Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Oneshot

Świat szedł do przodu. Nie przejmując się jakimikolwiek wzlotami czy upadkami, po prostu stąpał po cienkiej linii. Tak cienkiej, że ta pod ciężarem całej kuli ziemskiej, galaktyki i reszty układów gwiazd, w końcu musiała się rozerwać. Roztrzaskać się na setki kawałków niczym nasz ulubiony kubek, który dostaliśmy od własnej matki i dotąd był dla nas wszystkim. Bądź jak nasze serca, które z każdym dniem muszą przeżywać coraz to gorsze piekło.

Tym razem roztrzaskało się ono jakoś inaczej. Jakby na więcej malutkich kawałków, których nie da się już odratować. Gregory o tym wiedział, bo przecież czasu nie da się cofnąć, a śmierć to kwestia permanentna.

Ale przecież, nie mógł się on po prostu poddać. Nie potrafił przyjąć do wiadomości, że on - Erwin pieprzony Knuckles, który był dla niego jedynym dotychczas żyjącym sensem życia, tak po prostu zakończył swój żywot. Jednak, co mógł z tym zrobić?

Wieści o śmierci siwowłosego rozniosły się po mieście w przeraźliwie szybkim tempie - w końcu mówimy tutaj o groźnym szefie największej mafii działającej kiedykolwiek w Los Santos!
Bo przecież, nikt nie mógł tego przemilczeć. Zdjęcia i filmy zostały opublikowane, a nic w internecie nie ginie.

Montanha zbyt dobrze o tym wiedział. Więc kiedy jako jeden z pierwszych zdobył na ten temat informacje, był zdenerwowany, że ktokolwiek poruszył go tak otwarcie. Cholera, przecież ludzie nie musieli o tym wiedzieć! A jednak, wszystko wyszło na jaw. I jedyne co w tej chwili słyszy na pieprzonym mieście, to obelgi rzucane w jego stronę, związaną z śmiercią siwowłosego.

Ponieważ każdy dobrze zdawał sobie sprawę z tego, jaką relacje miał on z młodszym mężczyzną. Nigdy nie oświadczyli oni głośno własnego związku (ponieważ ten nawet nie istniał), jednak wiele osób się domyślało, że między nimi coś rzeczywiście iskrzy. W taki też sposób, ludzie nienawidzący persony policjanta, po prostu wyzywali go w najmniej oczekiwany sposób. Bo śmierć własnej miłości musi boleć.

Jednak co z tego że ten go tak nazywał, skoro jeden z nich nie żyje?

Oboje nie potrafili przyznać się do swoich uczuć, a gdy Gregory w końcu miał zamiar o nich poinformować siwowłosego, coś jakby go zablokowało. Tym czymś była nieoczekiwana śmierć, która jakby zniszczyła wszystko, co było powoli przez nich budowane. Cały podest ich relacji upadł, wywierając na psychice Gregorego nieprzyjemny ból.

Nawet teraz, płakał niczym małe dziecko, które nie może w spokoju pobawić się na placu zabaw, bo przecież mama musi załatwić coś ważniejszego. Siedział we własnym pokoju, które aktualnie nie przypominało niczego konkretnego. Nawet siebie. Był to istny burdel i chociaż przeraźliwie chciałby posprzątać ten chlew, nie potrafił. Nie miał siły.

Jedyne co w tej wolnej chwili robił, to pił mierną butelkę alkoholu, wpatrując się w widok za oknem. Nieprzyjemny smak drapał jego gardło, przyprawiając samego chłopaka o dziwne dreszcze. Osobiście nienawidził alkoholu, ale czasami potrzebne są poświęcenia. Tym bardziej, gdy chce się zapomnieć..

Była godzina blisko dwudziestej czwartej, jednak tamten z powodu załamania nerwowego, psychicznego i wszystkich innych załamań które istnieją, nie potrafił zasnąć. Może nie chciał zasnąć. Ciężko jest to stwierdzić, tym bardziej mu, gdy nie potrafi on nad sobą w tej chwili w jakikolwiek sposób zapanować.

Wyjął powolnie paczkę papierosów Malboro i złapał za jedną fajkę, natychmiast atakując jej końcówkę zapalniczką. Włożył skręta do buzi, zaciągając się tym wspaniałym jak na niego dymem, który powoli zżerał od środka jego delikatne wnętrzności. Zaciągnął się po raz kolejny i kolejny, gdy w końcu z papierosa został mały niedopałek, który przygasił o popielniczkę.

Niczym nadzieja która w nim tkwiła przez ten cały czas. Przez cały swój bezsensowny żywot po prostu oddychała, powolnie umierając. Aż w końcu przygasła, po prostu znikając, już raz na zawsze. Mimo tego, Gregory zdesperowany stwierdził, że to wszystko tylko głupi koszmar, - że na następny dzień obudzi się popołudniu z cholernym kacem, a obok niego będzie leżał cały i zdrowy złotooki.

Jednak nastąpił kolejny to dzień, a wszystko coraz to bardziej nabierało nieprzyjemnego realizmu.

Wszystko jakby stało się szare i bez energii, bez kolorów i jakiejkolwiek siły do zabawy.. Wszystko straciło swój urok, w tym całe miasto Los Santos. Na ulicach jakby zadziała się pustka, a na napadach wyczuć można było gęsta atmosferę, którą aż chciało się ciąć nożem. Ale chyba najgorsze co Gregory zdołał zauważyć, to zdegustowane twarze napastników, których zbyt dobrze znał. Przyjaciele Erwina za każdym razem kończyli napad, czy to udanie czy nie, bez uśmiechu na twarzy. Bez ich tej typowej radości która była dla nich czymś naturalnym.

Nawet bez emocji. Ponieważ wyspa na której Gregory spędził całe swoje życie, stała się nagle wielkim zmieszanym błotem. A to wszystko przez brak jednego, można by rzec iż nic nie znaczącego człowieka. Jeden z kilkunastu milionów ludzi - są nijakie szanse by coś znaczył. A jednak, jest inaczej. Nie tak samo. Jest pusto.

Jednak pewne było to, że to Gregoremu najbardziej brakowało chłopaka. To brązowooki z dnia na dzień stał się zgniecioną kartką wyrzuconą do kosza, tylko przez brak jakiegoś przestępcy. Jakby skrawkiem podpalonego papieru, czy niedopałkiem papierosa. Powoli wszystko jakby traciło sens i nadchodził koniec.. Śmierć.

Montanha chciał umrzeć. Trafić tam gdzie Erwin i żyć razem przez następne lata w ciepłym domku, z dwójką dzieci i małym pieskiem. Chciałby mu w końcu wyjawić swój sekret nazwany emocjami, które przy nim odczuwa, w końcu mogąc poczuć szczęście. Tak bardzo chciał tej cholernej śmierci i nadal chce, ale nie da rady. Nie ważne jakby się starał.

Bo mimo tego, że życie podkłada mu kłody pod nogami za każdym razem gdzie się da, nie dałby rady, nawet wtedy, gdyby już wszystko upadło. Ma na to za słabą psychikę, ponieważ samobójstwo to dla niego coś.. nie wyobrażalnego. Ba! Boi się śmierci i końca życia!

I teraz czuję głupi głupi respekt do siwowłosego za to, że podjął on taką decyzję. Ale przecież on nie powinien! Tutaj nie ma czasu i okazji by czuć do kogokolwiek respekt! A jednak on to robi, bo właśnie teraz zdaje sobie sprawę z tego, jaki odważny był jego niedoszły kochanek.

Mężczyzna westchnął teatralnie, próbując odpędzić od siebie te cholernie nieprzyjemne myśli. Pochłonął on się ponownie w kolejnej butelce taniego alkoholu, którego nawet nie powinien móc pić - za kilka minut ma służbę. Ale co z tego, skoro on i tak nie postanowi wyjść z mieszkania? Chłopak nie był dawno na niej i w ogóle zapomniał, że pracuje w policji - miał to aktualnie wręcz gdzieś, mimo tego, iż była to jego dotychczas praca marzeń.

I tak - niby ta praca jest dla niego jak całe życie, ale aktualnie czuję, jakby bez siwowłosego nie potrafił nawet spędzić czasu w swoim typowym jak na siebie żywiole. Jakby nie był to już jego żywioł, tylko nieznajoma praca, która odpychała od siebie każdego na jakieś kilka kilometrów. A to wszystko przez tego cholernego mężczyznę!

A temat oczywiście znów pada na złotookim. Bo Gregory znów tak bardzo chciałby zrobić wszystko, by przy nim być i powiedzieć mu dwa złote słowa, których wcześniej odwagi nie miał wypowiedzieć.

Nie zauważył kiedy skończył na łóżku, przykry ciepłym kocem. Kocem należącym do jego krytego kochanka. Przymknął delikatnie powieki jakby chcąc odciąć się od jakiegokolwiek zła. Bo przecież, jeżeli on go nie widzi, to zło go także. Prawda?

W końcu jednak podziałało, ponieważ ten zasnął, kończąc tym samym kolejny, nudny i cały spędzony dzień w mieszkaniu.

xxx

Gregory nie miał siły. Na cokolwiek, nawet na głupi prysznic. Sama myśl o tym, że ten miał teraz wstać i pójść do łazienki by wykonać swoją codzienną rutynę przyprawiała go o ból głowy. Nie chciał, nie mógł i nie miał siły. Tak to sobie skrycie tłumaczył.

Jednak z przeraźliwym oporem, który miażdżył go psychicznie, w końcu wykonał swoje zadanie. Pachniał świeżo, a jego skóra stała się gładka. Jakby młoda. Kochał to uczucie za każdym razem kiedy miała miejsce dłużąca się dla chłopaka kąpiel.

W końcu jednak musiał się poświecić - poświęcenia dla kogoś były czymś, co robił głównie z miłości. Nie widział innego sensu tej czynności. Dlatego teraz, sytuacja nie różniła się jakoś drastycznie - szedł odwiedzić grób młodszego. Szykował się do tego niczym własnego ślubu. Cały odpicowany, jak na otwarcie kanałów. Znaczyło to dla niego na tyle dużo, że nawet postanowił tego dnia nie pić!

Mężczyzna jakby próbując zebrać w jedną kupę własne myśli, spojrzał na należące do niego brudne buty i westchnął z dezaprobatą. Tak bardzo nie chciało mu się ich czyścić i okej - pomińmy po prostu fakt, że to jego 'wypicowanie się' nie miało w skrypcie czynności oznaczającej mycie butów. Po prostu to przemilczmy.

Podniósł on wzrok jakby roześmiany z własnych myśli (chociaż nie było mu w żaden sposób do śmiechu) i złapał krótko za kurtkę, dotychczas wiszącą bezczynnie na wieszaku, sprawnie ją ubierając. Natychmiastowo poczuł na sobie dodatkowe obciążenie - nienawidził on noszenia kurtek. Jego ręce stały się jakby z lekka cięższe niż przedtem, na co mruknął zirytowany. Przecież to tylko odzienie, więc czemu wydawać by się mogło iż waży ono tonę?

Gregory na prawdę chciałby się nad tym zastanawiać przez następne lata, jakby omijając je szerokim łukiem. Jakby w ogóle ich w żaden sposób nie przeżywając. Bo wszystko inne byłoby w tamtej chwili lepsze, niż życie z świadomością, że Erwin nie żyje. Jednak Gregory nie mógł się poddać, więc nie zbyt zachwycony całą sytuacją, wyszedł z mieszkania i wszedł do winy.

Metalowe drzwi przymknęły się, a małe pudełeczko zaczęło jechać w dół, przez wyznaczoną trasę. W końcu jednak ono się otworzyło, a jej pakunek jakim był Gregory, wyszedł z środka pośpiesznie i ówcześnie żegnając się z tamtejszą recepcjonistką, wybiegł z budynku. Jakby biegnąc najważniejszy w życiu maraton, dotarł na parking apartamentów.

Przy okazji czuł on na sobie wiele wzroków różnych ludzi. Było ich wiele - wręcz za wiele. Jednak w tej chwili nie zbyt się tym przejmował. Miał to wręcz gdzieś. Po prostu odnalazł własny zaparkowany samochód i wsiadł do niego, odpalając tą małą bestie. Po raz pierwszy tego dnia podniósł głowę wyżej i spojrzał się na widok przed sobą po czym po prostu ruszył z miejsca.

Racja, nie jechał on przepisowo i na pewno gdyby został na tym przyłapany przez jakiś patrol, zostałby wyrzucony z własnej pracy na zbity pysk. No, od razu po kilku zawiasach i degradach. Lecz Gregorego w tej chwili nie zbyt to interesowało. Liczyło się dla niego tylko i wyłącznie to, by dostać się na ten pieprzony cmentarz.

Jednak, zauważając typowy sklep ogrodniczy, nie miał serca przejechać koło niego niewzruszenie. Za bardzo kochał kwiaty, by teraz zaprzepaścić taką okazję, jaką jest zakupienie jednej z roślinek. W taki ten sposób, skończył z czarnym tulipanem. Początkowo interesował go jego nienaturalny kolor, lecz gdy usłyszał od sprzedawczyni "nie interesuj się", umilkł i już nigdy więcej nie postanowił na ten temat myśleć. Czy też rozmawiać.

Wracając do samochodu ułożył roślinę koło siebie na siedzeniu, jakby był to prawdziwy człowiek. W końcu zapiął własne pasy i odjechał w siną dal. W między czasie podziwiał widoki za oknem, które w tej chwili wręcz chciało się oglądać z swoją drugą połówką. Gregory na to wyznanie zaśmiał się cicho. Było to bezsensowne, a jednak spędzi ten wieczór, tak jak oczekiwał.

W końcu jednak ten dojechał. Zaparkował on na uboczu i wysiadł z własnego jugulara, żegnając się z nim przelotnie. Oczywiście ówcześnie biorąc ze sobą czarne piękno natury. Nie bawiąc się w zamykanie jakichkolwiek drzwi na kluczyk, ruszył przed siebie. Omijając bramkę, dostał się on na miejsce spoczynku.

Szedł powolnie i jakby precyzyjnie pomiędzy różnymi nagrobkami. Niczym najlepszy w świecie model, którego kocha milion nastolatek. Jednak zastopował on swoje nieprzyzwoite myśli, gdy w końcu dotarł pod odpowiednie miejsce.

Erwin Knuckles.

Mężczyzna zmrużył oczy i mimowolnie, jego jak dotychczas wysportowane nogi stały się jak z waty. Ugięły się one pod nim, przez co mimowolnie uklęknął przed płytą. Wypuścił drżącymi rękoma czarnego tulipana, rozklejając się jak małe dziecko.

xxx

Od tamtej sytuacji minęło już trochę czasu - kilka dobrych godzin, w których brązowowłosy zdążył wrócić do własnego mieszkania. W tym czasie ponownie przeszedł kilka załamań i w aktualnej sytuacji, ledwo stał na swoich nogach, które w tej chwili stały się jak z waty. Jednak i tak podszedł on powolnym krokiem do lodówki i wyjął z niej schłodzoną puszkę 7up'u, ponieważ mimo jego cholernej chęci napicia się do nieprzytomności, obiecał. Obiecał Erwinowi i ma zamiar dotrzymać owej obietnicy.

Łkał, idąc wzdłuż salonu, ostatecznie kończąc na twardej kanapie, której całym sercem nienawidził. Rozłożył się na niej jak król całego świata, który nie musi się przejmować niczym, mając u swojego boku kilku synów, piękną żonę i po prostu świetne życie.

Nagle po pomieszczeniu rozległo się brzęczenie, a tym samym Gregory poczuł typowe wibracje w kieszeni spodni. Wsadził do niej szybko rękę, chwile później ją cofając - wraz z starą komórką. Powiadomienia z sekundy na sekundę rozprzestrzeniły się setkami - cholera, kilka wiadomości było teraz jakimś śmiesznym żartem. Przecież, wszystkich zablokował!

Spojrzał raz jeszcze, a jego uwagę przykuł nieznany numer. Zaczął on czytać wiadomości, które wydawały się dla niego bardziej niż abstrakcyjne.

Wynalazek związany z Erwinem? Nieśmieszny żart, który został wymyślony przez jakiegoś internetowego trolla, który chce upadku starszego. Mimo tego - zgodził się, jakby oczekując, że osoba stojąca za dziwnym numerem, będzie seryjnym mordercą i w końcu zakończy jego żywot.

xxx

Kolejny dzień, który pierwszy raz od dłuższego czasu różnił się od innych. Od samego ranka, wszystko wydawało się jakby... inne. Gregory wyjrzał przez okno, jak to ma w zwyczaju, a czarne chmury zdawać by się mogło iż nabrały w końcu jakiegoś koloru. Słońce powoli zaczęło zza nich wychodzić, tym samym oświetlając przez jasne zasłony pokój mężczyzny. On sam jakby poczuł się inaczej.

Ale zanim jednak się obejrzał, siedział już w swoim aucie, po prostu kierując się pod podany mu adres. Mijał na prawdę wiele budynków, a słońce coraz to bardziej przeszkadzało mu w aktualnej jeździe. Lecz mimo owych utrudnień, w końcu dotarł pod.. jakąś melinę.

Stary budynek, który mógłby kojarzyć się z masowym seksem, czy nawiedzonym miejscem, był w tej chwili terenem, na którym miał się spotkać z nieznanym mu mężczyzną. Czy to teraz umrze w męczarniach, a nawet nikt nie zauważy jego braku? Przecież, kto by go szukał w tym.. czymś?

..Mimo tego, w końcu ruszył, wchodząc do środka. Zaśmiał się głupio na fakt braku drzwi, co oczywiście spotęgowało jego głupie myśli o melinie pełnej strasznych morderców. Szedł tak przez jakiś korytarz, gdy w końcu przed jego twarz wyskoczył jakiś niskorosły mężczyzna, bez żadnego, no nie wiem, ostrzeżenia?

I nie żeby Gregory nie posiadał szacunku do takich ludzi, w końcu to nie oni sobie wybrali tą chorobę, ale cholera - widok karła, ubranego w ekskluzywne ubrania, gdzie to dominował w nich zielony kolor, przyprawił chłopaka o głupi śmiech. Przecież, on wygląda jak jakiś elf! Albo, ten taki inny, niderlandczyk... Oh, no taki z skarbem na końcu tęczy!

Mężczyzna na prawdę, chciał się jeszcze raz roześmiać na swoje głupie teksty, gdy nagle został po prostu pociągnięty za rękę do jakiegoś pomieszczenia. Czy to teraz już zaczyna się to porwanie?

Niskorosły po prostu rzucił w chłopaka jakąś kartką, która powolnie opadła na podłogę. Ten oczywiście ją podniósł i przeczytał. Była na niej jakaś instrukcja, której za żadne skarby nie rozumiał. Jednak, ten.. elf? zaczął gdzieś podążać. Gregory niczym jakiś pies, spokojnie za nim dreptał, robiąc jak najmniejsze kroki - czy ta osoba może szybciej chodzić?

W końcu jednak, gdy dotarli do odpowiedniego pomieszczenia, poczuł się cholernie dziwnie. Całe ono było w kolorystyce zielonkawej, jednak po środku całej tej 'normalności' stało jakieś coś, przypominające pudło. A od razu przy tym, stół rzemieślniczy, który kojarzył się brązowowłosemu tylko z pewną grą.

Wtedy jakby coś mu zaświtało w głowie. Po raz kolejny spojrzał na karteczkę, którą ówcześnie włożył do kieszeni i przeczytał instrukcje, która miała teraz większy sens. Niskorosły tylko zaprosił gestem ręki do środka kabiny, więc ten po prostu wykonał kilka ruchów, dostając się pomiędzy te cztery dziwne ścianki.

Zaczął robić to, co zostało mu nakazane - wpisał odpowiednią datę i kliknął zielony przycisk, który mienił się swoim ciemniejszym odcieniem wokół. Oczekiwał jakby czegoś niemożliwego, ale kiedy nic się nie działo, zrozumiał jak bardzo był w błędzie. Czy on na prawdę oczekiwał czegoś nierealnego?

...

Gregory prowadził samochód. Własny radiowóz, którym była w tej chwili jego ukochana vecia. Nagle zrobiło mu się gorąco, na co zjechał na pobocze. Pot powoli zaczął się pojawiać na jego czole, delikatnie spływając po policzkach mężczyzny. Zaczął głębiej oddychać - nie mógł złapać tchu. Złapał się przerażony rękoma za szyje i po prostu próbował coś zrobić, jak gdyby będąc przyduszany przez innego człowieka. W końcu jednak to ustąpiło, a ten nadal znajdował się w swoim pojeździe. Ale.. jak?

Gregory złapał za komórkę i nie musiał za wiele myśleć, by zrozumieć, że wynalazek zadziałał. Był cholerny dwudziesty drugi września, dwa tysiące dwudziestego roku, godzina równo piętnasta! Do cholery, to była pieprzona machina czasu, A ERWIN ŻYJE!

Jakby ocucony przez lodowatą wodę, odpalił silnik i ruszył przed siebie, nie martwiąc się o łamane przez siebie zapisy. W tym momencie miał głęboko w poważaniu to, czy straci swoją pracę - nic nie było ważniejsze od Erwina..

xxx

Ujrzał go. Podbiegł do niego, otulając chłopaka swoim ciężkim uściskiem, który wręcz zgniatał jego kochanka. Widział on na jego twarzy lekkie zdezorientowanie, pomieszane ze smutkiem. Przekrwione złote oczy, które w tej chwili były bardziej bursztynowe, wszystko to podsyciły. Spoglądał na niego zmartwionym wzrokiem, a zarazem jakby pełnym obojętności.

Gregory powolnie odsunął od siebie chłopaka, by chwile później złączyć własne czoła ze sobą. Spojrzał chłopakowi w oczy, które z każdą sekundą coraz to bardziej okazywały ból, który ten musi przeżywać. Ale.. Gregory tego nie chciał widzieć.

Przybliżył się do chłopaka niebezpiecznie i pocałował, z najszczerszą delikatnością, chcąc by ta chwila trwała wiecznie. Gdy jednak jego pocałunek został odwzajemniony, jego chęć jeszcze bardziej została spotęgowana. Delikatnie przejechał językiem po jego ustach, by następnie odsunąć się od chłopaka na bezpieczną odległość. Gregory uśmiechnął się delikatnie i przyciągnął on do siebie siwowłosego, zamykając go dużo znaczącym, silnym uścisku.

- Błagam Cię, nie skacz.. - wyszeptał

Tamten jednak natychmiast odsunął się od brązowowłosego i posłał mu zdezorientowane spojrzenie. No tak..

- Skąd Ty wiesz? - spytał zachrypniętym głosem, od razu wydobywając z siebie ciche chrząknięcie

Gregory nie odpowiedział. Po prostu przyciągnął do siebie raz jeszcze mężczyznę, całując go przelotnie. Ten jednak wtulił się natychmiastowo w klatkę piersiową chłopaka. Więc kiedy ta zrobiła się mokra, Montanha wiedział, że młodszy płakał. Poklepał go po plecach, jakby nie potrafiąc odpowiednio się zachować w takiej sytuacji. W taki też sposób, przez następne kilkanaście minut słuchał żalów Erwina, który przerażenie słabo wypowiadał każde zdanie.

- Zanim cokolwiek sobie zrobię, chce abyś wiedział, że Cię kurwa kocham..

[...] - Ne zrobisz sobie niczego, do póki jestem tu ja - odparł twardo starszy

- Ale w końcu nadejdzie czas, w którym mnie nie dopilnujesz.

Oczy mężczyzny obok się zaszkliły, przyprawiając złotookiego o nieprzyjemny dreszcz. Ale co mógł poradzić? Jego ton był zimny. Mówił poważnie.

- Nie możesz.. Błagam - wyszeptał - Nie wytrzymam bez Ciebie..

Siwowłosy uśmiechnął się kłopotliwie i rzekł.

- Ja też, ale także dłużej nie wytrzymam z problemami, których tak na prawdę nie da się już rozwiązać.

- Przecież, mogę spróbować Cię uniewinnić z tych bru...

Młodszy przerwał jego wypowiedź, zamykając jego usta tymi swoimi. Niestety Gregory odsunął się natychmiastowo, nie czując chęci na takie wyjaśnienie całej sytuacji.

- Nie możesz skończyć tak swojego życia.

- Mogę - odrzekł pewnie i powstał na równe nogi, podając w stronę brązowookiego własną rękę. Ten złapał ją jak najbardziej potrafił delikatnie i także wstał z ziemi, przybliżając się do własnego punktu westchnień.

- Nie chce tak tego kończyć.

- Nie skończysz, to ja skończę.

Jego złote oczy błyszczały z wielkim, bursztynowym blaskiem, atakując Gregorego niewinnie. Były one cholernie przekrwione, a zarazem zlepione od zmęczenia. Chłopak niechętnie popchnął swoją miłość na ścianę i podbiegł do krawędzi. Czy to koniec?

Gregory jak najszybciej potrafił, podbiegł do niego i zanim tamten zdążył cokolwiek zrobić, złapał mężczyznę w pasie. Stali oni przy krawędzi dachu, wtuleni w siebie. Brakowało, by złotooki rozłożył ręce, a stanowili by oni idealną parę z tytanica.

Brązowooki wtulił się w swojego kochanka jeszcze bardziej, na co usłyszał ciche chlipanie.

- Jeżeli zginiesz tu ze mną teraz, to przepraszam, ale kurwa, muszę..

Rzekł. Ostatni raz pocałował swoją miłość życia, odwracając z powrotem głowę i przesunął się w przód, powoli upadając. Gregory zacisnął mocniej uścisk na biodrach chłopaka, jednak przez chaotyczną akcję, spadł wraz z nim.

Ostatnie słowa jakie usłyszał od złotookiego, to..

"Kocham Cię"

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro