24| I kto tu ma zabawę?
– Uważaj z tymi widłami – mruknęłam do Susan.
Przeprosiła i odeszła z kupą słomy nawiniętą na narzędziu. Ja preferowałam bardziej prymitywne sposoby. Nachyliłam się nad belą i zgarnęłam w ramiona tyle słomy, ile mogłam.
– Kto jeszcze został? – zapytałam, nie odwracając się.
– Amaryt – usłyszałam w odpowiedzi.
Weszłam do wskazanego boksu i zrzuciłam niesioną słomę. Susan stała w środku i opierała się o widły. Promienie słońca wpadały przez małe, zakurzone okienko, a jaskółki piszcząc, latały w tę i z powrotem.
– O czym chciałaś pogadać? – zapytała, odgarniając włosy. Tak jak na ubraniu, miała w nich pełno źdźbeł. Przypominała trochę belowego potwora ze spichlerza. (Nie pytajcie. To długa historia. Wiecie, ognisko, duchy i Simon bawiący się w aktora). Jestem pewna, że wyglądałam podobnie.
– Zaprosiłam do nas pewną osobę. Przyjedzie w środę – oznajmiłam. Nie bardzo wiedziałam, jak w skrócie opowiedzieć całą historię z Elizą.
Susan wyszła z boksu i odwiesiła widły na hak w ścianie.
– Kto?
Podeszłam do niej i usiadłam na beli siana.
– Eliza Lonelygrief. Kiedyś startowała w WKKW... – Przerwałam, gdy zobaczyłam wyraz twarzy Susan. – Co? – zapytałam niepewnie.
Susan otworzyła szerzej oczy, zamknęła usta i w końcu odzyskała głos.
– Eliza Lonelygrief? Jesteś pewna? Kiedy dokładnie? I jak ty...
Przerwałam jej gestem.
– Około dwunastej. I tak, jestem pewna – powiedziałam.
Oczy mojej przyjaciółki zaświeciły się z podekscytowania. Mimowolnie zaczęła podskakiwać w miejscu. Migiem usiadła obok mnie i zaczerpnęła tchu. Westchnęłam. Czekała mnie dłuuga rozmowa. Susan włączył się tryb trajkotania.
***
Do domu wróciłam równocześnie z tatą. Mama uśmiechnęła się na nasz widok, ale zanim zdążyła coś powiedzieć, zadzwonił telefon i pobiegła odebrać.
– Zobaczę, co na obiad – stwierdził tata i odwiesił swoją torbę na wieszak.
– A ja muszę coś załatwić – odparłam. Przypomniała mi się rozmowa o zbożu na Grenlandii. I obietnica wysłania maila do Susan. Jeśli nie chcę, by coś podejrzewała, powinnam napisać super ciekawy artykuł rolniczy i wysłać go do niej jutro w południe. Na szczęście znam pewną osobę, która potrafi mi pomóc.
Zdjęłam sandały i wbiegłam po schodach na piętro. W korytarzu dosłownie zderzyłam się z Kają. Niosła w rękach jakieś papiery, które na mój widok szybko schowała za plecami. Nie miałam ochoty się tym przejmować, więc rzuciłam jej tylko lakoniczne „Cześć" i weszłam do swojego pokoju. Mimo wszechobecnych rupieci Kai, zdołałam przebrnąć do biurka i wyjąć z szuflady kilka kartek papieru i piórnik. Opuszczając pomieszczenie, usłyszałam dźwięk przychodzącego powiadomienia. Sięgnęłam do kieszeni. Na ekranie telefonu zobaczyłam wiadomość od Issy.
Issa: Nie przejmuj się tą całą aferą z Grenlandią. Przyjdź do mnie jutro o dwunastej. O to mi chodziło. Ustalimy szczegóły imprezy Susan.
Uniosłam brwi. Nie zdziwiła mnie obszerność wiadomości. Merissa nigdy nie przepadała za skrótami. Ja zresztą też nie. Ale, że tylko o to jej chodziło?
Misha: Czemu od razu nie pisałaś?
Issa: Wtedy nie byłoby zabawy!;)
Przewróciłam oczyma. Taa. Ciekawe, kto teraz będzie miał zabawę.
Misha: Tak czy siak, muszę napisać ten artykuł i wysłać go Susan. Serdeczne dzięki.
Już mi nie odpisała.
Westchnęłam i pokręciłam głową z politowaniem. Cała Merissa. Wsunęłam telefon do kieszeni i skierowałam się do środkowych drzwi. Jeśli jest na świecie ktoś, kto potrafi potraktować mój rolniczy problem poważnie, to jest nim Camil.
***********************
Dzisiaj trochę krótszy. Mam nadzieję, że mimo to, się podoba:)
Nie wiem, czy wiecie, ale "Misha" ma już ponad 1000 wejść i ponad 250 głosów. Nieźle, nie? Serdecznie Wam dziękuję za każdą gwiazdkę i komentarz. Nie macie pojęcia, jak się cieszę, gdy czytam Wasze opinie o tym opowiadaniu. Po prostu szczerzę się jak mysz do sera. (Właściwie, to większość z Was ma pojęcie. W końcu też macie swoje książki).
Dziękuję!
WildAntka
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro