Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

23| Tobie też podesłać maila o grenlandzkiej kukurydzy?

Siedzieliśmy na schodkach prowadzących na ganek domku i popijaliśmy wodę z cytryną. Ostatnia paczka żurawinowych ciastek zniknęła w błyskawicznym tempie – głównie za sprawą Simona. Po dziesięciu minutach dołączyła do nas Issa. Była trochę mokra, bo właśnie skończyła myć Pistację, ale nie zaszkodziło to jej urodzie. Kiedy zauważyła, że razem z nami siedzi Simon zarumieniła się lekko, a to tylko dodało jej uroku. Weszła na chwilę do domku, by nalać sobie wody i zapewne ogarnąć włosy, po czym zajęła miejsce koło brata Susan i włączyła się w naszą rozmowę o zawodach.

– Więc mówisz, że macie szansę na podium, tak?

Susan wzruszyła ramionami.

– No... Powiedzmy. Byłoby super, nie? Gdyby udało nam się dostać nagrodę pieniężną, moglibyśmy się dorzucić do odbudowy ujeżdżalni – stwierdziła.

– Eee... Z tą ujeżdżalnią, to jest taka sprawa – Simon nieznacznie się skrzywił. Wyglądał tak, jakby chciał przerwać wypowiedź, ale nasze palące spojrzenia przekonały go do kontynuacji. – Ciocia pokazała mi rano kilka rachunków. Niektóre liczby znacząco się powiększyły. Dodatkowo jeden ze sponsorów sierpniowych zawodów się wycofał i musimy dołożyć. A, i jeszcze...

– Stop – Susan przerwała mu w połowie zdania. W jej oczach czaił się niepokój, podobnie zresztą jak w moich i Issy. – Chcesz powiedzieć, że nie odbudujemy ujeżdżalni?

Przełknęłam ślinę. To byłby cios w plecy. To miejsce wiele dla nas znaczyło, a teraz przechodziłyśmy przez wiele zmian. Gdyby zniknęło... Nie, to byłoby zdecydowanie za dużo.

Simon pokręcił głową.

– Niezupełnie. Po prostu... Odbudujemy później. No wiesz, nie teraz.

Dziewczyna zmarszczyła gniewnie brwi. Wszelkie emocje, które odczuwała, skumulowały się w wybuchu złości. Simon musiał żałować, że zaczął temat.

– Przecież wiem co znaczy „później"! Nie tłumacz mi tego jak małemu dziecku! Lepiej mów, o co dokładnie chodzi! Jakie rachunki? Jaki sponsor, do jasnej...

Zacisnęłam wargi. Zapowiadała się bezsensowna kłótnia, a ja nie miałam ochoty w niej uczestniczyć. Pewnie, nie spodobały mi się informacje o braku funduszy na odbudowę hali, ale to była niczyja wina. A już z pewnością nie Simona. Wstałam i podniosłam puste opakowanie po ciastkach. Issa także się podniosła, zabierając przy okazji puste szklanki.

– Idziemy pozmywać – powiedziała w naszym imieniu i pospiesznie zniknęła w domku. Zrobiłam to samo.

***

Zmywanie czterech szklanek nie jest pracochłonnym zajęciem. Kiedy się o tym przekonałyśmy, usiadłyśmy przy stole i nie miałyśmy pomysłu, co robić dalej.

– Jakieś plany na wakacje? – zapytała Issa, bawiąc się długopisem, który leżał na stole. Turlała go tam i z powrotem, a po chwili przetoczyła go do mnie.

– Na razie Kaja, a potem tata ma trzydniowy wyjazd z tego swojego klubu miłośników i skutecznych tępicieli karaluchów. A może to był klub fanów i zapalczywych poszukiwaczy pluskiew? No nie wiem, jakoś tak. – Odturlałam długopis do przyjaciółki. – W każdym razie, jedziemy tam całą rodziną.

Issa uniosła brwi.

– Rodzinne tępienie rybików? – zapytała żartem. Chyba mi nie dowierzała.

– Mam nadzieję, że tylko tata będzie się zajmował owadami – odparłam poważnie. Tak naprawdę, miałam wiele wątpliwości co do tego wyjazdu. Właściwie, kto o zdrowych zmysłach by nie miał? Coś czego organizatorem jest klub złożony z ludzi, których fascynują robale i żółte gumowe rękawice, nie może być normalne. Mimo wszystko, pokładałam w tym wyjeździe nadzieję. Może przez te trzy dni będę normalną dziewczyną z normalnej rodziny niemającą żadnych problemów ze złodziejami, rodzeństwem, czy końskimi kopytami. Nawet jeśli kosztem tego będą godziny spędzone na tropieniu mrówek.

– A ty? – zwróciłam się do niej.

Odgarnęła włosy z czoła i rzuciła spojrzenie w stronę drzwi, zza których wciąż dochodziły odgłosy kłótni między rodzeństwem.

– Za cztery dni wylatujemy ze znajomymi do Hiszpanii – powiedziała z lekkim wahaniem.

Przyglądałam się jej zaskoczona.

– I dopiero teraz mówisz? O tym, że Callie wyjeżdża do Niemiec słyszymy od miesiąca, a to dopiero za dwa tygodnie. A ty lecisz do Hiszpanii i mówisz nam cztery dni wcześniej?

Chwyciła długopis i przez chwilę ważyła go w dłoni.

– Jakoś nie było okazji – stwierdziła. Nie jestem pewna, o co jej chodziło. Powinna wariować ze szczęścia. Wakacje w pięknej Hiszpanii? Ja gadałabym o tym jak katarynka, nakręcona już dwa miesiące przed wyjazdem. Twarz Issy wyrażała zakłopotanie. Jakby nie chciała jechać.

Nabrałam głęboki wdech, by wygłosić niezwykle błyskotliwą i motywacyjną uwagę, ale dziewczyna mnie uprzedziła.

– Ale do wtorku jeszcze daleko – zupełnie zmieniła ton i uśmiechnęła się łobuzersko. – Mamy dla siebie całe trzy dni. Musimy się też naradzić w sprawie uro... Urodzaju, o którym mówiłaś. To niezwykle interesujące, wiesz?

Przyglądałam się jej w niezrozumieniu. Dopiero po chwili usłyszałam, że kłócące się głosy ucichły. W zamian, rozlegało się skrzypienie drzwi, jakby ktoś nie mógł się zdecydować, czy wejść, czy nie. Natychmiast pojęłam grę Merissy.

– No, przecież inaczej bym ci o nim nie opowiadała. Trudno w to uwierzyć, ale cała... Grenlandia obrosła nagle kukurydzą! – zaczęłam zmyślać. Dla większego efektu machnęłam rękami, by pokazać jakie ogromne były te grenlandzkie plony. Teraz, gdy już jest po fakcie, mogę przyznać, że nie była to najbłyskotliwsza wypowiedź.

– Podeślesz mi jutro te artykuły, z których się o tym dowiedziałaś? – zapytała. Drzwi w końcu się otwarły i do stołu dosiadła się Susan. Wyglądała na bardzo zaciekawioną naszą rozmową, ale się nie odzywała. – Będę czekać o dwunastej. I prześlę je Callie. Ona też jest zainteresowana tą... Grenlandzką kukurydzą.

Uśmiechnęłam się nerwowo, próbując zrozumieć, o co jej chodziło. Zauważyła moją głupią minę, bo pochyliła się nad stołem i położyła mi rękę na ramieniu.

– Będę czekać o dwunastej. Jutro. Południe. Ja. Czekam. I Callie też.

Pokiwałam głową.

– Spoko. Mail o kukurydzy. Z Grenlandii. Załapałam – powiedziałam, chcąc zakończyć dziwną rozmowę.

W końcu, Susan nie wytrzymała.

– Dziewczyny, to jakiś szyfr? O czym wy mówicie? – zapytała. Zachowywała się zupełnie normalnie – pewnie kłótnia skończyła się rozejmem. Naprawdę cieszyłam się z tego powodu.

– O kukurydzy z Grenlandii. Nie słyszałaś? – udałam zdziwienie. Trzeba wymyślić jakąś błyskotliwą odpowiedź, Misha, myśl! – Tobie też podesłać ten artykuł? – Ha! Perfekcyjne wyjście z sytuacji, prawda?

Uniosła brwi.

– Czemu nie. Ale, czy wy na serio...

– Słyszałaś, że Issa jedzie do Hiszpanii? – przerwałam jej, nim zdążyła zadać kolejne pytanie. Naprawdę, nie chciałam dalej się pogrążać.

– Do jakiej Hiszpanii? I kto? – W drzwiach pojawiła się Callie. Miała na sobie strój do jazdy, a w ręce trzymała toczek.

Zanim zdążyłam stwierdzić, że znam tylko jedną Hiszpanię, Merissa poderwała się od stołu.

– O nie! Na śmierć zapomniałam! Mamy jazdę! – krzyknęła i zaczęła poszukiwania toczka i rękawiczek jeździeckich.

– Przyszłam się upewnić, że nie zapomniałaś – stwierdziła Callie i sięgnęła po coś, co leżało na półce nad wieszakami na kurtki. – Tego szukasz? – zapytała, wyciągając rękę z własnością przyjaciółki. Ta spojrzała na nią jak na zbawienie i obydwie wybiegły z hałasem.

– Muszę iść ścielić boksy. Pomożesz? – Susan posłała mi pytające spojrzenie.

Skinęłam głową. Przypomniało mi się, że wciąż nie powiedziałam jej o przyjeździe Elizy.

– Jasne. Przy okazji pogadamy. Muszę cię o kilka rzeczy spytać – stwierdziłam i wstałam. Dziewczyna także się podniosła.

– Na przykład o sposoby hodowania zboża na Grenlandii? – Uśmiechnęła się żartobliwie.

Przewróciłam oczami.

– Tak. Między innymi.

***********

Oto kolejny rozdział. Chcę wam powiedzieć/napisać, że już zaczęłam pisać wywiad z bohaterami, więc za niedługo może się pojawić. A za niecały miesiąc będzie rok mojego bycia na Wattpadzie! Może jakiś special? Podawajcie pomysły. Więcej nie będę was zanudzać, wracam do wywiadu:)

Pozdrawiam,

WildAntka

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro