15|Pierogowa breja zapoznaje się z pizzą
Jakie to dziwne uczucie, widzieć osobę, której się nie lubi w niebezpieczeństwie i martwić się o nią jak o ósmy cud świata. Z jednej strony chcesz pomóc całą sobą, a z drugiej masz ochotę wygarnąć jej, że nie ma prawa wprowadzać cię do takiego stanu.
- Co robimy? - ze zdenerwowania głos Issy był o wiele wyższy niż zazwyczaj.
Oderwałam wzrok od pędzącej kuzynki i spojrzałam na przyjaciółkę. Była blada jak kartka papieru, z jej oczu wydzierał się strach. I bezradność. Ja też ją czułam. Coś trzeba zrobić. A ja nie wiem co. Jednak nie powiedziałam tego głośno. Zrozumiałam, że w tym stanie Merissa nic nie wymyśli. To ode mnie zależało bezpieczeństwo Kai.
Zawsze szczyciłam się mianem tej, która zachowuje zimną krew w niespodziewanych sytuacjach z końmi w roli głównej. Istotnie, zawsze wiedziałam co robić. Do teraz. Zawołać? A co jeśli jeszcze bardziej spłoszę Amaryta? Pobiec za nimi? A jeśli będzie to skutkowało jeszcze szybszym galopem konia?
Mimo wszystko postanowiłam podejść choć trochę bliżej. Weszłam na padok. Nie był wielki. Wystarczający, by koń mógł pobiegać, ale nie wielki.
Amaryt biegł teraz wzdłuż linii drewnianego ogrodzenia. Trzeba go zatrzymać zanim Kaja spadnie i coś sobie zrobi. A to mogło nastąpić w najbliższym czasie, bo dziewczyna już wisiała na szyi konia i krzyczała wniebogłosy. Właśnie, krzyk. Płoszy Amaryta. Postanowiłam zaryzykować i zawołałam:
- Kaja! Przestań wrzeszczeć! - niestety mój krzyk przeciążył szalę. Kuzynka puściła się szyi konia i spadła na ziemię. Siłą rozpędu przeturlała się jeszcze półtora metra dalej. Natychmiast podbiegłam i ukucnęłam przy niej. Chwilę potem pojawiła się Issa. Kaja leżała na brzuchu, a kiedy podniosła głowę i zobaczyłam jej twarz, zrozumiałam, że mam kłopoty. Przez duże k. Jej oczy ciskały pioruny, a umorusana twarz wykrzywiła się w grymasie złości. Wypluła ziemię z ust i powiedziała dobitnie:
- Przez ciebie, panno Michaelo wszechwiedząca, prawie się zabiłam i poniszczałam swoje nowe ubrania - wyraźnie mnie oskarżała.
Miałam jej odpyskować, ale wtedy coś sobie przypomniałam. Konie reagują na głos. Pospiesznie wstałam i powiedziałam radośnie:
- Kaja, jesteś genialna.
Amaryt przebiegł metr od nas. Przeszłam kilka kroków, by znaleźć się mniej-więcej na środku padoku.
- Amaryt, stój - to nie był krzyk. To była komenda. Jasno mu pokazałam, że żądam od niego konkretnego zachowania. - Amaryt. Prrr... Uspokój się. No już, spokojnie. - Kiedy zaczął zwracać na mnie uwagę i zwalniać w biegu przeszłam na łagodniejszy ton. - Stój, zatrzymaj się. Dobrze... Widzisz? Potrafisz. Prrr... Stój.
Przeszedł do kłusa, a po chwili do stępa. Podeszłam do niego i chwyciłam za zwisające wodze. Zaczęłam oprowadzać go dookoła, by uspokoił się całkowicie. Przy okazji przyjrzałam się założonemu przez Kaję sprzętowi. Ogłowie na kantarze wcale mnie nie zdziwiło. Wszystkie paski były poplątane, a sprzączki przypięte do złych pasków. Wędzidło znajdowało się pod wargą konia, a nie w pysku. Po prostu pięknie - pomyślałam sarkastycznie. Pas do lonżowania był przypięty za luźno, ale prosto. Do jego założenia, nie potrzeba zbyt wielkiej filozofii, a Kaja, mimo tego co starałam się wmówić przyjaciółkom, nie była głupia.
Zatrzymałam Amaryta i ściągnęłam z niego cały ekwipunek. Zostawiłam tylko kantar, w którym zazwyczaj biegał po padoku.
Powolnym krokiem podeszłam do Merissy i Kai. Ta druga zdążyła już wstać i aktualnie otrzepywała swoje modne spodenki. Gdy mnie zauważyła zmarszczyła brwi.
- Jesteś doprawdy pomocną osobą, Michaelo Oakson. Będzie o czym opowiadać twoim rodzicom - stwierdziła.
Pokręciłam tylko głową i rzuciłam:
- Masz rację, tematów do rozmów przy kolacji nam nie zabraknie.
***
Kiedy tylko dotarłyśmy do chatki, Kaja zaszyła się w pokoiku na poddaszu. Merissa z kolei wzięła na siebie powiadomienie dziewczyn o tym, co zaszło. Ja umyłam wędzidło, rozplątałam paski przy ogłowiu i odłożyłam cały sprzęt do siodlarni. Ponieważ zbliżała się pora obiadu, postanowiłam ugotować pierogi, które rano przyniosła Marika - córka pani Marioli.
Kuchnia w chatce była dobrze umeblowana. Stół, krzesła, lodówka, zamrażarka, kuchenka gazowa, szafki z garnkami, sztućcami i talerzami - wszystko było.
Zajrzałam do zamrażarki. Dwie paczki pierogów. Jedne z białym serem, drugie z jagodami.
Wyjęłam je i nalałam wody do dwóch garnków. Odkręciłam butlę z gazem, zapaliłam palniki i postawiłam na nich garnki. Nie byłam dobra w gotowaniu. Zazwyczaj moje wejście do kuchni wiązało się z katastrofą. Moimi największymi osiągnięciami było: przypalenie wody w czajniku, zacięcie się łyżką, przypadkowy atak na mamę garnkami i zalanie całej kuchni zupą jarzynową. No, ale przecież ugotowanie mrożonych pierogów, nie może być trudne, prawda?
***
Nie prawda.
Siedziałyśmy w czwórkę przy stole i przyglądałyśmy się pierogowej papce. Kaja powiedziała, że nie jest głodna i nie przyjdzie. Nie zrobiła wielkiego błędu. Przyrządzony przeze mnie obiad nie wyglądał apetycznie.
Ciszę przerwała Callie.
- Więc z jakim farszem są te... - zawahała się na chwilę - pierogi?
Nerwowo przełknęłam ślinę.
- Teoretycznie, to te są z serem, a tamte z jagodami... - powiedziałam
- W sumie, widać - zauważyła Susan. Miała całkowitą rację. Ciasto zamieniło się w miękką breję i całe nadzienie wypłynęło na zewnątrz. - Co ty z nimi zrobiłaś?
- Ugotowałam je - odparłam. Widząc natarczywe spojrzenia przyjaciółek, dodałam:
- W wodzie, jakbyście miały wątpliwości.
Issa wzięła widelec i pogrzebała nim w naszym obiedzie. Chyba starała się zrozumieć jak mogłam doprowadzić go do takiego stanu.
- Wrzuciłaś je do wody? - zapytała. To pytanie mogło się wydawać głupie, ale znając mnie było bardzo, baardzo dobre.
Skinęłam głową.
- No tak.
Spojrzała na mnie badawczo.
- Tak po prostu?
- Yhm...
Teatralnie złapała się za głowę. O co jej chodzi? Do wrzucania pierogów do wody trzeba mieć specjalną licencję, czy co?
- Nie wiesz, że pierogi wrzuca się do wody dopiero po jej zagotowaniu? - odsunęła kosmyki jasnych włosów z twarzy.
Osunęłam się w głąb krzesła. Serio? Po zagotowaniu wody? To jest ta tajemna porada, dzięki której pierogi wychodzą dobre? Temperatura wody? Na prawdę?
- Teraz już wiem - mruknęłam.
Zapadła cisza. Co myśmy miały zrobić z tą breją?
- Może kiedy je odcedzimy będą mniej wodniste? - zastanowiła się Susan.
Callie spojrzała na nią jakby właśnie oznajmiła całemu światu, że ufoludki przybędą na ziemię o godzinie piątej i będą żądać dwóch cystern gorącego kakao. Z piankami.
- To oczywiste - stwierdziła.
Teraz to my patrzyłyśmy na nią jak na wariatkę.
- Co?
Callie odchyliła się na krześle.
- To, że po odcedzeniu pierogi będą mniej wodniste. Logika.
Zaczęłam się śmiać. Po chwili dołączyły do mnie dziewczyny. Tylko Callie potrafiła powiedzieć coś takiego. Śmiałyśmy się do rozpuku, aż w końcu Susan wstała i oparła się o blat stołu.
- To ja może zamówię pizzę. Tak na wszelki wypadek.
***
Siedziałam opierając się o ogrodzenie padoku. Mój brzuch wręcz pękał od pizzy i pierogowej brei. Przyglądałam się Pistacji. Klacz stała spokojnie przy starym dębie. Wiele tych drzew rosło na terenie stajni. W końcu, to od nich wzięła się jej nazwa.
Pamiętam jak kiedyś Marika opowiadała nam o kupnie tego terenu. Było to na jesień. Jej mamę urzekły liście spadające z dębów. Spokojnie pływały na wietrze, aż w końcu docierały na ziemię i tam zostawały. Kobieta dostrzegła w nich spokój, którego pragnęła od dawna. Dlatego tak nazwała stajnię. Chciała, by choć trochę spokoju i potęgi spadło na nią niczym dębowe liście.
Pistacja parsknęła cicho. Podniosłam głowę. Była siedmioletnim haflingerem. Miała piękną, bujną grzywę, aktualnie misternie zaplecioną. Dwa miesiące temu, Merissa kupiła jej kantar w kolorze pudrowego różu. Teraz był już trochę podniszczony, ale nadal pięknie się prezentował na jasnobrązowej sierści klaczy. Przypomniał mi także o tym, że ja sama miałam kupić kantar Nugatowi. Kwartał temu. No tak, ja i moje zobowiązania. Strasznie szybko o nich zapominam. Mówisz coś do mnie, a ja w trakcie twojej wypowiedzi zapominam o czym mówisz. Wydaje się niemożliwe? W takim razie ja jestem niemożliwa. Tylko nie wiem czy to dobrze, czy źle...
Ziewnęłam i wstałam. Zaraz tu zasnę, a muszę jeszcze posprzątać w boksach i zająć się Nugatem. Rzuciłam ostatnie spojrzenie w kierunku Pistacji. Była dziwnie spokojna. Ani się nie pasła, ani nie biegała. Ale może tak działał na nią upał? Może po prostu wygrzewała się w słońcu? Stojąc w cieniu drzewa - przemknęła mi przez głowę racjonalna myśl. Zaczęłam się zastanawiać czy Pistacji coś dolega, gdy rozległ się dzwonek mojego telefonu. Wyciągnęłam go z kieszeni i spojrzałam na wyświetlacz. Camil. Odebrałam.
- Cześć - rzuciłam.
- Hejka Misha. Grzebałem trochę w internecie i zupełnie przypadkiem natrafiłem na informację o dwóch koniokradach. Z wyglądu bardzo podobnych do tych, których ty opisywałaś. Okazało się...
- Stop - przerwałam mu. - Po co szukałeś informacji na ich temat? - doskonale wiedziałam, że nie natrafił na nie przypadkiem.
- Przecież musimy ich złapać - powiedział to takim tonem, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.
Oparłam się o ogrodzenie. Lekko zakręciło mi się w głowie. Co on sobie wyobraża?
- Niekoniecznie. To robota dla policjantów. Nie pakujmy się w kłopoty - tak naprawdę bardzo się bałam. Nie chciałam spotkać tych mężczyzn jeszcze raz. Mieli broń. Mogli mnie zabić.
- Misha, wiem, że to nie jest dla ciebie łatwe, ale...
- No właśnie! - weszłam mu w zdanie. - To nie jest dla mnie łatwe. Ja... Ja się boję, Camil. Jak nigdy - wyznałam szeptem. Przez ostatnie dni próbowałam tłumić strach. Wmawiałam mamie, że jest okej. Zachowywałam się jakby nigdy nic się nie stało. Starałam się nie myśleć o koniokradach. A jednak. Strach był wciąż żywy.
- Misha. Posłuchaj. - Głos przyjaciela przebił się przez moje myśli. - Rozumiem, że jest ciężko. Nie na co dzień ktoś ci grozi bronią - przełknęłam ślinę. Proszę, nie wspominaj już o tym, Camil. - Ale trafiłem na coś ważnego... I ciekawego. Jeśli nie chcesz, to nie musisz się tym interesować. Ja zamierzam sprawdzić kilka rzeczy, może pomogę policji ich złapać.
Skinęłam głową, choć wiedziałam, że on tego nie mógł dostrzec. Chciałam się rozłączyć, ale musiałam zadać jeszcze jedno pytanie.
- Dlaczego tak ci zależy na ich schwytaniu? - głos mi drżał.
Odpowiedział dopiero po chwili. Słyszałam, że mówił bardzo poważnie.
- Oni ci grozili, Misha. Nie pozwolę, by coś takiego stało się jeszcze raz.
******************
Ekhm. Dość długa przerwa. Chyba powinnam przeprosić, prawda? No to przepraszam.
Co do historii z pierogami, to jest to historia z życia wzięta. Jeśli kiedyś Wam zaproponuję, że zrobię obiad (lub cokolwiek innego do jedzenia) to lepiej uciekajcie. Bądź mówcie, że nie jesteście głodni. Ogólnie, bierzcie przykład z Kai.
Fragment o zapominaniu w trakcie mówienia, też prawdziwy. Mama mnie o coś prosi, jeszcze mówi, a ja już nie pamiętam o co jej chodzi. I potem musi powtarzać. Kilkanaście razy.
Rozdział niesprawdzony, chciałam go jak najszybciej wrzucić. Mimo to, mam nadzieję, że Wam się podoba.
Pozdrawiam cieplutko,
WildAntka
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro