32|Dajcie mi, proszę, nagrodę organizatora roku
Po wizycie u Oksany zajechaliśmy do sklepu. Szłam między półkami za mamą, a w moim sercu grała jakaś nieznana mi wcześniej, radosna melodia. Z niewiadomego powodu czułam, jakby moje stopy unosiły się kilka centymetrów nad ziemią, a ja sama zaraz miałabym odlecieć do chmur. Krótko mówiąc: mój gips zdobił długopisowy bazgrołek, a ja byłam szczęśliwa. Bardzo szczęśliwa.
– Weź sobie coś do picia, a jak chcesz, to też coś do zjedzenia – doradziła mi mama, wskazując półkę z napojami.
Przyznaję: zaskoczyła mnie. Zazwyczaj nie pozwala kupować słodyczy, czy chrupek, nie wspominając, że raczej nigdy nie wychodzi sama z inicjatywą.
Wciąż w radosnym nastroju, tanecznym krokiem podeszłam do regału i powiodłam wzrokiem po etykietach. Soki, napoje gazowane, woda. Po chwili wahania chwyciłam butelkę z wodą smakową i ruszyłam w głąb alejki. Rozglądałam się na boki, więc nie zauważyłam, że ktoś przede mną stoi, póki nie odbiłam się o plecy owej osoby. Postać drgnęła zaskoczona i odwróciła się. Rozpoznałam w niej mojego kolegę z klasy.
– Cześć, Misha. Lepiej uważaj – przyjacielsko pouczył mnie Matt. Wyciągnął do mnie rękę na przywitanie, a drugą w ostatniej chwili złapał koszyk, który wyleciał mu z ręki.
Ja nie miałam takiego refleksu, więc moja butelka spadła na brudne kafelki, którymi była wyłożona sklepowa podłoga, i potoczyła się pod jego nogi.
– Bardzo cię przepraszam, Matt. I cześć! – powiedziałam lekko zażenowana, odwzajemniając uścisk. Następnie schyliłam się po butelkę. Jak na złość, kucając straciłam równowagę i poleciałam na niezbyt czystą podłogę. Mój dobry humor... No, trochę uleciał.
– Uważaj, bo zrobisz sobie krzywdę – zaśmiał się Matt, kucnął i podał mi feralną butelkę z wodą. Spokojnie usiadł na podłodze i rozejrzał się dookoła, nie zwracając uwagi na spojrzenia przechodzących ludzi. – Wiesz, całkiem niezłe miejsce. Ciekawa perspektywa.
Nie odpowiedziałam, tylko wstałam i otrzepałam się. Matt ciągle siedział na podłodze, więc wyciągnęłam w jego stronę rękę.
– Wstajesz?
Spojrzał na mnie zdziwiony, ale przyjął pomoc i podniósł się z ziemi.
– Miło było, ale muszę lecieć – stwierdził, patrząc w kierunku kas. – Mama już na mnie czeka. Widzimy się u Wandy o drugiej! – zawołał i odszedł, machając na pożegnanie.
Odmachałam zamyślona. O drugiej? Dałabym sobie głowę uciąć, że impreza zaczyna się o trzeciej. Ale właściwie nie byłam zbyt skupiona na spotkaniu u Issy, a na kartkę od Callie nawet nie spojrzałam, więc może Matt miał rację. Wzruszyłam ramionami i odwróciłam się, by wrócić do mamy. Po drodze zgarnęłam z regału słone paluszki, by mieć co chrupać w samochodzie. Po sekundzie chwyciłam jeszcze paczkę żelków. Mimo wszystko, postanowiłam spróbować odzyskać świetny humor.
***
Do domu dojechaliśmy przed pierwszą. Szybko wbiegłam do pokoju i zaczęłam szukać ubrań na imprezę. Powtórzyła się sytuacja z rana i nie mogłam niczego znaleźć. Przewróciłam cały pokój do góry nogami, aż w końcu znalazłam luźną miętową koszulkę i spodnie rybaczki za kolana. Przebrałam się i stanęłam przed lustrem. Nieźle. Założę jeszcze balerinki i będzie git.
Przeciągnęłam ręką po już rozczochranej kitce. Może poprosiłabym mamę, by zaplotła mi włosy w doplatanego warkocza? Uśmiechnęłam się do siebie. Już nie mogłam doczekać się imprezy. Wróciłam do pokoju i usiadłam przy biurku. Wodziłam wzrokiem po kosmetykach Kai, ustawionych na blacie. Oczywiście nie miałam zamiaru ich używać, ale przywiodły one do mojej głowy pewien pomysł.
Zazwyczaj się nie maluję. Mój makijaż ogranicza się do nałożenia ochronnego błyszczyka na usta i ewentualnie zamalowania korektorem zaczerwień na twarzy. Tym razem... Może zaeksperymentuję.
Wstałam i podeszłam do komody. Otworzyłam szufladę, w której trzymałam moją małą kolekcję kosmetyków. Głównie kremy nawilżające i bezbarwne pomadki, ale było też kilka ciekawszych rzeczy. Wyjęłam małą buteleczkę kremu rozświetlającego i paletkę z cieniami do twarzy. Patrzyłam na nie przez dobre kilkanaście sekund. Nagle moje zachowanie wydało mi się niewłaściwe. Żachnęłam się w myślach. Mam szesnaście lat, do jasnej ciasnej! Nie powinnam zachowywać się jak nieśmiała trzecioklasistka z podstawówki.
Mimo wszystko miałam problem – mój całkowity brak wiedzy, jeśli chodzi o malowanie. Jeśli nakłada się cienie na oczy, to czy trzeba najpierw pomalować całą twarz? A może jest jakaś baza? Ponieważ znałam swoje możliwości i wiedziałam, że nie mam za wiele czasu, wzięłam kosmetyki pod pachę i zeszłam do kuchni, gdzie siedziała mama, pisząc w telefonie. Stałam niepewnie w drzwiach, nie mogąc się zdecydować, czy wejść, czy nie. Na szczęście mama wyczuła moją obecność, podniosła głowę i uśmiechnęła się na widok kosmetyków. Odłożyła telefon i wstała.
– Pomóc ci?
Przygryzłam wargi i spojrzałam na kolorowe cienie.
– Ale delikatnie.
***
Mama wywiązała się z zadania. Kiedy wychodziłam i spojrzałam w lustro wiszące w przedpokoju, mogłam zobaczyć swoją twarz w delikatnym makijażu i – co ważniejsze – z turkusowymi cieniami na powiekach. Dodatkowo mama zaplotła mi włosy w warkocz, który zaczynał się nad lewym uchem, przechodził nad szyją i opadał po prawej stronie. Na koniec wpięła mi we włosy złotą spinkę w kształcie kwiatu i cmoknęła w czoło.
– Wydoroślałaś – stwierdziła z uśmiechem i dumą, zupełnie jakbym wybierała się na swoją pierwszą w życiu randkę.
W jedną rękę chwyciłam torbę z prezentem dla Susan, w drugą pożyczoną od mamy torebkę na złotym łańcuszku i w podskokach wybiegłam na dwór. Skierowałam się na przystanek i spojrzałam na telefon. Miałam jeszcze całą minutę zanim przyjedzie autobus.
Wanda mieszka na przedmieściach, podróż do niej z mojego domu trwa mniej-więcej dwadzieścia minut. Potem trzeba jeszcze przejść z przystanku do domu dziewczyny, a to zajmuje około dziesięciu minut. Czyli pół godziny drogi. Było czterdzieści po pierwszej, więc trochę się spóźnię, ale uznałam, że to mieści się w granicach kwadransa akademickiego.
Nadjechał autobus, wsiadłam, odbiłam bilet i usiadłam na szczęśliwie wolnym miejscu. Strasznie się cieszyłam na tą imprezę.
***
Taka rada: jeśli organizujecie imprezę, nie zapomnijcie, że jesteście jej organizatorami.
Do Wandy dotarłam o czternastej dwadzieścia – na drodze, którą mieliśmy jechać był wypadek. Na szczęście nikomu nic poważnego się nie stało, ale autobus musiał jechać objazdem. Kiedy zadzwoniłam domofonem i powiedziałam, że to ja, cała prawda wyszła na jaw.
– Wreszcie jesteś. Idź do ogrodu, ale... Wszyscy na ciebie czekamy. Miałaś przyjść wcześniej i dopilnować co i jak przygotować. Nawet Camil już jest! – stwierdziła zirytowana Wanda i wpuściła mnie na posesję.
Dom Wandy jest ogromny i nowoczesny. Cały biały z płaskim dachem i ogromnymi oknami. Przeszłam wypielęgnowaną alejką. Żwir chrzęścił mi pod podeszwami, a do uszu dochodził delikatny szum drzew. Pachniało tu zielenią i kwiatami. Kiedy przeszłam za dom, ujrzałam Matta, Milkę z zespołem, Camila i jeszcze kilka osób z mojej klasy. Pospiesznie się przywitałam i usiadłam na leżaku obok Camila.
– Czemu tak na mnie czekacie? – zapytałam zaciekawiona. Przy okazji z rozbawieniem zauważyłam, że mój przyjaciel chciał się wylansować i ułożył sobie włosy na żel. Elegant.
– Przecież to ty tu rządzisz. Ty wpadłaś na pomysł, obdzwaniałaś po wszystkich, więc i ty zarządzasz gdzie ma stać stanowisko DJ-a, a gdzie stół z przekąskami – stwierdził, popijając lemoniadę z kubka.
Uniosłam brwi niedowierzająco. Może rzeczywiście Callie raz wspomniała, że będę główną organizatorką, ale z pewnością nie mówiła tego na poważnie. Chyba, że... Zaczynałam żałować, że nie słuchałam słów Merissy na spotkaniu.
W tym momencie z domu wyszła Wanda. W rękach trzymała dwie lemoniady. Podała mi jedną z nich.
– Bierzmy się ostro do pracy. Do piętnastej musimy się wyrobić, więc mamy mało czasu – powiedziała głośno, by wszyscy ją usłyszeli.
Nie wiem czego oczekiwała, ale nikt się nie ruszył. Wszyscy tkwili, tam gdzie chwilę temu i siorbali lemoniadę.
– Idziemy! – wrzasnęła Wanda i dopiero to podziałało. Chłopcy zaczęli przenosić stoły w miejsca, które im wskazywałam, Camil, Milka i jej zespół zajęli się nagłośnieniem i miejscem dla DJ-a, a Lesedi wraz z Chrisem zaczęli przynosić tace pełne kanapeczek, babeczek i chrupek.
– Będzie czadowo – rzuciła Lesedi, przechodząc obok mnie z miską chrupek i łaskawie pozwoliła mi poczęstować się prażynką.
– Naturalnie. Jeśli tylko się wyrobimy – odparłam z pełnymi ustami i wróciłam do dyrygowania chłopakami.
****************
Czy mi się wydaje, czy tu jest nas coraz mniej?
UWAGA OFICJALNE OGŁOSZENIE: możecie już zadawać pytania do wywiadu z bohaterami. Im więcej, tym lepiej. Im ciekawsze pytania, tym ciekawszy wywiad. Proste! Wywiad pojawi się jako świąteczny special (możliwe, że dołączę do niego kilka moich rysunków).
Misha: Ani mi się waż, Antka.
Misha: Zrobisz to, a się zwolnię.
Mały bunt na pokładzie. Ale co tam, poradzimy sobie.
Zadawajcie pytania i niech wena będzie z wami!
WildAntka
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro