Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

33|Gryzotek, mentosy i poproszę coś na sklerozę

Przyznaję, spodobała mi się fucha dyktatora, jak mnie nazwał Camil, gdy po raz setny kazałam mu poprawić kolorowe reflektory przy stanowisku DJ-a.

Issa z Callie pojawiły się dziesięć minut przez początkiem imprezy. Reszta gości też powoli napływała. Właśnie próbowałam nakłonić Chrisa i Arthura do zostawienia Mentosów i Coli, gdy podeszła do mnie Issa. Chciała o coś zapytać, ale dałam jej znak ręką, by poczekała jeszcze chwilkę. Zdecydowałam się na radykalny krok i wyrwałam paczkę cukierków z rąk Chrisa. W tym momencie z szerokiego rękawa jego bluzy z sykiem wyłoniła się mała główka. Wrzasnęłam jak opętana i odskoczyłam, zapominając o Mentosach.

– Chris! Dlaczego przyniosłeś ze sobą tego węża?

Wzruszył ramionami i pogłaskał Gryzotka po łebku.

– Miał się nudzić w domu, podczas gdy ja bym się bawił?

Zostawiłam temat i odwróciłam się do Merissy. Ta patrzyła na mnie rozbawiona, po chwili jednak uśmiech zniknął z jej twarzy. Chwyciła mnie pod ramię i poprowadziła na bok. Patrzyłam na nią zaskoczona. Rozejrzała się, czy nikt jej nie usłyszy i zapytała cicho:

– Wiesz czemu jeszcze nie ma Susan?

Wzruszyłam ramionami. Nie miałam pojęcia.

– Pewnie się spóźni.

Pokręciła głową.

– Coś ty, to nie w jej stylu. – Miała rację. Susan cieszyła się opinią osoby przychodzącej nawet na luźne spotkania z dziesięciominutowym wyprzedzeniem.

Stałyśmy przez chwilę zastanawiając się nad tym faktem, aż Issa wydała głuchy okrzyk.

– Misha, a ona w ogóle wie, że ma tu przyjść?

Zmarszczyłam brwi. Przez chwilę zastanawiałam się, kto miał zaprosić Susan. Niestety nie mogłam sobie przypomnieć, ale to nic dziwnego, zważając na fakt, że praktycznie nie słuchałam na zebraniu u Merissy.

– Raczej nie dostała błędnego adresu. Od początku było wiadomo, że impreza odbędzie się u Wandy. Wątpię, by... Ten, kto miał ją powiadomić się pomylił. Właśnie, przypomnisz mi kto to miał być? – zapytałam, ale odpowiedziała mi cisza. Issa wpatrywała się we mnie w niemym niedowierzaniu.

– No co? – Nic nie rozumiałam.

– Misha... To ty miałaś przyprowadzić tu Susan. Jak mogłaś zapomnieć! – stopniowo podniosła głos. – Przecież... Urodziny bez solenizantki to nie urodziny! Dziewczyno, ogarnij się trochę!

Wraz z kolejnymi słowami przyjaciółki moje oczy robiły się coraz większe. Jeszcze nie do końca dotarło do mnie, dlaczego się wścieka. Zwabiona hałasem Callie podeszła do nas. Ponieważ jest o wiele bardziej rozgarnięta niż ja, szybko pojęła całą sytuację. Chwyciła mnie za rękę i pociągnęła w stronę wyjścia z posesji Wandy.

– Pojedziesz teraz do Susan. Najprawdopodobniej jest w stajni i głowi się, czemu się do niej nie odzywamy. Autobus przyjeżdża za dwie minuty. Idziesz do Susan i ściągasz ją tutaj, najlepiej, by się nie skapnęła, o co chodzi – tłumaczyła spokojnym głosem. Byłam wdzięczna za to jej opanowanie i racjonalne myślenie.

– Tylko daj jej możliwość przygotowania się – dodała Issa, która szła razem z nami. – Nie będzie się czuła dobrze, jeśli pojawi się tutaj w starym T-shircie i szortach.

Callie skinęła głową.

– Merissa ma rację. Powiedz jej, że...

– Że właśnie Camil zaprosił cię na randkę i zamierzasz to z nami świętować – wtrąciła blondynka z łobuzerskim błyskiem w oku. Z jakiegoś niewyjaśnionego powodu od paru miesięcy próbuje nas ze sobą swatać.

– Coś ty! Nie ma mowy żebym to powiedziała. Zresztą, i tak by nie uwierzyła – stwierdziłam, starając się utrzymać naturalny ton głosu.

Callie stłumiła śmiech i wypchnęła mnie przez furtkę.

– Zrób co chcesz, ale za pół godziny masz tu być razem z nic niepodejrzewającą Susan. Powodzenia.

Przewróciłam oczami, ale pomachałam dziewczynom. Callie pokazała mi uniesione kciuki. Potem odwróciła się i poszła razem z Merissą z powrotem do ogrodu.

Dopiero, gdy podjechał autobus zdałam sobie sprawę, że nie mam torebki, nawet nie wspominając o bilecie.

***

Autobus wypluł mnie na przystanek i odjechał, co najmniej jakby goniło go stado dzikich mustangów. Natychmiast uderzył we mnie podmuch wiatru, a misterna fryzura zrobiona przez mamę szybko zaczęła przypominać kołtun. Niezdarnie próbowałam ogarnąć latające na wszystkie strony kosmyki, a w duchu dziękowałam za tłok w autobusie. Dzięki niemu udało się przejechać drogę z miasta tutaj bez kontroli biletów. Przypomniało mi się, jak śmiałam się z Camilem, że jesteśmy uczciwi. Jeśli to prawda, to Susan jest... Naduczciwa. Bóstwo legalności i przestrzegania zasad. Pamiętam jak w zeszłym roku bała się zmazać tablicę w szkolnej sali, bojąc się, że zniszczy jakiemuś nauczycielowi coś, co przygotował sobie na kolejną lekcję. O wszystko pytała się dwa razy, a zanim cokolwiek zrobiła, upewniała się, że na pewno o to chodziło. Cóż... Z nią jazda na gapę z pewnością nie przejdzie. Chyba będzie musiała postawić bilety.

Spieszyło mi się, ale nie chciałam biec. Zamiast tego szłam, stawiając ogromne kroki i starając się jak najbardziej odbijać od żwirowego podłoża. Jestem pewna, że nasz szkolny wuefista byłby pod wrażaniem, za to mama skarciłaby mnie, że wyglądam jak jakiś pijany słoń. Zawsze kładła duży nacisk na to, by moje kroki były „dziewczęce", ale chyba nie jestem zbyt dobrą uczennicą – jak to określiła: chodzę jak w wojsku.

Gdy dotarłam do stajni, byłam zmęczona, jakbym właśnie skończyła trening na oklep. Wiatr dosłownie wywiał ze mnie wszelkie siły. Dotoczyłam się jednak do budynku mieszkalnego i nacisnęłam dzwonek. Oparłam czoło na drzwiach i zaczerpnęłam kilka głębokich wdechów. W pewnym momencie drzwi otworzyły się, a ja prawie poleciałam na bliskie spotkanie z podłogą – jakby nie patrzeć, już drugie tego dnia.

– Uważaj, Misha – zaśmiała się Susan, patrząc jak próbuję odzyskać równowagę. – I z moim słuchem wszystko w porządku, nie musisz wciąż naciskać dzwonka.

Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że mój palec tkwił na okrągłym guziczku przez cały czas, a zdjęłam go dopiero, gdy straciłam równowagę.

– Sorry. – Podniosłam wzrok i uśmiechnęłam się do przyjaciółki. Zgodnie z przewidywaniami Merissy miała na sobie robocze szorty i lekko sprany T-shirt. – Mogę wejść?

Ponownie się zaśmiała i szerzej otworzyła drzwi.

– Zrobiłam mrożoną herbatę. Napijesz się?

*************************

Hmm... Gdzie te pytanka do wywiadu? *rozgląda się* No nigdzie ich nie ma. Nie bójcie się ich zadawać, serio nie gryzę! A im szybciej zadacie pytanie, tym łatwiej będzie mi się wyrobić do świąt z tym wywiadem. Zresztą... Niektórzy bohaterowie już się niecierpliwią...

Issa: No właśnie, zadawajcie pytania! Nie mogę się doczekać jakiś momentów Casha. Bo będą takie, prawda?

Ja: Zależy od pytań.

Issa: Błagam, niech będą momenty dla Cashy!

Callie: Issa ma rację, zresztą nie mogę się doczekać tych głupich pytań do Camila.

Misha: Albo do Kai.

Kaja: Albo do ciebie.

Camil: Albo do tego gostka, na którego wpadłaś w autobusie.

Kaja: To nie byle jaki gostek.

Camil: Pewnie, że nie byle jaki. Wpadnięty.

Kaja: C.A.M.I.L.

Camil: Tak, to moje imię. Masz rację.

Susan: Przestańcie, zanim zaczniecie. Czytelników odstraszycie. A zresztą to nie będą same głupie pytania. Może będą jakieś głębokie?

Issa: Niczym uczucie Mishy do Camila.

Misha: Aha... Zaraz, co?

Issa: Nic, nic.

Ja: No... Sami widzicie. Kto ma ochotę przyznania Mishy orderu najlepszego organizatora na świecie? Albo pogłaskać Gryzotka?

Pozdrawiam i niecierpliwie czekam na pytanka,

WildAntka

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro