41| Chińskie suszarki i beznadzieja do kwadratu
Gdy w ciągu dziesięciu minut w moich dłoniach przegrzała się już druga suszarka, miałam dość. Najchętniej rzuciłabym urządzeniem o ścianę. Jednak moje resztki przyzwoitości na to nie pozwoliły i skończyło się na podsunięciu feralnej suszarki Camilowi pod nos. Musiałam mieć przy tym rozpaczliwą minę, bo chłopak – najpierw szczerze zaskoczony – zaśmiał się przyjacielsko.
– Nie przejmuj się, Misha. To po prostu chińskie barachło. Wyłączymy, a za pięć minut znów będzie działało, wierz mi – powiedział, wyciągając wtyczkę z kontaktu.
Od dobrych kilku godzin nasze rodziny siedziały w domu Camila i próbowały wysuszyć zamoknięte przedmioty. Mi i Camilowi przypadły książki i dokumenty z biura jego taty. Okna w całym domu były szeroko otwarte, by przeciąg pomógł wyschnąć meblom. Całe szczęście, że mamy inteligentny alarm i naszej części domu nie zalała woda. Taa. Szczęście w nieszczęściu. Można spokojnie stwierdzić, że ten dzień był jedną, wielką klapą. Mokrą klapą. A najlepsze w tym wszystkim był fakt, że jeszcze się nie skończył.
– Miło, że nam pomagacie – zauważył Camil. Chyba chciał zacząć rozmowę konkretniejszą, niż „Przysuniesz mi tamtą stertę papierów? O, suszarka ci się popsuła. Znowu". Muszę przyznać, że nie byłam zbyt rozmowna.
– Yhm – mruknęłam, układając wysuszone gazety w równe stosy. Odgoniłam od siebie muchę, która uparcie krążyła wokół mojej głowy i dopiero wtedy się zreflektowałam: – Na naszym miejscu, też byście tak zrobili.
Camil skinął głową i wygonił suchą już gazetą uporczywą muchę za okno. Następnie podał mi swoje wspaniałe narzędzie, sięgnął po kolejny mokry egzemplarz i zaczął go systematycznie suszyć.
– Mam nadzieję, że nie jesteś zła – dodał po chwili. Jego głos nie brzmiał zbyt pewnie.
Stanowczo przesunęłam stos suchych gazet i wytarłam ręcznikiem kałużę, która utworzyła się pod mokrym.
– Jestem zła – odparłam gniewnie. Camil jakby się skurczył. – Jestem zła, ale nie tylko na ciebie. Najpierw nie mogę jechać do Susan na zawody, potem jedziemy na ten cały komisariat, nie z mojej woli zostaję tajnym agentem, Kaja opowiada Abigail jakieś głupstwa, a jako wisienka na torcie: to! – wskazałam wszystko dookoła. Ponieważ Camil wciąż się nie odzywał, nabrałam głęboki wdech i dodałam już trochę spokojniej:
– Jestem wściekła. Wściekła na wszystko i nic konkretnego. Przepraszam. Wiem, że to nie było zamierzone. Nie chciałeś. Ja... Ja po prostu mam dość. Dość, dość, dość – skończyłam dobitnie ze wzrokiem utkwionym we wciąż wilgotniej podłodze. Odpowiadało mi, że Camil nie próbował się tłumaczyć. Miałam z tego pewną satysfakcję. Mało komu udaje się pozbawić go słów. Siedzieliśmy w milczeniu przez długą chwilę. Dźwięki krzątaniny innych były doskonale słyszalne, ale zdawało mi się, że jesteśmy od nich odcięci. Czas na chwilę zwolnił, dając mi chwilę na ochłonięcie.
Nagle usłyszałam, że Camil się poruszył. Chwilę później poczułam obejmujące mnie ramiona chłopaka. Z początku nie zareagowałam, ale w końcu uległam i również go przytuliłam.
– Przepraszam, Misha – mruknął ledwie słyszalnie.
Oparłam brodę na jego ramieniu i lekko zrezygnowana wbiłam wzrok w ścianę.
– Nie ma za co – doskonale wiedział, że kłamię. Mocniej mnie przytulił, a mnie nagle uderzyła tak wielka fala emocji, że miałam ochotę się przed nim rozpłakać. Zamiast tego zacisnęłam powieki i zajęłam swoje myśli faktem, że oboje z Camilem jesteśmy mokrzy. Iście uspokajające spostrzeżenie.
Po kilku minutach, puściliśmy się. Nie patrzyłam mu w oczy, świadoma faktu, że bym się rozryczała i to bez wyraźnego powodu.
– Dzięki – powiedział cicho Camil i wrócił do pracy. Otarłam oczy i szybko do niego dołączyłam. Atmosfera zrobiła się jakby czystsza.
***
– Dobrze, że Abigail ma do wszystkiego dystans – zauważył tata, gdy jedliśmy wczesną kolację. Zza ściany wciąż dochodził do nas szum suszarek sąsiadów.
– Taa... Jayden nie wydawał się być zachwycony kąpielą – zauważyła kąśliwie mama, smarując kawałek chleba masłem.
– Dziwisz się mu, ciociu? – zapytała Kaja, odkładając na stół puste opakowanie po moim ulubionym jogurcie.
Mama tylko machnęła ręką w odpowiedzi i zajęła się swoją kanapką.
– Po kolacji jeszcze do nich pójdę – tata skinął głową w stronę domu Camila – i pomogę Darkowi z resztą mebli. Trzeba je wszystkie odsunąć od ścian, a potem jeszcze wyłożyć ręcznikami.
– Może posypiecie je solą? W końcu wchłania wodę – zauważyłam.
– Właściwie szkoda, że Darek nie pozwolił strażakom pomóc z tym całym bałaganem – westchnęła mama, ignorując moją propozycję. Właśnie, wspominałam już, że parę minut po włączeniu się alarmu przed nasz dom zajechały dwa wozy strażackie pełne gotowych do walki z ogromnym pożarem strażaków? Nie? No cóż, już o tym wiecie. Abigail skwitowała to tak, że przynajmniej system przeciwpożarowy działa. Naprawdę jestem wdzięczna za jej podejście.
Tata wzruszył ramionami i dopił herbatę.
– No dobrze, kto idzie ze mną?
Odruchowo się zgłosiłam, ale w tym momencie zadzwonił mój telefon. Spojrzałam na wyświetlacz. Susan.
– Przepraszam, dzwoni Susan. Wiem, że nie powinnam przy posiłku, ale mogę odebrać? – zapytałam, posyłając mamie błagalne spojrzenie. Ponieważ skinęła głową, odeszłam od stołu i szybko nacisnęłam zieloną słuchawkę.
– Susan! I jak ci poszło? Bardzo przepraszam, że nie udało mi się przyjechać na zawody. Nadrobię to, jasne? Możemy na przykład... – w tym momencie urwałam, bo z zaskoczeniem stwierdziłam, że Susan nie odpowiada, a dźwięki dochodzące z słuchawki przypominają raczej powstrzymywany szloch.
– Hej, Susan – spróbowałam ponownie, ignorując niepokój. – Wszystko okej?
Długa chwila ciszy, a zaraz po niej potok słów przerywanych szlochem.
– Karmel dwa razy odmówił skoku przez szereg. Zrezygnowałam z przejazdu. Moi rodzice stwierdzili, że jestem niewdzięczną córką i w ogóle nie staram się rozwijać kariery jeździeckiej. Mówili, że jeśli zamierzam wszystko olewać, to sprzedadzą Karmela, a potem będę musiała się wyprowadzić, by porządnie wziąć się za naukę. I jeszcze dowiedzieli się o tej akcji z koniokradami. Robili cioci wyrzuty, że pozwala, by Karmel stał w starej stajni i stwierdzili, że jest skrajnie nieodpowiedzialna. Są na mnie wściekli i od godziny wcale się do mnie nie odzywają – z słuchawki dobiegł mnie długo powstrzymywany szloch. – Ja już nie wiem, co robić. Chcą mnie stąd zabrać jeszcze w tym tygodniu. Jestem bezradna.
W niedowierzaniu przyswajałam nowe informacje. Po chwili ciężkiego szoku, zdołałam wykrztusić:
– A Simon?
– Simon? – Głos Susan brzmiał, jakby nie miała pojęcia kim jest dana osoba. – W swojej kategorii zajął drugie miejsce. Chciał uczcić to ze znajomymi na mieście, ale rodzice kategorycznie mu zabronili i zagonili do nauki. Zamknął się w pokoju i siedzi w nim cicho od dłuższego czasu.
– Może do ciebie przyjadę? – zaproponowałam. Z doświadczenia wiedziałam, że obecność osoby z zewnątrz zwykle łagodzi kłótnie.
– Dzięki, ale lepiej nie. Słyszeli o twoim wypadku. Pewnie rozpoczęliby temat na nowo. Nawet Callie się oberwało.
Westchnęłam i oparłam się o ścianę. Beznadziejny dzień.
– To może do mnie przyjdziesz? Zrobimy sobie babski wieczór, ochłoniesz trochę.
Jeszcze zanim się odezwała, znałam odpowiedź.
– Nie mogę. Gdybym to zrobiła, wykazałabym się skrajną nieodpowiedzialnością, a rodzice ponownie doszliby do wniosku, że mam wszystko gdzieś – gorycz w jej głosie była aż nadto słyszalna.
– Skoro tak mówisz. Ale pamiętaj: moja oferta wciąż jest aktualna i nie ma terminu wygaśnięcia – odparłam.
Przytaknęła smutno. Rozmawiałyśmy ze sobą jeszcze chwilę, ale ponieważ słowa były jakieś puste, rozłączyłyśmy się, nie przeciągając rozmowy.
Wróciłam do stołu w jeszcze gorszym nastroju, niż wcześniej. Taty już nie było. Z ponurą miną dokończyłam kolację, a potem powlekłam się do pokoju i bez sił opadłam na zasypane rzeczami Kai łóżko.
– Beznadzieja. Beznadzieja do kwadratu – mruknęłam do siebie. Tępo wgapiałam się w pająka chodzącego po suficie i popadłam w taką melancholię, że na dźwięk SMS-a dosłownie podskoczyłam na pięć centymetrów. Kiedy się opanowałam, sięgnęłam po telefon i spojrzałam na ekran. Była to wiadomość od Susan:
Jednak będę. Daj mi kwadrans.
***************************************
Witajcie, witajcie! Jak wam mijają wakacje? Mi całkiem dobrze, chociaż wciąż jestem w biegu.
Co sądzicie o rozdziale? Chyba doszczętnie zepsułam nim ten dzień Mishy... Cóż. Mówi się, że rodziny się nie wybiera. W imieniu Mishy dodam: autorek się nie wybiera.
Podoba wam się nowa okładka? Mi bardzo. W pewien sposób oddaje charakter tej książki. Nie widać tego, ale na koszulce Misha ma napisane "I'm Innocent". "Jestem niewinna" dla gwoli ścisłości. Powiedzcie mi proszę, jak inaczej nasza bohaterka ma odpowiedzieć na to, co zesłał jej los (czytaj: WildAntka)?
Miłych wakacji i do niestety nie wiem kiedy!
Pozdrowionka,
WildAntka
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro