Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

[ 35 ] ❝ Nadal cię chcę ❞



GILBERT

               Kiedy usiadłem niedaleko Ani na mojej kanapie, do mojej głowy wpadła myśl o naszej pierwszej karze w szkole. Napięcie między nami nadal było, a żadne z nas nie chciało wykonywać kolejnego ruchu w razie, gdyby drugie nie czuło tego samego.

Jedyną różnicą było to, że jeśli teraz bym coś zepsuł, to byłby koniec. Żadnego dnia spędzonego pod wiśnią na patrzeniu w jej przepiękne szare oczy. Żadnego bawienia się końcówkami jej cudownych rudych włosów tylko po to, by zobaczyć jej uroczą minę, gdy była na mnie zła.

Nic.

— Powiedziałeś, że chcesz wytłumaczyć. — Nagle odchrząknęła, a napięcie dramatycznie wzrosło. — A więc mów. Słucham.

Być może to przez to, że unikała jakiekolwiek kontaktu wzrokowego albo tu, jak nerwowo bawiła się końcem swojego rękawa, ale... Nagle wypełnił mnie nostalgiczny smutek oraz strach.

Ten ciężar był niemalże zbyt ogromny.

Fakt, że wystarczył tylko jeden krok w złym kierunku i mógłbym już nigdy w życiu nie trzymać jej w moich ramionach był jedną z najstraszniejszych rzecz, jakich doświadczyłem w całym moim życiu.

— Aniu... — zacząłem niepewnie, powstrzymując się od podrapania po karku (był to nawyk, który sama zauważyła). — Najpierw chciałbym powiedzieć, że nie wymagam, byś mi uwierzyła czy wybaczyła—

— To dobrze — przerwała mi ostro.

Nasz kontakt wzrokowy nagle nabrał na intensywności, przez co nerwowo przełknąłem ślinę.

Być może to ironiczne, że jedyną osobą, która była w stanie postawić mnie do pionu, była Ania Shirley-Cuthbert. Ale w tym samym czasie nie wyobrażałbym sobie niczego innego.

— To, co wtedy widziałaś... Byłem tam tylko dlatego, że Józia mnie oszukała. Bawiła się obojgiem z nas. Wiesz, że chciała, byśmy zerwali, odkąd tylko zaczęliśmy być razem—

— TAK, okej, Gilbert? WIEM! — krzyknęła nagle, natychmiastowo mnie uciszając. — Wiem, jak wiele osób myślało, że nie powinniśmy być razem. Nawet bez starań Józi, by mnie zranić, zawsze były tłumy dziewczyn w szkole, które błagały o twoją uwagę. J-ja po prostu... Zaczynam myśleć, że to było zbyt dobre, by być prawdziwe.

Nie mogłem nie być zszokowany tym wyznaniem. Czy ona zawsze się tak czuła?

— Aniu, czyż nie nacierpieliśmy się wystarczająco, by zrozumieć, że czasem ludzie zasługują na trochę dobra w życiu? — spytałem, desperacko próbując popatrzeć jej w oczy. — To ty jesteś moim dobrem, Marchewko. Jesteś jedyną osobą na całym świecie, która sprawiała, że się tak czuję, więc jeśli myślisz, że pozwolę temu pięknu, które między nami było zniknąć przez cholerną Józię Pye, to widocznie w ogóle mnie nie znasz.

Iskierka emocji pojawiła się na jej twarzy, powodując, że nerwowo przygryzła wargę. Wyglądała na głęboko zamyśloną — tak głęboko, że chyba nawet nie poczuła łez napływających jej do oczu.

Nie będąc w stanie powstrzymywać się ani chwili dłużej, instynktownie ująłem dłonią jej policzek i delikatnie zmusiłem, by na mnie popatrzyła.

Po raz pierwszy od tygodni w końcu zobaczyłem wszystkie emocje, które tłumiły się w jej roztrzęsionym ciele — wydawała się na skraju załamania.

W końcu przerywając napięcie między nami, delikatnie przyciągnąłem ją w swoje ramiona. Jej policzek spoczął na mojej klatce piersiowej, a ja w tym czasie delikatnie gładziłem jej włosy. Ku mojemu zaskoczeniu, nie odepchnęła mnie. Nie byłem jednak pewny, czy to było zakończenie, czy też nadzieja na przyszłość.

Wątpiłem, że którekolwiek z nas w tym momencie się tym przejmowało. To wydawało się takie właściwe.

— Aniu... Możesz mnie od siebie odpychać, ile tylko chcesz — kontynuowałem, unosząc jej głowę i patrząc prosto w oczy — ale pod koniec dnia, ja zawsze do ciebie wrócę. Bo właśnie tam jest moje miejsce i doskonale o tym wiem. Moje miejsce i mój dom jest przy tobie. I niestety, wygląda na to, że oboje mamy tendencję do zakochiwania się w ludziach, którzy doprowadzają nas do szaleństwa.

Na jej usta wkradł się blady uśmiech, przez co moje serce przyspieszyło z radości. Wysoko uniosłem kąciki ust i oparłem o siebie nasze czoła.

— Powiedz mi. Proszę. — Wyszeptałem, a mój oddech owiał jej twarz. — Co muszę zrobić, by to naprawić?

Pomimo widocznej gęsiej skórki na jej ramionach, Ania powoli otworzyła usta, by coś powiedzieć.

— N-nie wiem — odparła cicho, a jej głos załamał się pod koniec zdania, gdy do jej oczu ponownie napłynęły łzy. — Po prostu... To boli, Gilbert. To tak bardzo boli.

W tamtym momencie już całkowicie się rozkleiła, więc przyciągnąłem ją do swojej klatki piersiowej. Wtuliła się we mnie, pozwalając mi na tymczasowe pocieszenie jej.

Moje serce bolało, gdy patrzyłem na nią w takim stanie. To było przeze mnie i być może nigdy sobie tego nie wybaczę.

— Aniu... Ja... K-kocha—

— Nie mów tego — wydusiła nagle, wyrywając się z mojego uścisku. — Proszę, nie. Po prostu... Potrzebuję czasu.

Przez moje ciało przeszła fala rozczarowania oraz strachu, która ani trochę mnie nie pocieszała.

Dziewczyna wydawała się zauważyć to w mojej twarzy, bo pochyliła się i pogładziła dłonią mój policzek.

— Nie zrezygnuję z tobą — wymamrotała cicho, trzepocząc rzęsami. — J-ja też cię potrzebuję i nie chcę stracić. Po prostu potrzebuję czasu, by sobie z tym wszystkim poradzić. Więc proszę... Poczekaj na mnie.

— Oczywiście, Aniu — odparłem natychmiast, nawet nie musząc się nad tym zastanawiać.

Z wahaniem kiwnęła głową, a na jej twarz wkradł się niewielki, pełen nadziei uśmiech.

— Dziękuję





               Kiedy dziewczyna już wyszła, a ja wróciłem do mojego pokoju, natychmiast zobaczyłem Cole'a, który leżał na łóżku i czytał coś na telefonie.

Kiedy usłyszał otwieranie drzwi, natychmiast podbiegł do mnie z szerokim uśmiechem na twarzy.

— A więc... Shirbert? — zapytał z nadzieją.

Nie będąc w stanie powstrzymać się od śmiechu, pokręciłem głową, podświadomie marząc, bym był równie optymistyczny co on.

— Może — odparłem cicho.

Ignorując jego taniec zwycięstwa, ruszyłem w stronę okna. Wyjrzałem przez nie, widząc, jak słońce znika za chmurami i powoli zbliża się do ziemi.

Być może jednak mnie zostawi. Kto wie? Teraz obchodziła mnie tylko ta iskierka nadziei, którą mnie obdarzyła.

— Może — wyszeptałem sam do siebie z zadowolonym uśmiechem.





BILLY

               Dlaczego, do cholery jasnej, to mi się przytrafiło?

Minął już jeden dzień, odkąd ostatnio widziałem Cole'a, a moje serce łapało się wszelkich wspomnień.

Czy on naprawdę insynuował to, o czym myślałem? A może po prostu sam sobie to wmawiałem?

Moje skołowanie się nie kończyło. Z jednej strony, to tłumaczyłoby, dlaczego nigdy w życiu nie czułem niczego do żadnej z dziewczyn, z którymi się umawiałem. Jednakże, z drugiej strony, to oznaczałoby również, że podoba mi się chłopak, którego prześladowałem przez wiele lat...

Tak, to już oficjalne. MAM PRZESRANE!

Pokonany ukryłem twarz w dłoniach i dalej szedłem ulicą, nawet nie zwracając uwagi na rozmowę prowadzoną przez kogoś za rogiem.

Jednak, kiedy zaczęli mówić głośniej, moją uwagę natychmiast przykuło znajome imię.

— Mówię ci, ten cały Cole to zdesperowany pedał! — ogłosił oschle nieznajomy mi głos. — Trzeba było tylko kilka gejowskich uśmieszków i trzymania za ręce, a teraz jest na każde moje skinienie.

Nadal niesamowicie zmieszany kontekstem rozmowy, postanowiłem wyjrzeć, kto znajdował się za rogiem.

Przede mną znajdowała się grupa czterech chłopaków, którzy siedzieli krawężniku, a pomiędzy nimi leżała popielniczka oraz dziwne pudrowe substancje.

Przez chwilę przyglądałem się znajomo wyglądającemu chłopakowi i w końcu rozpoznałem go jako chłopaka, który podobno był byłym chłopakiem Cole'a.

Chwila, czy on nie był gejem? Dlaczego gadał te wszystkie bzdury o Cole'u?

— Stary, kiedy wyzwałem cię, byś umówił się z tym pedałem, nigdy w życiu nie pomyślałbym, że to zajdzie tak daleko! — Jego przyjaciel się zaśmiał. — Nawet nosiłeś to całe gejowskie gówno przez cały tydzień! Cholera, następnym razem, kiedy powiesz, że jesteś w stanie złamać serce za zioło, nie będę taki wyluzowany.

Reszta chłopaków wybuchnęła śmiechem — trochę bełkotali przez uprzednie zażycie nielegalnych substancji czy czegokolwiek, co brali.

Tym razem, gdy całe moje ciało wypełniło się gniewem, nawet nie próbowałem się powstrzymać.

Pora nauczyć tych skurwieli, co robi z gościem rok spędzony na obozie poprawczym.

Podciągnąłem rękawy i ruszyłem w stronę czwórki, desperacko pragnąc coś uderzyć — a dokładniej, twarz tego kutasa.

— Hej, dupku! — krzyknąłem, stając za jego plecami. — Lubisz ranić takich chłopaków jak Cole, co? Fajnie było sprawiać, że cierpiał? Czy to zadowoliło twoje ogromne echo, że miał wszystko, czego tobie brakuje? Co za żałosny frajer.

Ciemnowłosy chłopak odwrócił się w moją stronę i zmierzył mnie wzrokiem.

— Kurwa, co powiedziałeś?! — krzyknął nagle i rzucił na bok papierosa, by móc do mnie podejść.

Staliśmy twarzą w twarz, nawet byliśmy podobnego wzrostu, ale ja byłem o wiele lepiej zbudowany niż ten dupek.

— Powiedziałem... — kontynuowałem z usatysfakcjonowanym uśmiechem — że jesteś żałosnym frajerem. Nie mówiłem wystarczająco głośno?

Jego zszokowanie szybko zostało zastąpione wściekłością, a na jego twarz wkradł się niesmak, gdy mierzył mnie wzrokiem, próbując zastraszyć.

— Kurwa, kim ty myślisz, że jesteś. — Zaśmiał się sucho.

Czując nagły przypływ pewności siebie, zrobiłem krok w jego stronę.

— Jestem chłopakiem tego pedała. Ale jeśli chcesz, możesz również zwracać się do mnie chłopak, który sprawi, że wylądujesz w szpitalu. — Uśmiechnąłem się złowieszczo.

Mając dość moich wrednych komentarzy, szybko wymierzył mi cios w twarz, jednak ja szybko zrobiłem unik.

Ten dość silny atak nawet nie mógł równać się z ogromem wściekłości powoli gotującym się w mojej klatce piersiowej.

Powoli odwróciłem się, by popatrzeć na niego żartobliwie i patrzyłem, jak na jego twarz wkrada się skołowanie.

— Co?! Jesteś taką cipką, że nie oddasz? — syknął chłopak, spoglądając na swoich przyjaciół.

Prychnąłem i podniosłem głowę, by popatrzeć mu prosto w oczy.

— Nie, po prostu chciałem, byś to ty zadał pierwszy cios.

Zanim zdążył choćby przyswoić to, co właśnie powiedziałem, moja pięść już zderzyła się z jego twarzą. Uderzenie było na tyle mocne, że usłyszałem dźwięk łamania. Wygiąłem ręce, napawając się znajomym pieczeniem.

Być może powinienem na tym zaprzestać, ale sama wizja smutnego Cole'a gdzieś z tyłu mojej głowy wystarczyła, by popchnąć mnie do dalszego działania.

— Myślisz, że można emocjonalnie wykorzystywać niewinnych chłopaków?! — krzyknąłem, kiedy on jęczał. Pozostali zniknęli za rogiem, nawet nie ratując swojego kumpla. — CO?! KIM MYŚLISZ, ŻE JESTEŚ, BY TAK GO RANIĆ?!

Mój podniesiony ton głosu zaczął zwabiać w naszym kierunku coraz więcej ludzi, z których niektórzy nagrywali całe zajście. Zbyt zatracony moim własnym światem, nie zauważyłem, że nadal krzyczałem na jego skuloną posturę.

— POWINIENEM POŁAMAĆ KAŻDĄ KOŚĆ W TWOIM CIELE ZA TO, ŻE W OGÓLE NA NIEGO POPATRZYŁEŚ! JEŚLI CHOĆBY POMYŚLISZ O TYM, BY PODEJŚĆ GDZIEŚ BLISKO COLE'A, TO PRZESTAWIĘ KAŻDY CENTYMETR TWOJEJ TWARZY, BY JEDYNĄ PROSTĄ RZECZĄ W SOBIE BYŁ CHOLERNY GIPS, KTÓRY TRZYMA TWOJE GOŚCI, ROZUMIESZ?!

W tamtym momencie słyszałem już zbliżające się do nas syreny policyjne, a nastolatkowie dookoła z samolubnych pobudek wstawiali filmiki do internetu.

Nie powiedziałem niczego, gdy policjant przyparł mnie do radiowozu. Miałem to gdzieś. Sam widok bólu i żalu na twarzy tego drania mi wystarczał.





kochani, autorka wróciła!

wybaczcie mi kilkugodzinną obsuwkę z dodaniem rozdziału, ale miałam dzisiaj naprawdę zajęty dzień ❤

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro