
Au, moje uszy.
– Issa, ogarnij się – poprosiła Callie, ale do przyjaciółki dołączyły Veronica i Annie.
Wanda rzuciła mi pytające spojrzenie. Zastanawiałam się chwilę. Szybko jednak odrzuciłam opcję oddawania fantu, Camilowi pewnie zrobiłoby się przykro.
– Buziak – powiedziałam, co tylko spotęgowało pisk Issy.
– Ale błagam, nie w policzek – mruknęła Wanda. – To już jest nudne.
Posłałam jej miażdżące spojrzenie, które oczywiście wcale jej nie ruszyło. Wytrzymała je, skutkiem czego to ja pierwsza odwróciłam wzrok.
– Jasne.
Camil siedział obok mnie. Podniosłam się do klęczenia na kolanach, obróciłam się w jego stronę i zrobiłam coś, czego nikt się nie spodziewał. A jeżeli już, to tylko Matt.
Odgarnęłam Camilowi włosy z czoła i to tam go pocałowałam.
Jeśli mam być szczera, to poczułam pewne ciepło w okolicach serca. Ale tylko przez chwilę. Gdy tylko usiadłam z powrotem na trawie, usłyszałam słowa Wandy:
– No nie powiem. Zaskoczyłaś nas.
– Mnie nie – stwierdził Matt.
– A ja znam Mishę, więc spodziewałam się, że nie zrobi tego, czego się spodziewamy, że zrobi – dodała Callie.
Dalsze dyskusje uciął Camil kręcąc butelką. Cmoknął Lizzy, a gra toczyła się dalej już bez większych niespodzianek.
Za to ja z niewiadomych przyczyn wciąż zerkałam na Camila. Posyłałam mu ukradkowe spojrzenia w czasie gry, a także po niej. Coś się zmieniło.
Ale za Chiny nie miałam pojęcia co.
*****************************
Ale lubię to ostatnie zdanie. A nawet dwa ostatnie zdania. Serio.
Dzisiaj taki trochę dłuższy rozdział, mam nadzieję, że się podobał. Chyba... Chyba to jest początek momentów "Casha" jakby to ujęła Issa.
Issa: Masz rację. Dokładnie tak bym to ujęła.
Przedłużam czas zadawania pytań do wywiadu, aby wszyscy ze spokojem zdążyli. Oznacza to tyle, że wywiad pojawi się po świętach. Nie obrazicie się, nie?
Pozdrowionka,
WildAntka
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro