Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Siatki

Widok był dziwny, niecodzienny. Staruszka z bezsilnie spuszczonymi wobec ciężkich siatek ramionami. Pewnie nic by nie zaskakiwało, gdyby nie płacz, a płakała okropnie. Płakała tak, jak płakałaby matka na wieść o śmierci jedynego syna, który poszedł na wojnę za inny kraj. Płakała tak, jakby wszystko w jej życiu było zbyt późno dostrzeżonym błędem. Płakała tak, jakby traciła wszystko, co miała.

Przechodnie spoglądali na nią krzywo, uznając, że dostała pomieszania zmysłów. Kto chciałby się do takiej zbliżać? Kto wie, co w ogóle siedzi takiej w głowie? Stoi taka na środku chodnika jak ta krowa na miedzy i ryczy jak bóbr. Trzęsie się jak osika i łapie powietrze jak wyciągnięty z wody niedoszły topielec. Kto by taką zrozumiał? Na początku co prawda chciał ktoś pomóc, ponieść te nieszczęsne siatki, tylko starowinka wszystkich odpędzała, srożyła się jak jeż kolczasty. W postępowaniu jej nie było śladu logiki, a tylko płacz.

Nad czym? Nad czym tyle łez, krzyku, nad czym ta niesamowita rozpacz, nad czym tak serce się kraje? Nad siatkami na chodniku? Czy raczej...

Czy raczej nad własną bezsilnością? Dawniej te same palce, dłonie, ramiona, barki, grzbiet, plecy, nogi, kolana, stopy nosiły ten ciężar, a nawet większy. Nosiły piątkę dzieci, nosiły worki pełne drewna, by napalić zimą w piecu, nosiły zboże, dźwigały wodę ze studni, gdyż w domu nie było rurażu, dygały skrzynie z owocami, gdy pracowała na skupie, gdyż innej pracy dla niej nie dało się znaleźć. Nosiły też miłość, wybaczenie, strach, wszelkie rozterki,wielkie nadzieje i jeszcze większe rozczarowania. Czyż i to nie zgina kolan, nie pochyla kręgosłupa, nie wyciąga rąk po ziemię, nie rozwiera w bezsilności palców, nie każe po prostu odpuścić i poddać się?

Siatki, tak bezczelnie leżące na chodniku, kpiły z niej, szydziły z jej poświęceń, wyrzeczeń, inwestycji w życie. Teraz już nie było w co inwestować samej siebie, skoro niedługo koniec. Jedna z nich tak była rozbawiona, iż pękła z tego niemego śmiechu, rozsypując jabłka, pomidory, cebule i ziemniaki, co wywołało nową, potężniejszą falę rozpaczy.

Tak samo rozsypało się życie staruszki. Dzieci, jak te warzywa, rozpierzchły się na wszystkie strony i gdyby sama czasem ich nie pozbierała, to by nigdy nie wróciły, żeby podziękować matce, że dzięki niej nie zeżarło ich żadne życiowe robactwo, że każde z nich było zdrowe, że oddawała im to, co miała najlepsze. Nie usłyszała żadnego słowa podziękowania, wdzięczności, odwdzięki... Zaczęła zbierać wszystko, lecz nim się dobrze pochyliła, plecy rozdarł ból. Nie była już w stanie nic zebrać, zgarnąć choć trochę ku sobie. Leżały więc jabłka, pomidory, cebule i ziemniaki rozsypane na chodniku niczym jej dzieci – podobnie rozsypane po całej Polsce, a nawet i dalej. Tak samo pęknięte jak siatka, było jej matczyne serce.

Wkrótce chodnik całkiem się wyludnił, a ona dalej rozpaczała. Niewiele już pozostało w niej życia, chęci i możliwości, a te głupie, ciężkie siatki tylko o tym wszystkim przypominały. Wszystko ciągnęło staruszkę ku śmierci, w jej czułe objęcia – ostatnie, które jej pragnęły.

Ona zaś pozostawała bezsilna wobec wszystkiego.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro

Tags: