Rozdział XXIII
~Martin~
Idziemy na spacer, pierwszy raz od dawna. Sven trzyma moją dłoń, patrzy na chowające się za drzewami słońce. Przygryza wyschniętą wargę.
- Jest tak normalnie - mówi nagle i staje przodem do mnie, przysłaniając mi trochę słońce - nie wierzę, że tak jest. Po tym wszystkim co się ostatnio stało.
Nie odpowiadam. Zdobywam się tylko na delikatny uśmiech. Dla mnie to niespotykany odłam normalności. Kiedy wczoraj wrócił ze mną do domu. Umył się, zjadł minimalną, ale jednak kolacje i w uprasowanej piżamie położył się spać niczym nie przypominał ,,normalnego" Svena. A dzisiejszy dzień też kończył się niemal całkowitym posłuszeństwem mężczyzny. To nie było normalne, piękne, ale bałem się, że zaraz pryśnie.
- Kamil jutro wyjeżdża - przypomina, nie odrywając ode mnie spojrzenia chłodnych oczu.
- Wiem, ciasto jest w piekarniku, Andreas poleciał po jakieś przekąski, jak wrócimy zaparzymy herbatę - kontynuuję - pewnie młodzi posiedzą do rana, a my wcześniej pójdziemy spać.
- Wcześniej?! - unosi brew - a dasz mi przynajmniej obejrzeć dobranockę?
Uśmiecham się. W promieniach zachodzącego słońca widzę jego zniekształcają się jego rysy. Jak w jednej chwili widzę twarz dojrzałego, doświadczonego przez życie mężczyzny, a w kolejnej dwudziestoletniego chłopca, którego pokochałem.
- Martin, będę grzeczny - mówi cicho - ale pozwól mi na więcej niż zeszłej nocy.
Teraz jest zbyt grzeczny. Marszczę brwi. Nie chce go aż tak uległego. Zbliżam się do niego. Uśmiecha się. Bierze moją dłoń. Przyrównuje do swojej. Jego jest większa i bardziej zniszczona. Przygląda się przyłożonym do siebie dłonią, potem znowu patrzy mi w oczy. Czeka.
Ale mnie się spieszy. Nie chcę zostawić naszych gości dłużej samych. Zbliżam się tak blisko jak to tylko możliwe. Potem nie sięgam do jego ust. Jeszcze na to nie zasługuje. Przygryzam skórę na jego szyi. Odsuwam usta. On dotyka palcami zrobionej przeze mnie malinki.
- Długo będę musiał czekać, aż ja będę mógł zrobić ci identyczną - pyta i przekrzywia głowę.
Przeczesuje palcami jego włosy.
- Zależy - odpowiadam i staram się z jego oczu wyczytać ile jeszcze czasu będzie trwał ten nieznany mi raj.
Ile czasu znowu będzie uroczym mężczyzną, który... mnie zauroczył. Pokochałem go przecież dopiero wtedy, kiedy stałem się jego jedynym oparciem. Poczułem się za niego odpowiedzialny, a on musiał mi zaufać. To, co powinno być płynne u mnie było przedzielone grubą kreską. Najpierw byłem ślepo zauroczony nietypowym, niegrzecznym i cholernie seksownym sportowcem - indywiduum. A potem zakochałem się jego dążeniu do perfekcji, pozostającej poza moim zasięgiem. W mężczyźnie, który, aby zdobyć szczyt osłabiał się, a potem po ludzku potrzebował wsparcia. Rozróżniałem te dwa momenty swojego życia. Wyodrębniałem je tak samo jak ten trzeci, kiedy po prostu uzależniłem się od niego.
- Kocham cię - mówi, chcąc skoncentrować na sobie moją uwagę - chyba za rzadko ci to mówiłem.
Kłamiesz, czy mówisz prawdę - myślę. Nie potrafię mu zaufać. Mogę tylko kochać.
~Andreas~
Ciągnę Kamila za sobą, pamiętając, aby zaciskać palce na rękawie jego bluzy, a nie zjechać niżej do jego palców. Nie mogę zepsuć tego ostatniego wspólnego wieczoru.
- Martin pokazał mi niedawno to miejsce - objaśniam, kiedy sięgam po klapę w suficie - sam bym w życiu go nie znalazł.
Kamil nie odpowiada tylko patrzy na mnie. Wydaje się taki zmęczony.
- Zapraszam - mówię i otwieram klapę.
Pomagam mu wejść. Potem obydwaj stajemy na dachu.
- Pięknie tu - mówi cicho, a mnie trudno się z tym nie zgodzić.
Uśmiecham się, szeroko, szczerze, bo widzę, że naprawdę udało mi się sprawić mu przynajmniej drobną przyjemność. Kładę dłonie na biodrach, odrzucam głowę do tyłu i patrzę na niego. Przygryzam delikatnie wargę. Jego twarz wygląda tak pięknie w świetle zachodzącego słońca.
- Jeździłem ostatnio trochę po Niemczech, ale widzę, że potrzebowałem zobaczyć to miejsce z zupełnie innej perspektywy, aby docenić - kontynuuje, zaplatając ramiona na klatce piersiowej, podchodząc do mnie nieco bliżej.
Wiatr rozwiewa jego nieco już przydługie włosy. Mężczyzna przymyka oczy i bierze głęboki wdech.
- Obiecywałeś, że pokażesz mi tyle rzeczy - każde słowo Kamil wypowiada powoli i delikatnie przygryza wargę - ale zadowolę się tylko tym.
Opuszczam głowę. Naprawdę cieszę się, że tak mu się tu podoba.
- Zawsze możesz znowu nas odwiedzić - proponuję, a serce zaczyna mi walczyć w zawrotnym tempie.
Kamil nie odpowiada. Wyciąga ku mnie ręce, palce zaciska na moich ramionach. On naprawdę nie zdaje sobie sprawy, jak na mnie działa ten dotyk. Po chwili namysłu mnie przytula. Czuję jego drobne ciało przy swoim.
- Jakiś ty jesteś ciepły - śmieje się.
- Wolałbym gorący - odpowiadam w jego włosy i zagarniam go do siebie.
- Lubisz się na mnie zwalać całym swoim ciężarem - mruczy, ale pozwala mi na przedłużenie przytulasa.
- Bardzo - odpowiadam szczerze - przynajmniej mam wtedy pewność, że mi nie uciekniesz.
- Mam zacząć się bać?
- Nie... Po prostu zastanawiam się czym cię upiję. Liczyłem, że w miejscu, w którym często przebywa Sven jest trochę alkoholu, ale myliłem się - odpowiadam i sam go wypuszczam ze swoich objęć.
Patrzy na mnie i przekrzywia głowę.
- Nie mogę się doczekać, Andi aż się spotkamy w listopadzie - mówi, a ja rozumiem.
~Sven~
Schodzę do kuchni, nie kładliśmy się spać. Lot Kamila jest tak wcześnie, że wszyscy stwierdziliśmy, że to bezsensu. Tylko Martin przysnął na moich kolanach. Andreas podaje mi kawę, Martin jest zajęty robieniem jedzenia na drogę dla Polaka, mimo że wszyscy wiemy, że Stoch i tak po nie nie sięgnie. Kamil kończy rozmowę przez telefon.
- Jednak zostajesz? - pytam, kiedy odwraca się w moim kierunku, a jego wzrok na parę sekund zatrzymuje się na moim nagim torsie.
- Nie, po prostu trener pozwolił mi na dodatkowy tydzień z żoną bez treningów - odpowiada mężczyzna.
Andreas spuszcza wzrok i przesadnie koncentruje się na kawie. Ciekawe ile jeszcze potrwa to jego dziecinne zauroczenie?
- Ja wyjeżdżam pod koniec miesiąca na dłuższe zgrupowanie - odzywa się niepytany Wellinger i przygryza wargę - po tym postaram się coś znaleźć.
- Na spokojnie - Martin uśmiecha się w jego kierunku, podając kanapki Kamilowi - masz to zjeść.
Stoch nie odpowiada, bierze prowiant i chowa je do podręcznej torby, do której i tak nie sięgnie.
- Możemy porozmawiać - niespodziewanie zwraca się w moim kierunku, zaciskając wargi.
- Oczywiście - odpowiadam - mamy tylko kilkanaście minut, ale proszę bardzo.
- Więcej nie potrzebuję.
- Bardzo dobrze, inaczej miałbym cię na głowie jeszcze przez parę dni, boję się, że nie zniósłbym tego - wskazuje dłonią drzwi zewnętrzne.
Stajemy tak, aby Martin i Andreas nie widzieli nas z okien kuchni.
- Nic się nie zmieni - bardziej stwierdza niż pyta Kamil.
- Będę grzeczny, przecież obiecałem - prycham, patrząc z góry na mężczyznę, który chyba stara się zamordować mnie spojrzeniem.
- Gdybyś grzeczny, poszedłbyś do specjalisty - mówi poważnie.
- Pójdę w diabły - przewracam oczami - wreszcie do miejsca, gdzie będę pasował.
- A co z Andreasem? - ignoruje moją wypowiedź.
- To raczej ja się powinienem ciebie zapytać, co zrobisz z zużytą zabawką - wbijam szpilę.
- Chodzi mi raczej... - zaczyna i urywa, jakby dopiero teraz do niego dochodziło z kim rozmawia.
- To Martina powinieneś poprosić, aby pobawił się w swatkę - mówię.
- Ty dostarczasz mu wystarczającej rozrywki - prycha.
- Dajmy Andiemu czas. Niedługo się po tobie ogarnie. Jak już ustaliliśmy nie jesteś chodzącym ideałem - uśmiecham się krzywo - chociaż podobno mówił coś o platonicznej miłości, taka może potrwać.
Nie odpowiada na moją uszczypliwość.
- Patrząc po twojej minie to nie o tym chciałeś rozmawiać - stwierdzam.
- Jeżeli będziesz chciał od siebie uwolnić Martina, swoje dzieci i w ogóle świat, to napisz do mnie wcześniej, daj jakiś znak - prosi niespodziewanie.
- A co chcesz mi towarzyszyć, czy pomóc Martinowi przy pogrzebie? - pytam - a może... no nie... chcesz zostać bohaterem i uratować mnie przed moim samobójstwem.
- Nie, chcę mieć dowód, aby nie posadzili Martina - odpowiada sarkastycznie.
Intryguje mnie jego prośba, ale nie odmawiam. Może przecież wyjść zabawnie.
~Kamil~
- Szkoda, że już wyjeżdżasz. Nic nie pokazałem z czego co ci opowiadałem. W ogóle to okropne, że musiałeś brać udział w tej całej operze mydlanej. Nie tego się spodziewałeś, prawda? - Andreas robi tak krótką przerwę, że nie czuję się zobligowany do odpowiedzi - nie wiem jak ty, ale ja raczej sądziłem, że po prostu... to naiwne, ale że z nim porozmawiasz i no... boże jak to brzmi, ale ze mnie dzieciak, nie dziwię ci się, że się cieszysz, że wyjeżdżasz.
- Naprawdę jesteś ostatnią osobą, przez którą żałuję, że tu przyjechałem - zapewniam go - chociaż może ,,żałuję" to nie najlepsze słowo. Mam po prostu poczucie straconego czasu.
- Niepotrzebnie - prycha, biorąc zdecydowanie zbyt szybki zakręt - po prostu Sven i Severin musieli akurat wtedy pokazać, jak bardzo kochają mnie i Martina. Ale podobno jesteśmy słabi w łóżku. Dobrze, że tego nie doświadczyłeś.
Nie wytrzymuję i wybucham śmiechem.
- Nie krępuj się - wzrusza ramionami - przynajmniej nie jestem bezużyteczny, skoro poprawiam ci humor. Mam nadzieję, że podczas twojego pobytu nie byłem zbyt uciążliwy i nachalny.
- Nie - kręcę głową - było ok. Jesteś po prostu strasznie...
- Gadatliwy? Popracuję nad tym. W listopadzie będziesz miał mnie za niemowę - zaczyna manewr parkowania z lekko wysuwając język.
- Opiekuńczy - śmieję się, widząc konsternację na jego twarzy.
- To po prostu ty i Martin wzbudzacie we mnie takie odczucia. Jemu współczuję, chociaż widzę między nami parę podobieństw, a ty... dobra powiem, bo i tak dostanie mi się od ciebie dopiero za parę miesięcy - oznajmia - jesteś taki drobny, wydajesz się kruchy i... uroczy.
Wzdycham, co z kolei u niego powoduje wybuch śmiechu. W końcu udaje mu się zaparkować.
- Poczekaj - prosi i wychodzi pierwszy.
W paru krokach znajduje się z mojej strony auta. Otwiera moje drzwi. Staję obok niego.
- Pozwól mi się trochę porozpieszczać - mówi - na pożegnanie.
Nie odpowiadam tylko kiwam głową i pozwalam, aby wyjął moje bagaże.
- Zapraszam - mówi i zaczyna iść w stronę lotniska.
Nasze pożegnanie jest stosunkowo szybkie. Nie omija mnie obowiązkowy misiowaty przytulas. Tysiące zdań pełne skruchy, nadziei i optymizmu młodego chłopaka. Kiedy przymykam oczy, a jego oświetla wschodzące słońca przypomina mi się pierwszy dzień tutaj, kiedy odbierał mnie z lotniska i rozciągał przede mną wizje spędzania wolnego czasu.
Nie mogę uwierzyć, że wygląda tak samo jak wtedy, a tyle się zmieniło, że tyle się o nim dowiedziałem, a nadal nie mogę powiedzieć, że go znam.
- Chyba musisz już iść, chociaż dla mnie możesz zostać tu na zawsze - Andreas po raz ostatni się do mnie przytula.
- Muszę, Andi - odpowiadam i dłonią czochram jego włosy.
Uśmiecha się.
- Obiecaj mi, że o siebie zadbasz i znajdziesz kogoś, kto na ciebie zasługuje - proszę go na do widzenia.
- Dam ci znać jak tak się stanie - odpowiada.
****
Za nami ostatni rozdział. Jeszcze tylko epilog i podziękowania, które powinny się pojawić do końca weekendu. Jeszcze raz dziękuję wszystkim:)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro