Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

27|Hurra, hurra! Hip, hip!

Moja mama postawiła sobie wyzwanie, że zrobi pyszne domowe pierogi z jagodami. Zagoniła mnie i Kaję do pomocy. Tak więc, siedziałam przy stole kuchennym i pomagałam je lepić. Pamiętając moją ostatnią przygodę z tymi kluskami, byłam naprawdę ciekawa, czy obiad będzie jadalny.

Wzięłam do ręki kółeczko z ciasta, które wycięła Kaja i nałożyłam do niego trochę jagód wymieszanych z bułką tartą. Kilka owoców mi wypadło i potoczyło się po stole, zostawiając za sobą ciemny ślad.

– Misha, skup się – skarciła mnie mama, zabierając porcję zlepionych już pierogów, by wrzucić je do garnka z wrzącą wodą.

– Sorki – powiedziałam szybko i skleiłam brzegi pieroga. Po zrobieniu kilkudziesięciu, doszłam do wprawy.

Mama zmarszczyła brwi, zastanawiając się, czy skarcić mnie za używanie potocznego języka, a Kaja sięgnęła po wałek, by rozwałkować kolejną porcję surowego ciasta. Była niecodziennie spokojna. Ciekawe czy to efekt monotonnej pracy, czy czegoś innego?

– Jutro chcę pojechać do galerii po buty. Jeśli macie ochotę, możecie pojechać ze mną. Kupimy prezent dla Susan – zaproponowała po chwili mama.

Niepewnie zerknęłam na Kaję. Niekoniecznie chciałam jechać na zakupy z kuzynką, dla której sklepy to drugi dom.

Dziewczyna otarła nos, pozostawiając na nim biały ślad mąki. Nie zwróciła na niego uwagi. Tak samo jak na ślady tego proszku na starym fartuchu mamy, który założyła bez marudzenia.

– Jeśli Misha się zgodzi, to z chęcią pojadę, ciociu – powiedziała.

Wytrzeszczyłam oczy. Jagody, które właśnie nakładałam, potoczyły się po stole. To było chyba najuprzejmiejsze zdanie wypowiedziane przez Kaję odkąd tu przyjechała. Szybko policzyłam w myślach i z zaskoczeniem stwierdziłam, że jest u nas prawie tydzień. Nieźle. Całe sześć dni z Kają i jeszcze żadnych strat w ludziach. Pogratulowałam sobie opanowania i stalowych nerwów, a potem dokończyłam lepić pieroga.

– No dobrze – zgodziłam się na propozycję mamy. Wyszłabym na totalnego gbura, gdybym zabroniła kuzynce jechać z nami. Zwłaszcza po tej jej uprzejmej odpowiedzi.

– Cudownie – stwierdziła mama i zamieszała pierogi w garnku.

Rzuciłam Kai przewlekłe spojrzenie. Dziewczyna wciąż pracowała z niewinną miną. Coś mi się nie zgadzało. Moja kuzynka nie była osobą, która posłusznie wypełnia powierzone zadania. Zazwyczaj wykłóca się ze wszystkimi i co chwilę ciska w innych kąśliwymi komentarzami. Zmarszczyłam brwi. Albo Kaja coś knuła, albo może... Zaczęła się zmieniać?

***

Skończyło się na wesołym autobusie, jak to zgrabnie ujął Camil.

W poniedziałkowe południe, Mama stwierdziła, że pojedziemy razem z ciocią Edytą, która z kolei zaciągnęła ze sobą syna. Z trudem wpakowaliśmy się do czerwonego malucha należącego do rodziny Camila. Naprawdę, nie mam pojęcia jakim cudem ten fiat jeszcze jeździ. Jakoś tak wypadło, że to ja cisnęłam się na środkowym siedzeniu. Z lewej strony opierał się na mnie Camil, a z prawej Kaja. Znowu zaczęła marudzić i burczeć pod nosem, więc odetchnęłam z ulgą. Chyba nikt jej nie podmienił na maszynę.

Ciocia Edyta z dumą usiadła przed kierownicą. Moja mama zajęła miejsce pasażera. Na kolanach trzymała dwie duże torebki – swoją i cioci – ale nie przeszkadzało jej to w śpiewaniu przebojów z lat osiemdziesiątych. Prym wiodła piosenka „Gdzie się podziały tamte prywatki". Zaraz po niej, na drugim miejscu znajdowało się „Jesteś lekiem na całe zło" Krystyny Prońko. Nasze kochane, dojrzałe i dorosłe mamy wyły tak głośno, że bałam się o szyby malucha. Chyba zapomniały gdzie są, bo zachowywały się jak na dyskotece. Całe szczęście, że był korek i staliśmy praktycznie w miejscu. Wątpię, by w obecnym stanie ciocia potrafiła kierować samochodem, nie wjeżdżając w najbliższy znak drogowy.

Kaja zajęła się pisaniem z koleżanką, a Camil majstrował przy czymś, co przypominało połączenie ośmiornicy, helikoptera i saksofonu. Pewnie to nad tym pracował zanim ciocia wyciągnęła go z domu, więc teraz wciąż się tym zajmował. Przynajmniej nie tracił czasu, jak ja. Trzymałam w rękach jego podręczny plecak z narzędziami i wsłuchiwałam się w przeboje naszych mam. Co jakiś czas, mój przyjaciel opowiadał mi o swoim urządzeniu, ale nie byłam zainteresowana. Jednym słowem: nuuuda.

– Tak jak mówiłem, trzeba tylko dokręcić i będzie można napełniać. A te styki wystarczy podłączyć tutaj. Dasz mi tamten śrubokręt? Żółty. Dzięki. Wracając, jeśli nie dokręcę dokładnie, to... – tak mniej-więcej brzmiał jego wywód. Nie udało mi się nawet wywnioskować, czym ma być ta tajemnicza maszyna. Nazwałam ją ośmiofonem.

Po długiej jeździe dotarliśmy do galerii. Mamy entuzjastycznie wyszły z auta. Pozowały przy tym jakby były na pokazie mody. Serio, brakowało im tylko okularów słonecznych, zwiewnych sukienek i mogłyby grać w reklamie... Czerwonych fiatów.

Nasza trójka nie wyszła z takim wdziękiem. Wygramoliliśmy się z samochodu z gracją słonia w składzie porcelany. Dodatkowo, ja zahaczyłam o coś stopą i runęłam jak długa na beton.

– Uważaj na plecak – usłyszałam Camila. No tak, wciąż trzymałam jego własność.

– A może byś tak martwił się o mnie, a nie o przedmiot martwy? – zaproponowałam kąśliwie, wciąż siedząc na ziemi.

Zaśmiał się, jakbym opowiedziała jakiś żart.

– No tak. W końcu ty – jak najbardziej żywa osoba – zleciałaś z wysokości najwyżej pół metra na beton i wcale nie zamortyzowałaś upadku moim plecakiem. Jesteś strasznie poszkodowana i natychmiast potrzebujesz pomocy lekarskiej. Tylko trudno mi zadzwonić po karetkę, bo mój telefon jest w tym przedmiocie martwym, jak to pięknie nazwałaś – mówiąc to, jednak wyciągnął w moją stronę rękę i przesadnie kulturalnie pomógł mi wstać.

Otrzepałam się z pyłu i spojrzałam na niego kpiąco.

– Ale z ciebie błazen – zauważyłam.

***

– Nie jestem pewna. Może lepsza byłaby czarna? – zasugerowałam, mierząc wzrokiem dwie kosmetyczki. Jedna była różowa, a druga właśnie czarna.

– Nie znam się na takich sprawach, ale ładniejsza jest czerwona – stwierdził Camil.

Obrzuciłam go niedowierzającym spojrzeniem. Czy wszyscy chłopcy mają problem z rozróżnianiem kolorów?

– To jest różowy, drogi przyjacielu – poinformowałam go łaskawie.

– Oczywiście, że lepsza byłaby czarna – dodała swoje trzy grosze Kaja. To zdanie przesądziło o mojej decyzji.

Odłożyłam jedną z kosmetyczek na półkę i odwróciłam się.

– W takim razie, biorę różową.

Ruszyliśmy dalej alejką. Wrzuciłam prezent dla Susan do koszyka, który niósł Camil. W środku były już: koszulka z rysunkiem szyszki i napisem „Największa szycha w mieście", ołówek rozmiar XXXL oraz złoty kapelusz z wielkim, świecącym „Happy Birthday!" dyndającym na sprężynkach niczym osobliwa aureola. Zgadnijcie, kto włożył tam te rzeczy.

– Ile mamy jeszcze czasu? – zapytał Camil, przekładając koszyk do drugiej ręki.

Spojrzałam na zegarek. Razem z mamami umówiliśmy się w kawiarni „Fajne Babeczki" za godzinę. Postanowiłam jednak utrudnić życie chłopakowi.

– Dwa kwadranse, czternaście minut i dziewięćset sześćdziesiąt sekund – odparłam, mając nadzieję, że nie pomyliłam się w szybkich obliczeniach.

Chłopak zrobił absurdalną minę, a jego mózg prawie wybuchł, przetwarzając informacje. Kaja wybuchła śmiechem.

– Chodźmy jeszcze kupić jakieś słodycze – powiedziałam i skręciłam w alejkę z przekąskami. – W końcu mamy mnóstwo czasu.

***

Wydaje się, że zapakowanie zakupów do bagażnika to prosta sprawa. Jak w tych żartach. Jak załadować samochód? Otwórz bagażnik, chwyć zakupy, włóż zakupy i zamknij bagażnik. Chyba, że jest to bagażnik fiata 126. Wtedy sprawa się komplikuje. Właśnie takie myśli przelatywały mi przez głowę, gdy razem z resztą naszej „wycieczki" staliśmy na parkingu i staraliśmy się wykombinować, jak by tu wcisnąć nasze sprawunki do środka malucha.

– Może przywiążemy je na dachu? – zaproponował Camil.

– Prędzej wy pojedziecie autobusem – kwaśno stwierdziła jego mama. Nie była zadowolona, że jej ukochany samochodzik jest za mały.

– W sumie nie taki zły pomysł – stwierdziła moja mama, jakby oceniając miejsce, które zyskają. – Wtedy powinniśmy się zmieścić.

Nie mogłam uwierzyć, że tak nas wyganiają. Nie poznawałam swojej rodzicielki, po prostu!

– Nie możesz najpierw mnie ciągnąć na zakupy, a teraz kazać wracać autobusem – zauważył Camil, przybierając buntowniczą pozę.

– Właśnie – poparłam go, teatralnie wydymając wargi.

Wtem poczułam klepnięcie w plecy. Odwróciłam się i z niedowierzaniem zauważyłam uśmiechniętą Kaję.

– Co wy, nie róbcie scen. Markotne miny do kieszeni i szorujemy na przystanek!

Słysząc to, prawie się zakrztusiłam. To najmniej kajowe słowa, jakie kiedykolwiek słyszałam! Nie miałam pojęcia, o co chodziło kuzynce. Dlaczego zaczęła się podlizywać? Co się dzieje?

Niestety, nikt mi nie udzielił odpowiedzi, więc westchnęłam i obróciłam się na pięcie.

– A więc szorujmy na ten przystanek. Hurra, hurra, hip, hip, czy jakoś tak – mruknęłam bez entuzjazmu.

Camil wzruszył ramionami i poszedł za mną. Kaja pożegnała się z naszymi mamami i także mnie dogoniła.

– Ale będzie fajnie, nie? – zapytała, jakby nigdy wcześniej nie jechała autobusem.

Obrzuciłam ją ciężkim spojrzeniem.

– Przecież mówiłam – przypomniałam jej – hurra, hurra. Hip, hip.

************************

Oto rozdział! Hurra, hurra! Hip, hip! (Tja, mój nowy okrzyk radości. Prawa autorskie należą do pewnej irytującej Szynszyli). Nie jestem pewna, czy pojawi się rozdział świąteczny. Jeśli tak, to możliwe, że trochę po świętach. To jest definitywny przykład braku czasu.

Jakieś teorie, co się dzieje z Kają?

Aaa, właśnie! Czas na chamską reklamę! Niedawno na swoim profilu opublikowałam "Dziennik Obozu Herosów". Nie dajcie się zmylić tytułowi, na który nie miałam pomysłu. Jest to opowiadanie na podstawie serii "Percy Jackson i bogowie olimpijscy" Riordana. Osobiście, jestem z tego opowiadania bardzo zadowolona i myślę, że wam też się spodoba. Chcecie krótkie streszczenie? Nie? I tak je dostaniecie. Oto ono: biblioteka, miotełka od kurzu, yeti, "Pan Tadeusz", paprotka, dziwne uznania, kwiatki i dwie lekko szurnięte bohaterki. Serdecznie zapraszam.

WildAntka


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro