Rozdział III Kochać
~ Sven ~
Spacer, ta najzwyklejsza rzecz pod słońcem nie jest dla mnie codziennością. Jasne, krótkie wyjścia na podwórko u Martina, nie ma sprawy, ale już dawno nie byłem gdzieś dalej na własnych nogach. Do tego nie jestem przyzwyczajony do towarzystwa kogoś innego, niż mojego kochanka. Teraz idę obok Kamila, szatyn trzyma ręce w kieszeni i udaje, że podziwia widoki, jednak wiem, że to tylko przykrywka, ile razy ja to stosowałem... Jednak u niego jest to jeszcze lepiej zamaskowane.
- Skoro mnie już tu wyciągnąłeś, to może jednak porozmawiamy - zaczynam i sam się sobie dziwię, nigdy sam nie rozpoczynam takich gadek, ale Kamil jest chyba jeszcze bardziej uparty ode mnie. Jako ten starszy muszę dawać dobry przykład...
- To co powiedziałem dzisiaj w kuchni jest prawdą, nie mam zielonego pojęcia co mam robić. Nie jestem psychiatrą czy psychologiem. Myśl sobie co chcesz o moim przyjeździe, ale wyobrażałem sobie to wszystko trochę inaczej. Nie wiem jak, ale inaczej.
- Jestem trudnym przypadkiem - wzruszam ramionami. Czuję się nie najlepiej. Staram się ukryć, że nie ma już sił, mimowolnie zwalniam, liczę, że nie zauważy.
- Trudno zaprzeczyć - odpowiada. - Jestem tu tylko i wyłącznie ze względu na Adama, który poprosił mnie... A zresztą i tak pewnie wszystko wiesz.
- Tak, chociaż o twoim przyjeździe, dowiedziałem się na parę godzin przed twoim przybyciem - sam spoglądam w stronę lasu, zadając sobie pytanie, jak dawno tam nie byłem.
- Nie wiem, co mam ci odpowiedzieć, ale może dobrym krokiem będzie zaczęcie od początku, samego początku. Kamil - wyciąga do mnie prawą dłoń, na której połyskuje całkiem ładna obrączka, bez zastanowienia chwytam ją. To tylko gest, który i tak przestanie kiedyś mieć znaczenie, ale jest ważny. Nikt nam później nie zarzuci, że nie próbowaliśmy, a że nie wyszło to trudno. Kamil miał rację, to tylko miesiąc, który należało przetrwać.
- Sven - ściskam mocno jego dłoń, chcąc sprawdzić, czy jestem w stanie zrobić to tak jak kiedyś lecz brakuje mi sił. - No i właśnie w takim stanie jestem.
- Dlatego Martin się tobą opiekuje? Przecież masz żonę i syna... - zaczyna, ale ja kręcę głową.
- Stop, po pierwsze po kolei, po drugie mam jeszcze starszego Matheo - zaznaczam i wspominam swoją starszą pociechę. Dawno go nie widziałem, moja była partnerka, pozwala mi się z nim widywać, ale nie mogę pozwolić, aby widział mnie w takim stanie. Nikt nie powinien. - Ale nie chcę żadnego z nich obciążać.
- A Martin? - pyta. - Czy też dla niego zostawiłeś ich wszystkich.
- To mój przyjaciel - mówię. - On mnie wtedy znalazł, postawił na nogi. Widział mnie nawet w gorszych sytuacjach. Uwierz mi, nie chciałem jego pomocy, chyba nadal nie chcę, ale jakbym miał powiedzieć dla kogo żyję, to odpowiedziałbym, że dla niego.
- A twoje dzieci?
- Łatwiej im będzie beze mnie. Nie chcę, aby wiedziały kim jestem, kim byłem - zamyślam się wreszcie wypowiadam to na głos.
- Nie rozumiem cię - mówi szczerze. - Mógłbyś mieć wszystko, a ty tak po prostu z tego rezygnujesz, poddajesz się.
- Nie wiesz co to znaczy mieć anoreksję - Przygryzam wargę, nie chcę, aby ta rozmowa zmierzała w tym kierunku.
On nawet nie odpowiada. Pochyla tylko głowę i patrzy pod nogi. Brązowe włosy opadają mu na oczy i czoło. Na bladym karku lśnią kropelki potu. Jest zdecydowanie zbyt gorąco.
- Od kiedy kochacie się z Martinem? - pyta, jakby od niechcenia, jakby po prostu szukał tematu do rozmowy.
- Sypiamy za sobą od naszego pierwszego, wspólnego, zakończenia sezonu - przypominam sobie. Po raz kolejny dociera do mnie, że zawsze byłem pasożytem, przez całą karierę żerowałem na Martinie.
***
Zakończenie sezonu na trzeźwo zawsze graniczyło z cudem, dlatego ledwo trzymam się na nogach, podpierając się o Martina. Ten drobny, znacznie niższy ode mnie chłopak pomaga mi, coś tam wesoło opowiada, ale ja nie jestem w stanie skupić się na jego słowach. Zdecydowanie bardziej interesują mnie jego usta.
W końcu dochodzimy do naszego pokoju. On ustawia mnie pod ścianą. Upewnia się, że nie upadnę i zaczyna otwierać drzwi.
- Robisz to cholernie seksownie - mówię i uśmiecham się do siebie.
- Hanni - chłopak przeciąga uroczo i rumieni się. Następnie otwiera drzwi i wpycha mnie do pokoju.
- Lubię tak na ostro - prawie, że krzyczę, a on tylko kręci głową. Uśmiecha się dobrotliwie i zamyka nasz pokój.- Masz rację, nikt nie może nam przeszkadzać.
- Jutro nic nie będziesz pamiętał - mówi cicho i podchodzi. Ostrożnie, na palcach zdejmuje mi czapkę, następnie zaczyna odpinać mi kurtkę.
- Och skarbie, ale tak na pierwszej randce - sam sięgam do jego ubrania.
- Uwierz mi, nie chcesz spać w...
- W ubraniu - mrugam i padam na łóżku, a on stoi nade mną, zdejmuje mi kurtkę, a z jego twarzy nie schodzi ten seksowny uśmiech. - Tak, moja fioletowa krówko, uwielbiam spać nago, szczególnie po ostrym...
- Nie kończ - mężczyzna już chyba bardziej czerwony być nie może.
- Nie wstydź się - siadam gwałtownie i pociągam do siebie. - Jesteś pięknym mężczyzną.
Martin zamyka mi usta pocałunkiem. Jest to dla mnie, jak przyzwolenie. Nasze ubrania szybko lądują na podłodze. Zamiast nich, nasze szyje i ramiona okryte są malinkami, jednak nie robimy kolejnego kroku. W końcu on patrzy na mnie niemal błagalnie.
- Zrób to Hanni, ten jeden raz - mówi.
~ Martin ~
Długo ich nie ma. Powinienem szykować obiad, ale Sven ma wyłączony, zresztą jak zawsze, telefon, a Kamil swojego nie zabrał. Aparat leży na szafce. Zaczynam dostrzegać między nimi mikroskopijne podobieństwa. Uśmiecham się do siebie.
- No, wreszcie widzę cię uśmiechniętego - Andi staje przede mną rozespany.
- Do kiedy to się sypia? - pytam i czochram jego jasne włosy.
- Oj przepraszam, ale ostatnio... No sam wiesz, Hanni był humorzasty, to, tamto, siamto mu nie pasowało, wreszcie mogę od tego odpocząć - prycha i nalewa sobie sok pomarańczowy. - Teraz to Kamil się będzie z nim użerał, ale obawiam się, że ucieknie. Zresztą tak jak wszyscy. Ta terapeutka...
- Nie wracajmy do niej - kręcę głową i wyrywam mu z dłoni fioletową czekoladę. Robię to z bolącym sercem, ale obaj wiemy, że na jednej tabliczce, w jego wypadku, by się nie skończyło.
- Chyba o nikogo nie byłeś tak zazdrosny, jak o nią, co? - patrzy mi prosto w oczy, jakby chciał tylko uzyskać pewność.
- Prosiłem - powtarzam i odchodzę w stronę lodówki, zastanawiając się co zrobić,aby nakarmić anorektyka, wielką legendę naszej dyscypliny i wiecznie nienażartego dzieciaka, który powinien zacząć liczyć kalorię.
- Hanni mówił, że okazało się, że nie tylko ty jesteś w stanie mu pomóc - dopija ostatni łyk i odstawia szklankę.
- Andi... - kładę ręce na biodrach i przekrzywiam głowę.
- Oj przepraszam, ja po prostu tego wszystkiego nie rozumiem - wzdycha i podchodzi do parapetu. Bierze do ręki ramkę zdjęciem, moim i Svena. - Dlaczego ty go nadal kochasz, skoro on ma ciebie...
- To się nazywa miłość - przerywam mu i wyjmuję na stół sok pomidorowy, zupa w taką pogodę będzie chyba najlepszym rozwiązaniem.
Blondyn zaczyna się śmiać i wyjmuje z szafki cztery miski, następnie sięga po ryż.
- Dzisiaj znowu udajemy, że Hanni coś zjeść?
Już mam odpowiedzieć, kiedy nagle słyszę dźwięk swojego telefonu. Podbiegam do niego, naiwnie licząc, że to Hanni łaskawie oddzwania. Jednak na wyświetlaczu pojawia się numer, o którego istnieniu najchętniej bym zapomniał.
- Mam to zrobić za ciebie? - Andi nie raz załatwiał to za mnie, ale czuję, że dzisiaj powinienem zrobić to sam. Naciskam zieloną słuchawkę, aż znowu usłyszę jego głos. Zaciskam palce na spodniach, zastanawiając się, jak mam się przedstawić, jak wyjaśnić dlaczego tata po raz kolejny nie może rozmawiać, a w dalszej przyszłości przyjechać. Przez chwilę coś mnie kusi, aby powiedzieć chłopakowi prawdę, ale to przecież nie jest rozwiązanie.
- Część Matheo - witam się, po moim czole spływają kropelki potu. Nie chcę znowu słyszeć w jego ustach zawodu. Zbyt bardzo przypomina mi on tembr jego ojca.
- Tata znowu nie odbiera. Ten weekend mieliśmy spędzić razem - moje serce znowu się kruszy. Mały nie wie o chorobie, o depresji, o mojej roli w życiu swojego rodziciela i żadnej z tych rzeczy nie rozumie. Nie chcę być tym, który mu wszystko wyjaśni, wytłumaczy, dlatego wyruwnuję oddech, uśmiecham się i mówię wyuczoną na pamięć rolę. Kłamię w każdym słowie.
I nagle drzwi się otwierają. Pierwszy wchodzi Sven. Rzuca w stronę sofy bluzkę, moim oczom ukazuje się jego wręcz wklęsły brzuch i zapadła klatka piersiowa. Jest wykońvzony. Gdzie oni byli? Patrzy na mnie, przeszywa mnie spojrzeniem, zimnym i obojętnym. Nienawidzę tego. Zaczynam się jąkać i wiem, że Matheo to słyszy.
- Będę musiał kończyć - mówię do słuchawki.
- Ty też mnie zbywasz, wujku? - te słowa z jego ust, to jak wołanie o pomoc, nie mogę udawać, że tego nie słyszę, dlatego biorę głęboki wdech.
- Nie oczywiście, że nie. Myślałem, że nie chce ci się rozmawiać z takim staruchem jak ja - śmieję się sztucznie. Na to Sven przewraca oczami i rzuca się na sofę.
- Kończ to - syczy, chociaż doskonale wie z kim rozmawiam.
- Nie rozkazuj mu - Kamil, który wszedł za nim odwiesza swoją bluzę na wieszak i patrzy na mojego kochanka ze szczerą niechęcią. Pokazuję dłonią, że wszystko jest ok, chociaż wiem, że nikt w tym domu i tak w to nie uwierzy. Wracam do rozmowy.
- Mógłbym do was przyjechać? Na krótko. Tylko na jeden weekend. Muszę zobaczyć się z tatą - znam odpowiedź, ale nie odpowiadam, po prostu nie mogę. Nie jestem w stanie wymyślić kolejnego wiarygodnego kłamstwa.
-Nie - Sven czeka aż to zrobię, ale słowa nie chcą przejść przez gardło.
- Wujku? Słyszysz mnie? - w głosie Matheo słyszę troskę, tak dawno nikt się o mnie nie martwił. Robi się jakoś tak dobrze...
- Martin - szorstki ton Hanniego karze mi wrócić do teraźniejszości, powinienem odmówić, ale po prostu nie mogę, nie nastolatkowi.
Zaczynam się trząść, Andreas zabiera mi delikatnie słuchawkę z rąk. Naciska czerwoną słuchawkę poczym oddzwania ze swojego telefonu. Tłumaczy młodemu, że rozładował mi się smartfon, że poszedłem go podładować. Przez chwilę żartują, rozmowa kończy się po paru minutach.
Wszyscy patrzą się na mnie. Kamil po chwili do mnie podchodzi i ciągnąc za ramiona pomaga mi wstać.
- Mogę się zapytać, co tutaj się właśnie stało? - pyta.
- Ha! - prycha Sven i przymykając oczy wygodniej kładzie się na sofie. Nawet na mnie nie patrzy. Dlaczego to tylko ja go kocham? Czy to tak trudno odwzajemnić uczucia?
Kamil tylko patrzy na nas i kręci głową. Wiem, że to nie było normalne, ale przecież tak wygląda każdy mój dzień od dwóch miesięcy, tak samo pokręcony. Dlaczego więc dzisiaj tak zareagowałem? Czy nie za dużo obiecywałem sobie po przyjeździe Kamila? Przecież Polak nie był wróżką, która za dotknięciem magicznej różdżki wszystko zmieni?
Wiem, wszystko jest bardzo poplątane i zawiłe, ale no... Kiedyś wszystko wyjaśnię, obiecuję😘
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro