22| A co mi tam, w przyszłe wakacje jadę do Dudley!
Wyszłam ze stajni w idealnym momencie. Susan właśnie wracała z Karmelem z treningu. Oboje byli spoceni, ale wyraźnie zadowoleni.
Skinęłam do przyjaciółki, a ona do mnie podeszła.
– Cześć. Po minach wnioskuję, że udany trening. Mam rację? – zapytałam i pogładziłam mokrą od potu szyję kasztanka.
Susan entuzjastycznie pokiwała głową.
– Było genialnie. Karmel miał cudownie płynny galop, a nad okserem chyba przefrunął – powiedziała z wypiekami na twarzy. Po roziskrzonych oczach poznałam, że wciąż przeżywa jazdę.
– To super – powiedziałam, gdy ruszyłyśmy do stajni. Susan była taka szczęśliwa. Doskonale znam ten rodzaj szczęścia. Doświadczałam go po wyjątkowych treningach. Nie chodzi teraz o poziom trudności w jeździe. Chodzi o porozumienie między mną, a koniem. Po niektórych lekcjach po prostu nie potrafiłam przestać się uśmiechać. Spojrzałam na ziemię. Poczułam ukłucie tęsknoty. Znowu chciałam się tak czuć. Niestety na razie nie było to możliwe. Gips miałam mieć zdjęty za około tydzień. Do tego czasu mogłam sobie jedynie pomarzyć o jeździe.
– Misha? O czym myślisz?
Potrząsnęłam głową, uświadamiając sobie, że od dłuższego czasu stoję bezczynnie i spojrzałam na Susan. Trzymała w ręku ogłowie, pewnie miała zamiar pójść umyć wędzidło. Szybkim ruchem wyrwałam przedmiot z jej rąk.
– Ja to zrobię – powiedziałam i odeszłam w stronę kranu. Odkręciłam go i strumień lodowatej wody ochlapał wszystko dookoła, w tym mnie. Niezbyt się przejęłam. Wyczyściłam wędzidło i odniosłam je do siodlarni. Kiedy wróciłam do boksu Karmela, Susan stała przy boku konia i energicznie wycierała go słomą. Przyłączyłam się do niej, nie mówiąc ani słowa. To Karmel przerwał ciszę cichym rżeniem. Susan zaśmiała się cicho.
– Ciocia prosiła, byśmy przyszły pomóc – powiedziała w końcu.
– Ja też? – zapytałam, spoglądając na gips.
Przytaknęła.
– Chyba kolejny teren – powiadomiła mnie.
Mimowolnie się uśmiechnęłam.
– Już się boję – rzuciłam rozbawiona. Chyba czas na chwilę zapomnieć o troskach i zmierzyć się z kolejną grupą dzieciaków.
***
Zapomniałam o troskach i zmierzyłam się z grupą angielskojęzycznych dzieciaków po czterdziestce.
Kiedy Siomon pokazał nam trójkę uśmiechniętych anglików, byłam gotowa wybuchnąć śmiechem i pochwalić go za genialny żart. Z tym, że to nie był żart.
– Przynajmniej sobie poćwiczymy angielski – powiedziała Susan. Mimo, że doskonale znała ten język, też nie miała pewnej miny.
Przełknęłam ślinę. Simon obiecał, że do nas dołączy, ale dopiero na samo wyjście w teren. Na razie musiałyśmy radzić sobie same.
– Im szybciej zaczniemy, tym lepiej – stwierdziłam i podeszłam do niskiej kobiety w żółtej bluzie i pomarańczowych dżinsach. Uśmiechnęła się na mój widok. Jedną rękę trzymała na szyi Grahamki, a drugą zaciskała na kopystce.
– Hello. My name is Misha – przedstawiłam się, starając przypomnieć sobie podstawy angielskiej gramatyki. – Can I help you with... – przez chwilę zastanawiałam się jak są kopyta. Ponieważ do niczego nie doszłam, zadałam pytanie ponownie. W prostszej wersji. – Can I help you?
Skinęła głową.
– Yes, you can. I can't clean hooves – Ach... Więc to tak nazywają się kopyta. – I'm Nancy. Nice to meet you.
– Yes... – odparłam, bo nic lepszego nie przyszło mi do głowy. Sięgnęłam po kopystkę i zaczęłam czyścić pierwsze kopyto Grahamki. Kiedy zajmowałam się strzałką, przypomniały mi się słowa Simona: „Nauczcie ich czegoś!". Okeej... Może wytłumaczę jak się czyści kopyta? Strzałka po angielsku to arrow, tak? Ktoś pomoże?
– Is everything OK?
Podniosłam wzrok i uświadomiłam sobie, że Nancy od dłuższego czasu przygląda się mojemu nic nie robieniu. To już drugi raz w ciągu kilku minut, gdy się zawieszam. Może to zmęczenie? Zostawiłam rozważania na później i zajęłam się Nancy.
– Yes, yes – potwierdziłam pospiesznie. – I can show you how to clean horse's hoove. – Miałam nadzieję, że nic nie pokręciłam. – Eee... Look, here is... arrow. We must clean it – powiadomiłam Nancy, powtarzając sobie w duchu, że jakoś to będzie.
***
– Horses are pretty. I think, they're the most beautiful animals on the Earth.
– Yes, yes. I think so, too – potwierdziłam słowa kobiety. Nancy ciągnęła swój wywód już od dwóch minut, a ja nie zawsze wszystko rozumiałam. Mimo to, za każdym razem potwierdzałam jej słowa. Mam nadzieję, że nieświadomie nie zapisałam się do jakiegoś klubu poszukiwaczy i badaczy różowych yeti. To byłaby dość duża wpadka.
Nancy rozpoczęła monolog na kolejny temat, a ja spojrzałam przed siebie. Zastęp prowadził Simon. Z zaangażowaniem opowiadał o czymś tęgiemu mężczyźnie siedzącemu na Frei. Z zaskoczeniem odnotowałam, że dosiad anglika był jak najbardziej prawidłowy. Plecy trzymał prosto, ale ich nie usztywniał; jego kolana nie odstawały od poduszek kolanowych. Ukradkiem spojrzałam na pstrokato ubraną Nancy. Jej postawa była wielkim przeciwieństwem dosiadu mężczyzny.
Susan, która szła przede mną, też się nie nudziła. Promiennie uśmiechała się do starszej angielki, trzymając wodze Bombura. Włosy kobiety były już siwe, ale jej wygląd mówił, że nie brak jej energii. Miała na sobie jasnoróżowe spodnie i białą bluzkę w czarny wzorek. Spod toczka wystawał jej niski kok, a na nadgarstkach brzęczały złote bransoletki. Wsłuchałam się przez chwilę w ich rozmowę i zdołałam wychwycić słowa: chłopcy, mój wnuczek, miły, dorastanie. Pewnie zrozumiałabym więcej, gdyby nie wybuchy śmiechu mojej przyjaciółki i eleganckiej angielki. Widać było, że się świetnie bawią.
Ponownie przeniosłam wzrok na Nancy. Ta wyjątkowo nic nie mówiła i z zachwytem rozglądała się dookoła. Po chwili spostrzegła, że się jej przygląda i uśmiechnęła się do mnie promiennie.
– It's a beautiful place – stwierdziła.
Skinęłam głową.
– Yes. It's very beautiful. Sometimes, my friends and I go for a horse ride to the lake. If it's sunny, we swim in it. Then we go to a little hill and we have picnic on it. There's beautiful view from there – odparłam, dumna z siebie, że wypowiedziałam więcej niż jedno w miarę poprawne zdanie.
Nancy powiodła rozmarzonym wzrokiem po drzewach dookoła. Pomiędzy nimi można było dostrzec błyszczące w oddali jezioro.
– You're absolutely right.
***
Po powrocie do stajni i rozsiodłaniu koni, przyszedł czas, by pożegnać się z obcokrajowcami. Z tego co zrozumiałam, jutro wracali do Anglii. Na odchodne, Nancy przytuliła mnie i zaprosiła do siebie.
– If you were in Dudley one day, visit me – powiedziała i podała karteczkę z pospiesznie zapisanym adresem. Nie wiedziałam kiedy zdążyła wpisać tam odpowiednie informacje, ani czy każdą napotkaną osobę żegna zaproszeniem do siebie, ale te kilka liter i cyferek zapisanych wściekle różowym tuszem, sprawiało, że robiło mi się cieplej na sercu. Pozytywna angielka w pstrokatych ciuchach przypomniała mi, jak wiele piękna mnie otacza. Dobrze, że ją poznałam, bo już zaczynałam się gubić.
– Thank you – podziękowałam, wsuwając karteczkę w kieszeń bryczesów – for everything.
Nancy ponownie obdarzyła mnie uśmiechem i odeszła wraz ze znajomymi w stronę malutkiego, żółtego samochodu. Pomachała mi przez szybę i odjechali. Patrzyłam na opadający kurz – jedyny widoczny ślad pozostawiony przez chwilowych jeźdźców.
– Nie było źle, co? – zapytała Susan. Uśmiech wciąż błąkał się jej po twarzy, pewnie na skutek rozmowy ze starszą panią.
– Powiedziałabym, że było wręcz cudownie – stwierdziłam, zastanawiając się o czym tak dyskutowały. Nim zdążyłam zadać pytanie, podszedł do nas Simon. Wcześniej był odnieść sprzęt Frei.
– Odprowadzimy konie na pastwisko – zadyrygował i szybkim ruchem odwiązał uwiąz klaczy.
Razem z Susan poszłyśmy jego śladem i wkrótce trzy konie zajadały zieloną trawę. Simon zamknął bramę i spojrzał na zegarek.
– Dobry czas. Mam trening za godzinę – powiedział ni to do nas, ni to do siebie.
Susan przestała się bawić uwiązem i chwyciła brata za ramię.
– Chodź do nas, napijemy się wody i odpoczniemy trochę. Potem pójdziesz szykować konia – zaproponowała.
Chłopak skinął głową.
– Niezły pomysł. Macie jeszcze te ciastka z żurawiną?
******************
Cześć! Oto kolejny rozdział. Co do wywiadu, to pojawi się on w najbliższym czasie, więc to ostatnia chwila, by zadawać pytania. Serdecznie Was do tego zachęcam.
Dla osób, które niekoniecznie lubią angielski, tłumaczenia wstawiłam w komentarzach. Myślę, że to dobry sposób.
A, właśnie. Po angielsku strzałka w kopycie konia to "frog". Tak dla ciekawskich ^^
Tak więc, pa!
WildAntka
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro