Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

18|Ma na imię Oksana

Patrząc na to z perspektywy czasu, mogę przyznać, że coś było na rzeczy. Od dłuższego czasu zachowanie rodziców minimalnie się zmieniało. Były wieczory, podczas których mama wybuchała płaczem, albo zamykała się w sypialni. Tata częściej przynosił jej kwiaty i mniej marudził, gdy padało słowo „zakupy". Nieraz zdarzało się, że rodzice gdzieś wyjeżdżali ubrani w eleganckie stroje. Rozmawiali o czymś na boku, a kiedy podchodziłam, natychmiast cichli. Mimo to udało mi się wychwycić pojedyncze słowa, które pojawiały się najczęściej: sąd, test, decyzja, oczekiwanie. Nie uważałam tego za coś bardzo ważnego. Aż do dzisiaj.

Stałam pośrodku salonu, nie wiedząc co myśleć. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że w ręku trzymam telefon, a mężczyzna wciąż o czymś mówi. Szybko przyłożyłam go do ucha.

Przepraszam, chyba coś się zacina, bo pana nie słyszę. A czy pan słyszy mnie?

Przełknęłam ślinę. Muszę jakoś zakończyć rozmowę. Zaczerpnęłam powietrza i powiedziałam:

– Przepraszam, ale chyba pomylił pan numer. Dobranoc – i się rozłączyłam.

Usłyszałam tupot na schodach i zobaczyłam tatę. Miał jeszcze mokre włosy, a na ramieniu przewiesił sobie ręcznik.

– Dzwonił mój telefon. Jest tu gdzieś? – Po chwili zauważył, że trzymam go w dłoni. – O! Czemu nic nie mówisz? – Podszedł i wyciągnął rękę po swoją własność, jednak nic mu nie dałam.

– Tato? – mój głos drżał. Tak naprawdę, nie wiedziałam o co chcę zapytać. O adopcję? A co, jeśli to ja jestem adoptowana?

– Tak, słonko? – zazwyczaj ostro reaguję na tego typu określenia, ale dzisiaj wcale mnie to nie obchodziło.

Zauważył, że coś jest nie tak. Podszedł i objął mnie ramieniem.

– Co się dzieje? – spytał.

Spojrzałam mu w oczy. Słowa same wyszły z moich ust:

– Powiedz mi prawdę. Czy jestem adoptowana?

Był wyraźnie zaskoczony pytaniem.

– Nie, dlaczego... – nagle coś wpadło mu do głowy. – Kto dzwonił, Misha? Odebrałaś?

Niespodziewanie wzbudził się we mnie gniew.

– A bo ja wiem! Trzymaj sobie ten głupi telefon i nie udawaj, że nie jestem adoptowana! – wrzasnęłam i pobiegłam po schodach do swojego pokoju.

***

Taa... Mogę przyznać, że to było głupie zachowanie. Pobiegłam na górę, a po otworzeniu swojego pokoju, zobaczyłam różowo-pudrowy, perfumowany świat Kai. Zanim zdążyła wygłosić złośliwy komentarz, zatrzasnęłam drzwi i rozejrzałam się po korytarzu. Oprócz mojego pokoju, znajdowały się tu jeszcze trzy pomieszczenia: sypialnia rodziców, łazienka i pracownia taty połączona z graciarnią. Nie wiem czy wiecie, ale mój tata jest z zamiłowania stolarzem. Hobbistycznie. Razem z ojcem Camila psują coś od czasu do czasu, a potem starają się to naprawić. Tworzą duet „Darek i Marek – specjaliści od psucia". Myślisz, że masz coś, co jest niezniszczalne? Ha! Zgłoś się do któregoś z nich i patrz jak owa rzecz rozpada się w proch.

Wbiegłam do aktualnie wolnej łazienki i usiadłam na klapie toalety. Wzięłam głowę w dłonie. Co się dzieje? Dotąd moje życie, było raczej normalne, a tu nagle, wraz z rozpoczęciem wakacji, wszystko staje na głowie i się komplikuje. Jakby nie wystarczyła mi kontuzja Nugata! Nie, los musiał poczęstować mnie dodatkowo wredną kuzynką, głupimi koniokradami i nieszczerymi rodzicami! Uch!

Przymknęłam oczy, próbując się uspokoić. Doskonale wiedziałam, że złość wszystko wyolbrzymia. Wdech, wydech. Wdech, wydech...

Do łazienki zajrzeli rodzice.

– Misha, co się dzieje, słonko? – tym razem postanowiłam zareagować.

– Nie nazywaj mnie „słonkiem"! To dziecinne.

Mama podeszła do mnie i ukucnęła, biorąc moje dłonie w swoje.

– Wiesz, że nie jesteś adoptowana. Przecież byśmy cię nie okłamali. Usłyszałaś słowa wyrwane z kontekstu i źle je zrozumiałaś – tłumaczyła spokojnym głosem.

Tata, który stał za nią poruszył się.

– Chociaż, nawet gdybyś była z adopcji, to co z tego? – zapytał i wzruszył ramionami.

Mama obrzuciła go spojrzeniem typu „nie ułatwiasz".

– To o co chodziło? – zapytałam. Złość już mi przeszła, zmieniając się w ciekawość. Nie umiałam długo trzymać w sobie gniewu.

Mama westchnęła.

– Jest pewna sprawa, o której musimy ci powiedzieć.

– No raczej – dobra, może jeszcze trochę się złościłam. Ociupinkę.

Tata usiadł po turecku na podłodze. Wyglądało to trochę komicznie.

– Oddzwoniłem do tamtego mężczyzny. Dzwonił w sprawie... dziecka.

Mama ścisnęła moje dłonie. Miała taki nawyk, jak się denerwowała.

– Jakiś czas temu, postanowiliśmy zaadoptować dziecko. Wiesz, ja już nie mogę zajść w ciążę.

Skinęłam głową. Kiedy miałam siedem lat, mama chorowała na raka i takie były tego skutki.

– A pan Lostkey dzwonił, bo chciał nas powiadomić, że jest pewna dziewczynka, którą moglibyśmy się zająć. Ma pięć lat, więc będzie to trudne, ale nam raczej już nie dadzą młodszego dziecka – spojrzała na tatę. Nie mogłam dostrzec jej wyrazu twarzy, ale rozumiałam, że ta rozmowa zapowiada duże zmiany.

– Ma na imię Oksana.

***

To było zdecydowanie za dużo informacji na jeden dzień. Padłam na łóżko i wtuliłam twarz w poduszkę. Nie na długo. Tak jak większość rzeczy w moim pokoju, przesiąkła zapachem kosmetyków Kai, która aktualnie wklepywała sobie w twarz jakiś krem. Zmieniłam pozycję przewracając się na plecy i sięgnęłam po telefon. Weszłam do galerii w folder „ulubione". Pierwsze zdjęcie przedstawiało mnie jako ośmiolatkę, ubraną w bryczesy i lekko za duży toczek. W dłoni dumnie dzierżyłam wodze małego kuca i szczerzyłam się, pokazując brak jednego zęba. Na kolejnym znajdowała się nasza paczka: Merissa, Susan, Callie i ja. Callie miała wtedy fryzurę jak chłopak, ale to wcale nie przeszkadzało jej z zapałem zaplatać Issie warkoczy. Fotograf uchwycił Susan w momencie gdy nalewała sok do szklanki. Za nią, można było dojrzeć mnie z komicznym wyrazem twarzy, chyba odganiającą się przed osą. Kolejne było selfie Callie i moje. Miałyśmy głupie miny, usta pełne kolorowych żelków i włosy ufarbowane na tysiące odcieni. Zostało zrobione na urodzinach Callie. Pamiętam jaka była afera przy zmywaniu kolorowych farbek z ubrań i fryzur. Kolejne zdjęcie było nieudaną próbą zrobienia sobie selfie z Nugatem. Przyznam szczerze: nigdy mi się nie udało zrobić porządne selfie z koniem. Ale czy ktokolwiek dokonał tej sztuki? Wątpię. Lubiłam to zdjęcie, bo widziałam na nim więź pomiędzy mną, a koniem. A może to było rozmazane źdźbło siana? Wierzę w tą pierwszą opcję. Przewinęłam palcem po ekranie i moim oczom ukazały się kolejne roześmiane twarze: ja, Camil i jego dwudziestopięcioletnia siostra – Monica. Akurat przyjechała na święta. Miała na sobie czerwono-zielony sweter, a w ręku trzymała kubek z wbudowaną automatyczną mieszaczką herbaty – jeden z wynalazków Camila. On i ja mieliśmy na głowach rogi reniferów, a na nosach czerwone pompony. To były naprawdę radosne święta. Ostatnie zdjęcie przedstawiało mnie przytulającą szyję Nugata. Zrobił nam je tata, zaraz po tym jak rozpoczęliśmy nad nim pieczę. Piękna chwila.

Telefon zapiszczał, oznajmiając, że ma mało baterii. Westchnęłam i sięgnęłam po kabel ładowarki.

– Zgaś światło – usłyszałam polecenie Kai.

Nie chciało mi się dyskutować, więc zapaliłam lampkę nocną i zgasiłam główne światło. Słysząc jej niezadowolone pomruki, powiedziałam:

– Jedno zgasiłam. O zapalaniu mowy nie było.

*************************

Kolejny rozdział! Nawet mi się podoba. Nadal zbieram pytania do wywiadu, nie mogę się go doczekać, więc wymyślajcie!

WildAntka

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro