28|Zdecydowanie nie mój typ
Liczyłam, że autobus będzie pusty. Okazało się, że chyba więcej osób przyjechało zbyt małymi samochodami, skutkiem czego wszyscy cisnęli się niczym szczotki w skrzynce Nugata (taa, muszę ją kiedyś uporządkować). Razem z Camilem i Kają weszliśmy do pojazdu, starając się stanąć w miarę blisko wyjścia.
– W takim tłoku, to my nie będziemy w stanie wysiąść na naszym przystanku – zauważył Camil, po czym odszedł odbić bilet dla Kai. On i ja mieliśmy okresowe.
– Tu zawsze tak duszno? – zapytała moja kuzynka, starając się przesunąć głowę w stronę okna. Mimo, że było uchylone, niewiele pomagało.
Wydęłam wargi i chwyciłam się gumowej pętli zwisającej z rury przy suficie. Upał, Kaja i brak powietrza strasznie działały mi na nerwy.
– Nie, tylko wtedy, gdy wprowadzi się do nich pół perfumerii – stwierdziłam złośliwie, ale dziewczyna nie załapała aluzji. Może dlatego, że właśnie wtedy autobus gwałtownie zatrzymał się na światłach i kuzynka poleciała do tyłu. Przed upadkiem uratowały ją dwie ręce obwieszone czarnymi rzemieniami.
– Uważaj trochę. Przydaje się.
Kaja podniosła wzrok. Wysoki, chudy chłopak ubrany w ciemne rzeczy. Na koszulce widniała pokrzywiona trupia czaszka. Kilka pasemek czarnych włosów zafarbowane na granatowo, długa grzywka zasłaniająca pół twarzy i kolczyk w nosie. Jej wybawiciel okazał się być typowym rockmanem z seriali dla nastolatek. Przynajmniej z wyglądu.
Kaja była oczarowana.
– Pewnie. Dzięki – wydukała, wgapiając się w jego bladą, wypudrowaną twarz. Jak dla mnie, to ten chłopak mógłby grać w jakimś filmie o bólach dorastania, czy wampirach.
Wtedy podszedł do nas Camil. Chociaż... Źle to ujęłam. On raczej wyłonił się spod torby z zakupami jakiejś tęgiej kobiety.
– Ścisk na maksa – poskarżył się i podsunął mi skasowany bilet pod nos. – Nie jestem pewien, czy się opłacało. W takim tłoku i tak nie dadzą rady sprawdzić biletów.
Uniosłam brwi.
– Opłacało, nie opłacało. I tak byśmy to zrobili, bo jesteśmy uczciwi – zaakcentowałam ostatnie słowo.
Camil już miał coś powiedzieć, gdy odezwał się starszy pan, stojący na prawo od nas:
– Bardzo dobrze, że tak zrobiliście – powiedział i wyjął z kieszeni legitymację konduktora. Camil poczerwieniał, pewnie ze wstydu, chociaż potem zrzucał wszystko na temperaturę, i mruknął coś niewyraźnie.
Jechaliśmy przez chwilę w ciszy, którą przerwała Kaja, przeciskając się w naszą stronę. Nawet nie zauważyłam, że jej przez chwilę nie było. W jej oczach skrzyły się iskierki podekscytowania, a w ręce trzymała skrawek papieru z nabazgranymi kilkoma słowami.
– Nie uwierzysz, Misha – zdawała się w ogóle nie zauważać stojącego obok Camila. – Yiwon, czyli ten chłopak, który mnie uratował, gra na basie w kapeli „Eodum". Są nową bandą muzyczną i grają w takim jednym barze. Patrz, podał mi nawet nazwę i powiedział, że mogę przyjść ich posłuchać!
Sceptycznie spojrzałam na karteczkę. Litery nabazgrane długopisem nie były zbyt czytelne.
– Wesoły... kurczak? – spróbowałam rozszyfrować wiadomość.
Kaja pokiwała głową.
– To tylko przejściowe. Za niedługo będą grali w tym klubie nocnym niedaleko galerii. A potem... Scena! Sława! Reflektory!
Patrzyłam na nią w zdumieniu.
– Dużo ci powiedział. Ciekawe, bo wyglądał raczej na milczka.
Kuzynka machnęła dłonią. Była w euforii.
– Dodał jeszcze, że dobrze mi zrobi posłuchanie prawdy o życiu. Bo to o życiu piszą swoje piosenki – uzupełniła swoją wypowiedź. Obejrzała się rozmarzona przez ramię, ale wysoki chłopak już zniknął. Pewnie wysiadł na ostatnim przystanku. – A ty? – zapytała jeszcze. – Co o nim sądzisz?
Przez chwilę zastanawiałam się nad odpowiedzią.
– Zdecydowanie nie mój typ – stwierdziłam w końcu.
Camil zmarszczył brwi i wreszcie zadał pytanie, na które czekałam od jakiegoś czasu:
– Co właściwie mnie ominęło?
***
Wytoczyliśmy się z autobusu w ostatniej chwili. Drzwi zatrzasnęły się tuż za plecami Camila.
– Myślicie, że gdybym wciąż między nimi był, to kierowca i tak by je zamknął? – zapytał.
Uznałam to za pytanie retoryczne i ruszyłam w kierunku domu. Kaja bez słowa podążyła za mną. Od poznania Yiwona niewiele się odzywała. Większość czasu przeznaczała na wgapianie się w pobazgroloną karteczkę.
– Jutro Issa wyjeżdża do Hiszpanii – powiedziałam, przeglądając SMS-y w telefonie.
– A jutro przypadkiem nie ma imprezy Susan? – przypomniał mi Camil, wkładając ręce do kieszeni.
Skinęłam głową.
– Aha. Nie mylisz się. Issa wyjeżdża wieczorem, samolot ma przed północą.
Camil gwizdnął, zdziwiony.
– Trochę późno.
Wzruszyłam ramionami i wybrałam numer Callie. Wcześniej próbowała się do mnie dodzwonić, ale w autobusowym zgiełku nie usłyszałam dzwonka. Przyjaciółka odebrała po czterech sygnałach.
– Hejka, dzwoniłaś – przywitałam się.
– Wreszcie zauważyłaś – mruknęła Callie. W tle usłyszałam szczekanie Ksawerego – psa dziewczyny. – Mam pewien pomysł, ale musiałabyś do mnie przyjść. Camil też może.
Uniosłam brwi. A po co jej Camil?
– Z jakiegoś konkretnego powodu, czy tak po prostu?
Z słuchawki dobiegł mnie śmiech.
– Takie widzimisię. Teraz jestem na spacerze z Ksawerym, więc nie będę w domu szybciej niż za kwadrans. Do zobaczenia!
********************
Macie śnieg? Bo ja tak i to całe mnóstwo *wewnętrzny pisk radości*, ale jestem przeziębiona i nie mogę z niego korzystać *smętne pociąganie nosem*.
W każdym razie, pozdrawiam i przesyłam śnieg, tym, którzy go nie mają.
WildAntka
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro