29| Sto procent
Nie licząc Camila, to z Callie znam się najdłużej. Najpierw byłyśmy koleżankami z placu zabaw. Miałyśmy po dwa latka, a Callie mieszkała wtedy z babcią. Jej mama miała problemy zdrowotne i wylądowała w szpitalu, a tata musiał się nią opiekować i zarabiać na rodzinę, więc wysłali córkę do dziadków, którzy mieszkali na obrzeżach miasta. W dodatku na tym samym osiedlu, co ja, chociaż oczywiście o tym nie wiedzieli. Z biegiem czasu zaprzyjaźniłyśmy się i stałyśmy się papużkami nierozłączkami. Jeździłyśmy razem na wycieczki, robiłyśmy występy dla pluszowych misiów i podwieczorki dla lalek. Czasem dołączał do nas Camil, ale raczej wolał bawić się z chłopcami. Chociaż... Do teraz pamiętam, jak na jeden podwieczorek dla zabawek przyszedł z samochodzikiem. Razem z Callie zrobiłyśmy wielką aferę, że auto nie może pić herbaty. Skończyło się interwencją mamy i pójściem na spacer, a sprawa nie została rozstrzygnięta.
Nawet, gdy Callie przeprowadziła się z powrotem do miasta, widywałyśmy się prawie codziennie. Poszłyśmy razem do przedszkola, a następnie do szkoły. Tam poznałyśmy Merissę, a kilka klas później również Susan. Odkąd nasza paczka składała się z ponad dwóch osób, przestałyśmy się Callie tak często spotykać. No wiecie, byłyśmy wszystkie razem. W czwórkę. Czasem brakowało mi tego czasu tylko z Callie, ale szybko przypominałam sobie, że mam teraz aż trzy wspaniałe przyjaciółki i nie powinnam się smucić. Mimo to, pomiędzy Callie a mną wytworzyła się specyficzna więź, która nie objęła Susan i Issy.
Wraz z Camilem stałam przed drzwiami do mieszkania Callie. Znajdowało się na siódmym piętrze, a winda nie działała, więc się trochę zasapaliśmy wchodząc po schodach. Zapukałam. Rozległo się szczekanie Ksawerego, a drzwi otworzyły się po kilkunastu sekundach. Stał w nich niski, mocno zbudowany mężczyzna. Miał starannie przycięte włosy i brodę, a jego błękitne oczy zdawały się ciągle z czegoś kpić. Mężczyzna jedną ręką trzymał drzwi, a drugą przytrzymywał sporych rozmiarów dalmatyńczyka.
– Cześć, wchodźcie – przywitał nas tata mojej przyjaciółki, po czym zawołał w głąb mieszkania: – Callie! Ktoś do ciebie przyszedł!
Dziewczyna wyszła zza jednych drzwi i pomachała nam, byśmy weszli.
Ruszyłam przodem. Z lekkim trudem pokonałam tor przeszkód zrobiony z zabawek Ksawerego – Callie, weź ty to wreszcie posprzątaj! – ale udało się dotrzeć do pokoju przyjaciółki.
– Mam genialny pomysł odnośnie imprezy Susan – powiedziała na wstępie i podeszła do laptopa leżącego na łóżku.
– Nam też miło cię widzieć – mruknęłam i weszłam do pokoju. Nie był duży. Wszystko mieściło się w nim na styk. Szafa, łóżko, biurko, komoda. Wszystkie meble białe i niewielkie. Pachniało tu obiadem sąsiadów z dołu, a gdy ktoś piętro wyżej się przemieszczał, rozlegało się donośne skrzypienie. Te wszystkie rzeczy w połączeniu z mnóstwem kabli i kilkoma elektrycznymi urządzeniami tworzyło doprawdy niepowtarzalny klimat.
Camil usiadł na biurku dziewczyny i z zaciekawieniem zaczął oglądać tablet leżącego na blacie. Włączył go, a gdy okazało się, że jest zabezpieczony hasłem, zaczął wpisywać przypadkowe liczby i litery, próbując je złamać. Od razu mówię: Camil w żadnym wypadku nie nadaje się na hackera.
Klapnęłam na łóżko obok Callie i spojrzałam na ekran laptopa. Dziewczyna wyświetliła tam przeróżne zdjęcia, które łączyła jedna cecha: na każdym była Susan.
– Co ty knujesz? – spytałam.
– Pomyślałam, że można by było zrobić taki konkurs. Wybrałybyśmy kilka zdjęć, a potem inni losowaliby je. Na każdym jest jakaś sytuacja z życia Susan. Mieliby czas, by wymyśleć jak ową sytuację przedstawić samymi ruchami, bez słów. Taka pantomima. A potem Susan dostałaby te zdjęcia i oglądałaby występy. Jej zadanie to odgadnięcie która scena odpowiada jakiemu zdjęciu – wyjaśniła, gestykulując.
Przez chwilę głupio wgapiałam się w ekran.
– Chodzi ci o kalambury? – zapytałam ostrożnie.
Westchnęła przeciągle. Wydawała się być zawiedziona moim entuzjazmem.
– Skoro tak to ujęłaś.
Pokiwałam głową. Jakby nie patrzeć, całkiem niezły pomysł, chociaż jeśli Callie przedstawi jeszcze kilka podobnych, to impreza z okazji szesnastych urodzin zacznie przypominać osiemnastkę.
– Mi pasuje. A po co musiałam tu zaciągnąć Camila? – Myślę, że to było dobre pytanie. Siedział tylko na biurku Callie i bawił się jej tabletem. Zaraz go zablokuje i tyle będzie pożytku z jego obecności.
Dziewczyna uśpiła laptopa.
– Chodzi o Milkę. A właściwie reflektor – odparła.
Uniosłam brwi w niemym zdziwieniu, a Camil przestał się bawić tabletem. Pewnie właśnie ostatecznie go zablokował.
– Rozwiniesz temat?
Callie wstała i wysunęła spod biurka sporych rozmiarów karton. Nie mam pojęcia, jak ona go tam wcisnęła.
– Trzeba to będzie jutro rozłożyć, ale coś się rozkręciło. Mojego tatę, to ja nawet nie chcę prosić o pomoc. Pewnie skleiłby taśmą klejącą i uznał, że po sprawie. Pomożesz? – zwróciła się do Camila.
Ten natychmiast przyskoczył do kartonu i zaczął wyciągać z niego różne metalowe części. Mamrotał coś przy tym niewyraźnie.
Spojrzałam na niego, ale nie byłam ciekawa, co z tego zmajstruje.
– Mogę coś do picia? – zapytałam zamiast tego.
Callie nawet nie uniosła spojrzenia znad części reflektora. Machnęła tylko ręką w stronę drzwi.
– Wiesz gdzie kuchnia, wiesz gdzie szklanki, wiesz gdzie woda i sok. A ja nie wiem, czemu się pytasz – odparła.
Nie byłam zaskoczona jej odpowiedzią. Wstałam i przeszłam nad pochylonymi przyjaciółmi.
– Istnieje coś takiego jak kultura, słyszałaś? – zapytałam żartem. Nie czekając na odpowiedź, ruszyłam w stronę aneksu kuchennego. Szczerze się zdziwiłam, gdy usłyszałam głos Callie:
– U nas w domu nie używa się tego słowa – powiedziała poważnie.
Przewróciłam oczami. Po prostu boki zrywać.
***
– Wróciłam! – zawołałam od progu i szybko zsunęłam buty. Mama z tatą siedzieli przy stole w kuchni i coś szeptali. Na mój widok podnieśli głowy i uśmiechnęli się.
– Cześć! Jesteś głodna? – zapytała mama i wstała z krzesła.
Pokręciłam głową. U Callie zjedliśmy tortillę. Była naprawdę pyszna, chociaż nie rozumiem, jak można ją jeść tylko z kukurydzą, kurczakiem i serem, jak to robi Camil.
– To dobrze.
Zapadła chwilowa cisza. Stałam w wejściu do kuchni i nie bardzo wiedziałam, czy mogę już iść, czy mam jeszcze zostać.
– O której jutro zaczyna się impreza? – w końcu zapytał mnie tata.
– O piętnastej. Kończy się około dwudziestej. Odbierzesz mnie?
Tata przytaknął. Chciał mi coś powiedzieć, czułam to.
– A więc? – ponagliłam go.
– Chciałabyś jutro rano odwiedzić Oksanę, kochanie?
Pytanie mnie powaliło. Sterczałam niczym jeden z dębów w naszej stajni i patrzyłam na niego w zaskoczeniu. Może to nie wróży mi świetlanej przyszłości w zawodzie „starsza siostra", ale prawie zapomniałam o tej całej sprawie z adopcją. No dobra, nie zapomniałam. Po prostu odsunęłam ją na tył głowy, przydzieliłam do folderu „gdzieś w dalekiej przyszłości". A teraz poczułam jakby tata uderzył we mnie gromem. Pytanie mnie dosłownie poraziło.
– No, Misha? Jaka jest twoja odpowiedź? – do mojej świadomości przebił się głos mamy.
Zaczęłam się bawić warkoczem i udawać wyluzowaną.
– Pewnie, z chęcią. Naprawdę chcę ją poznać – powiedziałam i mimo nerwów, to ostatnie zdanie było w stu procentach prawdziwe.
************************
Możecie mi pogratulować. Myślałam, że już wstawiłam ten rozdział (ten i dwa kolejne), więc nic nie publikowałam, pisząc kolejny. Brawo ja!
Jak wam się podoba? Piszcie swoje opinie:D
WildAntka
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro