Chelle (II)
Wiecie, co? Nigdy nie marzyłam o posiadaniu cukrowej maseczki na twarzy. I włosach. Zwłaszcza, jeśli ta maseczka w rzeczywistości jest kolorowym lukrem – i wcale mnie nie obchodzi, że królewskim. To moje „niemarzenie" zostało spełnione przez Camila, który z tylko sobie znanej przyczyny pomylił moją twarz z piernikiem i pryskał w moją stronę lukrem przy każdej możliwej okazji. Po piętnastym razie przestałam się wycierać.
– Camil, ile ty masz lat? – zapytałam, starając się powstrzymać chęć oddania przyjacielowi pięknym za nadobne. Byłam jednak świadoma, że jeśli to zrobię, kuchnia zamieni się w pole bitwy, a osobą, która będzie musiała to sprzątać jestem właśnie ja.
Camil na chwilę zaprzestał zdobienia mojej twarzy kolorowymi plamami i zapatrzył się na całą puszkę pierników do udekorowania. Z drugiej strony, na tacce, leżało sześć ozdobionych. Dwie trzecie przeze mnie. Możliwe, że zastanawiał się, czy z jego wspaniałymi wynalazkami byłoby szybciej. Ja na to już znałam odpowiedź: nie. Byłoby za to o wiele bardziej brudno.
– Zastanawiałaś się kiedyś, jakby to było, gdyby... – urwał i wbił wzrok w ciastka.
Podniosłam spojrzenie znad pierniczka, którego właśnie dekorowałam i zaniepokojona przyjrzałam się chłopakowi. Camil nie należy do osób, które lubują się w gdybaniu. Zresztą, od wczorajszej rozmowy wydawał się być cichszy i częściej przyłapywałam go pogrążonego w zadumie. Czy się martwiłam? Może troszkę. Taka zmiana zachowania nie pasowała do przyjaciela.
– Gdyby co? – zapytałam, lekko marszcząc brwi. Gdzieś w mojej podświadomości czułam, że znam odpowiedź. Tyle, że... Raczej unikaliśmy tego tematu. Nie pamiętałam, żebyśmy kiedyś o tym otwarcie rozmawiali. I nie byłam pewna, czy chcę to zmieniać.
Camil uśmiechnął się krzywo i podniósł wzrok. Już to spojrzenie wystarczyło, żebym zrozumiała, że moje przeczucie było słuszne. Zaczerpnął duży haust powietrza, wypuścił je powoli, ponownie odetchnął i dopiero wtedy dokończył:
– Gdyby ona przeżyła, Misha.
***
– Założę się, że będzie piszczał ze strachu. – Niewysoka dziewczyna z zawadiackim wyrazem twarzy trzymała w dłoniach nieruchomego czarnego ptaka i z ekscytacją grzebała mu w brzuchu śrubokrętem.
Jak zwykle miała na sobie krótkie spodenki na szelkach, pod nimi grube, wełniane rajstopy i bluzkę z długim rękawem. Na krótkich włosach, niezależnie od pory roku, bandanka. Tak właściwie w jej stroju zmieniała się tylko grubość rajstop i obecność swetra.
– Nie przesadzasz, trochę? – Siedząca obok dziewczyna przestała się bawić swoim ciemnym warkoczem i posłała przyjaciółce sceptyczne spojrzenie. – Camil nie jest aż takim strachajłem, Chelle.
– No weź, Misha. – Chelle zamknęła klapkę w brzuchu ptaka, dokręciła śrubkę i z dumą wyciągnęła swoje dzieło przed siebie. – Myślisz, że własnego brata nie znam? Zresztą, ten ptaszek to mechaniczne cudeńko. Nazwałam go Gerwazy.
Wzrok Mishy wciąż był sceptyczny, ale Chelle nie zwracała na to uwagi. Przywykła, że przyjaciółka miała zupełnie inne pasje, niż ona. Nie wymagała od niej nagłej euforii nad robotem, którego konstruowała przez ostatni czas. Chociaż, ociupinka zachwytu by nie zaszkodziła. Chelle bardzo się starała, by Gerwazy wyglądem do złudzenia przypominał prawdziwego ptaka. Przez ostatnie trzy tygodnie razem z Mishą zbierały z ulic czarne pióra. Misha pobijała w tej dziedzinie rekordy – potrafiła w ciągu jednego dnia uzbierać tuzin pięknych, długich piór. Chociaż na jej przewagę działał fakt, że szukała ich w stajni, gdzie było mnóstwo gniazd. No, i pomoc jej kumpelek – Callie, Issy i Susan – też nie była bez znaczenia. W każdym razie, ptak był dopracowany we wszystkich szczegółach. Chelle sama nagrała odpowiednie dźwięki. W tym celu musiała wymykać się z domu przed świtem, żeby zdążyć do pobliskiego lasku na poranny ptasi koncert i już dostało jej się za takie zachowanie od mamy, ale było warto. Naprawdę warto. W końcu nie ma nic ważniejszego, niż rodzinna rywalizacja, którą od kilku miesięcy prowadziła ze swoim bratem-bliźniakiem. Póki co, to on wygrywał, ale przewagę miał niewielką. Gerwazy powinien ją zniwelować ze spokojem.
– Nie żeby coś, ale znając życie i tak pewnie rozwali się na pierwszej lepszej ścianie. – Misha już stała w drzwiach swojego pokoju, który stał się centrum zarządzania całej akcji. – Chodź już, nie mogę się doczekać, by to zobaczyć.
***
Mama bliźniąt była bardzo wyrozumiałą kobietą. Głosu nie podnosiła prawie nigdy, a jej cierpliwość powinna zostać uhonorowana przynajmniej trzema medalami. Trudno się dziwić – z dziećmi takimi jak Chelle i Camil, oraz ich starszą siostrą Monicą na dokładkę, musiała sobie wyrobić stalowe nerwy. Czasem jednak zdarzały się sytuacje, w których ktoś przekraczał pewne granice i nie wytrzymywała. Ogromna dziura w ścianie, mini-pożar i przymusowa zmiana fryzury Camila zdecydowanie przekraczały wszelkie granice.
– Michelle, jak ci to w ogóle wpadło do głowy?! Przecież mówiłam, że takie eksperymenty to tylko na dworze i to z gaśnicą w pogotowiu. I jeszcze wciągnęłaś w to Mishę! Dziecko, czy ty nie masz rozumu?
Chelle stała na środku kuchni i raczej nie wyglądała na skruszoną osobę. Na rękach jeszcze miała pozostałości sadzy, a krótkie włosy wyglądały jakby przeszło przez nie podwójne tornado (w przeciwieństwie do zwyczajnej trąby powietrznej, bo taki wygląd był codzienny).
– Jedyną osobą, która znajduje się w tym pomieszczeniu i może mieć coś nie tak z głową, jest Camil – zauważyła, wskazując siedzącego przy stole brata. Ten rzucił jej w odpowiedzi mordercze spojrzenie, a potem po raz kolejny skontrolował stan swojej fryzury. Niestety pozostawał niezmienny. Z jednej strony przypalona, z drugiej z powplątywanymi śrubkami i sprężynkami, które właśnie próbowała usunąć Misha. Jej starania nie były owocne i oczywistą rzeczą był fakt, że trzeba będzie skorzystać z nożyczek, tudzież pomocy fryzjera.
Edyta ze złością zamknęła piekarnik i odwróciła się w stronę córki.
– Nie żartuj sobie teraz. Wiesz, kto będzie musiał załatać dziurę.
Chelle przytaknęła, a następnie zawołała w kierunku Camila:
– Chcesz mieć różowe ściany? Fundnę ci malowanko w gratisie.
Odpowiedzią było tylko przeciągłe westchnienie jej mamy.
***
– Ty sobie zdajesz sprawę, że moja mama cię faworyzuje, prawda?
Misha spojrzała z ukosa na Chelle i na chwilę przerwała zabezpieczanie listew podłogowych taśmą malarską.
– Zdajesz sobie sprawę, że cię ostrzegałam? – odpowiedziała pytaniem.
Chelle wzruszyła ramionami.
– Nie pierwszy, nie ostatni raz. Przypomnij mi, ile razy już malowałyśmy ten pokój?
Misha zmarszczyła brwi i zaczęła wyliczać:
– Był ten nieudany wulkan, malowanie fresk, konspiracyjne drylowanie wiśni, no i ta akcja z pistoletami do paintballa... – zawiesiła się i wzruszyła ramionami. – Długo by wymieniać. Ale nabrałyśmy już wprawy.
Chelle potaknęła głową i rozejrzała się po pokoju. Wszystkie meble brata zsunęły na środek podłogi, tak by nie przeszkadzały w późniejszym malowaniu. Wszystko było zabezpieczone folią i taśmą malarską. Ona sama miała na sobie stary T-shirt i wyświechtane spodnie – strój roboczy. Ubranie Mishy wyglądało podobnie. Dziura póki co wciąż istniała, ale to miało się wkrótce zmienić.
Nagle usłyszały, że ktoś tarabani się po schodach. Minęła chwila i w drzwiach pokoju pojawił się Camil. Właściwie, najpierw pojawił się ogromny wór gipsu, a dopiero potem sam tragarz.
– Proszę bardzo. – Chłopak z hukiem odłożył go na podłogę, a następnie wyjął z kieszeni bluzy dwa batoniki i rzucił je dziewczynom. – Znajcie moją wspaniałomyślność. Życzę miłej zabawy. – Możliwe, że chciał coś jeszcze dodać, ale uniemożliwił mu to wybuch śmiechu siostry. Chelle jedną ręką oparła się o ścianę, a drugą ocierała łzy napływające jej do oczu. Zwijała się ze śmiechu.
Camil spojrzał na nią w niedowierzaniu.
– Chodzi o fryzurę, tak? – Przejechał dłonią po krótko ściętych włosach. Po dawnych, przydługawych kosmykach zostało tylko wspomnienie. – Najpierw sama mnie tak urządzasz, a teraz się śmiejesz? Serio? Zresztą – złapał się pod boki – nie jest tak źle. Fryzjer zrobił, co mógł.
Zamiast jakiegokolwiek potwierdzenia, czy też aprobaty, otrzymał siostrę duszącą się w jeszcze większych spazmach śmiechu.
Przeniósł zdesperowany wzrok na siedzącą do tej pory cicho Mishę. Rozłożył błagalnie ręce i zapytał:
– A ty? Co sądzisz? Misha, dalej. No przecież nie jest tak źle, prawda?
Misha przygryzła wargi, starając się powstrzymać wybuch śmiechu. Udało jej się jedynie wykrztusić: „Wyglądasz, jak człowiek". Potem nie dała rady i dołączyła do Chelle.
Camil odwrócił się bezradnie, wzniósł oczy i westchnął:
– I co ja mam z tymi dwoma?
Ponieważ sufit jakoś niekoniecznie chciał udzielić odpowiedzi, chłopak tylko pokręcił głową i ruszył do drzwi.
– Załatwcie tą dziurę. Idę po wałki malarskie i pomogę wam w malowaniu – mruknął.
– Ależ nie trzeba, poradzimy sobie – zapewnił go niewinny głos siostry zza pleców. Chłopak mógłby przysiąść, że właśnie w tej chwili wymieniała z Mishą porozumiewawcze spojrzenia. Nawet się nie odwracał, wciąż idąc w kierunku schodów, gdy odparł:
– Nie chcę skończyć z różowym pokojem.
Oczywiście odpowiedział mu śmiech.
***
– Poszłam na kompromis w postaci białych ścian, ale Gerwazego uhonorować trzeba, czy tego chcesz, czy nie.
Camil odłożył na bok ociekający farbą pędzel i zdecydowanie pokręcił głową.
– Nie ma szans. Nie będziesz mi bazgrać po ścianach – powiedział, twardo stawiając na swoim.
Chelle wzniosła oczy ku niebu.
– Od jakiejś godziny nie robię nic innego, tylko bazgrzę po twoich ścianach, geniuszu – zauważyła. Zaraz też wpadła na pomysł. – A jeśli Misha to zrobi?
Camil parsknął śmiechem.
– Nic to nie zmienia. Zresztą ona tego nie zrobi. Prawda, Misha? – zwrócił się w kierunku przyjaciółki, która właśnie zamykała puszkę z resztką białej farby. Podniosła wzrok na chłopaka i uniosła brew.
– Założysz się?
Jeśli chłopak myślał, że się nad nim zlituje, zdecydowanie się mylił.
Chelle wybuchnęła śmiechem, a Camilowi nie zostało nic innego, jak zastanawianie się, dlaczego świat się na niego tak uwziął i dał tym dwóm dziewczynom takie, a nie inne charaktery. Misha ze spokojem chwyciła mniejszą puszkę z czarną farbą, zanurzyła w niej pędzelek i przyłożyła do ściany w miejscu, w którym jeszcze niedawno znajdowała się dziura. Nawet nie mrugnęła okiem, gdy maznęła pierwszą kreskę.
Minutę później dzieło było skończone. Białą ścianę zdobił czarny krzyżyk z podpisem „Bohaterska śmierć Gerwazego".
W przeciwieństwie do załamującego się brata, Chelle patrzyła na efekt pracy z dumą.
– Spoczywaj w pokoju, przyjacielu – powiedziała, a następnie poklepała brata po ramieniu. – Możliwe, że za niedługo Misha będzie miała ponowną okazję do wykazania się swoimi zdolnościami artystycznymi. Planuję kolejnego ptaka. Będzie się nazywał Gryzelda.
***
Następnego ranka trzy postacie niechętnie wyszły z domu-bliźniaka i ruszyły zaśnieżoną ulicą w kierunku przystanku autobusowego. W półmroku zimowego poranka, wyglądały zwyczajnie. Misha jak zwykle owinęła sobie szalem pół twarzy, Chelle jak zwykle czesała się dopiero w drodze na przystanek. Tylko głęboko naciągnięta na uszy czapka Camila była odstępstwem od normy.
– Nie zdejmę jej w szkole. Nie ma szans – powtarzał pod nosem. W jego głosie można było wyczuć panikę.
Misha ze śmiechem potarmosiła go po głowie, przy okazji prawie ściągając mu czapkę.
– Zdejmiesz, zdejmiesz. Zawsze możesz zwalić wszystko na Chelle.
Chelle tylko wystawiła język, zbyt zajęta walką z poplątanymi włosami. Miała w zwyczaju leżenie w łóżku do ostatniej chwili, więc prawie nigdy nie dawała rady wyrobić się ze wszystkim na czas. Czesanie się w drodze i nauka do testów w autobusie były w jej przypadku normą.
– Zbyt nas kochasz, by się na nas gniewać – mruknęła półgębkiem.
Camil uniósł brwi.
– Ubolewam nad tym, ale to niestety prawda. Oszaleję z wami, wiecie? Będę miał siwe włosy jeszcze zanim pójdę na studia.
– Kupimy ci farbę – pocieszyła go Misha.
– Różową – pokrzepiająco uzupełniła Chelle.
***
W okresie zimowym poranne lekcje zawsze dłużą się w nieskończoność. Za oknami wciąż jest ciemno, a białe światło lamp razi w oczy i sprawia, że w nieobudzonym jeszcze mózgu każdy gwałtowniejszy ruch zostaje odtworzony w slow motion.
Tego dnia historyczka w ramach lekcji postanowiła puścić film. Czarno-biały, z dźwiękiem słabej jakości. Nietrudno się domyślić, że cała klasa przysypiała już po pierwszych pięciu minutach.
Misha ze znudzeniem gryzmoliła po marginesie zeszytu, co jakiś czas zerkając to na przysypiającą obok Issę, to na nauczycielkę uzupełniającą coś w dzienniku. Lekcja trwała dopiero kwadrans, a dziewczyna już miała jej serdecznie dość. Z chęcią położyłaby się na ławce i wzięła przykład z drzemiącej Issy, ale resztka przyzwoitości zabraniała jej podjęcia takiej decyzji.
– Ej, Misha.
Dziewczyna drgnęła i obróciła się ostrożnie, by nie zwrócić uwagi historyczki. Chelle leżała nad swoją ławką, zupełnie nie martwiąc się tym, że może zostać zdekonspirowana. Wyciągała w jej stronę wyrwaną kartkę z zeszytu z jakimś rysunkiem.
Misha przejęła obrazek i przyjrzała się długopisowemu szkicowi. Przedstawiał trylion kresek, kropek i kół, które łączyły się w coś przypominającego ptaka. Gdyby nie znała Chelle tak dobrze, powiedziałaby, że to sztuka abstrakcyjna.
– To Gryzelda – szepnęła Chelle, wyraźnie dumna ze szkicu.
Misha pokiwała głową.
– Gerwazy 2.0, tak? – upewniła się.
Chelle szybko zaprzeczyła, wyraźnie ubolewając nad brakiem zorientowania się przyjaciółki.
– Nie. Gerwazy 2.0 rozpadł się w trakcie przykręcania skrzydeł. U Camila rozbiła się chyba trzecia wersja. A to tutaj, to Gryzelda. Zupełnie inna konstrukcja.
Misha wzruszyła ramionami i oddała Chelle kartkę.
– I tak skończy w ścianie – stwierdziła.
Krótkowłosa tylko przewróciła oczami.
***
– Lampisz się.
Camil drgnął i pospiesznie przeniósł wzrok siostrę. Położyła tacę na stole i usiadła naprzeciwko brata.
W stołówce panował rejwach – na długiej przerwie prawie każdy tu przychodził i to bynajmniej nie ze względu na jakość jedzenia. Tak właściwie, obiady były dość podłe. Jednak z jakiegoś nieznanego powodu, prawie każdy był na nie zapisany, a ten kto nie był, przychodził dla towarzystwa.
– Nie lampię się – szybko zaprzeczył, wracając do grzebania widelcem w makaronie.
– Lampisz, lampisz. – Obok tacki Chelle wylądowała taca Liama, a po sekundzie pojawił się sam chłopak.
Camil zmarszczył brwi i obrzucił ich dwójkę krytycznym spojrzeniem. Podejrzewał, że w tej rozmowie nie ma szans – Chelle i Liam wygrywali każdą dyskusję – ale musiał w nią brnąć.
– Niby na kogo? – zapytał, nabijając makaron na widelec. Starał się przy tym mieć tak obojętną minę, jak tylko się dało.
Liam posłał mu niedowierzające spojrzenie.
– Na Mishę oczywiście – powiedział, zdziwiony, że chłopak próbuje się od tego wymigać. – Ty serio myślisz, że nikt tego nie widzi?
– Nie jesteś zbyt dyskretny – przyznała Chelle, odsuwając surówkę na bok talerza. Była wzorową wyznawczynią zasady „nie jem niczego, co jest zmieszane z więcej, niż czterech rzeczy i nie jest zupą". Niestety, kucharki w stołówce też wyznawały pewną zasadę. „Wszystko, albo nic". A skoro zapłaciłeś, to raczej wszystko.
Chelle wytyczyła wyraźną granicę pomiędzy warzywami, a resztą obiadu i spojrzała na Camila. Po krótkiej chwili zastanowienia, wzięła zaskoczonemu bratu talerz sprzed nosa i przełożyła na niego swoją surówkę.
– Nie patrzę się na nią – powtórzył, odzyskując swój talerz.
Chelle skinęła głową.
– Racja, patrzysz się na mnie. A na nią się lampisz.
Camilowi opadły ramiona.
– Możemy skończyć temat?
– Jaki temat? – do ich stołu przysiadła się Lesedi. – Nowa fryzura, co Camil? A właśnie, Chelle, pożyczysz mi notatki z historii? Muszę nadrobić.
Chelle skinęła głową i sięgnęła do ogromnej torby, którą wcześniej postawiła przy swoim krześle. Wyjęła z niej gruby zeszyt i przesunęła go po stole do dziewczyny.
– A jak myślisz, jaki temat może chcieć skończyć Camil? – zapytała. Kątem oka odnotowała, że jej brat ma minę, jakby chciał wraz z krzesłem zapaść się pod ziemię.
Lesedi wzruszyła ramionami i zaczęła wertować zeszyt.
– Nie wiem. Mishy?
Liam zaklaskał trzy razy, mimo, że nie było to szczególnie trudne pytanie.
– Ale to jest ciekawe – ciemnoskóra podniosła wzrok znad notatek i spojrzała na Camila. – W jej obecności zachowujesz się zupełnie na luzie. Jesteście ze sobą tak blisko, że tego nawet nie zauważacie. Wiele szkolnych par ma między sobą większy dystans, niż wasza dwójka. Ale kiedy przychodzi do rozmowy na ten temat...
– A jej nie ma w pobliżu – wtrąciła Chelle.
Lesedi przytaknęła.
– Dokładnie. A ona na przykład siedzi dwa stoły dalej, to robisz się czerwony, jak burak i za wszelką cenę chcesz znaleźć się w zupełnie innym miejscu. – Rozłożyła ręce. – Gdzie tu logika?
Nim Camil zdążył choćby otworzyć usta, rozległ się dzwonek i uczniowie z ociąganiem zaczęli opuszczać stołówkę. Chłopak w trzech machnięciach widelcem dokończył obiad, zgarnął tacę i plecak, wstał i ruszył w kierunku wyjścia.
– Chodźcie już – zawołał przez ramię.
Pozostała trójka odprowadziła go wzrokiem, posyłając sobie znaczące spojrzenia, gdy do chłopaka dołączyła Misha. Brat Chelle szybko przejął od dziewczyny jej tacę i odłożył obie do okienka z podpisem „zwrot naczyń".
– Uroczy są – stwierdziła Lesedi, również wstając i biorąc plecak. Chelle i Liam zgodzili się z nią, a potem ruszyli śladem Camila w kierunku sali lekcyjnych.
***
– Powiesz mamie, że wrócę koło siedemnastej?
Camil drgnął, gdy Chelle z impetem wleciała mu na plecy. Mimo, że nabrała tego nawyku już jakiś czas temu, wciąż udawało się jej go przestraszyć. Obejrzał się na nią, marszcząc brwi.
– Rozumiem, że na obiedzie cię nie będzie – stwierdził. Nie był jakoś szczególnie zaskoczony. Jego siostra słynęła ze spontanicznych decyzji. Właściwie, gdyby przeżyła tydzień bez żadnego nagłego planu, zacząłby się o nią martwić.
Dziewczyna wzruszyła ramionami i poprawiła czapkę. Temperatura spadła poniżej zera, a na niebie zbierały się ciężkie, szare chmury zwiastujące śnieg.
– No nie. Ale to raczej sama zauważy. Wiesz, logiczny wniosek – odparła z typowym dla siebie pośpiechem. Prawie zawsze zachowywała się jakby gdzieś goniła, jakby bała się zostać w jednym miejscu na dłuższy czas. Nadrabiała to maską wulkanu energii, ale najbliżsi łatwo potrafili ją przejrzeć.
Camil tylko rozłożył bezradnie ręce. Jakiś czas temu przestał próbować nadążać za dziewczyną.
– Prawda. A mogę wiedzieć, gdzie cię tak niesie?
Chelle uśmiechnęła się łobuzersko i wbiła ręce w kieszenie. Zdecydowanie czekała na to pytanie.
– Liam zaprosił mnie na gorącą czekoladę do „Mint & Company" – mruknęła po chwili. Jej policzki przybrały lekko czerwoną barwę, ale trudno było stwierdzić czy to na wskutek zimna, czy poruszonego tematu.
Camil spojrzał na nią krzywo i wydął wargi. Doskonale wiedział, co się kroi pomiędzy tą dwójką, ale wiedział również, że jest to wspaniała okazja, by podroczyć się z siostrą. Chociaż ociupinkę. W końcu każdy wie, że to właśnie na docinkach polega zawiłość relacji między rodzeństwem.
– I co? Aż tak długo będziecie pić tą czekoladę? Nie sądzę by zajęło wam to trzy godziny. Góra pół. A to i tak wliczając twoją paplaninę i długą kolejkę.
Chelle obrzuciła go karcącym wzrokiem.
– No wybitnie zabawne. Zostaniesz komikiem miesiąca – orzekła, zakładając rękę na rękę. Jej policzki były całe czerwone, co tylko potwierdzało, jak bardzo jej zależy na spotkaniu. Właściwie to wyglądała, jak mała, obrażona wiewiórka, której ktoś zabrał orzeszek.
Chłopak tylko zaśmiał się krótko i jednym ruchem dłoni zsunął zaskoczonej dziewczynie czapkę na oczy.
– Spoko, spoko. Jestem pewien, że dostaniecie promocyjne, dwulitrowe kubki. Powiem mamie, że późno wrócisz, chociaż nie gwarantuję braku wieczornej reprymendy. – Wyszczerzył się szeroko i zaczął grzebać w plecaku, by znaleźć portfel. Z mgły wyłonił się autobus, do którego chciał wsiąść. – Ogranicz swoje suchary do minimum, to może zaprosi cię ponownie. I zapnij kurtkę, siostruś – poradził jeszcze. Następnie wsiadł do autobusu, wciąż z uśmiechem wymalowanym na twarzy.
Chelle posłała w jego stronę wymyślny grymas, a gdy zobaczyła wsiadającą Mishę w towarzystwie Callie, jednoznacznie się uśmiechnęła i zaczęła żywo gestykulować. Robiła to tak szybko i w tak chaotyczny sposób, że tylko osoby, które znały ją od lat potrafiły ją zrozumieć. Camil do nich należał, zresztą zarówno, jak i Misha. Oboje ją dostrzegli. Ich reakcje były różne: Misha spojrzała na Chelle z wyrazem ubolewania na twarzy, a Camil jak najszybciej schował twarz w kurtce. Callie, która też po części zrozumiała o co chodziło, tylko patrzyła na to rozbawiona.
Chelle pomachała odjeżdżającym w autobusie i we wspaniałym humorze obróciła się tylko po to, by wpaść na Liama.
– No... To jak? – Chłopak ze zmieszaniem przejechał dłonią po jasnych włosach. – Idziemy?
Chelle ponownie wbiła dłonie w kieszenie. Zaraz po tym zmieniła zdanie i je wyjęła, a później zdała sobie sprawę, że nie ma co zrobić z dłońmi.
– Pewnie – odpowiedziała i ruszyli w stronę przystanku dla tramwajów. Z nieba z wolna zaczął prószyć śnieg.
**********************
I jak się podobał? Mi bardzo. Kiedy to pisałam zaczęłam strasznie żałować, że ona pojawia się tylko tutaj. Serio. Gdyby żyła, zapewne wszystko potoczyłoby się inaczej. No, i Casha miałoby większą szansę, by zaistnieć.
Issa: Zaraz, co?
Ja: No wiecie. Misha jest dla Camila taką siostrą. Dlatego wątpię, by Casha mogło dłużej funkcjonować (no wiecie, młodzieńcze hormony się uspokoją i oboje zrozumieją, co ich łączy).
Issa: Czy ty właśnie użyłaś hormonów jako wymówkę?
Ja: Cichaj tam. Chodzi mi o to, że Chelle przejęłaby rolę siostry. No, i zapewne Camil miałby ciut inny charakter. No, i wiele innych rzeczy potoczyłoby się inaczej, ale to nie o tym miałam tu pisać. Bo wiecie. Wyjdzie na to, że napiszę w notce autora kolejną książkę.
No, ale. Co sądzicie o Chelle? Ja ją kocham całym serduszkiem^^
I tu jest zadanie dla Was. Ponieważ mamy jeszcze trzecią część tego specjalu przed sobą, a ja nie do końca mam pomysł o czym napisać, to sami wybierzcie. Niekoniecznie bym szła w czasy teraźniejsze (zakończenia książki). Może jeszcze jakaś przeszłość? Świat alternatywny? Przyszłość? Piszcie, co chcecie!
Pozdrowionka!
WildAntka
PS. Znicze dla Gerwazego ----------------------------------------------> [*]
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro