23| Tobie też podesłać maila o grenlandzkiej kukurydzy?
Siedzieliśmy na schodkach prowadzących na ganek domku i popijaliśmy wodę z cytryną. Ostatnia paczka żurawinowych ciastek zniknęła w błyskawicznym tempie – głównie za sprawą Simona. Po dziesięciu minutach dołączyła do nas Issa. Była trochę mokra, bo właśnie skończyła myć Pistację, ale nie zaszkodziło to jej urodzie. Kiedy zauważyła, że razem z nami siedzi Simon zarumieniła się lekko, a to tylko dodało jej uroku. Weszła na chwilę do domku, by nalać sobie wody i zapewne ogarnąć włosy, po czym zajęła miejsce koło brata Susan i włączyła się w naszą rozmowę o zawodach.
– Więc mówisz, że macie szansę na podium, tak?
Susan wzruszyła ramionami.
– No... Powiedzmy. Byłoby super, nie? Gdyby udało nam się dostać nagrodę pieniężną, moglibyśmy się dorzucić do odbudowy ujeżdżalni – stwierdziła.
– Eee... Z tą ujeżdżalnią, to jest taka sprawa – Simon nieznacznie się skrzywił. Wyglądał tak, jakby chciał przerwać wypowiedź, ale nasze palące spojrzenia przekonały go do kontynuacji. – Ciocia pokazała mi rano kilka rachunków. Niektóre liczby znacząco się powiększyły. Dodatkowo jeden ze sponsorów sierpniowych zawodów się wycofał i musimy dołożyć. A, i jeszcze...
– Stop – Susan przerwała mu w połowie zdania. W jej oczach czaił się niepokój, podobnie zresztą jak w moich i Issy. – Chcesz powiedzieć, że nie odbudujemy ujeżdżalni?
Przełknęłam ślinę. To byłby cios w plecy. To miejsce wiele dla nas znaczyło, a teraz przechodziłyśmy przez wiele zmian. Gdyby zniknęło... Nie, to byłoby zdecydowanie za dużo.
Simon pokręcił głową.
– Niezupełnie. Po prostu... Odbudujemy później. No wiesz, nie teraz.
Dziewczyna zmarszczyła gniewnie brwi. Wszelkie emocje, które odczuwała, skumulowały się w wybuchu złości. Simon musiał żałować, że zaczął temat.
– Przecież wiem co znaczy „później"! Nie tłumacz mi tego jak małemu dziecku! Lepiej mów, o co dokładnie chodzi! Jakie rachunki? Jaki sponsor, do jasnej...
Zacisnęłam wargi. Zapowiadała się bezsensowna kłótnia, a ja nie miałam ochoty w niej uczestniczyć. Pewnie, nie spodobały mi się informacje o braku funduszy na odbudowę hali, ale to była niczyja wina. A już z pewnością nie Simona. Wstałam i podniosłam puste opakowanie po ciastkach. Issa także się podniosła, zabierając przy okazji puste szklanki.
– Idziemy pozmywać – powiedziała w naszym imieniu i pospiesznie zniknęła w domku. Zrobiłam to samo.
***
Zmywanie czterech szklanek nie jest pracochłonnym zajęciem. Kiedy się o tym przekonałyśmy, usiadłyśmy przy stole i nie miałyśmy pomysłu, co robić dalej.
– Jakieś plany na wakacje? – zapytała Issa, bawiąc się długopisem, który leżał na stole. Turlała go tam i z powrotem, a po chwili przetoczyła go do mnie.
– Na razie Kaja, a potem tata ma trzydniowy wyjazd z tego swojego klubu miłośników i skutecznych tępicieli karaluchów. A może to był klub fanów i zapalczywych poszukiwaczy pluskiew? No nie wiem, jakoś tak. – Odturlałam długopis do przyjaciółki. – W każdym razie, jedziemy tam całą rodziną.
Issa uniosła brwi.
– Rodzinne tępienie rybików? – zapytała żartem. Chyba mi nie dowierzała.
– Mam nadzieję, że tylko tata będzie się zajmował owadami – odparłam poważnie. Tak naprawdę, miałam wiele wątpliwości co do tego wyjazdu. Właściwie, kto o zdrowych zmysłach by nie miał? Coś czego organizatorem jest klub złożony z ludzi, których fascynują robale i żółte gumowe rękawice, nie może być normalne. Mimo wszystko, pokładałam w tym wyjeździe nadzieję. Może przez te trzy dni będę normalną dziewczyną z normalnej rodziny niemającą żadnych problemów ze złodziejami, rodzeństwem, czy końskimi kopytami. Nawet jeśli kosztem tego będą godziny spędzone na tropieniu mrówek.
– A ty? – zwróciłam się do niej.
Odgarnęła włosy z czoła i rzuciła spojrzenie w stronę drzwi, zza których wciąż dochodziły odgłosy kłótni między rodzeństwem.
– Za cztery dni wylatujemy ze znajomymi do Hiszpanii – powiedziała z lekkim wahaniem.
Przyglądałam się jej zaskoczona.
– I dopiero teraz mówisz? O tym, że Callie wyjeżdża do Niemiec słyszymy od miesiąca, a to dopiero za dwa tygodnie. A ty lecisz do Hiszpanii i mówisz nam cztery dni wcześniej?
Chwyciła długopis i przez chwilę ważyła go w dłoni.
– Jakoś nie było okazji – stwierdziła. Nie jestem pewna, o co jej chodziło. Powinna wariować ze szczęścia. Wakacje w pięknej Hiszpanii? Ja gadałabym o tym jak katarynka, nakręcona już dwa miesiące przed wyjazdem. Twarz Issy wyrażała zakłopotanie. Jakby nie chciała jechać.
Nabrałam głęboki wdech, by wygłosić niezwykle błyskotliwą i motywacyjną uwagę, ale dziewczyna mnie uprzedziła.
– Ale do wtorku jeszcze daleko – zupełnie zmieniła ton i uśmiechnęła się łobuzersko. – Mamy dla siebie całe trzy dni. Musimy się też naradzić w sprawie uro... Urodzaju, o którym mówiłaś. To niezwykle interesujące, wiesz?
Przyglądałam się jej w niezrozumieniu. Dopiero po chwili usłyszałam, że kłócące się głosy ucichły. W zamian, rozlegało się skrzypienie drzwi, jakby ktoś nie mógł się zdecydować, czy wejść, czy nie. Natychmiast pojęłam grę Merissy.
– No, przecież inaczej bym ci o nim nie opowiadała. Trudno w to uwierzyć, ale cała... Grenlandia obrosła nagle kukurydzą! – zaczęłam zmyślać. Dla większego efektu machnęłam rękami, by pokazać jakie ogromne były te grenlandzkie plony. Teraz, gdy już jest po fakcie, mogę przyznać, że nie była to najbłyskotliwsza wypowiedź.
– Podeślesz mi jutro te artykuły, z których się o tym dowiedziałaś? – zapytała. Drzwi w końcu się otwarły i do stołu dosiadła się Susan. Wyglądała na bardzo zaciekawioną naszą rozmową, ale się nie odzywała. – Będę czekać o dwunastej. I prześlę je Callie. Ona też jest zainteresowana tą... Grenlandzką kukurydzą.
Uśmiechnęłam się nerwowo, próbując zrozumieć, o co jej chodziło. Zauważyła moją głupią minę, bo pochyliła się nad stołem i położyła mi rękę na ramieniu.
– Będę czekać o dwunastej. Jutro. Południe. Ja. Czekam. I Callie też.
Pokiwałam głową.
– Spoko. Mail o kukurydzy. Z Grenlandii. Załapałam – powiedziałam, chcąc zakończyć dziwną rozmowę.
W końcu, Susan nie wytrzymała.
– Dziewczyny, to jakiś szyfr? O czym wy mówicie? – zapytała. Zachowywała się zupełnie normalnie – pewnie kłótnia skończyła się rozejmem. Naprawdę cieszyłam się z tego powodu.
– O kukurydzy z Grenlandii. Nie słyszałaś? – udałam zdziwienie. Trzeba wymyślić jakąś błyskotliwą odpowiedź, Misha, myśl! – Tobie też podesłać ten artykuł? – Ha! Perfekcyjne wyjście z sytuacji, prawda?
Uniosła brwi.
– Czemu nie. Ale, czy wy na serio...
– Słyszałaś, że Issa jedzie do Hiszpanii? – przerwałam jej, nim zdążyła zadać kolejne pytanie. Naprawdę, nie chciałam dalej się pogrążać.
– Do jakiej Hiszpanii? I kto? – W drzwiach pojawiła się Callie. Miała na sobie strój do jazdy, a w ręce trzymała toczek.
Zanim zdążyłam stwierdzić, że znam tylko jedną Hiszpanię, Merissa poderwała się od stołu.
– O nie! Na śmierć zapomniałam! Mamy jazdę! – krzyknęła i zaczęła poszukiwania toczka i rękawiczek jeździeckich.
– Przyszłam się upewnić, że nie zapomniałaś – stwierdziła Callie i sięgnęła po coś, co leżało na półce nad wieszakami na kurtki. – Tego szukasz? – zapytała, wyciągając rękę z własnością przyjaciółki. Ta spojrzała na nią jak na zbawienie i obydwie wybiegły z hałasem.
– Muszę iść ścielić boksy. Pomożesz? – Susan posłała mi pytające spojrzenie.
Skinęłam głową. Przypomniało mi się, że wciąż nie powiedziałam jej o przyjeździe Elizy.
– Jasne. Przy okazji pogadamy. Muszę cię o kilka rzeczy spytać – stwierdziłam i wstałam. Dziewczyna także się podniosła.
– Na przykład o sposoby hodowania zboża na Grenlandii? – Uśmiechnęła się żartobliwie.
Przewróciłam oczami.
– Tak. Między innymi.
***********
Oto kolejny rozdział. Chcę wam powiedzieć/napisać, że już zaczęłam pisać wywiad z bohaterami, więc za niedługo może się pojawić. A za niecały miesiąc będzie rok mojego bycia na Wattpadzie! Może jakiś special? Podawajcie pomysły. Więcej nie będę was zanudzać, wracam do wywiadu:)
Pozdrawiam,
WildAntka
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro