Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

29| Sto procent

Nie licząc Camila, to z Callie znam się najdłużej. Najpierw byłyśmy koleżankami z placu zabaw. Miałyśmy po dwa latka, a Callie mieszkała wtedy z babcią. Jej mama miała problemy zdrowotne i wylądowała w szpitalu, a tata musiał się nią opiekować i zarabiać na rodzinę, więc wysłali córkę do dziadków, którzy mieszkali na obrzeżach miasta. W dodatku na tym samym osiedlu, co ja, chociaż oczywiście o tym nie wiedzieli. Z biegiem czasu zaprzyjaźniłyśmy się i stałyśmy się papużkami nierozłączkami. Jeździłyśmy razem na wycieczki, robiłyśmy występy dla pluszowych misiów i podwieczorki dla lalek. Czasem dołączał do nas Camil, ale raczej wolał bawić się z chłopcami. Chociaż... Do teraz pamiętam, jak na jeden podwieczorek dla zabawek przyszedł z samochodzikiem. Razem z Callie zrobiłyśmy wielką aferę, że auto nie może pić herbaty. Skończyło się interwencją mamy i pójściem na spacer, a sprawa nie została rozstrzygnięta.

Nawet, gdy Callie przeprowadziła się z powrotem do miasta, widywałyśmy się prawie codziennie. Poszłyśmy razem do przedszkola, a następnie do szkoły. Tam poznałyśmy Merissę, a kilka klas później również Susan. Odkąd nasza paczka składała się z ponad dwóch osób, przestałyśmy się Callie tak często spotykać. No wiecie, byłyśmy wszystkie razem. W czwórkę. Czasem brakowało mi tego czasu tylko z Callie, ale szybko przypominałam sobie, że mam teraz aż trzy wspaniałe przyjaciółki i nie powinnam się smucić. Mimo to, pomiędzy Callie a mną wytworzyła się specyficzna więź, która nie objęła Susan i Issy.

Wraz z Camilem stałam przed drzwiami do mieszkania Callie. Znajdowało się na siódmym piętrze, a winda nie działała, więc się trochę zasapaliśmy wchodząc po schodach. Zapukałam. Rozległo się szczekanie Ksawerego, a drzwi otworzyły się po kilkunastu sekundach. Stał w nich niski, mocno zbudowany mężczyzna. Miał starannie przycięte włosy i brodę, a jego błękitne oczy zdawały się ciągle z czegoś kpić. Mężczyzna jedną ręką trzymał drzwi, a drugą przytrzymywał sporych rozmiarów dalmatyńczyka.

– Cześć, wchodźcie – przywitał nas tata mojej przyjaciółki, po czym zawołał w głąb mieszkania: – Callie! Ktoś do ciebie przyszedł!

Dziewczyna wyszła zza jednych drzwi i pomachała nam, byśmy weszli.

Ruszyłam przodem. Z lekkim trudem pokonałam tor przeszkód zrobiony z zabawek Ksawerego – Callie, weź ty to wreszcie posprzątaj! – ale udało się dotrzeć do pokoju przyjaciółki.

– Mam genialny pomysł odnośnie imprezy Susan – powiedziała na wstępie i podeszła do laptopa leżącego na łóżku.

– Nam też miło cię widzieć – mruknęłam i weszłam do pokoju. Nie był duży. Wszystko mieściło się w nim na styk. Szafa, łóżko, biurko, komoda. Wszystkie meble białe i niewielkie. Pachniało tu obiadem sąsiadów z dołu, a gdy ktoś piętro wyżej się przemieszczał, rozlegało się donośne skrzypienie. Te wszystkie rzeczy w połączeniu z mnóstwem kabli i kilkoma elektrycznymi urządzeniami tworzyło doprawdy niepowtarzalny klimat.

Camil usiadł na biurku dziewczyny i z zaciekawieniem zaczął oglądać tablet leżącego na blacie. Włączył go, a gdy okazało się, że jest zabezpieczony hasłem, zaczął wpisywać przypadkowe liczby i litery, próbując je złamać. Od razu mówię: Camil w żadnym wypadku nie nadaje się na hackera.

Klapnęłam na łóżko obok Callie i spojrzałam na ekran laptopa. Dziewczyna wyświetliła tam przeróżne zdjęcia, które łączyła jedna cecha: na każdym była Susan.

– Co ty knujesz? – spytałam.

– Pomyślałam, że można by było zrobić taki konkurs. Wybrałybyśmy kilka zdjęć, a potem inni losowaliby je. Na każdym jest jakaś sytuacja z życia Susan. Mieliby czas, by wymyśleć jak ową sytuację przedstawić samymi ruchami, bez słów. Taka pantomima. A potem Susan dostałaby te zdjęcia i oglądałaby występy. Jej zadanie to odgadnięcie która scena odpowiada jakiemu zdjęciu – wyjaśniła, gestykulując.

Przez chwilę głupio wgapiałam się w ekran.

– Chodzi ci o kalambury? – zapytałam ostrożnie.

Westchnęła przeciągle. Wydawała się być zawiedziona moim entuzjazmem.

– Skoro tak to ujęłaś.

Pokiwałam głową. Jakby nie patrzeć, całkiem niezły pomysł, chociaż jeśli Callie przedstawi jeszcze kilka podobnych, to impreza z okazji szesnastych urodzin zacznie przypominać osiemnastkę.

– Mi pasuje. A po co musiałam tu zaciągnąć Camila? – Myślę, że to było dobre pytanie. Siedział tylko na biurku Callie i bawił się jej tabletem. Zaraz go zablokuje i tyle będzie pożytku z jego obecności.

Dziewczyna uśpiła laptopa.

– Chodzi o Milkę. A właściwie reflektor – odparła.

Uniosłam brwi w niemym zdziwieniu, a Camil przestał się bawić tabletem. Pewnie właśnie ostatecznie go zablokował.

– Rozwiniesz temat?

Callie wstała i wysunęła spod biurka sporych rozmiarów karton. Nie mam pojęcia, jak ona go tam wcisnęła.

– Trzeba to będzie jutro rozłożyć, ale coś się rozkręciło. Mojego tatę, to ja nawet nie chcę prosić o pomoc. Pewnie skleiłby taśmą klejącą i uznał, że po sprawie. Pomożesz? – zwróciła się do Camila.

Ten natychmiast przyskoczył do kartonu i zaczął wyciągać z niego różne metalowe części. Mamrotał coś przy tym niewyraźnie.

Spojrzałam na niego, ale nie byłam ciekawa, co z tego zmajstruje.

– Mogę coś do picia? – zapytałam zamiast tego.

Callie nawet nie uniosła spojrzenia znad części reflektora. Machnęła tylko ręką w stronę drzwi.

– Wiesz gdzie kuchnia, wiesz gdzie szklanki, wiesz gdzie woda i sok. A ja nie wiem, czemu się pytasz – odparła.

Nie byłam zaskoczona jej odpowiedzią. Wstałam i przeszłam nad pochylonymi przyjaciółmi.

– Istnieje coś takiego jak kultura, słyszałaś? – zapytałam żartem. Nie czekając na odpowiedź, ruszyłam w stronę aneksu kuchennego. Szczerze się zdziwiłam, gdy usłyszałam głos Callie:

– U nas w domu nie używa się tego słowa – powiedziała poważnie.

Przewróciłam oczami. Po prostu boki zrywać.

***

– Wróciłam! – zawołałam od progu i szybko zsunęłam buty. Mama z tatą siedzieli przy stole w kuchni i coś szeptali. Na mój widok podnieśli głowy i uśmiechnęli się.

– Cześć! Jesteś głodna? – zapytała mama i wstała z krzesła.

Pokręciłam głową. U Callie zjedliśmy tortillę. Była naprawdę pyszna, chociaż nie rozumiem, jak można ją jeść tylko z kukurydzą, kurczakiem i serem, jak to robi Camil.

– To dobrze.

Zapadła chwilowa cisza. Stałam w wejściu do kuchni i nie bardzo wiedziałam, czy mogę już iść, czy mam jeszcze zostać.

– O której jutro zaczyna się impreza? – w końcu zapytał mnie tata.

– O piętnastej. Kończy się około dwudziestej. Odbierzesz mnie?

Tata przytaknął. Chciał mi coś powiedzieć, czułam to.

– A więc? – ponagliłam go.

– Chciałabyś jutro rano odwiedzić Oksanę, kochanie?

Pytanie mnie powaliło. Sterczałam niczym jeden z dębów w naszej stajni i patrzyłam na niego w zaskoczeniu. Może to nie wróży mi świetlanej przyszłości w zawodzie „starsza siostra", ale prawie zapomniałam o tej całej sprawie z adopcją. No dobra, nie zapomniałam. Po prostu odsunęłam ją na tył głowy, przydzieliłam do folderu „gdzieś w dalekiej przyszłości". A teraz poczułam jakby tata uderzył we mnie gromem. Pytanie mnie dosłownie poraziło.

– No, Misha? Jaka jest twoja odpowiedź? – do mojej świadomości przebił się głos mamy.

Zaczęłam się bawić warkoczem i udawać wyluzowaną.

– Pewnie, z chęcią. Naprawdę chcę ją poznać – powiedziałam i mimo nerwów, to ostatnie zdanie było w stu procentach prawdziwe.

************************

Możecie mi pogratulować. Myślałam, że już wstawiłam ten rozdział (ten i dwa kolejne), więc nic nie publikowałam, pisząc kolejny. Brawo ja!

Jak wam się podoba? Piszcie swoje opinie:D

WildAntka

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro