Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

28|Zdecydowanie nie mój typ

Liczyłam, że autobus będzie pusty. Okazało się, że chyba więcej osób przyjechało zbyt małymi samochodami, skutkiem czego wszyscy cisnęli się niczym szczotki w skrzynce Nugata (taa, muszę ją kiedyś uporządkować). Razem z Camilem i Kają weszliśmy do pojazdu, starając się stanąć w miarę blisko wyjścia.

– W takim tłoku, to my nie będziemy w stanie wysiąść na naszym przystanku – zauważył Camil, po czym odszedł odbić bilet dla Kai. On i ja mieliśmy okresowe.

– Tu zawsze tak duszno? – zapytała moja kuzynka, starając się przesunąć głowę w stronę okna. Mimo, że było uchylone, niewiele pomagało.

Wydęłam wargi i chwyciłam się gumowej pętli zwisającej z rury przy suficie. Upał, Kaja i brak powietrza strasznie działały mi na nerwy.

– Nie, tylko wtedy, gdy wprowadzi się do nich pół perfumerii – stwierdziłam złośliwie, ale dziewczyna nie załapała aluzji. Może dlatego, że właśnie wtedy autobus gwałtownie zatrzymał się na światłach i kuzynka poleciała do tyłu. Przed upadkiem uratowały ją dwie ręce obwieszone czarnymi rzemieniami.

– Uważaj trochę. Przydaje się.

Kaja podniosła wzrok. Wysoki, chudy chłopak ubrany w ciemne rzeczy. Na koszulce widniała pokrzywiona trupia czaszka. Kilka pasemek czarnych włosów zafarbowane na granatowo, długa grzywka zasłaniająca pół twarzy i kolczyk w nosie. Jej wybawiciel okazał się być typowym rockmanem z seriali dla nastolatek. Przynajmniej z wyglądu.

Kaja była oczarowana.

– Pewnie. Dzięki – wydukała, wgapiając się w jego bladą, wypudrowaną twarz. Jak dla mnie, to ten chłopak mógłby grać w jakimś filmie o bólach dorastania, czy wampirach.

Wtedy podszedł do nas Camil. Chociaż... Źle to ujęłam. On raczej wyłonił się spod torby z zakupami jakiejś tęgiej kobiety.

– Ścisk na maksa – poskarżył się i podsunął mi skasowany bilet pod nos. – Nie jestem pewien, czy się opłacało. W takim tłoku i tak nie dadzą rady sprawdzić biletów.

Uniosłam brwi.

– Opłacało, nie opłacało. I tak byśmy to zrobili, bo jesteśmy uczciwi – zaakcentowałam ostatnie słowo.

Camil już miał coś powiedzieć, gdy odezwał się starszy pan, stojący na prawo od nas:

– Bardzo dobrze, że tak zrobiliście – powiedział i wyjął z kieszeni legitymację konduktora. Camil poczerwieniał, pewnie ze wstydu, chociaż potem zrzucał wszystko na temperaturę, i mruknął coś niewyraźnie.

Jechaliśmy przez chwilę w ciszy, którą przerwała Kaja, przeciskając się w naszą stronę. Nawet nie zauważyłam, że jej przez chwilę nie było. W jej oczach skrzyły się iskierki podekscytowania, a w ręce trzymała skrawek papieru z nabazgranymi kilkoma słowami.

– Nie uwierzysz, Misha – zdawała się w ogóle nie zauważać stojącego obok Camila. – Yiwon, czyli ten chłopak, który mnie uratował, gra na basie w kapeli „Eodum". Są nową bandą muzyczną i grają w takim jednym barze. Patrz, podał mi nawet nazwę i powiedział, że mogę przyjść ich posłuchać!

Sceptycznie spojrzałam na karteczkę. Litery nabazgrane długopisem nie były zbyt czytelne.

– Wesoły... kurczak? – spróbowałam rozszyfrować wiadomość.

Kaja pokiwała głową.

– To tylko przejściowe. Za niedługo będą grali w tym klubie nocnym niedaleko galerii. A potem... Scena! Sława! Reflektory!

Patrzyłam na nią w zdumieniu.

– Dużo ci powiedział. Ciekawe, bo wyglądał raczej na milczka.

Kuzynka machnęła dłonią. Była w euforii.

– Dodał jeszcze, że dobrze mi zrobi posłuchanie prawdy o życiu. Bo to o życiu piszą swoje piosenki – uzupełniła swoją wypowiedź. Obejrzała się rozmarzona przez ramię, ale wysoki chłopak już zniknął. Pewnie wysiadł na ostatnim przystanku. – A ty? – zapytała jeszcze. – Co o nim sądzisz?

Przez chwilę zastanawiałam się nad odpowiedzią.

– Zdecydowanie nie mój typ – stwierdziłam w końcu.

Camil zmarszczył brwi i wreszcie zadał pytanie, na które czekałam od jakiegoś czasu:

– Co właściwie mnie ominęło?

***

Wytoczyliśmy się z autobusu w ostatniej chwili. Drzwi zatrzasnęły się tuż za plecami Camila.

– Myślicie, że gdybym wciąż między nimi był, to kierowca i tak by je zamknął? – zapytał.

Uznałam to za pytanie retoryczne i ruszyłam w kierunku domu. Kaja bez słowa podążyła za mną. Od poznania Yiwona niewiele się odzywała. Większość czasu przeznaczała na wgapianie się w pobazgroloną karteczkę.

– Jutro Issa wyjeżdża do Hiszpanii – powiedziałam, przeglądając SMS-y w telefonie.

– A jutro przypadkiem nie ma imprezy Susan? – przypomniał mi Camil, wkładając ręce do kieszeni.

Skinęłam głową.

– Aha. Nie mylisz się. Issa wyjeżdża wieczorem, samolot ma przed północą.

Camil gwizdnął, zdziwiony.

– Trochę późno.

Wzruszyłam ramionami i wybrałam numer Callie. Wcześniej próbowała się do mnie dodzwonić, ale w autobusowym zgiełku nie usłyszałam dzwonka. Przyjaciółka odebrała po czterech sygnałach.

– Hejka, dzwoniłaś – przywitałam się.

Wreszcie zauważyłaś – mruknęła Callie. W tle usłyszałam szczekanie Ksawerego – psa dziewczyny. – Mam pewien pomysł, ale musiałabyś do mnie przyjść. Camil też może.

Uniosłam brwi. A po co jej Camil?

– Z jakiegoś konkretnego powodu, czy tak po prostu?

Z słuchawki dobiegł mnie śmiech.

Takie widzimisię. Teraz jestem na spacerze z Ksawerym, więc nie będę w domu szybciej niż za kwadrans. Do zobaczenia!

********************

Macie śnieg? Bo ja tak i to całe mnóstwo *wewnętrzny pisk radości*, ale jestem przeziębiona i nie mogę z niego korzystać *smętne pociąganie nosem*.

W każdym razie, pozdrawiam i przesyłam śnieg, tym, którzy go nie mają.

WildAntka


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro