Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XVII. Rozmowa

~ Kamil  ~

- Pamiętam, jak po raz pierwszy tutaj przyjechałem. Byłem chłopcem, dzieckiem, pewnie w twoich oczach nadal nim jestem - jego słowa przerywają panującą od początku podróży ciszę. Palcem wskazuje ładny, duży dom - ale wtedy... Czułem się zaszczycony, szczęśliwy i trochę wystraszony, nie wiedziałem co mnie może tam czekać. Przecież on był ode mnie starszy, był moim pierwszym poważnym partnerem. Bałem się, że tym pierwszym weekendem wszystko zepsuję.

     Nie przerywam mu. Słucham. Patrzę jak na małego chłopca, który nie chce iść do szkoły, bo ktoś go tam skrzywdził, ale przecież ma stamtąd również dobre wspomnienia.  Jest rozdarty, bo chcę pamiętać tylko to co dobre, ale tego co złe nie potrafi wymazać.

    Czuję się jak jego ojciec, który odwozi go, aby spełnił smutny obowiązek. Pocałowałbym go w czoło, rozczochrał włosy lub wsunął banknot do kieszeni bluzy, aby miał na dobre przyjemności. Ale jestem tylko przyjacielem, który wsparcie musi okazać w inny sposób. A przy okazji pamiętać, że musi uważać na każdy ruch i słowo.

- Było nadspodziewanie dobrze. Inaczej, to był jeden z najlepszych weekendów w moim życiu. Działy się tam rzeczy, o których nawet nie marzyłem, ba nie myślałem - widzę, że chłopak jest ze mną tylko fizycznie, umysłem wraca do tamtych dni - ale teraz jest inaczej. Wiem, że nie będzie dobrze. To już nie są tylko wątpliwości nastolatka.

    Patrzy na mnie swoimi jasnymi, naiwnymi oczami, tak boleśnie smutnymi, że muszę odwrócić wzrok. Przypomina mi się nasza rozmowa, wtedy w lesie, kiedy wyznał mi miłość. Zarzucił mi, że jak wszyscy nie traktuję go poważnie, że przecież też jest człowiekiem, ma swoje problemy. Teraz w jego oczach widzę to w całej okazałości i zastanawiam się, jakim cudem tego wszystkiego nie dostrzegłem. A może po prostu nie chciałem, zajęty własnymi problemami.

- Boję się - mówi i łapie mnie za rękaw bluzy - nie chcę tam iść. Nie chcę tych rzeczy. Odjedźmy stąd.

- Andi - wzdycham cicho i staram się, aby mój ton był jak najspokojniejszy i delikatny - nie możesz tego odwlekać, bo...

- Bo co? - przewraca oczami - Kamil, ja chcę o nim po prostu zapomnieć.

- Ale nie możesz, skaczecie w jednej drużynie - przypominam mu, skręcając na podjazd. Brama czeka otwarta.

- Może powinienem - zaczyna, ale pozwalam mu skończyć.

- Nie pozwól odebrać sobie tego co kochasz - mówię.

- W twoich ustach - sam kończy, macha ręką i odwraca się do okna.

    Nie wiem gdzie patrzy. Czy na ogród, czy na jedno z okien z tej strony dużego domu. Ja koncentruję się drzwiach frontowych. Uchylają się i po chwili wychodzi z nich Severin ubrany w luźny szary, reprezentacyjny dres z rozczochranymi włosami.

     Andi zaciska wargi i pięści. Zobaczył go, a ja żałuję, że nie mogę zobaczyć w tym momencie oczu Andreasa.

- Chodź ze mną - prosi cicho.

- Myślę, że... - zaczynam, chcąc przekonać chłopaka, że powinien załatwić to sam.

- Jeżeli już mnie tu przywiozłeś, to proszę załatwmy to tak jak chcę - mówi i spogląda znowu na Severina.

- Dobrze - zgadzam się i wychodzę pierwszy, nie patrząc, na obserwującego nas gospodarza otwieram drzwi od strony Andiego.

***

     Dom Severina jest jasny i przestronny. Wszystko jest uporządkowane i proste. W holu znajduje się kilka drzwi prowadzących do kolejnych pomieszczeń.

- Zapraszam - Sev otwiera jedne z nich i wprowadza nas do przestronne kuchni.

    Mężczyzna staje przy parapecie. Na piersiach zaplata ręce i przypatruje się nam w milczeniu. Moje poczucie, że nie powinno mnie tutaj być wzrasta z każdą chwilą. To ich sprawa.

- Twoje rzeczy są w sypialni Andiś. Chyba wszystkie. Zostawiłem sobie tylko tę jedną, starą reprezentacyjną bluzę, wiesz którą - mówi to lekko, jakby dla niego to nic nie znaczyło, bo pewnie tak jest, ale mięśnie na twarzy Andiego napinają się.

- Dzięki - odpowiada i kieruje się do drzwi.

- Poczekaj - starszy z Niemców podchodzi do byłego kochanka i obejmuje go od tyłu.

    A raczej stara się to zrobić, ignorując niezdarne próby obrony Andreasa. Na siłę przytula go do siebie, ale młodszy wyrywa się dosyć szybko.

- Zaraz przyjdę - Wellonger mówi to do mnie, po chwili znikając w korytarzu.

   Nastaje cisza. Nie wiem co mógłbym powiedzieć i czy w ogóle jest sens, to robić. My z Freundem nie mamy sobie już nic do powiedzenia. Ale on chyba jest innego zdania.

- Zachowujesz się jak jego niańka - stwierdza - uważaj, bo się do ciebie przywiąże a do Polski, to ty go raczej nie weźmiesz.

- To już nie twoja sprawa - odpowiadam.

- Nie - zgadza się - ale interesuje mnie, dlaczego w ogóle mu pomagasz.

    Nie jest to pytanie. Tylko rzucone stwierdzenie, dlatego odpowiadam na nie milczenie, przysuwając wzrokiem, po kolejnych centymetrach pomieszczenia.

- Ciekawi mnie także, co stanie się z nim jak już wyjedziesz - uśmiecha się delikatnie - przecież Martin nie będzie miał czasu z nim na poważnie porozmawiać, o Svenie nie mówię... Chociaż mogłoby to być dosyć oczyszczające.

   Prycham. Ale, w środku przyznaję mężczyźnie rację. Ja wyjadę, a Andi zostanie zupełnie sam.

~ Sven ~

  - Będziesz cudownym ojcem, Hanni - Martin uśmiecha się do mnie szeroko, bujając się na huśtawce obok.

- Przestań, obydwaj wiemy, że to nie dla mnie - prycham, ale w mojej głowie pojawia się myśl, jakby to było mieć maleństwo.

- Dlaczego? - jego śliczne oczy lśnią w ciemności.

- Jestem egoistą - mówię i przygryzam wargę, zastanawiając się, ilu ludzi poza mną przywołało właśnie taki argument.

- Przy dzieciach ludzie się zmieniają - śmieje się a jego czarne włosy plącze wiatr zarzucając mu je na plecy.

- Ale kto powiedział, że na lepsze - jestem teraz wyżej od niego, czując smugi zimnego powietrza na twarzy.

- Oh Hanni - jęczy cicho.

     Nastakje cisza, Przyglądam mu się w skupieniu, zastanawiam się jak wyglądał jako dziecko. Taki kilkuletni Martin z tym swoim uroczym uśmiechem na ustach.

- Myślę, że ty byś zmienił się na lepsze, bo - zaczyna.

-  Na gorsze to już nie dam rady, tak? - kręcę głową i odchylam ją do tyłu, przymykając oczy.

- Ty, naprawdę jesteś dobry, tylko musisz w to uwierzyć - mamrocze cicho, bardziej do siebie niż do mnie.

     Odpowiadam jedynie śmiechem.

***

    Poszedłbym do klubu i się upił, gdyby nie fakt, że tak bardzo nie cierpię ludzi. Dlatego siedzę na huśtawce, na placu zabaw, w parku. Moje nogi odpychająca mnie leniwie.

     Minęło tyle lat. Tak, już jestem ojcem. Beznadziejnym. Krzywdzącym własne dziecko, którym nigdy nie potrafiłem się zająć. Często ignorując jego istnienie, a to przecież nie jego wina, że nie jestem w stanie poradzić sobie, nawet z samym sobą.

     Przygryzam wargę. Przyjeżdżając w to miejsce, pojawiły się dobrze znajome myśli, o tym, co by się stało, gdybym zasnął tutaj i już się nie obudził. Egoistycznie...

     Patrzę na niebo. Przecież to by nie dotyczyło tylko mnie. Silny wiatr uderza w moje plecy. Mój syn by tego nie zrozumiał. Płakałby po mnie, mimo że na to nie zasługuję. Zatrzymuję się gwałtownie, mocno zaciskając palce na metalowych łańcuchach. No i jeszcze Martin.

     Przed oczami staje jego wymęczona, blada twarz z ciemnymi worami pod oczami. Każdy z tych dni, kiedy karmił i ubierał mnie. Każda z tych chwil, kiedy rzucałem go na łóżko, zdzierając z niego ubranie. Każdy raz, kiedy go zdradzałem. I ten jeden, jedyny moment, kiedy ze łzami w oczach ratował mnie przed śmiercią.

    Staję twardo na ziemi. Wkładam ręce w kieszenie spodni. Moja śmierć tylko dla mnie byłaby ucieczką. Dla dwóch najważniejszych osób w moim życiu byłaby tragedią, nie słusznie, ale jednak.

    Opuszczam placyk i wychodzę na piaszczystą ścieżkę. Tak. Jestem potworem. Nie. Nie obiecuję, że to zmienię. Dlaczego? Nie będę okłamywał sam siebie. Nie będę okłamywał innych.

    Idę w stronę miasteczka. Nie. Nie wrócę jeszcze do domu. Potrzebuję jeszcze czasu. Wyjmuję z kieszeni paczkę papierosów i zapalniczkę. Jeden z wielu nawyków, których nigdy się nie pozbędę. Z własnego wyboru. Zapalam.

Wracam, wracam, ja naprawdę skończę kiedyś to ff

  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro