Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

10|Bo czemu nie kłócić się z gliną?

Tak właściwie to nie wiem, co dokładnie się wydarzyło. Pamiętam tylko Susan starającą się uspokoić przerażonego Karmela, pisk opon, który przestraszył go jeszcze bardziej. A potem najgorsze. Susan leżącą na ziemi i stojącego nad nią Karmela. Stał dęba. Wyglądało to tak, jakby nie rozpoznał dziewczyny leżącej przed nim. Chyba myślał, że jest koniokradem. Zauważyłam jak przymierza się do ataku. Przecież on może ją nawet zabić! – przemknęło mi przez myśl. Musiałam coś zrobić. Odwrócić jego uwagę, by nie zrobił jej krzywdy. Doskonale wiedziałam, że krzyki na nic się nie zdadzą. Zrobiłam jedyną rzecz, która mi przyszła do głowy. Wzięłam rozbieg, odbiłam się wołając do konia i wylądowałam na jego grzbiecie. Dokładnie w tym momencie zrozumiałam, że to zdecydowanie nie było najlepsze wyjście. Bo owszem, Susan już nic nie groziło. Zupełnie inaczej wyglądała sytuacja ze mną.

Koń natychmiast ruszył cwałem. Trzymałam się go za grzywę i starałam jakoś nim kierować. Ile razy słyszałam o przypadkach, w których koń w panice nie zauważył płotu lub czegoś innego, zawsze źle się kończyły. Czasami nawet trzeba było takiego konia uśpić.

Odepchnęłam rozważania na bok. Nie spaść i się nie zabić – tylko te słowa liczyły się w aktualnej sytuacji.

– Misha!!! – z daleka dobiegał głos Susan.

Gnaliśmy właśnie obok chatki, w której dokładnie w tym momencie zapaliło się światło. Tak, miło, że dziewczyny postanowiły się obudzić, ale może nie w tej chwili! Nagły rozbłysk tylko powiększył panikę Karmela.

Cwałowaliśmy wzdłuż linii lasu. Szczęście w nieszczęściu, że koń nie wbiegł w głąb boru. Gdyby to zrobił, byłabym zgubiona. Pęd rozwiewał mi włosy, niezapięta bluza narzucona na piżamę powiewała za mną jeszcze bardziej denerwując konia. Szkoda, że nie mogłam się jej pozbyć. Poczułam, że zsuwam się w prawo. Nie! Tylko nie to! Upadek z konia biegnącego z taką prędkością z pewnością skończy się skręceniem karku, może nawet gorzej. Odruchowo wczepiłam palce w grzywę konia i modliłam się w duchu.

Niedługo po tym zauważyłam, że wyjechaliśmy z terenu stadniny. Teraz pędziliśmy w kierunku autostrady. Nie, proszę, nie – mówiłam w myślach do przerażonego Karmela. Na nic zdały się próby skierowania go w inną stronę. W następnej chwili gnaliśmy już wzdłuż ruchliwej drogi.

Nagle jeden kierowca zrobił najgorszą rzecz, jaką mógł zrobić. Zatrąbił.

Karmel stanął dęba.

Ja, która zupełnie się tego nie spodziewałam, puściłam się. Poczułam, że spadam.

Ostanie co zarejestrowałam to rżenie wystraszonego konia. Potem nic.

***

Obudził mnie hałas. Ostrożnie uchyliłam powieki. Ciemność rozświetlało mnóstwo kolorowych świateł. Było bardzo głośno. Jak na dyskotece. Starałam sobie przypomnieć co właściwie się wydarzyło. Po chwili wróciły do mnie obrazy.

Koniokrady.

Susan.

Karmel.

Muszę go znaleźć – przemknęło mi przez głowę. Chciałam się podnieść, ale ból w lewej ręce i zawroty głowy powstrzymały mnie przed robieniem gwałtowniejszych ruchów.

Niespodziewanie wśród tysiąca dźwięków usłyszałam paniczne rżenie konia. Spojrzałam w kierunku, z którego dochodziło. Grupa ludzi – w tym policjanci – starała się uspokoić Karmela. Musieli nie znać się na koniach, bo swoim działaniem tylko wzmagali jego strach. W pewnym momencie kopyto konia trafiło jednego mężczyznę. Wcale nie byłam zaskoczona. Prędzej czy później to musiało się stać, Karmel był spanikowany.

Z trudem usiadłam. Natychmiast zakręciło mi się w głowie, ale mimo to wstałam. Czułam się tak, jakby moje nogi były z galarety. Zachwiałam się i chwyciłam słupek, który stał obok. Zaraz, słupek? Rozejrzałam się dookoła. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że stoję na poboczu autostrady. Słupek w rzeczywistości był metalowym płotkiem odgradzającym drogę od pól.

Niespodziewanie poczułam dotyk dłoni na ramieniu. Obejrzałam się za siebie. Ten ruch wywołał u mnie kolejne zawroty głowy, ale mimo to dostrzegłam drobną kobietę.

– Nie powinnaś wstawać. Leż, zaraz przyjedzie karetka – powiedziała.

Oparłam się drugą ręką o płotek. Natychmiast przeszył ją ból. Syknęłam i skuliłam się lekko.

Widząc to kobieta pokręciła z dezaprobatą głową.

– Siadaj – rozkazała i posadziła mnie na trawie. Przyglądała mi się zupełnie jakby chciała ocenić czy jestem godna miłych słów.

– Jak się nazywasz? – spytała po chwili łagodniejszym tonem. Czyli chyba jestem godna.

– Michaela Oakson – odparłam cicho.

Skinęła głową.

– Pamiętasz numer do swoich rodziców? Mogłabym ich powiadomić o tym co się stało.

Kiedy podyktowałam jej numer do taty odeszła, by porozmawiać.

Ja w tym czasie znowu wstałam. Tym razem uważałam na lewą rękę. Przeszłam pod barierką i przyjrzałam się ludziom uspokajającym Karmela. Byli bezradni, nawet policjanci mieli lekko wystraszone miny. Zacisnęłam usta. Muszę coś zrobić. Nie mogę tak stać i się gapić.

Postąpiłam krok do przodu. Odczekałam chwilę i zrobiłam kolejny. Po jakimś czasie zawroty głowy ustały. W ten sposób doszłam do zbiegowiska. Przepchnęłam się przez tłum rozgorączkowanych kierowców, którzy na szczęście nie zwracali na mnie uwagi. Większą przeszkodą okazali się być policjanci.

Poprosiłam jednego, by mnie przepuścił. Spojrzał na mnie jak na wariatkę.

– Ten koń jest szalony! – zapewniał mnie. Po chwili go olśniło. – Zaraz, a to nie ciebie przypadkiem zrzucił?

Chciałam machnąć ręką, ale w porę się powstrzymałam. Po co mi kolejna fala zawrotów głowy?

– Znam Karmela. Mogę go uspokoić – powiedziałam siląc się na spokój.

Spojrzał na mnie sceptycznie.

– Akurat – chciał coś jeszcze dodać, ale przeszkodził mu krzyk kolegi stojącego po drugiej stronie koła otaczającego konia.

– Jeśli nie przestaniecie, więcej ludzi oberwie kopytem – zauważyłam.

Zaczął się niecierpliwić.

– Dziewczyno! Przecież cię tam nie wpuszczę! Co ty sobie myślisz? Podejdziesz, wypowiesz magiczne zaklęcie, a on będzie potulny jak baranek? – zadrwił ze mnie.

Puściłam to mimo uszu, choć miałam ochotę mu wygarnąć co myślę o takim podejściu do koni.

– Mniej-więcej. Przepuść mnie, a się przekonasz.

– Nie! Nie wpuszczę cię. Koniec rozmowy – puściły mu nerwy.

– Owszem, wpuścisz mnie! – także podniosłam głos. – Wpuścisz, bo inaczej narazisz na niebezpieczeństwo zdrowie wielu ludzi!

Chyba przekroczyłam jakąś granicę. Zacisnął pięści, ale przesunął się.

– Proszę bardzo, młoda panno. Ale wchodzisz tam na własną odpowiedzialność.

Zignorowałam go i poszłam w stronę Karmela. W głowie huczała mi myśl, że właśnie kłóciłam się z gliną. Kolejne rżenie konia zmusiło mnie, bym odłożyła te przemyślenia na bok i skupiła się na wierzchowcu.

Zatrzymałam się i dałam znak policjantom, by odsunęli się o kilka metrów. Usłuchali. Chyba wyczuli, że zaraz stanie się tu coś niezwykłego.

Przestałam zwracać na nich uwagę. Spuściłam wzrok i zaczęłam cicho przemawiać do Karmela. Mówiłam mu o Susan, koszach jabłek i marchewek. Prosiłam, by był spokojny i zapewniałam go, że nic mu nie grozi. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że koń mnie nie rozumie. Liczył się ton jakim się mówiło. Jeśli był nerwowy, koń także się denerwował. Jeśli był łagodny, koń się uspokajał.

Mówiłam z pewnością w głosie, by wierzchowiec przestał się bać. By zrozumiał, że potrafię mu pomóc.

Już prawie udało mi się go dotknąć, kiedy nadjechała karetka. Głośna syrena spłoszyła Karmela. Bałam się, że znów zacznie wierzgać. W nagłym przebłysku zaczęłam nucić piosenkę, którą często śpiewała Susan. Kiedy zwrócił na mnie uwagę zaczęłam śpiewać. Zaciekawiony koń cało swoją uwagę skupił na mnie i melodii, którą doskonale znał. Krok za krokiem, był coraz bliżej. W końcu wyciągnęłam rękę i pogłaskałam go po szyi. Z zaskoczeniem zauważyłam, że zwierzę mnie obwąchuje, jakby czegoś szukało. Patrzyłam na niego starając się zrozumieć, co takiego chodzi mu po głowie. Zrozumiałam dopiero gdy włożył pysk do kieszeni mojej bluzy i wyjął z niej dwa końskie smaczki.

Przypomniałam sobie, że wieczorem wzięłam je dla Nugata. Z tym, że koniec końców nie poszłam już do jego boksu i przysmaki zostały w kieszeni.

Wbrew wszystkiemu zaczęłam się śmiać. Całe napięcie upłynęło ze mnie jak z balonika. Moja radość udzieliła się również ludziom dookoła.

Wtuliłam się w grzywę Karmela słysząc śmiechy policjantów i kierowców.

– Będzie dobrze, prawda? – szepnęłam w końskie ucho.

– Zaraz się przekonamy – usłyszałam głos zza moich pleców. Odwróciłam się i zobaczyłam ratowników. – Chyba cię złapaliśmy, uciekinierko – dodał najwyższy uśmiechając się radośnie.

Odwzajemniłam uśmiech. Dałam się zaciągnąć na badania do karetki.

***

Okazało się, że mam zwichniętą rękę. Zawroty głowy były spowodowane szokiem po upadku. Na szczęście już mi przeszły. Lekarze wykonali mnóstwo – według mnie niepotrzebnych – badań i orzekli ze zdumieniem:

– No dziewczyno, miałaś szczęście. Dziwne, że tylko ta ręka. Musisz być w czepku urodzona. Taki wypadek mógł skończyć się skręceniem karku, a nawet... No, mogło być gorzej.

W międzyczasie przyjechał do nas jeszcze jeden radiowóz. Oprócz policjanta wysiadły z niego moje przyjaciółki i Kaja. Te pierwsze zaraz do mnie podbiegły. Przytuliłyśmy się, a Susan podeszła do Karmela.

Opowiedziałam im co się wydarzyło. Całą historię Kaja podsumowała jednym zdaniem:

– Ale ty jesteś głupia.

– A co się wydarzyło w stajni? – spytałam.

Dziewczynom zrzedły miny. Patrzyły po sobie jakby chciały coś przede mną ukryć.

– Nie owijajcie w bawełnę – uprzedziłam je trochę zaniepokojona.

– Ktoś podłożył ogień pod ujeżdżalnię – wydukała w końcu Merissa. – Chyba chciał jeszcze podpalić stajnię, ale spłoszył go przyjazd policji.

Patrzyłam na nie zupełnie zszokowana. To przecież niemożliwe! Kto mógł zrobić coś takiego? Natychmiast przyszli mi do głowy mężczyźni, którzy prawie uprowadzili Karmela. Ale zaraz. To prawda, niezupełnie pamiętam co się wtedy wydarzyło, ale jednego jestem pewna. Słyszałam jak odjeżdżali.

– Misha? – Callie przerwała moje rozważania. Otrząsnęłam się z ponurych myśli i zapytałam pospiesznie:

– Nikomu nic się nie stało? Złapali podpalacza? Jak duże są szkody? Zgasili już ogień?

– Nikomu nic nie jest – zapewniła mnie Issa.

– No i nie złapali tego gościa – dodała Callie.

– A szkody? – powtórzyłam pytanie.

Odpowiedział mi głos zza pleców:

– Kiedy wyjeżdżałyśmy byli w trakcie gaszenia pożaru. Z tego powodu ciocia została. Niestety ogień zdążył się rozprzestrzenić i ogólnie... Cała ujeżdżalnia jest niezdatna do użytku.

Spojrzałam za siebie. Susan jedną ręką trzymała Karmela za kantar, a drugą miętosiła swoje ciemne loki. Znałam ten gest. Zawsze tak robiła, gdy się denerwowała.

– Będzie dobrze – obiecałam i przytuliłam ją. Doskonale wiedziałam jak bardzo denerwowała się każdą, choćby najmniejszą usterką na naszym terenie. Spalona hala na pewno ją denerwowała. Miałam tylko nadzieję, że nie czuje się winna. Jednocześnie przypomniał mi się pewien cytat: „Nigdy nie mów, że będzie dobrze. Mów, że zrobisz wszystko, by było dobrze". Skuliłam się w myślach, ale nadal trzymałam przyjaciółkę w mocnym, pokrzepiającym uścisku.

Chwilę po tym dojechali do nas moi rodzice. Mama natychmiast zasypała mnie gradem pytań, a kiedy udało mi się ją przekonać, że nic mi nie jest, pobiegła zamęczać pytaniami lekarzy.

Nawet nie zauważyłam, gdy kierowcy odjechali. Żałowałam, że nie mogłam podziękować za pomoc kobiecie, która przyszła do mnie na początku. Niestety było już po fakcie. Zniknęła. Pojechała swoją drogą.

W końcu wsiadłyśmy z Kają do naszego samochodu. Tacie udało się przekonać mamę, że powinniśmy już wracać do domu i także wsiedli do auta.

Gdy jechaliśmy, tata wcale się nie odzywał. Mama wciąż zadawała kolejne pytania, chcąc się dowiedzieć co właściwie się wydarzyło. Ponieważ ja nie chciałam po raz kolejny opowiadać tej samej historii, odpowiedziami zajęła się Kaja. Oczywiście postawiła mnie i Karmela w bardzo złym świetle.

Po kilku minutach przestałam jej słuchać i oparłam się głową o szybę. Podziwiałam wschód słońca i miałam nadzieję, że wyczerpałam limit nieszczęść na najbliższe dwa miesiące.

**************

Wreszcie sprawdziłam ten rozdział! Uwierzcie mi, to było konieczne.  Gdyby wierzyć poprzedniej wersji, Misha jest niezniszczalną zaklinaczką koni. Pstryknie palcami i wszyscy się jej słuchają. Jest panną idealną. Na szczęście poprawiłam i jest lepiej. Chyba.

Dodałam pominięty rozdział 9,5. Więcej o tym w późniejszym rozdziale 9,5.

Piszcie w komentarzach co sądzicie. Jeśli Wam się podobało, zostawcie gwiazdkę. Zachęcam również do zaobserwowania mnie. Wtedy się jest na bieżąco;)

Serdecznie Was pozdrawiam,

WildAntka

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro