Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XXI

~ Martin ~

- Kamil pojechał po Svena - po krótkiej chwili milczenia przyznaje Andi - nie chciał cię niepokoić, Sven zadzwonił do niego i on wsiadł w samochód...

- Zadzwonił do niego? - pytam ze ściśniętym gardłem.

- Tak. Krótko rozmawiali, to brzmiało bardziej jak wydanie polecenia - tłumaczy szybko chłopak, patrząc mi w oczy, zmieszany.

       Kiwam głową. On już jakiś czas temu wypadł z gry, którą Kamil i Hanni umiejętnie prowadzili, a on stał się jej ofiarą. Stoch nie zdawał sobie sprawy, jakie konsekwencje może przynieść desekralizacja legendarnego Svena, a Hanni nie przejmował się niczym. Dlatego nie krzyczę. Nie zadaję retorycznych, natarczywych pytań. On i tak wie niewiele więcej ode mnie.

     W dodatku nieświadomie. On nie zwraca uwagi na subtelne gesty, mimikę twarzy, nic z nich nie zgaduje, nawet nie próbuje. Przynajmniej takie odnoszę wrażenie. Dlatego tylko delikatnie się uśmiecham. Pochylam głowę, na twarz opadają mi już trochę przydługie włosy.

- Przygotuję im coś do jedzenia... na pewno Kamil wyjechał nic wcześniej nie zjadłwszy, a Hanni, on czasami zapomina o jedzeniu, wiesz? - mówię i kieruję się w stronę lodówki.

- Kamil rzeczywiście nic wcześniej nie zjadł. W ogóle tutaj prawie nie je. A Sven... Obydwaj wiemy, że on nie zapomina - Andreas niespodziewanie odpowiada.

     Odwracam się w jego stronę. Pierwszy raz nie widzę w jego oczach uległości i tej wiecznej pogody ducha. Tym razem jego oczy są zachmurzone i w pewien sposób stanowcze.

- Mają ten sam problem - kontynuuje.

- Zauważyłem - przyznaję - jednego nie mogę a drugiego już nawet nie chcę zmuszać.

- Kamil zasługuje, aby ktoś go zmusił - Andi patrzy na mnie smutno - on się tylko pogubił.

- Wiem, Wielli, ale on to musi sam zrozumieć - opieram się plecami o kuchenny blat i zaplatam ręce na piersi - a poza tym... On ma kogoś, kto się nim zaopiekuje jak stąd wyjedzie.

     Odpowiada mi milczenie. On wie. Zdaje sobie sprawę z istnienia Ewy, w pewien sposób akceptuje jej ciągłą fizyczną czy duchową obecność w życiu Kamila. Patrząc na ukochanego mężczyznę wie, że nigdy nie będzie z nim tak blisko jak tego pragnie, ale... Jeszcze nie potrafi o tym mówić, a ja nie zamierzam rozwijać tematu.

- To z Hannim mam problem. Ja już nie mam siły - przyznaję - on tu się pojawi za parę minut. Znowu wróci chudszy. Bardziej martwy niż zwykle. Niby już wiem, co mam robić. Jak postępować. Na pamięć znam rutynę pierwszych takich dni i ty pewnie też, ale... Ja już po prostu nie wiem czy po założeniu na jego chudy tyłek spodni, dam radę znieść go na dół nawet jeżeli miałoby to być w milszej atmosferze niż dotąd, chór zupełnie się na to nie zanosi.

      Nie wiem czy będę potrafił go karmić. Pilnować czy przełyka. Ty nawet nie wiesz, jakie to jest wykańczające... Przy każdym z tych obrazków będę go miał przed oczami w objęciach Severina... Będę widział, jak popycha Matheo. Nie będzie tak samo... Zbyt wiele się wydarzyło w moim i jego życiu.

    Andreas słucha z uwaga. Jego brwi są lekko zmarszczone, palce zaciśnięte na przydługim rękawie bluzie. Przez chwilę zastanowia się nad odpowiedzią.

- Powinieneś odejść od niego już dawno temu - mówi cicho - to co on ci robił przez te wszystkie lata, jak ty się przez niego zmieniłeś... Nic tego nie naprawi. I właśnie dlatego nie wierzę w to, co za raz powiem. Teraz nie powinieneś go zostawiać. Nie w tym momencie. On jest potworem i jego prawdziwą twarz powróci wcześniej czy później, ale jeżeli odejdziesz teraz... On po prostu umrze.

        Kiwam głową. Tak, zastanawiałem się nad tym wcześniej. Ale wątpię, aby dla Svena miałby to być tak silny bodziec. A poza tym... On i tak umrze... niedługo. Ile czasu mogłabym z nim samym walczyć o jego kruche życie?

- Martin, ja wiem, że on zasługuje na wszystko co najgorsze, szczególnie po ostatnim, ale...

- Andi, jeżeli to go nie zabije, to on sam to  zrobi. O wiele szybciej i skuteczniej - oznajmiam obojętnie.

***

       Wybiegam na dwór. Patrzę na drogę. Widzę daleko samochód. To mogą być oni, ale nie muszą. Przygryzam wargi. Muszę przygotować się na trudną rozmowę.

- Za wszystko co mi zrobiłeś - mówię do siebie.

***

     Nie od zawsze była między nami ciemność. On nie zawsze mnie wykorzystywał. Miałem z nim piękne wspomnienia.
      Na samym początku. Parę miesięcy po tym, jak zaczęliśmy razem chodzić on przyjechał tutaj po raz pierwszy.

- Prawdziwy dom - szepnął.

- Zamieszkamy w nim - oznajmiam - jak tylko znajdziemy odpowiednie fundusze, aby go wyremontować.

- Damy radę - obiecał stanowczo.

       W końcu odwrócił się w moim kierunku. Biła od niego siła i pewność siebie. Wiedział czego chcę i  w jaki sposób pragnie to osiągnąć. Uśmiechnął się i wyciągnął w moim kierunku rękę.

      Chwyciłem ją. Czułem się pewniej dzięki jego dotykowi.

- Mój śliczny, myślę, że nadszedł czas, aby wreszcie obejrzeć naszą przyszłą rezydencję - zażartował.

       Nie odpowiedziałem. Patrzyłem tylko na niego z podziwem, kochałem go takiego i z miłością, bo wyobraziłem sobie nas jako szczęśliwa parę.

***

          Zawsze myślałem, że to szczęśliwe wspomnienie. Ale dopiero teraz dostrzegam, jak bardzo mnie wtedy okłamał.

~ Sven ~

        Jedziemy dobrze znaną mi drogą. Znowu wracam do miejsca, które było zawsze moim jedynym domem. Wspominam, jak pierwszy raz go zobaczyłem, czy mieliśmy w szansę być w nim szczęśliwi? A może to Martin popełnił błąd zapraszając mnie do środka. Może było tam miejsce dla drobnej, nieśmiałej, ciepłej kobiety, która dałaby mu szczęście i bliskość. Pokochałaby go i nie zabijałaby go tą miłością.

- Przeprosisz Martina - oznajmia nagle Kamil.

    Nie odpowiadam. Prycham. Oczywiście, że to zrobię, ale nie dlatego, że święty Kamil to powiedział. Po prostu czuję, że tak trzeba. Opieram twarz o pięść. Patrzę na mężczyznę z ukosa. Niby jest skoncentrowany na jeździe, ale wyraźnie odpływa myślami, gdyby chociaż w najmniejszym stopniu zależałoby mi na życiu pewnie poczułbym niepokój, ale tak to... Martin w czarnym garniturze, pochylający się nad moją trumną z ulgą wymalowaną na twarzy...

- Mam dla ciebie dobrą wiadomość - Kamil wyrywa mi mnie z krainy marzeń.

     Zamierza wjechać w drzewo?

- Wyjeżdżam pojutrze - oznajmia - chyba wszyscy wiemy, że mój przyjazd tutaj był pomyłką.

- Nie no, Martin i Andi sprawiają wrażenie zadowolonych z twojej obecności. A ja jestem szczęśliwy szczęściem mojego słoneczka - odpowiadam - a młodemu należy się trochę szczęścia.

       Kręci głową. 

- Ale nie ukrywam, że cieszę się, że wreszcie nie będę musiał na ciebie patrzeć. To coraz smutniejszy widok - dogryzam mu. 

      On to ignoruje. 

- Zapalisz? - pyta nagle wyjmując z kieszeni paczkę papierosów.

    Patrzę na niego zaskoczony.

- Powiedzmy, że mam słaby dzień - uśmiecha się smutno.


***

     Martin stoi na podwórku. Ręce ma zaplecione na klatce piersiowej.  Zastanawiam się czy tym razem zobaczę w jego oczach łzy. Nie chcę tego, chociażby znaczyłoby to, że mu zależy. 

    Kamil wyjątkowo starannie parkuję. Mam wrażenie, że manewr, do którego nikt oprócz zdających prawa jazdy nie przywiązuje większej uwagi, zajmuje niebotycznie dużo czasu. A ja bardzo potrzebuję już móc porozmawiać z Martinem.

    W końcu samochód się zatrzymuje. Mam ochotę z niego wyskoczyć, ale nie mam siły. Kamil wychodzi nawet na mnie nie patrząc. Wita się ze Schmittem. Mam poczucie, że jestem ignorowany. Ale w końcu Martin podchodzi do moich drzwi. Uśmiecham się do niego. Odrzucam włosy.

- Nareszcie - mam ochotę krzykną, ale tylko na niego patrzę.

     Ze strachem, bo nie widzę w jego oczach uczucia. Żadnego.  Panuje w nich okropna chłodna aura.


****************

No dobrze, wracam. Z kolejnym rozdziałem. Już mało do końca. Wyobrażacie sobie epilog ,,Motyla"? Ja kompletnie nie. Piszę to tyle czasu, że ta opowieść to już niemal część mnie.  Piszcie jak wam się podobał kolejny rozdział?


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro