Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XIV

~ Sven ~

   Budzę się w środku nocy zlany potem. Półprzytomnym wzrokiem patrzę na nadal śpiącego Martina. Czarne włosy opadają na jego czoło, dłoń zaciska na podszewce kołdry. Widok jest nawet uroczy, uspokaja mnie.
     Nie wiem co mi się śniło, urywki koszmaru ulatują w noc, ale w sercu nadal czuję niepokój i lęk, który nie pozwala mi powtórnie zasnąć.

    Wstaję, podchodzę do okna. Przyciskami czoło do zimnej szyby. Biorę parę głębszych wdechów. Jutro, a nawet dzisiaj wieczorem wyjeżdżamy. Wracamy do szarej codzienności. Wszystko mogło być jak zwykle, gdyby nie jeden szczegół, Martin chce abym spotkał się ze starszym synem, a ja wiem, że nie mogę tego zrobić. Ani teraz, ani w najbliższej przyszłości.

   Odkrywam się od szyby i idę do małej łazienki. Otwieram drzwi, zapalam światło, staję przed lustrem, które zajmuje dużą część ściany. Zdejmuję starą reprezentacyjną bluzkę, rzucam ją na podłogę i przeglądam się.

   W końcu nie wyglądam jak kościotrup, moje kości otacza coś na kształt mięśni. Treningi z naszą reprezentacją robią swoje. Nieśmiało dotykam swojego brzucha, tak bardzo boję się natrafić na tłuszcz, ale na szczęście jest twardy. Tak, wiem, zdaję sobie z tego sprawę, mięśnie też ważą, ale... Jakoś łatwiej pogodzić mi się z tymi kilogramami, które nie są tłuszczem. Wzdycham.

   Nagle słyszę dźwięk otwieranych drzwi. W lustrze widzę profil Martina. Mężczyzna odgarnia włosy, patrzy na mnie zaskoczony, ale też trochę uspokojony. Staje za moimi plecami.

- Coś się stało, kochanie? - pyta i bacznie przypatruje się mojej twarzy.

- Nic, Martin, nie mogę spać - nie wysilam się na uśmiech, ale jemu mój spokojny głos wystarcza.

- Z jakiegoś konkretnego powodu? - jego palce dotykają mięśni na moim brzuchu.

- Miałem sen, a raczej koszmar - nie mówię nic więcej, w lustrze obserwuje wędrówkę jego dłoni - nie pamiętam o czym był, ale to nie istotne.

- Mhm - mruczy cicho i po prostu kładzie głowę na moim ramieniu, nie przestając pałacami przemierzać centymetry mojego ciała.

- A ty, co tu robisz? - cieszę się chwilą i nie chce jej stracić, więc nie ruszam się, po prostu stoję.

- Przestraszyłem się, Hanni, nie wiedziałem gdzie jesteś ja... - nie mówi nic więcej, ale ja wiem, co chce powiedzieć. Nie potrafi mi drugi raz zaufać, ani w kwestii samounicestwiania się, ani w temacie zdrady. Nie mogę mieć mu tego za złe.

- Ale jestem tu - szepczę cicho i odwracam się do niego przodem - po prostu musiałem ochłonąć.

- Widzę - odpowiada i jedna z jego dłoni ląduje w moich włosach - nawet nie wiesz jak się cieszę.

- Domyślam się.

- Naprawdę? - przybliża się jeszcze bardziej.

   Na chwilę zapada cisza. Jego wzrok opada, ląduje na moim brzuchu. Jego dłoń tam powraca.

- Już nigdy, mój, nie będzie tak wyglądał - mówi, ale nie wiem czy do mnie czy do siebie. Unosi brwi - nigdy już nie będzie doskonały.

    Przez chwilę nie odpowiadam. Patrzę na niego. On sypia w całej piżamie. Nieśmiało sięgam do jego bluzki. Nie protestuje. Unoszę ją. Rozbieram go. On po prostu stoi. Jego bluzka ląduje obok mojej.

   Moje dłonie znajdują się na jego brzuchu. Powoli, delikatnie przesuwają się o milimetry. Tak, jest tam tłuszcz, ale Martin nie jest gruby. Teraz to widzę. Nigdy nie był. Po prostu nie jest doskonały, pokazuje jego słabości, ale to tylko tyle, nic więcej.

- Nie przeszkadza mi to - odpowiadam w końcu i delikatnie popycham go w stronę lustra, obracam tak, aby plecami dotykał zimnej powierzchni.

- Nie? - pyta i zarzuca mi ręce na szyję.

- Nie - uśmiecham się w końcu.

   Całuję go delikatnie, subtelnie, jak nie ja. Całuję, aby wreszcie to jemu sprawić przyjemność. Całuję by wynagrodzić cały ten czas, kiedy go wykorzystywałem, traktowałem jak swoją własność. Całuję, aby powiedzieć, że przepraszam, ale to przecież nie wystarcza, nie zasługuję na niego, ale to jest jedyna osoba, dla której jestem w stanie żyć.

- Sven - słyszę jego cichy głos. Z trudem, ale szybko odrywam się od niego - jeżeli nie chcesz to...

- Chcę, ale nie w łazience - mówi, odpycha mnie delikatnie, a następnie bierze na ręce.

- Martin...

- Nie oszukujmy się, nie dałbyś rady - uśmiecha się smutno.

   Kładzie mnie na łóżku i zaczyna całować. Tę noc jednak da się uratować.

~ Andi ~

    Staję w jego drzwiach, zaplatam dłonie nie piersi i po prostu na niego patrzę. Tylko tyle mogę zrobić. Stać i podziwiać. Zadawać sobie ból od nowa zakochując się w kimś, kto nigdy tego nie odwzajemni.

   On mnie nie widzi, klęczy na podłodze plecami do mnie, wrzucając sportowej torby swoje ubrania. Na podłodze obok niego leży jego telefon z włączonym trybem głośno mówiącym. Słyszę głos Ewy. Nie wiem o czym rozmawiają, ale poznaje jej głos. Przygryzam wargę, zastanawiam się czy ona wie, co czuję do jej męża.

   Nie przeszkadzam im. W sumie powinienem wyjść, ale coś mnie tu trzyma. Potrzebuję jego bliskości. Nawet takiej, nawet nie świadomej. Po prostu pewności, że on jest obok.

   Słyszę jak się żegnają. Jak ślą do siebie całuski. Urocze i bolesne jednocześnie. Zazdroszczę im tej miłości, relacji, takiej której nigdy nie zaznałem. Pięknej, opartej na wzajemnym szacunku.

   Czekam parę minut, a następnie cicho pukam do drzwi, on odwraca się i przyjacielsko uśmiecham.

- Wejdź, przepraszam za bałagan, uroki pakowania - gestem ręki zaprasza mnie do środka.

   Pomyśleć, Ewy nie było dwóch dni a całkiem czyste pomieszczenie zamieniło się w... No po panuje to bałagan. Zajmuje skrawek nie zawalonej niczym podłogi. Siadam w siadzie skrzyżnym.

- Przyszedłem zapytać się czy nie zabrać ci torby, ale widzę... - w sumie powinienem nadal stać i wyjść, gdy tylko ,,zauważę", że Kamil nie jest gotowy.

- Że nie - śmieje się mężczyzna i sięga po kolejne bluzki.

- Mhm - potakuje.

- Możesz poczekać, szybko ogarnę, a potem razem pożegnamy się z chłopakami, co ty na to?

- Ok - potakuję, czuję się trochę niezręcznie, w głowie szukam jakiegoś neutralnego tematu, który mógłbym poruszyć, ale jak na złość nic takiego nie przychodzi mi na myśl.

- Nie chcę stąd wyjeżdżać - Kamil wstaje i zaczyna zbierać leżące na łóżku dresy i ręczniki.

- Bo tu była Ewa? - pytam i szybko zasłaniam usta dłonią.

- Też, ale... -  odwraca się i patrzy na mnie.

   Nagle znajduje się tuż przy mnie. Klęka i mocno mnie do siebie przytula. Nie wiedząc co się dzieje odwzajemniam ten gest, chcąc by to trwało w nieskończoność.

- Wiem, że dla ciebie to był okropny pobyt - mówi, ale nie rusza się - wiem, że po tym wszystkim powinienem trzymać cię na dystans, nie dopuszczać do siebie i nie ranić.

- Dobrze, że tego nie robisz - mruczę cicho, wchłaniając zapach jego perfum.

- Ale naprawdę nie chcę tracić takiego... - nie kończy, po prostu odsuwa się trochę i patrzy mi w oczy.

     Jestem mu wdzięczny za to, że nie nazwał mnie ani swoim przyjacielem, ani kolegą.

***

   Żegnam się po kolei ze wszystkimi, z paroma zamieniam parę zdań. Spotkamy się przecież niedługo. Staram się ominąć Severina, liczę, że może uda mi się odjechać bez pożegnania z nim, ale chwila nieuwagi wystarcza, abym wylądował w jego ramionach.

- Sev - zaczynam, próbuję się wyswobodzić z uścisku, ale mężczyzna jest silniejszy.

- Wiem, że nie mam prawa wymagać od ciebie wylewnego pożegnania, po tym wszystkim co się stało, ale chyba mogę liczyć na krótką rozmowę - wiem, że się uśmiecha.

- A to my mamy o czym? - udaje mi się trochę odsunąć, chociaż bardziej prawdopodobne jest, że po prostu on mi na to pozwala. Nadal czuję jego dłonie na swoich plecach.

- Twoje ubrania są u mnie, w ogóle parę ciekawych rzeczy by się znalazło. Zagaduję, że nie masz ochoty ze mną wracać, więc przydałoby się umówić na jakąś twoją wizytę. Przygotowałbym się - w jego oczach pojawiają się iskierki, które kiedyś tak kochałem.

- Nie możesz mi ich przesłać? - pytam, chociaż doskonale wiem, że mężczyzna nie odpuści sobie takiej okazji, aby się mną pobawić.

- To nie moje rzeczy - wzrusza ramionami - ale mogą u mnie być jak długo chcesz. Mogą leżeć, aż nie będziesz gotowy załatwić sprawy jak dorosły facet.

   Nie odpowiadam. Patrzę na las, znajdujący się za jego plecami. Nie wiem co mam odpowiedzieć na tę zaczepkę.

- Przyjadę za tydzień lub dwa - odpowiadam w końcu.

- Jak chcesz - w końcu pozwala mi się zupełnie oswobodzić i po prostu na mnie patrzy - poczekam na ciebie.

   Specjalnie to mówi, specjalnie w ten sposób akcentuje, stara się mnie sprowokować, wyprowadzić z równowagi.

- Twój Polak cię odrzucił, a ja nadal tu jestem - szepcze cicho, samemu się cofając.

- Tak samo jak Sven ciebie - syczę i odwracam się.

   Nie zależy mi na widoku jego reakcji, ale wiem, że jest zaskoczony moją postawą. Daje mi to trochę satysfakcji, jednak przede wszystkim jestem zły, że dałem mu przejąć, co prawda na chwilę, nade mną kontrolę. Pozwoliłem, aby w moim umyśle zrodziła się myśl o powrocie do nim...

Miał być tydzień temu, ale jakoś mi nie szło. Mam nadzieję, że ten jest przynajmniej dobry, mnie się podoba. Postaram się o większość systematyczność, ale nie wiem jak wyjdzie. Do napisania 😘

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro