Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XV Powroty

~ Martin ~

       Pierwszy poranek w domu. Słońce wdzierające się przez kuchenne okno i białe, koronkowe firanki, w dłoni kubek ciepłej, białej kawy. Niczym niezmącona cisza. Wszystko to, czego potrzebuje do szczęścia. No może nie wszystko, bo Sven nadal śpi na górze, a Hanni, którego pokochałem został uwięziony w przeszłości i mimo wszystko, mimo ostatnich wydarzeń nie potrafię uwierzyć, że miałby powrócić. Przestaję wierzyć w bajki.

    A jednak się trochę zmieniło. Nie mam na sobie pełnej piżamy. Sven zadbał o to, abym nie wstydził się spać bez bluzki. Delikatnie dotykam dłonią brzucha. Nagle przestał przeszkadzać, dziwnie wtedy, gdy kochanek powiedział, że wyglądam dobrze. Uśmiecham się do siebie. Może jednak... Nie, nie mogę znowu się rozczarować.

    Stawiam na stole kanapki, zarzucam na same ramiona bluzę i siadam. Nie wszyscy to lubią, ale dla mnie, taką małą przyjemnością jest samotne jedzenie przynajmniej jednego posiłku, szczególnie, że za dwie, trzy godziny, obudzi się reszta. I chociaż problemy moje i Svena odchodzą na dalszy tor, to zostaje jeszcze Andi i Kamil, którym jeszcze trudno się odnaleźć po ostatnich wydarzeniach.

   Za nim jeszcze podniosę kanapkę do ust dochodzi do mnie nerwowa rozmowa z zewnątrz. W pierwszej chwili ignoruję ją, gdy w końcu rozpoznaję głos Andiego i drugi, dziecięcy. Odkładam jedzenie, czuję, jak z twarzy odpływa mi krew. Wstaję, zapinam suwak bluzy.

   Podchodzę do drzwi wejściowych i otwieram. Jest pusto. Nikogo nie ma, ale ja wiem, że nie zdawało mi się. Idę trochę zapuszczonego ogrodu i dawno i nie używanej drewnianej huśtawki. To tam siedzą. Andi mówi coś do chłopca z poważną miną.

   W pierwszej chwili chcę zawrócić, odejść zostawić to tak. Wrócić do przerwanego posiłku, poczekać aż Sven zauważy swojego syna w naszym ogrodzie. Przygryzam wargi. To tchórzostwo, muszę coś zrobić.

   Przywołanie na twarz uśmiechu nie jest trudne, po latach praktyki z Hannim wręcz banalne. Sprężystym, żywym krokiem zbliżam się do nich. Biorę głęboki oddech. Muszę porozmawiać z chłopcem, muszę go przygotować, że... Nie wszystko jest tak jak myśli, a powód, dlaczego ojciec nie może się z nim spotkać, o wiele bardziej skomplikowany.

- Wujek - w końcu chłopiec mnie zauważa, wstaje i podbiega do mnie. Biorę go na ręce i mocno do siebie przytulam. On potrzebuje bliskości, on potrzebuje ojca.

- Matheo, co... - zaczynam, ale po chwili kręcę głową, nie mnie będzie się tłumaczył, zanurzam dłoń w jego włosach. W głębi serca cieszę się z jego przyjazdu. W tym domu brakuje dziecka.

- Tata nie mógł się ze mną zobaczyć, więc pomyślałem, że nie ma czasu po mnie przyjechać, a mama nie chce mnie tu przywozić, więc pomyślałem, że jestem już duży i mogę sam do was do dotrzeć - chłopiec chętnie opowiada, nie zauważając tego, że sam przerwałem - miałem mały problem od dworca, ale Andi i nie uwierzysz, sam Kamil Stoch mnie zauważyli i tu przyprowadzili.

   Jeszcze mocniej ściskając chłopca, patrzę na Andreasa, który zakłopotany drapie się po głowie, jest równie zakłopotany co ja.

- Co miałem zrobić? - mruczy.

- Wszystko ok, tylko... Będę musiał porozmawiać ze Svenem - przymykam oczy.

   Przez chwilę stoimy w milczeniu, potem trochę odsuwam od siebie chłopca, chcę go oddać Andiemu, ale Matheo protestuje.

- Nie jestem już dzieckiem, nie musicie mnie cały czas nosić na rękach - marudzi.

- Oczywiście, ale zostań tu jeszcze z wujkiem, ja muszę porozmawiać z Kamilem i z twoim tatą. Przygotujemy śniadanie, a zjemy tu, na dworze, przyniosę koc, zrobimy piknik - uśmiecham się szerzej - Andi, gdzie Kamil?

- Pewnie u nas w pokoju. Miał zadzwonić do Ewy i wrócić - odpowiada dwudziestoparo latek.

***

      Andreas miał rację. Kamil stoi przy oknie. Z dłoni do dłoni przerzuca gumową piłkę.

- Pomaga się odstresować - mówi na mój widok.

- Matheo cię tak zdenerwował - pytam i podchodzę bliżej

- To fajny chłopak, odważny - uśmiecha się - widać bardzo kocha ojca. Szkoda, że nie że wzajemnością.

- Sven naprawdę go kocha. Na swój dziwny i pokręcony sposób, ale jednak - bronię partnera - wiem, że osobie z zewnątrz trudno to zrozumieć, ale jak zobaczysz jak on go traktuję, to... Zrozumiesz o co mi chodzi.

- Jakby go kochał, to... - zaczyna skoczek, ale urywa i patrzy mi się po prostu w oczy - nie ważne. Nie znam się. Nie mam dzieci. Nic nie wiem o wychowaniu. Nie powinienem się wypowiadać.

- Tego nie powiedziałem - patrzę na niego z zainteresowaniem - na pewno...

- Nie... A zresztą. Nie ważne. Po coś przyszedłeś - zmienia się nagle.

   Prostuje plecy, piłkę odrzuca na łóżko, a ręce spuszcza wzdłuż ciała. Unosi kącik ust do góry. W ciągu kilku sekund zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni.

    Najpierw chcę wrócić do przerwanego przez niego tematu, ale znamy się za słabo. Możemy mieć dobre koleżeńskie stosunki, ale to wszystko. Mężczyzna nie ma powodu, aby mi ufać, aby się zwierzać. Dlatego również się uśmiecham.

- Nie chciałem wypytywać młodego, on będzie tłumaczył się tacie, nie chciałem też przy nim o tym rozmawiać z Andim, bo... No Matheo nadal żyje w przekonaniu, że rodzina to mama i tata, nie chcemy tego zmieniać bez konsultacji z jego matką - zaczynam się trochę plątać - jak on się w ogóle tu znalazł? Dzwoniliście do jego matki? Jak cię odebrał? Wymknęło ci się coś o mnie i Hannim, o naszych...

   Dopiero wzrok Kamila uświadamia mi, że zacząłem się plątać, a w mojej wypowiedzi zapanował chaos.

- Wstałem rano, aby pobiegać, Andi przebudził się i zapytał czy może ze mną. Nie widziałem problemy. Przebiegliśmy koło dworca, kiedy ktoś nas zawołał i tak spotkaliśmy Matheo. Andi stwierdzał, że go zgarniamy. W ogóle nie poruszaliśmy waszego tematu, ale... - mężczyzna jest dziwnie spokojny, mówi o tym, jakby nieco znudzony.

- Wiem... Ale najpierw to ja muszę Svenowo powiedzieć, że młody tu jest - unoszę oczu i podziwiam plany na suficie - to nie będzie proste. Chyba najpierw zrobię śniadanie.

- Nie. Tym zajmę się ja, ty idź do swojego kochasia, obudź go i przygotuj na wszystko psychicznie - szatyn podchodzi do mnie i poklepuje po ramieniu - damy radę.

- Mhm - trudno w to wierzyć.

- Przymuszę Hanniego, aby się ucieszył - szczerzy zęby i zostawia mnie samego

~ Sven ~

      Tak mógłbym budzić się codziennie. Jego delikatny pocałunek w czoło. Ciepły i czuły, tego mi brakowało i dotąd nie zdawałem sobie sprawy.

    Otwieram oczy i uśmiecham się do mężczyzny, wyciągam do niego rękę.

- Śniadanko gotowe - pytam wesoło - czy robimy razem?

- Kamil robi - odpowiada jakoś dziwnie spięty.

- To Andreas obiad, a my zrobimy kolację, a potem będziemy sami zmywać i sprzątać w pustek kuchni, ciekawie się zapowiada, prawda? - snuję przed nim piękną wizję.

- Sven, muszę ci coś powiedzieć - Martin nie patrzy mi w oczy.

- Na szczęście raczej w ciąży nie jesteś - śmieję się i dotykam jego gładkiego policzka, musiał się rano ogolić.

- No właśnie o to chodzi - brunet nerwowo przeczesuje włosy.

- Przepraszam kochanie, ale ci nie wierzę - wyciągam się, tak bardzo nie chce mi się wstawać.

- W sensie chodzi mi o dziecko - Martin mówi to z powagą.

- Jesteś ojcem? Mam nadzieję, że znalezione dziecko jest już odchowane, bo wychowywanie jest cholernie ciężkie - ziewam i siadam na łóżku.

- Sven, skup się, błagam, to nie jest śmieszne.

- No nie. Nie potrzebujemy kolejnego lokatora tutaj.

- O twoim dziecku mówię - informuje mnie Martin - Matheo tutaj przyjechał.

- Jak to? - odpowiadam po chwili milczenia, trudno mi to sobie wyobrazić.

- Po prostu, chyba uciekł z domu, nie wiem. Jak Kamil i Andi poszli rano pobiegać to go znaleźli. Andi go teraz pilnuje, Kamil robi śniadanie a ja... Przyszedłem z tobą porozmawiać - mówi cicho.

- Widziałeś się z nim?

- Tak, obiecałem, że porozmawiam z tobą - pochyla głowę jakby czuł się winny.

- Po co?

- On za tobą tęskni - niebieskie oczy patrzą na mnie błagalnie.

- Nie jestem jeszcze gotowy.

- Jesteś jego ojcem - przypomina mi, a ja prycham.

- Ale on nie może mnie zobaczyć, jeszcze nie teraz - kręcę głową - do tego, co ze mnie za ojciec...

- On cię kocha takim jakim jesteś, Hanni - przekonuje mnie.

- To robi błąd. On musi  stąd wyjechać.

- Musisz się z nim zobaczyć - Martin naciska coraz bardziej.

- Nie. Nie mogę tu być, kiedy on... Kiedy Matheo - macham ręką - wyjdź, Martin, chcę zostać na chwilę sam.

***

   Do sportowej torby wrzucam na ślepo ciuchy, telefon i kluczyki do samochodu lądują w kieszeni moich spodni. Wychodzę z sypialni. Zbieram po schodach.

    Mijam kuchnię, gdzie jeszcze śniadanie szykuje Kamil. Cieszę się z tego. Nie chcę, aby mnie oceniał. Przyspieszam kroku i prawie podbiegami do drzwi wyjściowych.

   Wychodzę na podjazd. Otwieram samochód.

- Tata - słyszę znajomy głos.

    Jakaś część chce się odwróci. Otworzyć szeroko ramiona i porwać syna w ramiona, ale wiem, że dla jego dobra nie mogę. Muszę go zignorować.

   Słyszę tupot stóp. Torba ląduje na tylnych siedzeniach. Wiem, że jest coraz bliżej. Otwieram drzwi od strony kierowcy. Dziecięce ręce łapią mnie w pasie.

- Tęskniłem tatusiu - słyszę jego cichy głosik.

     Powinienem, jako ojciec, odpowiedzieć, że też, ale nie mogę. Nie mogę pozwolić, aby zauważył jak wyglądam, jak się zachowuję, nie może zobaczyć, że wujek Martin, to nie tylko przyjaciel, ale ktoś więcej. Nie mogę mu jeszcze o tym powiedzieć, bo sam nie jestem gotowy, tak samo jak nigdy nie byłem gotowy do roli ojca.

- Matheo, odsuń się - mówię chyba jednak trochę za ostro.

- Tato, tato, sam przyjechałem pociągiem i...

- Nie powinieneś. Nie mogę się tobą zająć - warczę.

- Ale, tak dawno się nie widzieliśmy, chciałem ci zrobić niespodziankę - jego oczy są duże, pełne miłości i radości, nie powinienem w nie patrzeć. To błąd. Zaraz cała siła woli mnie opuści.

- Myślałeś, że się ucieszę, że uciekasz od matki i przyjeżdżasz bez zapowiedzi, nie licząc się z moimi planami - syczę, nie jestem w stanie go odepchnąć, a on trzyma się mnie kurczowo. Muszę odjechać.

- Tato...

- Przestań! - podnoszę głos. Pilotem otwieram bramę.

- Ale wujek Andi powiedział, że mnie... - zaczyna, ale głos mu się łamię. Nie chcę patrzeć, jak doprowadzam własne dziecko do płaczu.

- To niech on się tobą zajmuje - warczę i odpycham go.

    Trochę za mocno, bo chłopiec upada na podjazd. Patrzy na mnie przestraszony. Przygryzam wargę, ale nie podchodzę do niego.

- Sam się prosiłeś - mówię.

   Siadam za kierownicą. Biorę głęboki wdech i włączam stacyjkę. Naciskam gaz. Ruszam.

    Słyszę krzyk Martina. Czyjś płacz. Nawoływania, ale obchodzi mnie to, chcę uciec jak najdalej, chcę być sam...

   Wracam, mam nadzieję, że na trochę dłużej, jestem dumna z tego rozdziału. Mam nadzieję, że Wy jesteście dumni ze mnie😆 piszcie jak się podoba i co sądzicie o Matheo. Całuski😚

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro