Rozdział VI. Kiedy zajdzie słońce
~ Sven ~
- Nie znam cię - mówię, kiedy widzę go po raz pierwszy. Jest wysokim, przystojnym mężczyzną o typowej niemieckiej urodzie z intrygującymi niebieskimi oczami.
- To możemy się poznać - zaczyna tak typowo, że nawet zdobywam się na coś, na kształt uśmiechu.
- Ty w ogóle wiesz kim jestem? - marszczę brwi, kiedy siada obok mnie i kładzie swoją dłoń na moim kolanie.
- Na imprezy kadrowe nie wpuszczają byle kogo, Hanni - uśmiecha się pewnie. Przypomina mi siebie samego, kiedy byłem w jego wieku.
- Nie za dużo sobie pozwalasz... - urywam. Znam jego imię, ale chcę go pozbawić trochę pewności siebie. Udaje się. Blondyn nieudolnie stara się ukryć urazę.
- Severin - szepcze, czekając na moją reakcję.
- Mój chłopak siedzi naprzeciwko - mówię, kiedy ruchem głowy wskazuje drzwi.
- A mój obok niego - odpowiada szczerząc zęby, ale nie widząc żadnej reakcji z mojej strony dodaje: - Przecież nie proponuję ci ślubu tylko miłą zabawę.
Uśmiecham się i wychodzę pierwszy, kierując się w stronę łazienki, aby Martin się nie martwił. Kiedy jestem już na półpiętrze, słyszę kroki na schodach. Gwałtownie odwracam się i popycham na ścianę Severina. Ten śmieje się. Wpijam się w jego wargi.
- Rozmyśl się za nim zaczniesz tego żałować - mówię, kiedy odrywamy się od siebie na chwilę, aby zaczerpnąć powietrza.
- Nie mam czegoś takiego jak wyrzuty sumienia - odpowiada i ciągnie mnie na górę.
***
Tak wyglądało nasze pierwsze spotkanie. Moje i Seva. Potrzebowałem tego, na jakiś czas. Teraz nasze relacje miały się odnowić. Siedzimy naprzeciw siebie w ekskluzywnej restauracji, nie odrywając od siebie wzroku, czekając na sprzyjający moment, aby się uwolnić na jakiś czas.
Co z tego, że on trzyma rękę na kolanie radosnego Andiego, a ja ściskam dłoń Martina, który jest taki jakiś spokojny i może nawet szczęśliwy. I tak niedługo wylądujemy w jednym łóżku. Patrząc teraz na niego, żałuję, że sam urwałem tę znajomość przez idiotyczne wyrzuty sumienia.
- Jaki ci się tutaj podoba, Kamil? - Severin, uśmiechając się do Polaka. - Andi opowiada o tobie w samych supernatywach. Gdybym był zazdrosny, to zacząłbym coś podejrzewać.
- Sev - najmłodszy z całej naszej grupy robi się czerwony i przygryzając wargę spuszcza wzrok, a my wybuchamy śmiechem.
- Jest całkiem miło - Kamil poklepuje po plecach Andreasa. - tylko muszę tego młodego człowieka zabrać do Polski, aby powiedział to wszystko co tobie przy mojej żonie.
Mimo żartów, daje się wyczuć napięcie. W normalnej sytuacji zacząłbym się zastanawiać, czym jest to spowodowane, ale w głowie mam tylko jedną myśl. Zaciskam palce na nogawce spodni. Nie mogę się doczekać, kiedy ich tutaj zostawię. Patrzę na Seva, który się tylko uśmiecha i dyskretnie całuje Andiego w policzek. Nie cechuje mnie zazdrość, ale w tym momencie marzę tylko o szorstkich wargach Freunda. Nie mam mowy, aby miał mi go ktoś zabrać. Nie teraz.
Czuję na sobie czyiś wzrok. Odwracam się i widzę zimne tęczówki Kamila. Marszczy brwi, jakby chciał mnie o coś zapytać. Powinno być to dla mnie ostrzeżeniem, ale nie myślę racjonalnie.
W końcu nadchodzi ten moment, kiedy mogę zacząć udawać zmęczonego. Zapewniam Martina, że sam sobie poradzę. Reszta zależy już tylko od Seva.
***
Nie muszę na niego długo czekać. Pokój hotelowy, który mężczyzna wynajął w tajemnicy przed naszymi znajomymi, jest idealnie przygotowany. Nie mam w nim luksusów, ale przestronne, naprawdę pokaźnych rozmiarów łoże nam wystarczy.
Nie rozbierałem się. Nie chcę zabierać mu zabawy. Specjalnie dla niego założyłem znienawidzony krawat.
- Ty, stojący na tle okna to iście poetycki obraz, ale jestem artystą tylko w jednej dziedzinie - mówi na przywitanie. Zrzuca buty, wskakuje na łóżko i do mnie podchodzi. - w sumie mógłbym się do ciebie przytulić, popatrzyli byśmy na widok za oknem, naprawdę jest imponujący, ale chyba szkoda na to czasu, nie sądzisz?
- Przynajmniej w tym masz rację - mówię i odrywam się od szyby i powoli zbliżam się do niego.
- Zawsze chciałem mieć starszego, doświadczonego kochanka, ale przy tobie nie czuję się jak dziecko - mówi - czuję się, jak uczeń, ale... Taki, który jest prawie tak dobry jak jego mistrz i ma zadatki do tego, aby go wyprzedzić.
- Nie zapędzaj się - odpinam pierwszy guzik jego koszuli.
- Nie cackaj się Sven. Chcę dziś na szybko - mruczy.
- A ja chcę powoli, wszystko - podkreślam ostatnie słowo, bawiąc się jego koszulą.
- Zawsze na przekór - kręci głową - miła odmiana po uległym Andim.
- Może powinieneś wymienić go na nowy model - proponuję.
- Mówisz o sobie? - pyta, równie wolno sięgając do moich spodni.
- Nie zostawię Martina - kręcę głową.
- Tej odpowiedzi się spodziewałem - pasek już leży na podłodze. - Ale mimo wszystko tu jesteś.
- Niezły z ciebie kochanek.
- W twoich ustach to komplement.
- Naciesz się nim. Nie lubię obsypywać cię nimi.
- Ciekawe co powiesz po tej nocy.
- Liczę, że po prostu mnie nie rozczarujesz.
- Akurat to, mogę ci zagwarantować.
Jego koszula opada na pościel. Moim oczom ukazuje się ciało Adonisa. Palcami przesuwam po jego kaloryferze, po zadbanej skórze. Już za chwilę będę chłonął jej zapach. Na razie zostawiam go takiego i zajmuję się jego spodniami.
- Taka zabawa nawet mi się podoba - porusza brwiami. - Tak to robisz z Martinem?
- Nie twój interes - mruczę, kiedy zostaję w samym krawacie. Może i reaguję zbyt gwałtownie, ale dociera do mnie fakt, że cały czas, od samego początku traktuje Martina prawie jak niewolnika. Nasz seks na pewno nie sprawia mu przyjemności. Jest szybki i brutalny, wyżywam się wtedy. A on na wszystko pozwala. Jest uległy. I może właśnie dlatego, w łóżku, bardziej szanuję Severina.
- Spokojnie. Po prostu zastanawiam się, jak to jest mieć ciebie na stałe.
- Nie chciałbyś - odpowiadam, kiedy blondyn, zębami, szarpie materiał krawata.
- Masz rację. Te nasze przelotne spotkanie są dużo ciekawsze.
~ Martin ~
Czuję się świetnie w towarzystwie Kamila i Andiego. Odkrywam z nimi uroki rozmowy o tak zwykłych rzeczach jak kino, teatr czy literatura. Najwięcej do powiedzenia ma Polak. Razem z żoną, kiedy tylko mogą, biorą udział w imprezach kulturalnych. My z Hannim nigdy tak nie robimy. W naszym związku nie ma miejsca na takie romantyczne bzdury.
Mimo że czas mija mi szybko, czuję się dobrze w tym towarzystwie, to ciągle myślami wracam do Svena. Martwię się. Niby ostatnio jest lepiej, ale nadal nie lubię zostawiać go samego. Traktuję jak dziecko potrzebujące opieki.
Ciągle się wiercę, nie mogąc w spokoju dokończyć kolacji. W końcu odkładam sztućce i patrzę na skoczków przepraszająco. Chcę jak najszybciej wyjść.
- Nie dam rady więcej zjeść, a poza tym Hanni... - zaczynam, ale Andreas mi przerywa.
- Chcę, abyś się dobrze z nami bawił - kończy za mnie.
- Nie, Andi. Jestem zmęczony - uśmiecham się smutno i wstaję.
- Prawie nic nie zjadłeś - Kamil oskarżycielsko wskazuje na mój talerz.
- I kto to mówi - wzdycham. Polak nie zamówił dużo, bardzo mało zjadł, znowu moją uwagę przyciągają jego zapadnięte policzki.
- Jestem skoczkiem - odpowiada.
- Ja też, a jakoś jestem w stanie zjeść więcej niż dwulatek - Welli na obu na nas patrzy z wyrzutem. - w restauracji nie potraficie się zachować. Jak to wygląda. Nie ładnie.
- Jestem śpiący - ucinam. Ruchem ręki przywołuję młodą kelnerkę i reguluję rachunek.
- Potem się rozliczymy - Kamil szepcze mi do ucha, kiedy chowam do kieszeni pieniądze.
- Chyba żartujesz - odpowiadam - jesteś gościem. Na takie rzeczy dostajemy pieniądze ze związku.
- Ale...
- Nie ma ,,ale" i teraz cię naprawdę przepraszam, ale chcę wrócić do pokoju.
- Pójdę z tobą - Kamil zabiera z oparcia krzesła swoją marynarkę.
- Nie zostawiajcie mnie samego - Andi już po chwili jest obok nas. Jesteśmy gotowi do wyjścia.
***
Najpierw odstawiamy pod same drzwi Andiego. Następnie kierujemy się do windy.
- Zepsuta - odczytuję z kartki i wskazuję dłonią schody - jesteśmy skazani na to okropieństwo.
- Nie będzie tak źle - odpowiada Kamil i pierwszy zaczyna się wspinać.
Skręcamy w kolejny korytarz, bo nie możemy znaleźć pokoju mężczyzny.
- To chyba tu mówi w końcu - opiera się o drzwi, szukając klucza. One niespodziewanie ustępują.
Nie widzę w to co widzę. Przede mną jest obszerne łóżko, na którym kocha się dwóch mężczyzn. Obudowu znam. Obaj odrywają się od siebie w tym samym momencie. Udaje mi się złapać kontakt wzrokowy ze Svenem. Jego oczy są puste, mężczyzna nawet nie jest zaskoczony, nie mówiąc już o wstydzie czy skrusze.
Sam nie wiem, po co tam jeszcze stoję, dlaczego nie odchodzę, mimo że powinienem, czemu czekam na słowa tłumaczenia.
- Chodź- Kamil pociąga mnie za łokieć, ale ja nie mogę oderwać wzroku od tamtej, splecionej pary - Martin...
- Zostaw - kręcę głową - chcę być sam.
Odchodzę. Ostatni raz rzucając ku nim spojrzenie. Kamil stoi, nie za bardzo wie co ma zrobić, ale teraz mnie to nie interesuje. Zaczynam czuć tępy ból w okolicach serca. Idę korytarzem, ciesząc się, że nie słyszę za sobą rzadnych kroków. Nie potrzebuję pocieszenia, współczucia. Jedyne czego pragnę, to tego, aby nigdy się to nie wydarzyło.
Mam nadzieję, że rozdział jest na dobrym poziomie, sama jestem z niego dumna. To do napisania😘
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro