38|Byłabym świetnym włamywaczem
Przyznaję: zasiedziałam się. Najpierw oględnie opowiedziałam Camilowi o Elizie, a potem wspólnie pochyliliśmy się nad suszarką na baterie słoneczne. Z niewyjaśnionej przyczyny, urządzenie miało tendencję do przepalania się po siedemnastu sekundach pracy. Wiem dokładnie, bo sprawdzaliśmy dziesięć razy i wyciągnęliśmy średnią.
– Nie łatwiej byłoby kupić zwykłą suszarkę? – zapytałam, niepewnie przyglądając się, jak Camil wymieniał jakieś kabelki.
Machnął ręką.
– Oczywiście, że mamy zwykłą. To znaczy: ja mam, a rodzice o tym nie wiedzą. Schowałem w szafie. Wyjmę, jeśli będzie naprawdę potrzebna. Póki co, zabawnie się patrzy, jak mama stara się wysuszyć włosy z przerwami co kilkanaście sekund – wytłumaczył z powagą.
Wzruszyłam ramionami i wróciłam do mojego zajęcia. Czytaj: segregowania śrubokrętów w pudełku. Zdążyłam już je ułożyć kolorami, wielkością i kształtem główek, a teraz starałam się posegregować według wagi. Pytacie dlaczego nie podjęłam się żadnego ambitniejszego zajęcia? Odpowiedź jest prosta: Camil zna mnie na tyle dobrze, że zabronił mi ruszać czegokolwiek innego.
Po jakimś czasie obklejone plakatami i schematami różnych urządzeń drzwi uchyliły się, a do pokoju zajrzała mama Camila. Nawet nie starała się ukryć zaskoczenia faktem, że wciąż tam byłam.
– A ty jeszcze nie wróciłaś? – zapytała. – Wiecie która godzina?
Byłam zbyt zajęta przybieraniem stosownego wyrazu twarzy, by odpowiedzieć na pytanie. Za to Camil wykazał się swoją słynną rezolutnością. Wziął mnie za rękę, na której miałam zegarek, obrócił, by widzieć tarczę ze wskazówkami i odparł:
– Kwadrans po dwunastej.
Nastąpiła długa chwila ciszy. Wręcz słyszałam cykanie świerszczy za oknem. W końcu ciocia Edyta machnęła ręką.
– Oj tam, są wakacje. Przyniosę wam lemoniadę.
Muszę przyznać: mama Camila jest wspaniała. Oprócz lemoniady przyniosła jeszcze wcale nie takie małe porcje lodów i – żeby nie było – symboliczne kanapki. Chyba czuła, że szykuje się dłuższe posiedzenie.
Nie będę się rozwodzić, ale roztrząsaliśmy sprawę nieszczęsnej suszarki prawie do drugiej. Do swojego domu wróciłam dosłownie padnięta. Cudem wdrapałam się po schodach i znalazłam drogę do swojego pokoju. Byłam tak zmęczona, że gdyby nie mój wewnętrzny autopilot, zapewne wtarabaniłabym się tacie do warsztatu i zasnęłabym wtulona w piłę łańcuchową, czy co on tam trzyma.
Budzik zadzwonił trzy godziny później. Poderwałam się, jak oparzona i pospiesznie wyciszyłam telefon. Rzuciłam szybkie spojrzenie Kai, ale na szczęście radosna piosenka z czołówki kreskówki dla dzieci nie zdążyła jej obudzić. Przez chwilę gapiłam się bezmyślnie w ekran telefonu, zastanawiając się dlaczego muszę już wstawać. Podczas tych rozważań chyba przysnęłam, bo obudził mnie kolejny budzik. Ależ ja siebie znam, że ustawiam sobie więcej niż jeden. Szybko wyłączyłam kolejne (aż trzy) i wreszcie sobie przypomniałam. Dzisiaj są zawody Susan. Jak zawsze obiecałam, że przyjadę rano ją wesprzeć na duchu. No i przy okazji pomóc przy Karmelu, czy innych przyziemnych sprawach.
Natychmiast stanęłam na podłodze i pobiegłam obudzić rodziców. Ponieważ wciąż w połowie spałam, zataczałam się jak pijana i chyba zaliczyłam wszystkie framugi po drodze. Wpadłam do pokoju rodziców i zaczęłam szarpać mamę za ramię. Doskonale wiedziałam, że nie mam szans obudzić tatę, którego kamiennego snu zazdrościłby pewnie sam Morfeusz. Gdyby tylko istniał.
Mama oprzytomniała po paru sekundach. Usiadła na łóżku, automatycznie pytając:
– Co się pali, kto się włamał, co tym razem zmajstrowali Misha z Camilem?
Ach, dobrze, że ma mnie za dojrzałą i odpowiedzialną osobę.
– Mamo – szepnęłam, wciąż potrząsając jej ręką. – Jedziemy na zawody Susan. Już piąta! Musimy wyjść za pół godziny!
Moja mama patrzyła na mnie nieprzytomnie, próbując powiązać słyszane słowa w logiczny ciąg. Po chwili się dostatecznie obudziła, aby powiedzieć:
– Co?
Westchnęłam. Zmęczenie jakoś ze mnie uciekło.
– Jedziemy na zawody kibicować Susan – przypomniałam. – Do Strangepimple.
Mama zmarszczyła brwi.
– Nic o tym nie wiem. Nie mówiłaś wcześniej. – Spojrzała na mnie zatroskana. – Dzisiaj przyjeżdżają sprawdzić ostatnie rzeczy w naszym domu, wiesz z procesu adopcyjnego. Nie możemy jechać na zawody. Przykro mi.
Opadły mi ramiona.
– Ale...
– Przykro mi Misha. Nic nie mówiłaś.
Przyznaję: byłam na sto procent pewna, że powiadomiłam rodziców o terminie zawodów. Ale może w tym całym zamieszaniu zupełnie wyleciało mi to z głowy. Mimo to, nie zamierzałam dać za wygraną. Dyskutowałam z mamą, aż nasza „spokojna wymiana zdań" obudziła tatę i rozmowa zaczęła się na nowo. Niestety, tata nie stanął po mojej stronie. W końcu zostałam odesłana do pokoju ze słowami: „Przebierz się w piżamę i idź jeszcze spać". No tak. Gdy wróciłam od Camila, byłam zbyt zmęczona, by pójść się wykąpać. Wzięłam pod pachę ręcznik i piżamę, a po chwili mój wzrok spoczął na telefonie. Wzięłam go i z ciężkim sercem napisałam do Susan:
Niestety nie mogę być na zawodach. Powiedz Callie, że ma cię wspierać za nas dwie, bo inaczej naślę na nią Camila i jego bandę wojowników ninja. Będzie dobrze:) Trzymam kciuki! I pięty w dół!
Nie czekając na odpowiedź, wzięłam szybki prysznic, a potem położyłam się z zamiarem ponownego zaśnięcia. Oczywiście, nie mogłam. Niby spałam tylko trzy godziny, ale poczucie winy i inne emocje nie dawały mi zasnąć. Po kilku minutach się wściekłam. Wstałam i nawet nie zawracając sobie głowy czymś takim jak bluza czy papcie, przemaszerowałam przez dom i cicho przeszłam przez środkowe drzwi.
Cóż. Na swoje nieszczęście Camil ma mnie za przyjaciółkę. A w pewnych kwestiach jestem strasznie samolubna i gdy mam ochotę się komuś wyżalić, nie zwracam uwagi na takie drobiazgi jak nieludzko wczesna godzina.
***
Camil spał w najlepsze, rozłożony na całym łóżku. Kołdra zsunęła mu się na podłogę, a poduszka leżała na jego twarzy. Szybko jednak znalazłam dla niej lepsze zastosowanie.
– Camil! Pobudka! – szeptałam, waląc go poduszką. Obudził się po piątym uderzeniu. Chociaż... „Obudził" to może za mocne słowo. Po prostu uchylił jedną powiekę i mruknął zaspanym głosem:
– Daj spać, straszna kobieto.
Jako odpowiedź otrzymał kolejne uderzenie poduszką.
Wydął wargi i średnio zadowolony otworzył drugie oko. Wbił we mnie uważny wzrok.
– Nie chcę wiedzieć, która godzina, prawda? – zapytał domyślnie.
Skinęłam głową, a potem – dla zasady – walnęłam go poduszką.
– Straszna jesteś – mruknął, ale przynajmniej przybrał pozycję siedzącą. Wielki postęp.
– Wiem, już mówiłeś – odparłam i usiadłam na dywanie, opierając się o łóżko przyjaciela. Rzucił mi z góry zatroskane spojrzenie. Po chwili poczułam, że na moje ramiona spływa kołdra. Camil zsunął się zaraz po niej i usiadł obok mnie.
– No to mów.
Westchnęłam. Moja złość już zdążyła się ulotnić.
– Właściwie – zaczęłam – to nie ma co mówić.
To naprawdę głupie. Najpierw tysiąc emocji urządza sobie w twoim ciele finał rozgrywek piłkarskich, a chwilę później nie zostaje żadna godna choćby jednego słowa. Trochę... Żałosne.
Camil nie miał z tym problemu. Wzruszył ramionami i odchylił głowę.
– W takim razie sobie pomilczmy.
Zrobiliśmy, jak powiedział. I jeśli chcecie wiedzieć: milczeliśmy sobie aż do śniadania.
**************************************
I jak się podobało? Dzisiaj taki trochę spokojniejszy rozdział.
Oficjalnie piszę: w najbliższym czasie zmieniam okładkę (jak tylko uda się ją załadować). Zobaczymy, czy przypadnie wam do gustu.
Tak w ogóle, to jestem mega szczęśliwa, bo niedawno dostałam dalsze części "Maximum Ride". Oczywiście są po angielsku, gdyż nikt nie zadał sobie trudu, by je przetłumaczyć, ale już kończę piątą część i jest świetna^^
Pozdrowionka,
WildAntka
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro